Historia

Pisanka

naznaczony 0 7 lat temu 865 odsłon Czas czytania: ~22 minuty

Franek od zawsze był dziwny. Taki wyizolowany, zamknięty w swoim małym, pełnym fascynacji wszystkim co niezwykłe, enigmatyczne i paranormalne świecie. Jego zainteresowania to rodzaj jakiejś obsesji. Nie było dnia, by o tym nie wspominał: przy obiedzie na stołówce, na przerwach w szkole między lekcjami, a nawet w kiblu. Zdarzało się, że przez to całe pitolenie o krwiożerczych potworach, czających się w mrokach pobliskiego lasu, inwazjach obcych i rzekomych porwaniach krów oraz duchach błąkających się po cmentarzach, do szkoły był wzywany jego stary. Musielibyście go zobaczyć, skrzyżowanie amstafa z kogutem. Zapadnięta twarz, zawsze nastrojone włosy, szpiczaste i tępe spojrzenie, które mówi „Spierdalaj”, gruba, spuchnięta szyja i olbrzymie proporcje ciała. Na spokojnie mógłby wystartować w zawodach sumo w najcięższej kategorii wagowej. Jego stary to istny potwór. Żona od niego odeszła, gdy Franek miał 14 lat. W sumie od tego momentu zaczęło się to całe jego bajdurzenie o tym gównie. Niestety jego ojciec miał skłonność do częstszego zaglądania w kieliszki. Nic dziwnego że matka Franka dała dyla. Bił ją, Franka i w końcu kobieta psychicznie nie wytrzymała. Pedagodzy i nauczyciele twierdzą, że ta cała , jak to określili „fiksacja” to nic innego, jak sposób radzenia sobie z odejściem matki, które wywołało u niego aktywacje mechanizmów obronnych, których formą są dziwne zainteresowania. Coś w tym jest, ja jednak sądzę, że Franek po prostu jest dziwny i tyle. Inne osoby z naszej budy naśmiewają się z niego a co za tym idzie, także i ze mnie. Staliśmy się ich kozłami ofiarnymi. Franek to: „Dziwak”, „Dziwoląg”, czy po prostu „Świr”. Z kolei ja jestem jego „Przydupasem”. Mimo wszystko jednak Franek nie zwraca na nich uwagę i zdaje się dzielnie znosić wszelkiego rodzaju obelgi i terroryzowanie, więc ja robię dokładnie to samo.

Całe jego życie sprowadza się do jednej wielkiej manii na punkcie „sił nadprzyrodzonych z nie z tego świata”. Od małego oglądał po kryjomu horrory, a jego ulubioną bajką była Scooby Doo. Za każdym razem, gdy została rozwiązana zagadka, mówił: „Potwory i tak istnieją!”. Nigdy nie widziałem go z dziewczyną, wiem, że jest nieśmiały i nie ma odwagi by zagadać do jakiejś dupy. Może woli chłopców, choć przyjaźniąc się z nim tyle lat, na pewno bym to zauważył. Nie mniej jednak znam go od piaskownicy i mimo jego specyficznych fisiów, w pełni go akceptuję takim jakim jest.

Mamy wiele wspólnych wspomnień. Dużo przeżyliśmy, wychowując się razem. Nasi rodzice się bardzo dobrze znają. Moi nadal traktują Franka jak mojego brata, którego zawsze chciałem mieć, lecz nigdy go nie miałem. Starzy później stwierdzili, że: „Jedno czupiradło w domu, zdecydowanie im wystarczy”. Razem budowaliśmy naszą pierwszą „bazę”, bawiliśmy się w chowanego, przebieraliśmy się i odgrywaliśmy sceny z różnych filmów i bajek. To były piękne czasy. Cieszyliśmy się tak zwyczajnie każdą chwilą jakby to był naturalny element codzienności. Później niestety nadeszły chwile bólu, cierpienia i poczucia rozpaczy. Ojciec Franka zaczął wariować, a mi zmarła babcia. Takie momenty w życiu jak śmierć bliskiej osoby, utrata cennych wartości, rozstania- zbliżają do siebie ludzi. Tak jakby łzy i smutek były czymś, co wywołuje u ludzi jakąś zmianę i zbliża ich do siebie.

Jak już szczegółowo wspomniałem, Franek ma nietypowe zainteresowania. W sumie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ta jego pasja i namiętność z jaką się jej oddaje była czymś realnym. Każdy jest inny i każdy lubi co innego. Jedni interesują się muzyką, sztuką, tańcem. Inni uprawiają sport, grają w piłkę, jeżdżą na rowerze, a jeszcze inni stoją po kilkanaście godzin dziennie pod monopolowym i wyłudzają kasę od jakichś frajerów. Jednakże kosmici, wilkołaki, wampiry i inne monstra przecież nie istnieją, więc po co marnować czas i interesować się czymś, co nie przynosi żadnego pożytku. Lecz jak już przedtem mówiłem, Franek jest dziwny.

Pamiętam jednak jeden dzień, w którym i ja zacząłem mieć wątpliwości co do tego w co wierzę. Można powiedzieć, że doszedłem do etapu przez który przechodzi każdy młody człowiek. Jest to okres, kiedy doświadczasz kryzysu własnej tożsamości. Wówczas dochodzisz do wniosku, że nie wszystko czasem da się wyjaśnić w najbardziej możliwy racjonalny sposób.

Pamiętam to bardzo dokładnie, jakby to było wczoraj. Wielkimi krokami zbliżały się święta wielkanocne. Franek nie obchodził i nie przeżywał za bardzo nadchodzących dni, kiedy to wspólnie myje się okna, idzie się do kościoła z koszykiem i w końcu siada się przy jednym stole ze swoją jakże ukochaną rodzinką. Po za świadomością, że nie trzeba chodzić do szkoły i można sobie dłużej pospać , ja także za bardzo tych świąt nie odczuwałem. Ojciec Franka, jak na katolika przystało, z „wielkim zaangażowaniem” obchodził uroczystości. Nie mogłem na to spokojnie patrzeć, więc zaprosiłem przyjaciela do siebie na święta. Z początku niechętnie podchodził do mojej propozycji, ale nie musiałem go zbyt długo przekonywać.

Była środa. Ostatni dzień szkoły przed świętami. Słońce wysoko unosiło się nad horyzontem, oblekając wszystko dookoła ciepłą i przyjemną dawką promieni słonecznych. Pani od angielskiego, z racji pięknej przedświątecznej pogody, postanowiła nie robić nam zajęć i puściła nas wcześniej do domu. Po szkole umówiłem się z Frankiem, który tego dnia nie raczył pokazać się w na zajęciach. Unikanie problemu to nie jest żadne rozwiązanie. Pani Majewska na pewno będzie miała na uwadze jego absencje przy wystawianiu ocen i zaliczeń. Franek prymusem nigdy nie był, ale odkąd zaczęła się ta cała eskapada związana z jego niecodziennym zainteresowaniem siłami wyższymi, opuścił się nieźle w nauce. Moi starzy by mi łeb odrąbali , gdybym pozwolił sobie na jakieś wagary. W sumie nie mam co się do niego porównywać, pochodzimy z dwóch różnych rodzin i mimo tego, że się przyjaźnimy, różnimy się od siebie i mamy wpojone różne normy i wartości.

Poprzedniego wieczoru dzwonił do mnie podekscytowany i oznajmił mi, że musi mi coś „ważnego” pokazać. Dodał, że jest to „najbardziej niesamowite odkrycie jakiego dokonał”. Starałem się zmniejszyć jego zapał i podniecenie, nieco uspokajając go i próbując uświadomić, że jedynym odkryciem jakiego dokonał, był kot, którego kiedyś znalazł zamkniętego w swojej lodówce. Wyobrażacie to sobie ? Agent Mruczek 007, który zamiast myszy, upolował szynkę. Nie muszę mówić co z tym kotem się stało. Jak tylko stary Franka dowiedział się o „złodzieju” grasującym po jego terenie, wyrzucił go przez drzwi nakazując mu stanowczym tonem, żeby „Spierdalał”.

Tak więc umówiłem się z Frankiem po szkole. Byłem przekonany, że tego dnia pojawi się w niej łaskawie, jednak się przeliczyłem. Podobnie jak zeszłego dnia. Także postanowił zrobić sobie wolne od szkoły. Mimo to, udałem się na miejsce umówionego spotkania w nadziei, że tym razem Franek mnie nie zawiedzie. Mieliśmy się spotkać w lesie za miejscowym supermarketem. Pamiętam jak, już za łepka spędzaliśmy tam mnóstwo czasu, świetnie się razem bawiąc. Teraz z tego miejsca zrobił się istny syf. Co weekendowe libacje, wszędzie pełno butelek po piwie i innych środkach, pustych opakowań po fajkach, zużytych prezerwatyw czy mnóstwo innych śmieci. Przechadzałem się w te i we te, cierpliwie czekając na przybysza. W głowie huczały mi bezkreśnie jego ostatnie słowa o wielkim odkryciu. Było coś niepokojącego, a zarazem interesującego w tym co powiedział. W jego głosie wyczułem pewną dozę autentyczności i ulgi. Może odkrył coś, co potwierdza jego teorie o paranormalności i niezwykłości tego świata ? Tym samym miałby niezaprzeczalny dowód na potwierdzenie swoich racji. Tego miałem się już niebawem dowiedzieć. Minęło pół godziny. Z każdą kolejną minutą moja cierpliwość była wystawiania na ciężką próbę. Jestem osobą cierpliwą i potrafię na coś długo czekać, ale musi to być poważna sprawa, aby moje czekanie było tego warte. Nieubłaganie mijały kolejne minuty.

- Jeśli to naprawdę coś ważnego, to lepiej dla niego żeby się pośpieszył- burknąłem sam do siebie.

To już była kolejna faza mojej niecierpliwości. Czułem jak frustracja i złość, zbierają powoli we mnie swoje plony. Franek miał w zwyczaju się spóźniać, więc tego typu zachowania były naturalne, aczkolwiek nigdy nie zdarzyło mu się spóźnić, gdy się umawialiśmy. Próbowałem do niego zadzwonić, lecz jego telefon milczał. Zacząłem się mocno niepokoić. To nie w jego stylu spóźniać się na umówione spotkanie z przyjacielem. Dla Franka nasza przyjaźń znaczyła bardzo wiele. Nigdy mnie nie wystawiał do wiatru, a tym bardziej nie wykazywał się ignorancją czy odrzuceniem. Co dwie, trzy minuty, wznawiałem próby skontaktowania się z nim przez telefon. Nadal nic.

- Niech to szlag ! Co jest grane?! – warknąłem z autentyczną grozą.

Skoro to naprawdę coś ważnego, to by w końcu się pojawił. Chyba, że sobie ze mnie zażartował. Może chciał się odegrać za to, że nigdy nie wierzyłem w jego niestworzone teorie. Lecz to do niego naprawdę niepodobne.

Spojrzałem na zegarek. Dochodziła 16. Słońce z wielkim trudem przebijało się przez gęstą konstelacje drzew, próbując wprowadzić w to miejsce trochę więcej witalności i kolorytu. Niedługo zacznie się ściemniać i cały świat znów zostanie pogrążony w całunie nieprzeniknionej ciemności. Siedziałem poirytowany na niewielkim pniu, pozostałym po ściętym klonie. W głowie, jak przez mgłę przewijały mi się rozmaite obrazy. Ból, strach, radość, łzy, niepewność, rozczarowanie, śmierć. To ostatnie uczucie towarzyszyło mi przez parę epizodów mojego życia. Świadomość nieuchronności egzystencji ludzkiej. Nietrwałość relacji interpersonalnych. Oszustwa, zdrady. Wojny, terroryzm, cierpienia. Z każdą, kolejną nasilającą się w mojej głowie myślą, dochodziłem do wniosku, że na świecie jest tyle zła, które ludzie wyrządzają sobie nawzajem.

Nagły, donośny szum wiatru, wyrwał mnie z egzystencjonalnej konsternacji. Spojrzałem na zegarek. Była 17:10.

- Super kolego, na to wygląda, że jednak zostawiłeś swojego przyjaciela na pastwę ponurego i zaśmieconego lasu- westchnąłem – chyba nie ma sensu dalej czekać, no cóż, w zasadzie to już wcześniej powinienem był zajrzeć do Ciebie do domu niż czekać tu, jak posąg.

Stałem z ciężkim stęknięciem po czym przeciągnąłem się, wyprostowałem, zarzuciłem plecak na prawe ramię i ruszyłem w kierunku domu Franka. Postanowiłem iść na skróty przez Krasińskiego. W mgnieniu oka przedostałem się na teren zamieszkania mego przyjaciela. Franek wraz ze swoim starym mieszkali w bloku na parterze. Drzwi wejściowe były zamknięte. Nacisnąłem dwójkę na domofonie i czekałem cierpliwie, aż ktoś odezwie się i mnie wpuści do środka. Bez skutku.

- Czyżby nikogo nie było w domu ? Dziwne – stwierdziłem- odkąd go znam, to Franek nie był skory do dłuższych wyjazdów.

Dzwoniłem kilka razy. Bez odzewu. Spojrzałem w lewo. W oddali widziałem jakąś rozmytą postać, która w miarę przybliżania się, zyskiwała swój naturalny i wyraźny kształt. Był to sąsiad Franka, pan Lucjan. Przywitał się ze mną, po czym sięgnął prawą ręką do kieszeni marynarki i wyciągnął z niej klucze. Otworzył drzwi i puścił mnie przodem. Za nim zacząłem dobijać się do drzwi Franka, zapytałem pana Lucjana, czy nie widział dziś jego. Odpowiedział przecząco, dodając, że cały dzień go nie widział, choć mógłby przysiąc, że słyszał jakieś dziwne odgłosy dobiegające z jego mieszkania wczoraj wieczorem, jak wychodził z psem na spacer. Dziwne. Wygląda na to, że wszelki słuch po nim zaginął. To bardzo niepokojące. Podziękowałem panu Lucjanowi za udzielenie mi informacji i pożegnałem się z nim.

Zapukałem do drzwi i zamarłem w bezruchu, uważnie nasłuchując czyichś oznak życia. Nikt się nie odzywał. Zapukałem ponownie. Także i tym razem odpowiedziała mi nostalgiczna i niepokojąca cisza. Przystawiłem ucho do drzwi, w nadziei, że może w ten sposób zdołam wyłapać i zidentyfikować obecność lokatorów w mieszkaniu. Szarpnąłem mocno za klamkę i poruszyłem nią w dół. Ku mojemu zaskoczeniu drzwi były otwarte. W mieszkaniu panowała nieprzenikniona i nienaturalna ciemność. W pomieszczeniach nie było nawet najmniejszych śladów życia. Mieszkanie wyglądało jakby ktoś je opuścił i szczelnie zaryglował, zasłaniając przy tym wszystkie okna kocami i prześcieradłami. Może stary Franka zachorował i cierpi na światłowstręt, co było całkiem możliwe, a może Franek jest wampirem i to jest to jego „wielkie odkrycie”. Powoli i dokładnie rozglądałem się po domu. Było coś mrocznego i przerażającego w tym miejscu. Coś co napawało lękiem i niepokojem. Całe mieszkanie spowijała gęsta ciemność. Tylko gdzie nie gdzie miejscami, przebijały się blade promienie zachodzącego słońca.

Stanąłem przed drzwiami pokoju Franka. Zapukałem głośno i wypowiedziałem magiczne słowa: „Franek, jesteś tam?”. I tym razem nikt się nie odezwał. Pociągnąłem za klamkę i ostrożnie zajrzałem do środka. W pokoju, podobnie jak w pozostałych pomieszczeniach nikogo nie było. Dokładnie rozejrzałem się dookoła i zacząłem przeszukiwać pokój. W pomieszczeniu były ślady użytkowania. Wyglądało to tak, jakby Franek w pośpiechu został zmuszony do opuszczenia razem z ojcem mieszkania. Dziwna sprawa.

Chodząc i rozglądając się po pokoju, poczułem pod stopami jakiś przedmiot. Schyliłem się i ku mojemu zaskoczeniu podniosłem pisankę. Była niewielkich rozmiarów. Cała była w jakiś dziwnych i chaotycznych wzorach, które układały się w jakiś jeden, tajemniczy symbol. Schowałem znalezisko do kieszeni bluzy i wyszedłem z pokoju zamykając za sobą drzwi. Jeszcze raz rozejrzałem się po pozostałych pomieszczeniach, chwilowo czując się jak na cmentarzu. Nadal nie było żywej duszy. Wyszedłem więc z mieszkania i udałem się do swojego domu.

Postanowiłem nic nie mówić o całej sytuacji rodzicom. W końcu nie miałem do niczego stu procentowej pewności, a po za tym nie chciałem ich niepokoić, wystarczająco sam byłem zaniepokojony całym zajściem. W głowie snuły mi się różne teorie, próbujące wyjaśnić nagłe zniknięcie Franka i jego ojca. Mieszkanie wyglądało, jakby było jakimś okopem. Wszędzie panowała ciemność, okna były szczelnie zasłonięte, choć zastanawia mnie fakt, że drzwi wejściowe były otwarte. Ponadto stan pokoju Franka, sugerował, że został opuszczony w nagłym pośpiechu. Więc co spowodowało podjęcie takiej decyzji ? Co tam się mogło do cholery wydarzyć ? Dom wyglądał jakby stał się twierdzą, którą Franek z ojcem próbowali za wszelką cenę bronić, izolując się od szalejącego dookoła zła. A może jego staremu całkiem już odbiło i to Franek sam zaprojektował wnętrze mieszkania ? Próbując bronić się przed wyrodnym katem krwiopijcą ? Jest jeszcze inna możliwa teoria. Może coś z zewnątrz, próbowało dostać się do środka i dopaść ich. Coś co nie pochodzi z tego świata i …

- Bzdury ! Brednie ! Skąd mi to w ogóle przyszło do głowy ?! Co za gównianie wytłumaczenie !- Zganiłem sam siebie za tą śmieszną myśl, w którą omal sam uwierzyłem.

Rozmyślając i szukając sensu całego zamieszania, doszedłem do wniosku, iż każda z moich teorii nie wystarcza w zupełności, aby wyjaśnić co się wydarzyło naprawdę. Był już późny wieczór. Podszedłem do okna, spoglądając w blady blask księżyca, wokół którego migotały konstelacje gwiazd. Zawsze lubiłem patrzeć na nocne, bezchmurne niebo. Wówczas zastanawiałem się, czy na świecie istnieje dobro, zło, prawda i miłość. Czy świat idzie ku lepszemu ? Dlaczego w nas jest tyle nienawiści, tyle zła, fałszywości i gniewu ? Ludzkie emocje i uczucia, od zawsze stanowiły dla mnie problem natury egzystencjonalnej. Dlaczego ranimy się nawzajem, wyrządzamy sobie krzywdę, odprowadzamy do łez ? Wiele tego typu pytań towarzyszyło mi w procesie mojego wrastania w dorosłość.

Nagle coś z dużą siłą uderzyło w szybę. Wzdrygnąłem się i gwałtownie odskoczyłem do tyłu.

- Co to u diabła było ?!

Po paru sekundach znów coś walnęło w szybę. Cofnąłem się do szafy i wyjąłem z niej kij basebolowy. Ponownie, powoli podszedłem do okna, w prawej dłoni mocno trzymając narzędzie obrony. Spojrzałem w dół, ktoś rzucał kamieniami w moje okno. To był Franek. Trzymał w ręku mała latarkę i oświetlał sobie nią twarz. Odetchnąłem głęboko z ulgą.

- A więc zguba się znalazła ! – wiwatowałem sam do siebie.

Ubrałem na siebie kurtkę. Noce wciąż jak na koniec kwietnia były chłodne. Wziąłem z szuflady swoją latarkę i po cichu zszedłem na dół po schodach. Mieszkałem w domu jednorodzinnym. Musiałem więc być bardzo cicho żeby nie obudzić rodziców. Mam nadzieję, że nie słyszeli jak ten świr, ciskał kamieniami w okno mojego pokoju.

- Co mu kurwa strzeliło do łba ?! – wyszeptałem.

Delikatnie i ostrożnie przekręciłem klucze w zamku i wyszedłem na zewnątrz, wpuszczając nie co mglistej ciemności do środka. Franek czekał na mnie z tyłu domu. Podszedłem do niego bliżej, święcąc latarką w jego kierunku. Przystanąłem tuż przed nim.

- Co Ci kurwa odbiło ?! Oszalałeś, żeby o tej godzinie się do mnie dobijać ?! Przez cały dzień nie dawałeś znaku życia, gdzie ty kurwa byłeś ?! Co się z Tobą działo ?! – odezwałem się pretensjonalnie.

- Też się cieszę, że Cię widzę – odpowiedział cichym, zduszonym tonem.

- Co się stało ?

- Nie uwierzysz mi, jak Ci opowiem co mi się przytrafiło.

I miał racje, nie uwierzyłem. Ciężko uwierzyć w coś, czego natura siłą rzeczy nie ma racji bytu.

- Więc chcesz mi powiedzieć, że ta pisanka, którą znalazłem w twoim pokoju, ze żarła twojego starego, tak ? – powiedziałem, próbując ze wszystkich sił powstrzymać się od śmiechu.

- Wiedziałem, że i tak mi nie uwierzysz.

- Stary – westchnąłem- Słyszałem o przypadkach pożarcia człowieka przez psa, wilka czy inne zwierze, ale o nienażartej pisance wielkanocnej jeszcze ani razu nie słyszałem.

Zaśmiałem się, niemal prześmiewczym tonem. Nie mogłem powstrzymać się od szydzenia z jego nieprawdopodobnych historyjek. Słyszałem z jego strony już wiele, różnych niestworzonych historii, ale ta z pewnością będzie należeć do jednej z moich ulubionych.

- A teraz do rzeczy – opanowałem się – Co tak naprawdę się wydarzyło ? I nie chcę słuchać o kolejnych niesamowitych opowieściach rodem z Archiwum X, dobra ?

- Jak mam Ci przedstawić prawdziwą wersję wydarzeń skoro i tak mi nie uwierzysz ?

- No dobra, więc twierdzisz, że to jajko – wyciągnąłem pisankę z kieszeni kurtki i zacząłem nią potrząsać przed jego oczami – jest odpowiedzialne za zniknięcie twojego ojca, tak ? Wiesz, może i ja się nie znam na prawie, ale będzie Ci bardzo ciężko pozwać do sądu pisankę.

- Tak, dokładnie ta pisanka. Muszę znaleźć sposób jak ją zniszczyć.

Wyczuwałem, że jego umysł w tej chwili intensywnie szukał rozwiązania tej zagadki, wśród chaosu wielu zaprzeczających myśli. Zapadła chwila ciszy.

- Dobra, opowiedz mi wszystko, co się wydarzyło – odezwałem się.

- Nie wiem czy ma to sens, skoro i tak mi nie wierzysz.

- Spróbuję – odpowiedziałem- więc opowiadaj, co się wydarzyło.

Znów zapadła intensywna chwila ciszy. W oddali lekko szumiał wiatr, wprowadzając w konfuzję drzewa. Noc zdawała się być nie co inna niż zwykle. Spowiła cały świat swoją mocą, nadając jeszcze bardziej złowieszczego charakteru ostatnim wydarzeniom.

- Pamiętasz jak dzwoniłem do Ciebie zeszłego wieczoru i mówiłem o swoim odkryciu ? To właśnie było to odkrycie. Znalazłem ją rano, w tym parku za blokiem, co kiedyś uciekaliśmy przed psami.

- W parku za blokiem ? Jak ona mogła tam się znaleźć ?

- Też sobie zadawałem dokładnie to samo pytanie i możesz wierzyć lub nie, ale ta pisanka przybyła do nas prosto z kosmosu.

Na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Z trudem po raz kolejny powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Franek spojrzał na mnie, a ja zrobiłem kamienną twarz, na której widniała domniemana powaga.

- Ach tak, rozumiem – westchnąłem głęboko – kontynuuj.

- Tak więc jak mówiłem, znalazłem ją w parku za blokiem wczoraj rano. Gdy do niej podszedłem, dziwnie pulsowała i świeciła jakimś fluorescencyjnym światłem. Do tego ten fetor. Wyglądało na to, że spadła całkiem niedawno. Gdy tylko na nią popatrzyłem, od razu wiedziałem, że skądś znam ten obiekt. Wróciłem się szybko do domu po blaszany pojemnik, włożyłem ten przedmiot z innej galaktyki do niego i zabrałem do domu. Uważnie mu się przyglądałem, próbowałem nawet rozszyfrować znaczenie tego symbolu, lecz bez skutku. Postanowiłem więc na drugi dzień wybrać się do naszej biblioteki, w celu odszukania genezy tej materii. Od początku miałem wrażenie, że gdzieś już słyszałem o podobnym znalezisku.

- To dlatego nie było Cię rano na zajęciach ?

- Nie zupełnie dlatego…

Na chwilę zamarł. Jakby się nad czymś zastanawiał, jakby w jego umyśle toczyła się walka dwóch świadomości: jawy i snu. Potrząsnął głową jakby z niedowierzaniem i odezwał się:

- To coś, dziś rano na moich oczach, jakby to określić … Zasymilowało mojego ojca… po prostu go wchłonęło, przejęło jego energię życiową.

W tym momencie na jego twarzy pojawił się smutek pomieszany z żalem. Wyraz tych emocji był taki silny, aż niemal sam go odczuwałem, jakby to były moje własne emocje. Łączyłem się z nim, w jego stracie. Stary Franka był jaki był, ale to w końcu rodzina, po odejściu matki, po za mną, został mu tylko on. Powoli zaczynałem chyba wierzyć w jego słowa, które niczym ogień piekielny sączyły się z jego ust.

- Jak do tego doszło ? – spytałem.

- Nie znam wszystkich szczegółów, ale w nocy, obudził mnie jakiś hałas. Coś jakby z ciężkim tupotem, przemieszczało się po domu. Spojrzałem na blaszany pojemnik, w którym schowałem pisankę. Nie było jej tam, po prostu jej tam nie było ! I nie mam pojęcia jak to się stało, że się z niego wydostała. W każdym razie, wziąłem latarkę i zacząłem eksplorować mieszkanie. Nie mogłem tego znaleźć, szukałem chyba z pół godziny. Każdą szparę, każdy mroczny zakamarek pomieszczeń. Dałbym sobie rękę uciąć, że przed zniknięciem przedmiotu, słyszałem czyjeś ciężkie kroki w mieszkaniu, ale może po prostu mi się wydawało. Stwierdziłem, że poszukam jej następnego ranka. Nad ranem znów coś mnie obudziło. Ryk wściekłego ojca. Okazało się, że znalazł ją w kuchni. Gdy poszedłem do niej, zaczął na mnie wrzeszczeć.

- Co to kurwa jest ?! Mówiłem Ci, że żadnych świąt obchodzić nie będziemy. Omal przez to gówno sobie łba nie rozwaliłem, chcesz mnie kurwa zabić mały psychopato ?!

- I co mu na to odpowiedziałeś ? Powiedziałeś mu co to naprawdę jest ?

- Oszalałeś ? Nic mu nie powiedziałem, zareagowałby dokładnie tak samo jak ty, wyśmiałby moją teorię i powiedziałby, że powinienem się leczyć. Próbował to wyrzucić, krzyczał, że to gówno nie będzie u nas w domu i że je stąd wypierdoli. Nałożył na siebie bluzę i wyszedł z tym na dwór. Oczywiście poszedłem za nim, przekonując go, że to praca na zaliczenie w szkole. Nie uwierzył mi, powiedział, żebym znalazł sobie inne zajęcie. I gdy już zbliżał się do kosza, jajko mocnym odrzutem, samoczynnie wypadło mu z ręki. Po chwili zaczęło dziwnie pulsować i wrzeć. Całe zaświeciło się na czerwono i zaczęło unosić się nad ziemią. Musiałbyś sam to zobaczyć, to było coś niesamowitego. Wyglądało to tak, jakby niewidzialna siła kierowała tą pisanką. Jakaś moc, która nie pochodzi z tego świata. Byłem zmieszany. Po raz pierwszy widziałem w oczach ojca strach, przerażenie.

- I co było potem ? – spytałem z prawdziwym zaciekawieniem.

- Potem było coś gorszego. Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Pisanka zaczęła absorbować energię życiową ojca. Widziałem jak się rozpada, jak znika. Cały błyszczał i trząsł się. Próbował się wydostać z niewidzialnego uścisku nieziemskiej mocy. Ale nie miał na to żadnych szans. Jego ziemskie życie właśnie dobiegło końca. Widziałem to bardzo dokładnie, byłem blisko całego zajścia. Ojciec także unosił się nad ziemią, podczas gdy ten przybysz z kosmosu, ta obca materia, karmiła się jego energią. Jego życiem. Kiedy skończyła ten proces, bezwładnie opadła na ziemię. Tak było, naprawdę. To bolesna prawda, o której sobie nigdy, nawet w najmroczniejszych koszmarach, nie wyobrażałem.

Próbowałem to wszystko ułożyć sobie w głowie. Czułem się jak we mgle, zagubiony we własnych myślach. Słyszałem je bardzo intensywnie. Pulsowały, stając się coraz bardziej wyraziste, realne. Stałem na moście. Na granicy prawdy a iluzji. Jednak nadal zastanawiały mnie pewne fakty.

- A dlaczego jak wszedłem do twojego domu, po tym jak się nie zjawiłeś w szkole, drzwi było otwarte, w pomieszczeniach panowała ciemność, a Ciebie tam nie było ? Gdzie wtedy byłeś ?

- Już wyjaśniam- odrzekł – Po całym zdarzeniu, włożyłem tą obcą materia z powrotem do blaszanego pojemnika, spakowałem do plecaka i udałem się do biblioteki. Pamiętam, że jakiś czas temu czytałem pewną książkę, która zawierała autentyczne opisy niesamowitych znalezisk. Wówczas zapadł mi właśnie w pamięć pewien przypadek, w którym archeolodzy odkopali meteor, a raczej to był kamień, niewielkich rozmiarów. Jak wykazały liczne badania i analizy, ów kamień nie pochodził z naszej planety. Składał się z minerałów i zasobów, których nasza matka Ziemia nie wytwarza. Ponadto był odporny na wszelkie próby zniszczenia go. Zapamiętałem jeszcze, że na tym niewielkim znalezisku był wyryty jakiś symbol, którego znaczenie po dziś dzień nie zostało wyjaśnione. Przypuszczam, że ten sam lub podobny, jakiś czas temu wylądował w naszym parku. Po za tym sądzę też, że po za ludzką energią, żywi się także energią naszej planety. Głównie energią słoneczną. To by wyjaśniało, skąd się tu wzięła.

- Mówisz, że dla tego jajka, Ziemia stanowi źródło jadalnej energii ?

- Coś w tym stylu. – odpowiedział.

- W takim razie, dlaczego tak nagle, w pospiechu opuściłeś swój dom ?

- Po powrocie do domu, próbowałem zniszczyć ten przedmiot. Faktycznie, wszystko zawodziło. Próbowałem wszystkiego. Ciskałem z całej siły nim o ścianę, próbowałem zdeptać, rozwalić siekierą, dosłownie- wszystkiego ! To co napisali to prawda, a ja jestem w posiadaniu prawdziwego obcego przybysza z innego galaktyki.

- Ale dlaczego w domu panowała taka ciemność ?!

- Wspomniałem już, że żywi się także energią słoneczną. Odkryłem, że ciemność, znacznie ogranicza jej moc. Tak samo z metalem. Choć jak widać metal nie do końca jest w stanie na tyle osłabić możliwości ten materii jak w przypadku ciemności.

- W jaki sposób doszedłeś do tego wniosku ?

- Po nieudanych próbach zniszczenia przedmiotu, poddałem się. Stwierdziłem, że jest rzeczą niemożliwą, aby w jakikolwiek sposób doprowadzić do destrukcji tego meteorytu. Opanowała mnie złość, wściekłość. W końcu to coś, zrobiło sobie śniadanie z mojego ojca. Ciskałem tym czymś o ścianę z całych sił, bez rezultatów. Nagle, gdy słońce wyjrzało zza chmur, wpuszczając do mieszkania trochę światła, to coś zaczęło się niezwykle mocno poruszać i trząść. Wtedy już wiedziałem co zamierzało ze mną zrobić. Za nim jednak na dobre zaczęło się świecić, pobiegłem pędem do sypialni, wziąłem koc i prześcieradło i zakryłem nimi wszystkie okna w domu. Nagle pisanka przestała się poruszać. Tak jakby utraciła źródło swojej mocy. Nie miałem już siły, byłem wyczerpany tą całą sytuacją. Czułem się jak Don Kichot, walczący z wiatrakami. Ta walka od początku nie miała sensu. Poczułem się bezsilny, więc uciekłem z domu i udałem się ponownie do biblioteki, pozostawiając to całe zło, daleko za sobą.

- No cóż – westchnąłem z wahaniem – Wiesz Franek, mimo wszystko, naprawdę jest mi ciężko uwierzyć w twoją historię …

- Tak właśnie przypuszczałem, że mi nie uwierzysz, zresztą, nie powinno mnie to już wcale dziwić, niedowiarków i sceptyków jest mnóstwo na tym świecie

- … ale jesteś moim przyjacielem i co by się nie działo, nie zostawię Cię z tym samego.

Uśmiechnął się. Pierwszy raz od momentu całego zdarzenia widziałem, że jest szczęśliwy, że ma jeszcze mnie i że jego przyjaźń znaczy dla mnie bardzo wiele.

- Co z tym zrobimy ?- spytałem

- Nie mam zielonego pojęcia. Wiesz próbowałem wszystkiego, ale zastanawia mnie coś.

- Co takiego, dopytywałem ?

- To nie jest przypadek, że akurat ja znalazłem ten meteoryt. Może zostałem wybrany ? Bo przecież to jajko, gdyby tylko chciało, mogło by się mną posilić. Może źle odczytałem jego zamiary, gdy próbowałem je zniszczyć. Na to wygląda, że jestem jego właścicielem. Będę go trzymał z dala od innych ludzi. Na świecie i tak jest za dużo zła, tajemniczości i zjawisk, które nie mieszczą się nam w głowie. Po co wywoływać kolejną sensację i siać panikę ? Świat i tak jest dziwny, a kolejna złowroga pisanka z kosmosu, tego nie zmieni.

- Święte słowa – powiedziałem. Chyba po raz pierwszy w życiu przyznałem mu racje. To dziwne jak trudno czasem komuś uwierzyć, komuś bliskiemu. Czasem nawet najbardziej nieprawdopodobna historia, może okazać się prawdą. Od tamtego pamiętnego dnia, zacząłem mieć więcej wiary w sobie, że na tym świecie dzieją się rzeczy, które znacznie przekraczają możliwości naszych zmysłów. Coś, co sprawia, że ludzie się zmieniają, stają się dla siebie bardziej wyrozumiali i mają więcej zaufania do siebie. Mnie ta przygoda nauczyła, że przyjaźń to więź, którą nawet spadająca pisanka z kosmosu, nie jest wstanie zerwać.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje