Historia

Sałata

musk123 2 8 lat temu 1 246 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Kiedyś (a nawet i dziś) nakłaniano mnie do jedzenia dziwnych liści. Starsi mówili, że to zdrowe, że to smaczne, rosną od tego kości. Mówię wam, ja w takie bajki nie wierzę. Przekonałam się na własnej skórze, że kości nie rosną, ale do tego się łamią! Moja koleżanka Ata kiedyś szła wzdłuż nierównego i chropowatego chodnika. Los chciał, żeby biedaczka roztrzaskała sobie czaszkę o słup. Gdy ją znaleziono, jej włochata nóżka była połamana. Zielone liście tu nic nie pomogły. Pogrzeb Aty odbył się niedługo po tym incydencie. Bardzo żałośnie wtedy płakałam i miałam żal do babci, że nie przyniosła tego dnia sałaty.

Sałata. Najwredniejsze warzywo jakie widziałam. Jednak mimo niechęci do niej, towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Dostawałam ją codziennie na obiad. Z obrzydzeniem patrzyłam na jej wściekło zielony odcień skórki, który lśnił niczym spocona i do tego łysa łeb. Zielona, spocona i łysa łeb. Oczywiście nie mogłam sobie pozwolić na ten pokarm Pana Muna, choć chodziłam głodna nawet pół dnia. Moje męki kończyły się na podwieczorku. Wtedy były tylko najlepsze smakołyki. Zero sałaty i innego zielska.

Tego czwartku przypomniałam sobie o śmierci Aty. Szkoda, że podczas deseru, gdyż na samą myśl o jej rozłożonym móżdżku i śmierdzącym płynie wyciekającym z uszu, zwróciłam calutki sernik na dywan. Upaćkując sobie przy tym ubranie. Krótko po przebraniu się, wybiegłam na chłodny i nieprzyjemny ogródek. A raczej łąkę za moim domkiem, bo Ata spoczywała niedaleko. Może i musiałam przeskakiwać pomiędzy długimi kłosami traw. Może i niechcący przydeptywałam wtedy myszy bosymi stopami. Mogłam także wskakiwać na bolesne drzazgi, kamyki i błotne kałuże. Ale jednocześnie wierzyłam, że jestem silną dziewczynką.

O wczesnym świcie zobaczyłam już na horyzoncie jeden z szałasów z pustaków i drewnianych odpadków. Tym samym stanęłam nóżką na pierwszej chrząstce w promieniu ośmiu kilometrów. Poczułam na skórze lekkie mrowienie. No tak. Przez ten cały pośpiech zapomniałam włożyć skarpetek. W pięcie utkwił mi mały kieł. Wyjęłam go czym prędzej, lecz szybko pożałowałam tej krótkiej ulgi. Zamyślona i lekko zaniepokojona oglądałam ranę, z której ciekła powolutku ciepła ciecz. Na szczęście miałam w kieszeni coś do zawinięcia. Doczołgałam się pospiesznie do najbliższego szałasu a jednocześnie grobowca Aty.

Nie powinnam o tym mówić. Ale choć jestem silną dziewczynką, zdarzyło mi się po drodze zmoczyć majtki. Od dawna miałam z tym kłopot. Najpierw sądziłam, że to przez jebaną sałatę. Bo już wiecie, że sałata jest zła i tylko szkodzi. A jeśli nie, to chociaż nie pomaga. Gdyby było inaczej, Ata nie leżałaby rozczłonkowana tu, w szałasie. Zasługiwała na ładniejszy grobowiec. Nie taki, który sama jej zrobiłam. Ale stworzony od serca przez bliską jej osobę.

Spoczywała z żałosnym wyrazem twarzy parząc się w moją stronę martwymi oczkami. Były wyjątkowo malutkie jak na dziewczynkę. W sumie to cała nie wyglądała jak ktoś w moim wieku. Choć wmawiała przez całe życie, że ma 5 i pół roku. Ata była niska. Malutka i drobniuteńka. Po śmierci była jeszcze chudsza, a teraz pewnie mogłabym ją podnieść bez większego wysiłku. Złapałam ją za rączkę i machałam nią na dowidzenia. Chciałam ostatni raz zobaczyć jak jej ręka się ze mną żegna.

Wtedy coś mnie uderzyło. Ale nie dosłownie. Gdy tak na nią patrzyłam i zbierało mi się na płacz, coś mi się przypomniało. Ata opowiadała mi kiedyś, że nie lubi tego miejsca. Uważała, że gdy tu przebywałyśmy, widziała kolorowe cienie biegające po całej polance. Niektóre dały o sobie znać nie tylko poprzez pokazywanie się, ale także lubią dotykać śmiertelne dzieci. Ata mówi, że boją się dorosłych. Lecz gdy została sama na polance, cienie zaczęły ciągnąć ją za włoski na nogach. Potem dobrały się do rąk. Ata w mgnieniu oka została pozbawiona wszelkich włosków. Na szczęście jej odrosły, ale to nie był koniec wybryków.

Pamiętacie jak wspominałam wam o jej wypadku? Prawdopodobnie była to sprawka kolorowych dzieci. Ata wiedziała, że nie była wtedy bezpieczna. Częściowo to też moja wina. Przecież to ja kazałam iść jej po soczek do sklepu. Gdyby nie moja głupia zachcianka, Ata nie leżałaby tu martwa. Jej główka nie roztrzaskała się o twardy beton. Nie musiała tam iść. Ale poszła. Dla mnie.

Rozbeczałam się jak bobas. Dopiero po utracie najlepszej przyjaciółki zrozumiałam ile dla mnie znaczy. Trzymałam jej włochatą rączkę jak najcenniejszy skarb. Zalałam jej zwłoki słonymi łzami. Pierwszy raz czułam się tak źle.

Po wypowiedzeniu słów szacunku, wyszłam z szałasu, zostawiając na jej klatce piersiowej mały bukiet kwiatków. Idąc drogą powrotną, poczułam coś dziwnego. Skierowałam wzrok na swoje bose stopy. Skąpane były w dziwacznej cieczy i w kawałkach mięsa. Głód mnie zżerał od środka. Jebana Sałata.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Co to
Odpowiedz
Co rto za imię ,, Ata". = Anita, jeśli ma pracować wyobraźnia, urzyj więcej szczegułów, rozwiń napięcie. Żadno dziecko nie lubi warzyw.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje