Historia
SPRZEDAWCA BÓLU
Mój zawód nie ma konkretnej nazwy.
Zwykle nazywają mnie sprzedawcą bólu. I poniekąd mają rację.
To zawsze lepsze, niż nazywanie mnie „Sauronem” (tą postacią z jednej z tych głupich i bardziej walących we łbie bajek, której stronami mógłbym się co najwyżej podetrzeć).
Tak więc ja – sprzedawca bólu, prowadzę własną działalność w tym jakże okropnym miejscu, jakim jest Londyn.
Ale myślę, że to właśnie dzięki temu, że tu mieszkam, mój zawód wychodzi mi z tak znakomitą finezją. Ja tych ludzi po prostu nienawidzę.
Przyznam, że na początku zupełnie nie wiedziałem gdzie rozpocząć swoją działalność. Oczywiście należało wybierać kraje, gdzie takie rzeczy są bardziej na porządku dziennym, a prawo nie da mi kary śmierci po pierwszym kliencie. Błąkałem się więc po świecie rozpoczynając w Korei, gdzie miesięczna pensja mogła mi starczyć na dwie twarde bułki i sok z selera, przez Chiny, gdzie konkurencja była zbyt wysoka i kończąc – co dziwne - w Anglii, gdzie ludzie okazali się na tyle głupi a polityka tak bezsensowna, że nie miałem z tym żadnych problemów. I tak oto - jestem jedynym człowiekiem o owym zawodzie w całej Wielkiej Brytanii.
Co oczywiście przynosi mi całkiem ciekawe zyski. Przychodzą do mnie ludzie zewsząd i kupują moje usługi.
Moją małą firmę nazwałem – „Człek nie do poznania”. Nie był to szczyt oryginalności z mojej strony, ale najważniejsze było to, co oferowałem.
Moja mała firma sterczy na ulicy – o ironio – Wonderful Life Street 7.
Owa ulica okazała się najbardziej dogodną. Była wprawdzie nieco opustoszała, ale to pomagało. Ludzie często nie chcieli być widziani, gdy odwiedzali mój sklep.
Ploty, bzdury i inne pierdoły były tu chyba od początku powstania samego kraju. A każdy wolałby obrabiać cztery litery ludziom z sąsiadką, lekarzem i listonoszem i nie zbierać za to żadnych konsekwencji w postaci dokładnie tego samego schematu, tylko z lekko zdeformowanym gronem.
Firma zbudowana jest w większości z drewnianych, czarnych desek. Ma cztery okna z przodu ( regularnie wymieniane co dekadę ) przymocowane po dwa na dane piętro. Śpię piętro nad sklepem. W środku była lada, dookoła stosy wszelakich narzędzi, o różnym stopniu sprawiania bólu, który po tak długim czasie praktykowania umiałem wycenić po samym krzyku. Na tablicy obok lady wywieszona była skala bólu.
W moim arsenale miałem tony wszelakich rodzajów tortur. Klient albo przychodził do mnie kupić jakieś narzędzie konieczne do wykonania konkretnej czynności, albo osobiście zgłaszał się do mnie o pomoc z danym przypadkiem.
Ludzie mieli różne powody, które często mi opowiadano. Rzadko jednak mnie interesowały. Człowiek to okropna rasa i powodem był zazwyczaj banknot.
Coś na zasadzie – „Nie chciał prośbą, będzie groźbą”.
Moje usługi nie są tanie i jestem tego świadomy. Ale to, czego się swego czasu nauczyłem – potrafiło zostawić bardzo ostre piętno na psychice.
Najlepsze rzeczy są za największe pieniądze.
Brudna robota, ale czysty zysk.
20.12.1986 r., Londyn
Dzień nie zachodził wtedy na najlepszy. Było wyjątkowo zimno. Mój mały termometr za oknem pokazywał temperaturę dwudziestu stopni na minusie w skali Celsjusza.
Swego czasu w takie dni lubiłem wieszać na drzwiach kartkę głoszącą: Po prostu zostaw to na zimnie. Taniej i ekonomiczniej.
Jak wspominałem – Anglicy to kretyni i niestety wzięli to na poważnie. Przez co w zimową porę roku moje zyski spadały. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy samo to miejsce nie ogłupia samo z siebie, bo trochę czasu minęło, zanim do mnie dotarło, że owa kartka jest tego przyczyną.
Siedziałem za ladą i polerowałem obcęgi służące do wyrywania zębów. To była jedna z tańszych możliwości. Wyceniłem ją na 40 funtów za ząb.
Miejsce, gdzie odbywały się „prace ręczne” znajdowało się piętro niżej. Było tam specjalne krzesło, gdzie przywiązywało się „materiał roboczy”, narzędzia – począwszy od obcęg, skalpeli i sekatorów do innych trochę okropniejszych narzędzi za większe pieniądze.
Był też specjalny komin na nagrzane do czerwoności żelazo, pokój, gdzie rozrzucałem zwłoki, stare mięsa i fekalia, dzięki którym ludzki nos nie wyrabiał, maszynę rozciągającą kończyny, „kocią łapkę”, i parę innych maszyn. Bardzo dobrze sprawowała się również tak zwana „kołyska”. Znałem do tego oczywiście wiele różnych metod sprawiania bólu.
Na początku należało wybrać, czy ból ma być fizyczny, czy psychiczny.
Nie trudno odgadnąć, który częściej musiałem stosować.
Za dość mocno zamarzniętym oknem ujrzałem faceta. Gdy otworzył drzwi sklepu okazało się, że nie przyszedł sam. Prowadził za rękę małego chłopca z lekko zaczesanymi, brązowymi włosami i pulchnymi policzkami. Miał pięć, może sześć lat. Z resztą miałem to gdzieś, ceny były takie same niezależnie od wieku materiału.
Mężczyzna ubrany był w beżowy płaszcz zapięty na wszystkie guziki, niebieski szal i kapelusz o kolorze tym samym co wcześniej opisywany płaszcz. Sam gość miał dość spokojny, lecz stanowczy wyraz twarzy. Przez jego krzaczaste brwi mogłem przeczytać te wszystkie rzeczy, które musiał wygadywać dziecku: „Gdy byłem na wojnie…”
Prychnąłem wewnętrznie.
Spojrzałem na chłopca – okazało się, że miał na sobie tylko jeden but, kurtka była dość rozerwana i odkrywała fakt, który głosił, że ta część garderoby była wszystkim to co ma na torsie. Nie miał nawet czapki czy rękawiczek, a nakrycie na nogi prezentowało się tak, jakby ktoś pozszywał stare szmaty z podłóg i zrobił coś na zasadzie spodni dresowych. Samo dziecko było blade i raczej dość przerażone.
Spojrzałem na termometr zza lady – dalej wskazywał dwadzieścia stopni na minusie.
I nagle się zdziwiłem – czyżbym zaczął się przejmować?
Otrząsnąłem się wreszcie z własnych myśli.
- W czym mogę pomóc? – Zapytałem wprost.
- Dzień dobry. – Powiedział – Za ile…
- Wszystko jest na tacy na lewo. Nie, pana lewo. – Powiedziałem wskazując ręką. – Ból fizyczny czy psychiczny?
- A co bardziej opłacalne?
- Cóż, w obu przypadkach tortura może zostawić trwały ślad do końca życia. Tu blizna, tam uszkodzenie mózgu i tak dalej…Wszystko zależy od pana. Ale ból fizyczny jest droższy.
Przy psychicznym nie brudzę sobie rączek.
- No tak. Cóż…Kołyska? 650 funtów!?
- To nie są tanie rzeczy. – Powiedziałem kręcąc głową.
- Nie ma zniżek dla dzieci?
- Nie ma.
- Nawet dla tak małych? – Powiedział wskazując na chłopca.
- Nie.
- Toż to zdzierstwo!
- Zdzieranie skóry jest jeszcze droższe. Ale są zróżnicowane ceny w zależności od części ciała. Najdroższa jest twarz – 1100 funtów.
Facet westchnął i spojrzał na tablicę. Minęły dwie minuty poczym spojrzał na mnie i zapytał:
- Wyrywanie…
- Tak. 40 funtów za ząb, proszę pana.
- No więc…Niech będzie. I tak taniej niż u dentysty.
- Pan nie ma pojęcia ile kosztują znieczulenia. Zapraszam na dół. – Powiedziałem i wskazałem ręką na schody prowadzące do sali prac ręcznych.
Gość pociągnął syna ze sobą i poszedł na dół razem ze mną. Stanąłem obok krzesła, gdzie miałem przypiąć chłopca, i gdzie znajdowało się specjalne urządzenie rozszerzające jamę ustną tak, by dany materiał nie mógł jej zamknąć, ani w żaden sposób się od niej oderwać.
- Proszę teraz dać materiał na krzesło…Tak, chodzi mi o chłopca – Powiedziałem.
Materiał zasiadł na krześle i czekał. Wpatrywał się zmartwionymi, wielkimi, dziecięcymi oczami. To na mnie, to na ojca.
- Tata, co ten pan…
- Da ci lekcję, chłopcze. Dzięki której dowiesz się, że nie przynosi się do domu ani kotów, ani psów z ulicy, bo to srogo kosztuje, a na stół nie wylewa się herbaty. – Odpowiedział mężczyzna.
Chłopiec patrzył na niego, a jego oczy zdawały robić się coraz większe.
- I po tym co się tu wydarzy, będziesz mógł się cieszyć, że nie skończyłeś jak te wszystkie zwierzęta, kiedy dostały się w MOJE ręce – Dopowiedział.
Zapiąłem chłopca, począwszy od torsu, kończąc na rękach. Ustabilizowałem urządzenie tak, by dobrze przywarło do otwartych ust chłopca, a same zęby były odpowiednio widoczne i dało się je wyrwać bez większego trudu.
Oczywiście – nie mogłem oczekiwać pełnej linii zębów u góry i na dole. Chłopiec miał zaledwie trzy zęby.
Podszedłem do jednej z komódek, które stały w sali. Wyciągnąłem z jednej z szuflad parę białych, gumowych rękawic, które następnie nałożyłem na ręce, po czym z innej szuflady wyciągnąłem parę zatyczek do uszu zapakowanej w małej plastikowej torebeczce.
- Chce pan? – Zapytałem. – Są w cenie zakupu.
- Nie, dziękuję. – Odpowiedział. – Lubię muzykę wydobywającą się z nauki.
Podszedłem do stolika obok krzesła z materiałem. Chwyciłem stalowe, wypolerowane obcęgi.
Rozwarłem je i przymocowałem do jednego z dwóch zębów z przodu jamy ustnej, były zaraz obok siebie. Ten trzeci był na dole, równolegle do jednego z nich.
Przymocowałem obcęgi do zęba z prawej u góry. Chłopiec cicho jęknął.
Miałem już brać się do roboty, gdy nagle przestałem. Stwierdziłem, że również wolałbym usiąść do tej roboty.
- Co pan wyprawia? – Zapytał mężczyzna.
- Wybaczy pan, starość nie radość. – Powiedziałem.
Wziąłem jedno z drewnianych krzeseł spod komody i ruszyłem z powrotem do materiału.
Usiadłem na krześle i powróciłem do pracy.
Stalowymi obcęgami chwyciłem solidnie za ząb i zacząłem ciągnąć.
Rozpoczęła się symfonia, brzmiąca, jakby jakaś kobieta nagle stwierdziła, że chce zostać śpiewaczką operową, choć nigdy nawet nie ćwiczyła.
- CZY TERAZ ROZUMIESZ!? – Darł się ojciec. – ROZUMIESZ!?
Po dziesięciu sekundach ząb wyszedł z dziąsła. Dziecko płakało i wrzeszczało.
Ludzki ból pływał po jego twarzy. Ono nie rozumiało dlaczego. Ono tego nie chciało. Dlaczego to robili?
- Odpowiedz: Czy teraz rozumiesz, mały głąbie, że nie przynosi się zwierząt do domu? – Zapytał mężczyzna chłopca – Odpowiedz mi, proszę.
Chłopiec dalej płakał. Krew wylewała się z jego ust. Wziąłem chusteczkę i zacząłem wycierać.
- Niech pan to zostawi. Niech czuje smak krwi. Tak smakuje życie! – Powiedział klient.
- Robota skończona – Powiedziałem i wstałem od krzesła.
- Proszę zaczekać! Wydaje mi się, że nauka będzie miała lepszy skutek, jeśli wyrwie pan jeszcze jednego, tego zaraz z lewej – Powiedział wskazując na ząb – To jak dwie godziny lekcyjne matmy zaraz po sobie, zgadza się?
- Wedle życzenia – Powiedziałem. – To będzie 80 funtów.
- Oczywiście, oczywiście. Ale o formalności proszę się zgłosić po zabiegu. Nie chcę kupować kota w worku.
- W takim razie proszę zapłacić chociaż za pierwszego. Ja nie chcę zostać oszukany – Powiedziałem.
- Ach tak…Oczywiście, drogi panie. Proszę – Odpowiedział, po czym wyjął z kieszeni portfel i wręczył mi moją należność.
- A teraz bardzo proszę…aby kontynuował pan pracę. – Powiedział.
Wziąłem obcęgi po raz kolejny i usiadłem. Popatrzyłem na twarz chłopca. Bardzo błagał, bym zostawił go już w spokoju. Tak bardzo się bał. Ale zysk, to zysk.
Chwyciłem obcęgami następny ząb i zacząłem rwać. Mimo zatyczek do uszu, krzyk mocno działał na bębenki i zastanawiałem się, czy sam zaraz tutaj nie zejdę. Dziecko jest fabryką decybeli o bardzo dużych częstotliwościach. Rwałem ząb z całej siły. Dziecko darło się, płakało, miało dosyć.
Wyrwałem zęba po trochę dłuższym czasie, niż zeszło mi na pierwszy ząb.
- Doskonale. – Powiedział ojciec uśmiechając się do chłopca – A teraz powiedz mi – czy rozumiesz, dlaczego ten pan ci to zrobił?
Dziecko dalej sikało łzami. Drugi strumyk krwi wylewał się z ust.
Tak. To istnienie z całą pewnością miało już dosyć.
- Nie? – Dopytywał facet – nie rozumiemy nadal?
Nadal był brak konkretnej odpowiedzi. A przynajmniej taka, która satysfakcjonowała by tatusia żądnego zrozumienia nauki przez społeczeństwo.
Nagle na spodniach dzieciaka zobaczyłem rozszerzającą się mokrą plamę. Teraz sikał już nie tylko łzami i krwią.
- Ty niedojdo, nie jesteś u siebie, a nawet gdybyś był, to nie leje się w porty jak jakiś wątły kacap! Czy ma pan może w zanadrzu swoich ofert…wyrywanie…
- Mam, jednak u pana dziecka było by to za trudne – to znaczy – oczywiście, że by się dało, jednak mogło by być zbyt wiele efektów ubocznych.
- A więc nie mam wyboru. – Powiedział, po czym wręczył mi 80 funtów do rąk. To oznaczało tylko jedno.
- Nie spoczniemy synu, dopóki nie zrozumiesz lekcji. To wszystko dla twojego dobra. – Poinformował dzieciaka.
Wziąłem nieco mniejsze obcęgi, a te brudne odłożyłem na kawałek białej serwetki zastawionej na metalowym stoliku na kółkach, na którym trzymałem narzędzia robocze.
Chwyciłem za ostatni ząb na dole. Dziecko już nawet nie wrzeszczało. Było zbyt wycieńczone. Oczy miało spuchnięte od łez.
A te oczy - one cały czas błagały.
Ale to nie ma tutaj znaczenia czy miało dosyć, czy nie. Znaczenie miało tylko 40 funtów i zadowolenie klienta.
Chwyciłem porządnie za ząb obcęgami i zacząłem rwać. Ale nic już nie słyszałem.
To dziecko nie miało siły już nawet krzyczeć.
Widziałem tylko więcej łez i krwi. Z tym zębem poszło najszybciej.
Brązowe włosy chłopczyka zdawały się siwieć z bólu.
- A więc? – Zapytał po raz ostatni mężczyzna – Czy teraz rozumiesz?
Chłopiec spojrzał na niego wielkimi, niebieskimi oczami i wyjąkał – Thaak, tato.
- Cieszę się. Więc możemy wracać.
Odpiąłem pasy trzymające dzieciaka i odsunąłem sprzęt mający stabilizować szczękę.
- Bardzo dziękuję za pańskie usługi. Polecę pana firmę znajomym! Tak więc dowidzenia. Synu, powiedz „do widzenia” panu.
Dziecko otworzyło swoje bezzębne usta, po czym wykrztusiło „dofizena”.
Patrzyło się na mnie na chwilę. Jakby chciało przekazać swoje niezrozumienie i równie głęboką nienawiść do mojej osoby.
Kiwnąłem głową.
Facet szarpnął chłopca za rękę i ruszyli schodami ku drzwiom wyjściowym.
Każdy z zębów miałem na tacy. Wsadziłem je do koperty, które później wysyłałem pobliskim dentystom. Dostawałem po 5 funtów za ząb.
Posprzątałem po pracy po czym poszedłem na górę. Z szuflady w ladzie wyjąłem kartkę, gdzie zapisałem datę, daną usługę i ilość zysku.
Spojrzałem na zegar – do zamknięcia sklepu jeszcze cztery godziny.
I zaraz potem drzwi znowu się otworzyły.
Do sklepu wszedł ten sam mężczyzna, co wcześniej. Chłopak stał z tyłu, wyglądał, jakby od upadku trzymał go tylko strach.
- Mówił pan – zaczął – po ile to zdzieranie skóry?
Część druga: http://straszne-historie.pl/story/13611-SPRZEDAWCA-BOLU-SECOND-PART
Komentarze