Historia

Stukot perfekcyjnego świata

pariah777 3 7 lat temu 4 076 odsłon Czas czytania: ~14 minut

– Zastanawiałem się nad tym – wtrącił się do rozmowy Marcin. – A co jeśli świat jest, że tak to nazwę, jedną wielką historią wymyśloną przez kogoś stamtąd, z góry?

Pozostali spojrzeli na niego zaciekawieni, choć nie tyle jego teorią, ile jego zachowaniem. Dotychczas milczał, odsyłając swe myśli ku wątkom znanym tylko jemu, zapewne nie mającym nic wspólnego z dyskusją toczącą się przy stoliku, aż tu nagle poderwał głowę znad kufla i wysunął zagadkową tezę.

– To jak z grą – kontynuował. – Jesteśmy tylko pionkami posuwanymi przez Boga, przeznaczenie czy jak to tam nazwiecie. Wszystko się dzieje według scenariusza, a...

– Nie, nie, nie – przerwał mu przyjaciel. – Taki scenariusz nie może istnieć, bo mamy wolną wolę.

– Albo wierzymy, że ją mamy – odparował Marcin. – To tak, jak z tworzeniem bohatera. Pisarz wciska mu w głowę myśli, a ten uznaje je za swoje. Tak samo jest z pragnieniami i działaniami.

– Bohaterowie literaccy nie uznają ich za swoje, bo nie żyją – zauważyła nieco zażenowana Aneta.

– Ale gdyby żyli, uznawaliby. My żyjemy, jesteśmy opowieścią, ale po prostu na wyższym poziomie, stworzoną przez kogoś potężniejszego.

– Jeśli macie zamiar tak dyskutować całą noc, to ja dziękuję. Chyba na mnie już czas – zamarudził któryś z mężczyzn.

– Nie, pozwól, że to ja sobie pójdę – rzekł obojętnie Marcin. – Nic tu po mnie, a tak to przynajmniej się wyśpię i może mi przejdzie ochota na filozoficzne bzdety.

– Nie żebyśmy cię wypraszali, broń boże! – zawtórowała Aneta.

Uśmiechnął się do niej, wiedząc, że nie kłamie. Nawet pewnie chciałaby, aby został. Tak jak większość, bowiem każdy zdążył się już przyzwyczaić do gadaniny Marcina, nie tracąc przy tym sympatii dla jego osoby. Znali go jednak również na tyle dobrze, że nie starali się go zatrzymywać na siłę. Czasem samotność dobrze mu robiła.

Wyszedł z baru prosto w zalaną mrokiem uliczkę. Skierował się ku najbliższym latarniom miejskim, gdzie na moment przystanął, poczuwszy się bezpieczniej wśród jasności. Oparł się o słup i głęboko westchnął, utkwiwszy spojrzenie w rozgwieżdżonym niebie.

– Jesteś tam, grasz nami? – posłał pytanie ku niebiosom.

Nie doczekawszy się odpowiedzi, co go zresztą nie zdziwiło, pokręcił głową z bezsilną rezygnacją, po czym wszczął swoją wędrówkę do domu. Szedł niespiesznie, z rękoma w kieszeniach, całkowicie oddany myślom.

Gdy znalazł się w swoich czterech ścianach, zakluczył za sobą pieczołowicie drzwi, opuścił żaluzje i zamiast rzucić się na łóżko, włączył komputer. Już po chwili przed jego twarzą jaśniała na ekranie biała, pusta kartka. Minęło parę minut zanim pojawiły się na niej pierwsze litery, w dodatku nie na długo, bowiem szybko zostały usunięte, przez co biel znów stała się równie nieskazitelna co potworna. Z każdą sekundą okazywała się coraz gorsza, coraz bardziej drażniła umysł Marcina. Miał ochotę się jej pozbyć, usunąć ją, lecz zdawał sobie sprawę, że to by nie było jego zwycięstwo, a raczej porażka. Wyobrażał sobie wielkich twórców, zapisujących swe dzieła, a potem mnących je i wrzucających do kominka, ponieważ ich geniusz nie mógł pozwolić na chociażby najmniejszą niedoskonałość. Sam chciałby tak robić, ale musiałby wpierw mieć co niszczyć, a jak na razie strona pozostawała całkowicie pusta. Szukał pomysłów, inspiracji, aczkolwiek na próżno. Jak na złość, wszystkie gdzieś wyparowały, nie pozostawiając za sobą żadnych śladów, by móc je odnaleźć. Koszmar dla pisarza – gdy zapału oraz energii nie sposób przekuć w cokolwiek i trzeba patrzeć, jak jedno i drugie powoli topnieje przed białą kartką.

– Może powinienem trochę odpocząć od tego wszystkiego... – mruknął.

Wstał od biurka, przeciągnął się, a następnie, odchyliwszy żaluzje, zaczął obserwować, co się dzieje na ulicy.

Ktoś się zataczał, próbując być może dotrzeć do domu albo do innego baru, bo z poprzedniego go wyrzucono. Po drugiej stronie, tuż pod oknem Marcina, jakiś bezdomny wyciągał puszki ze śmietnika. Czasem między tymi dwoma śmignął jakiś pojazd, zazwyczaj taksówka, ale poza tym nic się nie działo. Marcin jednak potrafił wyczuć coś, od czego powietrze aż iskrzyło. Wiedziony intuicją, wybiegł z domu, czmychnął w dół po schodach i zaczaił się w jednej z bocznych alejek, kompletnie zacienionych. Stamtąd obserwował desperackie zmagania pijanego, dbając równocześnie o to, by nikt nie obserwował jego.

Zgodnie z przewidywaniami, akcja zaczęła się rozwijać. Bezdomny, zapewne rozejrzawszy się wpierw, czy nikt nie patrzy – czego Marcin nie mógł zauważyć ze swojego punktu widokowego – ruszył przez jezdnię ku drugiemu mężczyźnie. Ten nawet nie dostrzegł zbliżającego się nieznajomego, a co za tym idzie, nie był przygotowany na cios prosto w twarz. Zwalił się od razu na chodnik i nawet nie jęknął. Marcina przeszły dreszcze, gdy pomyślał, że mógłby skończyć tak samo. Co prawda nie był pijany, ale jego wątła postura nie pozostawiała złudzeń. Obserwował jednak dalej. Bezdomny nachylił się nad znokautowanym i pospiesznie zaczął przetrząsać jego kieszenie. Dżungla, stwierdził Marcin. Podłe hieny, same nie mające niczego, czyhają tylko na dobry moment, by tchórzliwie uderzyć. Jego twarz przybrała wyraz obrzydzenia, a dłonie samoistnie potarły się o siebie, jakby chcąc zetrzeć brud oraz spaczenie, które miał przed oczami.

Rabuś szybko umknął stamtąd, pozostawiając swoją ofiarę leżącą w pozycji świadczącej o tym, że pijaczyna sam padł na twarz, obijając się przy tym nieco. Zbrodnia doskonała. Marcin odczekał jeszcze minutę dla pewności, iż jest już bezpiecznie, po czym przesmyknął się ze swojej kryjówki do mieszkania. Znów zakluczył za sobą drzwi, sprawdzając przy tym dwukrotnie, czy aby na pewno się nie otworzą przed żadnym niechcianym gościem, i usiadł przed białą kartką.

Tym razem jednak nie próbował obmyślić genialnej fabuły do swojego nowego opowiadania, ale zajął się zagadnieniami niecodziennymi. W obliczu tego, czego przed chwilą był świadkiem, własne życie wydawało mu się nudne i pozbawione jakichkolwiek kolorów. Po prostu żył, podobnie jak miliony innych ludzi, stawiając czoła problemom codzienności bądź czasem nawet bardziej złożonym, lecz równie pospolitym. Czy jest w końcu coś dziwnego w śmierci matki? Czyjejś chorobie? To się zdarza. Za niecodzienne można uznać natomiast zdarzenia z rodzaju: pobicie kogoś lub bycie ofiarą pobicia – a co za tym idzie, nawet morderstwo, niespodziewana ciąża wpływająca na całe życie, ciągłe balansowanie na granicy prawa, a nawet jej przekraczanie. Przypadkowa znajomość, przeradzająca się w coś więcej i odciskająca piętno na człowieku. Ile takich przygód mu się przytrafiło? W sumie to żadna. Prowadził swoją egzystencję w niekończącej się rutynie. Jak... drugoplanowy bohater będący jedynie tłem dla prawdziwych, krwistych, żywych postaci.

– Czy taka jest właśnie moja rola w tym wszystkim? – zapytał się wyświetlanej na monitorze pustej strony.

Oderwał się od komputera i znów stanął przy oknie. Odchylił żaluzje i nie dostrzegł już pijaczyny.

– Gdzieś ty wyparował, co? – zastanawiał się.

Chodził nerwowo w te i wewte z rękoma w kieszeniach spodni oraz wzrokiem wbitym gniewnie w podłogę. Ostatecznie jednak stanął przed lustrem, a wtedy, gdy tak patrzył w swe odbicie, dostrzegł w nim coś, co mógłby nazwać białą kartką. Było puste, niezapisane. Bez szkieletu, który powinna tworzyć fabuła bądź, w jego przypadku, historia, wspomnienia, przeżycia.

– Czy dla mnie zabrakło ci kreatywności, boże...?

Ale co go broniło przed samodzielnym ciśnięciem się na piedestał tych wywyższonych, obdarzonych prawdziwym życiem? Przecież posiada wolną wolę, by tego dokonać. A nawet jeśli nie, to i tak tego dokona, tylko że z woli stwórcy. W końcu już przecież zrodziła się w nim chęć, to desperackie pragnienie. Czy mogłoby ono być czymś innym niż propozycją pierwszoplanowej roli? Nie – do takiego wniosku doszedł.

Nie tracąc czasu, wyszedł na ulicę. Nie było nikogo w pobliżu, więc bez skrępowania podszedł, wspomagając się latarką w telefonie, do plamy czerwieni na chodniku pozostawionej przez jeszcze niedawno zalegającego tam pijaczynę. Dość łatwo spostrzegł, że od tego miejsca odchodzi szlak kropelek krwi. Uważnie go prześledził, aż do momentu, gdy ten zniknął w głębi jednego z zabrudzonych i otulonych ciemnością bocznych zaułków. Marcin wysnuł dwie hipotezy – albo ofiara weszła przez blaszane drzwi z oznaczeniem „Tylko dla personelu” do obdrapanego budynku, bez jakichkolwiek szyldów bądź oznaczeń, albo po prostu przestała krwawić tudzież zatamowała krwotok. Skłaniał się ku temu pierwszemu, bowiem widział uderzenie i z pewnością mógł stwierdzić, że wciąż widział za mało rozsmarowanej czerwieni jak na nie. A poza tym, kto, będąc tak pijanym, myślałby o podręcznikowym tamowaniu krwotoków?

Chwycił więc drzwi za klamkę. Czy to w ten sposób ma się zacząć moja historia? – pomyślał. Od zbrodni, ode mnie w roli mściciela bądź współudziałowca? Które z tych wybrać? A może żadne? Ach, co to w ogóle za zbrodnia! – skrzywił się. Pijaczyna, żul i kradzież pewnie pięćdziesięciu złotych? Nie, nie, nie... muszę wymyślić co innego.

Wtedy jednak zamek szczęknął, nienaoliwione zawiasy zaskrzypiały, a drzwi się uchyliły, ukazując zalane mrokiem trzewia budynku. Marcin wpierw zrobił krok do tyłu, nieco przestraszony zaistniałą sytuacją, ale ostatecznie zbliżył się i pchnął drzwi, otwierając je na oścież. Wewnątrz jarzyło się tylko jedno światełko na końcu podłużnego pomieszczenia. Wąski krąg blasku otaczający lampę naftową ukazywał surowe ściany, zmaltretowane panele oraz klęczącą plecami do przybysza postać. To od jej strony dobiegał miarowy stukot.

Marcin wśliznął się do środka, po czym, wiedziony niejasnym pragnieniem uczynienia właśnie w ten sposób, zaczął się skradać ku nieznajomemu. Gdy znalazł się już za jego plecami, zrozumiał, czym w istocie był tajemniczy rytmiczny dźwięk rozbrzmiewający w pomieszczeniu.

Palce starca poruszały się wprawnie, uruchamiając zębatki, które blokowały się, wprawiały w ruch kilka elementów naraz zamiast jednego, albo po prostu żadnego, gdy opuszka trafiała w klawisz. Maszyna pisarska bowiem wyglądała na starą i zniszczoną, jakby samym wyglądem chciała dać wyraz swojej bezużyteczności. Na dodatek brakowało kartki, więc litery mogły odciskać się jedynie na stęchłym powietrzu. Starzec nie zwracał na to jednak większej uwagi, całkowicie oddając się wystukiwaniu rytmu oraz posyłaniu słów w pustkę.

– Kim jesteś? – zapytał niepewnym głosem Marcin.

Starzec nie odpowiedział, przebywał w czymś na kształt transu całkowicie odrywającego od rzeczywistości. Tylko lampa zareagowała migocząc zachęcająco. Mężczyzna zbliżył się do niej, przyklękając obok pisarza i ujął ją w dłonie, po czym delikatnie odsunął ją, w każdej chwili będąc gotowym do ucieczki. Bał się, że pisarz może się w każdej chwili ocknąć. Tak się jednak nie stało, nawet gdy całkowicie oplotły go cienie. Stukot rozbrzmiewał nieprzerwanie.

Marcin stał pośrodku pomieszczenia z lampą w dłoni. Rozejrzał się dookoła, ale nie dostrzegł ścian ani nawet wejścia. Drzwi musiały się zamknąć same, tak jak się zresztą same otworzyły. Nawet odgłos wciskanych klawiszy nie pomagał mu w orientacji, gdyż odbijał się od wszystkich kątów, przez co dochodził zewsząd i nie dało się wskazać kierunku do jego źródła. Nie mając zbyt wielu opcji, Marcin zrobił krok w przypadkową stronę, idąc naprzód aż do zetknięcia się ze ścianą. Prawie się z nią zderzył, dostrzegłszy ją w ostatnim momencie – lampa bowiem skąpo rozdzielała swe światło. Jasności starczyło jednak, by uczynić nabazgrany flamastrem na zagrzybionej ścianie napis czytelnym.

– Uklęknij przed Panem – odczytał go.

Starzec musiał podkręcić swoje tempo, bo stuknięcia następowały po sobie coraz szybciej, choć działo się to stopniowo, przez co Marcin zauważył to dopiero teraz. Przesunął się w bok, nie odklejając wzroku od ledwie trzymającego się tynku, poszukując na nim kolejnych wiadomości.

– Jestem odpowiedzią – kontynuował czytanie, poruszając się wciąż w bok. – Miałeś rację. Pokłoń się teraz.

Nie zamierzał się kłaniać. Nie zamierzał w ogóle przystawać. Niewiele nawet myślał, skupił się na odczuwaniu całej sytuacji a nie na jej analizowaniu. Zdawała się ona wykraczać poza jakiekolwiek racjonalne wytłumaczenia, więc nawet nie próbował ich szukać. Otrząsnął się dopiero, kiedy napisy się urwały. Przeszły go dreszcze, gdy nasunęła mu się myśl, iż uczynił coś niewłaściwego i teraz poniesie za to konsekwencje.

– Odpisz mi – głosiła ostatnia wiadomość, na jaką się natknął.

Zagryzł wargi, zastanawiając się, czego autor oczekiwał. Co miałby mu odpisać? Jak? Dotknął ściany, próbując rozwiać swe wątpliwości w każdy, nawet najbardziej nonsensowny sposób. O dziwo – poskutkowało, choć Marcin aż zadrżał ze strachu. Jego opuszki zostawiły za sobą czerwone plamki. Gdy uważnie przypatrzył się własnym palcom w blasku lampy, zrozumiał, przez co do tego doszło.

Krwawiły. Krew ściekała leniwymi strużkami aż do łokcia, skąd kapała na podłogę. Ukląkł i zaczął się cofać po swoich śladach, chcąc odnaleźć miejsce, od którego się to zaczęło. Wystarczył niecały metr, nie musiał szukać dalej.

– Co ty... Jak...? – szepnął, równie zafascynowany co wystraszony.

Przylgnął z powrotem do ściany i zaczął szukać napisów. „Rozumiesz? Odpisz mi, odpisz, odpisz, odpisz”.

Wyciągnął palec wskazujący i nakreślił własną krwią słowo ledwie przypominające „Tak”. Wtedy też rozległ się trzask, po czym w ciemności rozjarzył się prostokąt, będący wyjściem na ulicę. Marcin, nie czekając, ani nie oglądając się nawet za siebie, wybiegł z budynku, pozostawiając za sobą lampę, i ruszył w stronę swojego mieszkania. Z trudem dostał się do środka, starając się jednocześnie niczego nie ubrudzić.

Choć obmył dłonie i owinął je bandażami, z opuszek nieustannie sączyła się krew. Zdenerwowany, zdjął przesiąknięty opatrunek, a następnie przypatrzył się ranom. Zwykłe rozcięcia nie mające prawa powodować takich krwotoków. Zaczął się nawet obawiać, iż może się ostatecznie wykrwawić.

Postanowił poszukać ratunku w internecie. Gdy spojrzał na monitor, zaintrygował go obraz, który na nim zastał. Choć program do pisania był włączony, nie było ani śladu kartki. Tylko szara przestrzeń. Niby nic specjalnego, ale nigdy wcześniej się z tym nie spotkał. Co dziwniejsze – jakim cudem pusta strona po prostu zniknęła podczas jego nieobecności? Zasiadł ostrożnie przed klawiaturą i położył na niej palce, przygotowując się do pisania. Zmarszczył brwi i wystukał słowo „Tak”. Nic się nie stało. Pokręcił głową, ale się nie poddawał. „Zabij”. Nic.

Spojrzał przez okno. Ujrzał pijaczynę pieczołowicie oglądającego chodnik w miejscu, gdzie leżał, chcąc zapewne odnaleźć swój portfel. Biedak nie pamiętał nawet, że został napadnięty. Marcin się uśmiechnął i wpisał „Zabij go”. Tamten złapał się za serce, rozdziawił usta i przewrócił oczami, a na końcu padł na chodnik.

– O kurwa – stęknął pisarz.

Chcąc naprawić swój czyn i utwierdzić się w przekonaniu o tym, iż to nie był przypadek, posłał w pustkę komendę „Wskrześ go”. Zadziałała. Pijaczyna poderwał się na nogi i czmychnął jak najdalej od tego podejrzanego miejsca.

Palce zaczęły Marcinowi drżeć. Podobnie zresztą jak całe ciało. Myślał o możliwościach, które ma. O tym, że być może oszalał lub śni.

– Co się dzieje... – szepnął, choć nie zdawał sobie nawet z tego sprawy. – Czym ty mnie obdarowałeś...? Czym...?

Zagryzł wargi, przeciągnął się w fotelu, a następnie pozwolił, by wszystko działo się samo.

– Dziewczyno, żyjesz? – usłyszała głos.

W ślad za głosem do jej umysłu wdarły się huki, wrzaski, błyski, smród spalenizny oraz smak krwi. Odpowiedziała jednak:

– Tak.

Coś ją poderwało w górę. Postarała się napiąć mięśnie nóg i jakoś się utrzymać w pionie, ale nie mogła i tylko runęła. Na szczęście prosto w czyjeś ramiona. Nie była pewna co do tego, czy ma otwarte oczy, aż do momentu, kiedy zobaczyła czyiś uśmiech. Odcinał się on swoją czystą bielą od zmieszanych cieni kotłujących się wszędzie wokół.

– No, tylko spokojnie, nie wierzgaj się. Spróbuj się tylko jakoś chwycić – rzekł do niej młodzieniec.

– Nie warto – odparła, choć słowa te nadeszły z części mózgu, której nie obejmowała jej świadomość. I choć jednak nie były zamierzone, to czuła, że są prawdziwe.

– Zawsze warto – trwał przy swoim chłopak. – Jeszcze mi podziękujesz.

Nagle coś w nią trafiło. Przeszyło jej ciało na wylot, jak niewidzialny pocisk, wzbudzając dreszcze oraz drgawki. Miała ochotę wyrwać się z tego uścisku, ale nie miała tyle siły. Musiała posłusznie odczuwać przesączające się przez nasiąkniętą krwią koszulkę ciepło uchodzące z ciała młodzieńca. Wcale nie stali. Oboje leżeli, ona na nim, przygwożdżając go własnym ciałem. On się uśmiechał i powtarzał, że warto. Że trzeba iść. Powtarzał, aż wreszcie wylało się z niego całe ciepło i jego twarz stała się zimna. Dziewczyna z trudem spełzła z niego, a następnie, zobaczywszy jego rozszarpany brzuch, zwymiotowała. Podparła się na dłoniach i uklękła. Zaczęła wodzić wzrokiem po otaczających ją twarzach. Wszystkie oziębłe, niektóre porozrywane, a inne próbujące czym prędzej zastygnąć, uwalniając się przy tym od bólu. Z tyłu doszedł ją głośny pomruk. Coś nadjeżdżało, rozpychając gruzy oraz truchła na pochlastanej wybuchami ulicy. Nie chciała, by na nią natrafiło. Bała się. Rzuciła się do desperackiej ucieczki na czworakach.

Jakimś sposobem znalazła się we wnętrzu budynku – choć drzwi zostały wyłamane, to jednak ściany ostały się w całości, dając jej namiastkę bezpieczeństwa. Nie chcąc jednak przebywać zbytnio na widoku, zaczęła wspinać się po schodach aż dotarła do niemalże nietkniętego pociskami ani bombami mieszkania.

– Chyba się wypaliłem.

Wzdrygnęła się jak porażona i obleciała wzrokiem każdy kąt. W jednym siedział skulony starzec ściskający w swych ramionach klawiaturę, z której zdążyły już odpaść wszystkie przyciski.

– Nie wiem, co wymyślić dalej. Stworzyłem finał, dobry finał, taki... widowiskowy... Ale nie wiem, jak go rozwiązać.

Przyjrzała mu się uważniej. Cały blady, wychudzony i zarośnięty. Gdzieś pod tą skorupą wyniszczonego, z pozoru starczego ciała tkwiła jednak młoda dusza. Niemniej ona też zdawała się dogasać.

– Palce mi zdrętwiały, nie mogę zrobić nic więcej...

Jego dłonie faktycznie zdawały się zeschnięte niczym gałęzie, mogąca się złamać pod wpływem choćby najmniejszego ruchu. Tylko opuszki zachowały jakiś żywy kolor, ale tylko dlatego, bo wciąż sączyły się z nich kropelki krwi.

– Proszę, wyręcz mnie... Dokończ to... Rozumiesz...?

Kiwnęła głową. Odebrała od niego klawiaturę i coś na niej wystukała, a z każdą literą czuła, że coś traci.

– Taka jest cena – wyjęczał ledwo żywy.

Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.

– Dlaczego wojna? – zapytała tylko.

Wzruszył ramionami, uciekając jednocześnie oczyma przed jej spojrzeniem.

Zmarszczyła brwi, na moment odchylając głowę do tyłu, po czym znów coś dopisała. Przebiegła palcami po przyciskach bądź miejscach, w których powinny się one znajdować, i strzały rozlegające się za oknem ucichły. Ziemia przestała się trząść od wybuchów. Smród śmierci się rozpierzchnął, pozostawiając za sobą zapachy wiosny.

– Co zrobiłaś? – zapytał Marcin nieco żywszym głosem.

– Naprawiłam świat...

Od kiedy odrzucił rolę kierującego losem, zaczął odzyskiwać siły. Dlatego też zdecydował się wstać i dość chwiejnym krokiem podejść do okna. Na zewnątrz wszystko było spowite mgłą przypominającą opuszczoną kurtynę. Dziewczyna jeszcze nie skończyła.

– Nie będzie wojen...

– Szlachetnie – podsumował.

– Nie będzie okrucieństwa...

– Biedy pewnie też nie?

– Ani jej, ani podziałów w społeczeństwie.

– Wszystko perfekcyjnie?

– Tak.

– Jak?

– Nie będzie ludzi.

Nabrał powietrza chcąc zaprotestować, ale w tym samym momencie zachłysnął się mgłą, która zdążyła wpełznąć już do budynku. Osunął się na podłogę i zaczął walczyć o oddech, czując jednocześnie, jak jego ciało drętwieje i staje się coraz bardziej odległe. Gdzieś w tle rozbrzmiewał stukot.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zapraszam na mój nowy profil autorski, tam więcej nowości! Szymon Sentkowski ;)
Odpowiedz
Boskie
Odpowiedz
Wielki szacun dla autora! Opowiadanie daje do myślenia...
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje