Historia

Nawia

mag litwor 1 7 lat temu 8 990 odsłon Czas czytania: ~21 minut

Zrób to i niech wszystko się skończy. Dość intryg, dość knucia, dość tropienia zwierzyny. Nadszedł czas, by w końcu zapolować i dostać to, co mi się należy. Nim wejdziesz do środka, odetchnij głęboko. Odetchnij pełną piersią niczym Mojżesz zaraz przed podniesieniem wód Morza Czerwonego… A teraz jazda! Bierz się do roboty i zacznijmy w końcu zabawę!

Po tych słowach Sławek wyjął z torby strzelbę Mossberg i ruszył przed siebie. Od rana siedział ukryty w krzakach i obserwował dom pewnej rodziny, która musiała zostać wyeliminowana. Tak to nazywał Weles – jego osobisty doradca. Pogoda na zewnątrz zmieniała się, co kilka godzin i teraz akurat niebo zasłaniała pokrywa szarych chmur, a zielone liście kołysały się na drzewach w rytm podmuchów wiatru. Gdzieś w dole ulicy odezwał się alarm samochodowy, który jednak po chwili ucichł.

Typowe przedmieście – pomyślał Sławek, załadowując broń. Dłonie mu się lekko trzęsły, lecz poza tym był spokojny. Już kilka razy zabijał z powodu Welesa. Może nawet więcej niż kilka, ale kto by liczył? – Typowe pieprzone przedmieście, gdzie ludzie szerokimi uśmiechami witają się na ulicy, by później wbijać sobie noże w plecy kłamstwami, intrygami i wszelkiej maści innym bagnem wyssanym wprost z telenowel.

Weles odmienił jego życie, nakazując zabijać ludzi w imię zemsty, której szczegółów nie chciał wyjawić. Wcześniej Sławek był tylko spokojnym, tułającym się bez celu dwudziestopięciolatkiem. Po śmierci ojca imał się różnych zajęć, by utrzymać klitkę, w której mieszkał. Omijał alkohol szerokim łukiem, ponieważ bał się, że ten śmierdzący płyn wpędzi go do grobu jak ojca. Nie chciał zachorować i cierpieć. Tak naprawdę nie chciał nic, póki pewnego wieczoru nie pojawił się Weles; głos w jego głowie, który zawsze wiedział wszystko lepiej i znał adresy „złych” ludzi, których mordowali w mieście Perun.

W końcu przyszła kolej na tą przeklętą rodzinę. Zniszcz ich, a zostaniesz prawdziwym rycerzem apokalipsy!

Przeszedłszy przez drogę, skierował się do ogródka. Wiedział, z której strony się zakraść, by nikt z okien niczego nie zauważył. Czuł się niczym łowca, a łowca ujawnia swoją obecność dopiero podczas ataku, by zwierzyna niczego nie podejrzewała. Wcześniej przez kilka tygodni obserwował Nowaków i doskonale znał ich plan dnia. W głowie potrafił nawet wyobrazić sobie, w jakich miejscach domu znajdują się o konkretnych godzinach. W końcu bogate dzieci działały jak ich rodzice; były tylko nakręcanymi zabawkami, które najpierw miały wyrosnąć na przystojne osoby, zdobyć wykształcenie, pokazać ludziom do czego doszli i dopiero później popaść w depresję i zadręczać się myślami typu: „Co ja, kurwa, zrobiłem z własnym życiem?”.

Przesadziwszy płot, przyklęknął za jabłonką i rozejrzał się po oknach domu. Na pierwszym piętrze spostrzegł mężczyznę, stojącego przed płótnem z pędzlem w ręku. Bardziej z prawej znajdowało się lekko uchylone okno, prowadzące do pokoju szesnastoletniego Konrada, co znaczyło, że wciąż palił potajemnie papierosy. Reszta domowników zapewne była w innych pomieszczeniach, bądź trzymali się z dala od okien.

Policzył do pięciu i przebiegł przez ogródek aż do drzwi tarasowych. Łapiąc za klamkę, broń miał w pogotowiu. Tydzień temu, gdy cała rodzinka była na kolacji u teściów, sprawdzał, czy zawiasy skrzypią i wszystko było w porządku, jednak resztki rozsądku pozostałe w jego głowie, a może sam Weles, podpowiadały, by zawsze brał pod uwagę wszystkie możliwości i nie zakładał nic z góry. Znalazłszy się w środku, ruszył do kuchni. Gdy do niej wszedł, pani domu ubrana w kostium korporacji, sięgała po coś do lodówki. Strzał z pięciu metrów niemal wtłoczył ją do środka urządzenia. Latające krople krwi, mięsa i produktów spożywczych w zwolnionym tempie przelatywały po pomieszczeniu, przypominając rozrastający się kwiat.

Mówiłem ci, że jesteś moim ulubionym uczniem? Prawdziwy czempion! Niedługo los się dla ciebie odwróci. Znajdziesz sens, którego tak bardzo szukasz!

- Sens – wyszeptał Sławek i już miał ruszać na górę, gdy otworzyły się drzwi łazienki. Stanęła w nich dziewczynka, mająca najwyżej trzynaście lat.

Bez chwili wahania kolejny raz nacisnął spust. Jednak nim to zrobił, smarkula zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Wiedział, że dostała, ponieważ nikt nie był na tyle szybki, by usunąć się z drogi takiego potwora jak strzelba Mossberg. Poza tym, na ścianie rozpryśnięte były kropelki krwi. Dla pewności przeładował i oddał jeszcze dwa strzały. W drzwiach wykwitły sporej wielkości dziury. Przez nie Sławek zobaczył wystającą z wanny zakrwawioną rękę, na której widok uśmiechnął się usatysfakcjonowany.

Gdy znalazł się na górze, skręcił w prawo i zobaczył biegnącego korytarzem Konrada Nowaka. Pierwszy strzał odrzucił nastolatka do tyłu jak bohatera filmu Paranormal Activity, a drugi odłupał mu kawał czaszki, która wypluła z siebie sporą część mózgu, przyozdabiając liście paprotki i kawał ściany. Głowa rodziny z pędzlem w ręku znajdowała się w „pokoju artystycznym”, gdzie większość snobów spełniało swoje marzenia, tworząc prostackie dzieła. Pomieszczenie było całkowicie dźwiękoszczelne, więc mężczyzna w środku nie miał pojęcia, że cała rodzina jest martwa. Sławek na to właśnie liczył.

- Zabawimy się – stwierdził i oparł broń o ścianę. Zza paska wyjął nóż myśliwski.

Nowak stał przy płótnie z rozwichrzonymi czarnymi włosami i gęstą brodą tego samego koloru. Na sobie miał koszulę w kratę, noszącą dziesiątki plam o różnych barwach. Otaczała go ściana muzyki, wlewająca się w uszy niczym wody potopu. Sławek nie słyszał własnym myśli, ani nawet słów Welesa, dlatego podszedł do sprzętu i ściszył go do zera. Dopiero to zwróciło uwagę „artysty”. Jego usta zdążyły się otworzyć, zapewne chciał coś powiedzieć, o coś zapytać, lecz dostał nożem w oko i ból przysłonił cały jego świat. Równe dziesięć sekund później ostrze przebiło mu brzuch. Sławek zaplątał się w wypadających jelitach. Chciał sprawić mężczyźnie jak największy ból, nim zabierze go śmierć. Wtedy Weles był dużo szczęśliwszy – jeśli cierpieli.

Rób to powoli… Niemal z czułością pieść jego skórę stalą. Krople krwi mają zamienić się w jego krzyk! Za każdy krzyk, który bóg piorunów spowodował we mnie, ty odpłać się dziesięcioma dodatkowymi! Bądź moim mścicielem, a odnajdziemy razem źródło orzeźwiającej wody, zwanej sensem życia. Przestanie istnieć ból istnienia i wszystko stanie się jasne! Jesteśmy na dobrej drodze, mój uczniu… Na bardzo dobrej drodze!

*

Nim nastał dzień, gdy poznał Welesa i kojącą moc jego słów, był zwykłym nastolatkiem z biednej rodziny. Brak wystrzałowych telefonów i komputera nadrabiał wyjątkową inteligencją i zdrowym podejściem do ludzi, dzięki czemu miał dziesiątki znajomych. W pewnym momencie jego życia pojawiła się nawet dziewczyna, z którą był ponad cztery lata. Nic nadzwyczajnego; typowy związek dwojga młodych ludzi z mózgami taplającymi się w hormonach. Gdyby minęło jeszcze kilka lat, zapewne by się rozeszli, a jedyną pamiątką po młodzieńczej miłości, byłoby utracone dziewictwo i nadszarpnięta wiara w prawdziwą miłość.

Niestety stało się inaczej i Asię w wieku dwudziestu trzech lat zabrał zator mózgu. Prowadziła wózek, wyładowany świątecznymi zakupami i wsłuchiwała się w denerwującą melodię, puszczaną we wszystkich marketach, gdy przed oczami zrobiło jej się ciemno i świat zgasł. Gdy przyjechała karetka, nie żyła od kilku minut. To właśnie wtedy nastąpił początek końca normalnego życia Sławka. Zdruzgotany śmiercią ukochanej jeszcze bardziej otworzył się na ludzi; lgnął do nich, szukając ratunku, na który nie mógł liczyć ze strony pijanego ojca. Niestety, z czasem rówieśnicy zaczęli uciekać z małej miejscowości, w której mieszkał. Życie w Polsce pogarszało się z roku na rok i ludzie rozpraszali się po świecie, szukając lepszego bytu dla siebie i rodziny.

W pewnym momencie Sławek został całkiem sam, a jedynymi ludźmi, którzy mu pozostali, byli społecznym marginesem. Zajmowali się kradzieżą, piciem i ćpaniem, ale byli też ludźmi. Niektórzy potrafili słuchać, a tego właśnie było mu potrzeba. Z początku wmawiał sobie, że nie będzie mieszał się w ich ciemne sprawki. „Wyskoczymy razem do baru i nic więcej” – stwierdził pewnego dnia przed wyjściem z domu. I dotrzymał słowa przez kilka miesięcy, póki nie znalazł martwego ojca, siedzącego w fotelu przed telewizorem. Wtedy zabrakło mu sił, by utrzymywać się na powierzchni społeczeństwa i runął w dół, niemal docierając do miejsca, gdzie znajdowali się jego kumple. Zaczął kraść i ćpać, jednak do alkoholu nie mógł się przemóc. Wciąż przed oczami miał ciało ojca i krew, którą oddał razem z moczem podczas zgonu. Długo musiał wietrzyć mieszkanie, żeby pozbyć się smrodu śmierci. Czasem, gdy w środku nocy budził go koszmar, czuł właśnie tą paskudną woń, jakby ojciec nie spoczął w grobie, lecz wciąż snuł się po domu z bladą twarzą i robakami wijącymi się w trzewiach.

Kilka godzin przed tym, nim poznał Welesa, wraz z kolegami od amfetaminy udali się do nieczynnego tunelu kolejowego i wycięli kilka metrów szyn. To zawsze wystarczało na weekend dobrej zabawy, która – jeśli towar był dobry – potrafiła trwać ponad czterdzieści godzin bez przerwy. Burdy w barach, napadnie na przechodniów, czy obmacywanie pijanych panienek na dyskotekach. To i wiele innych zajęć wypełniało życie Sławka przez rok. Czuł, że jest nieszczęśliwy i doskonale wiedział, iż musi coś zmienić, ponieważ taka egzystencja wypalała umysł… I faktycznie udało mu się wyrwać ze szponów nałogu, jednak nie tak, jak to sobie wyobrażał. Z czasem koledzy zrobili się chciwi i nie chcieli równo podzielić pieniędzy. Głód narkotykowy zwiększał się i by zaspokoić rosnące potrzeby, chcieli więcej i więcej. W końcu doszło do kłótni, której tragiczny koniec miał dużo wspólnego z nowym narkotykiem, który wszyscy sobie zaaplikowali.

Sławek ocknął się dopiero wieczorem w tunelu. W dłoni trzymał łom, którym pozbawił życia swoich kolegów od ćpania. Ich flaki walały się między podkładami kolejowymi, a czaszki zdobiły głębokie wgniecenia. To właśnie w tamtej chwili pierwszy raz odezwał się do niego Weles; dziwny głos, nad którym nie miał kontroli, pochodzący gdzieś z najgłębszych zakamarków jego umysłu. Krew cieknąca z rany na głowie i przerażenie zmieszane z zagubieniem doprowadzały do szaleństwa.

Tego wieczoru Weles pierwszy raz ukoił nerwy Sławka; powiedział, że przyjaciele zawsze dzielą się równo pieniędzmi i nieuczciwych skurwysynów powinien spotykać jeden los. Doradził również, co zrobić z ciałami i jak zatrzeć za sobą ślady. Sławek zaufał dźwięczącej w nim pewności. Oddał się w objęcia nieznanego i wszedł na zupełnie inną drogę życia; drogę wypełnioną zemstą i krwią, lecz także majaczącym gdzieś na horyzoncie sensem istnienia, który zatracił po śmierci Asi.

*

Sprzątanie zaczął od pierwszego piętra. Najpierw zaciągnął na dół Konrada Nowaka. Gdy szedł schodami, głowa chłopaka uderzała, o każdy stopień z przytłumionym i lekko wilgotnym dźwiękiem. Wylatywały z niej spore kawałki mózgu zmieszane z krwią. Sławkowi kojarzyły się trochę ze ślimakami, które zbierał z u babci na wsi, by później rzucać je kurom na pożarcie. Następnie kolej przyszła na głowę rodziny. Nowak mierzył ponad metr osiemdziesiąt i ważył sto kilo, więc dotaszczenie go na dół, sprawiło Sławkowi sporo kłopotu. Po drodze musiał dwa razy przystawać, by odsapnąć i rzucić kilkoma przekleństwami.

W planach miał zebranie wszystkich ciał w salonie i podpalenie, by zatrzeć jak najwięcej śladów. Nim zabrał się za panią domu, która zdobiła wnętrznościami wciąż otwartą lodówkę, podszedł do zlewu i nachyliwszy się, zaczął pić wodę. Zimny płyn spływał mu po brodzie i wpadał za kołnierz. Czuł, że Weles jest zadowolony, ponieważ wtedy zawsze następowała cisza w transmisji i głos w głowie Sławka cichł. To byłoby idealne popołudnie, gdyby nie pustka pokrywająca cały świat niczym toksyczny nalot. To ona była prawdziwym powodem tego wszystkiego. Od początku pustka pchała ludzi w toksyczne przyjaźnie, związki bez miłości i coraz bardziej nakłaniała człowieka, by zwrócił się ku jedynemu wyjściu. To niepojęte i niematerialne odczucie było tylko kolejnym ze sznurków, pociągających człowieka w różnych – często tragicznych – kierunkach. Sławek za wszelką cenę pragnął wpędzić pustkę z własnej głowy i serca, lecz do tego potrzebny był sens życia.

- Gdy tylko go znajdę – stwierdził, ocierając dłonią twarz – wszystko, co złe w moim życiu dobiegnie końca. A jeżeli wcześniej zginę… - Przed oczami spostrzegł uśmiechającą się Asię. Jej roziskrzony wzrok i dołeczki w policzkach. Żal wrócił na moment i ścisnął mu trzewia. – Jeżeli wcześniej zginę, spotkam się z bliskimi i będzie jak dawniej.

Gdzieś z tyłu dobiegły go odgłosy kroków. Bez chwili zwłoki odwrócił się na pięcie i cisnął przed siebie nożem. Ostrze świsnęło w powietrzu i wbiło się najwyżej centymetr od twarzy dziewczynki w różowej pidżamie. Sławek rozpoznał w niej Ewelinę Nowak – nastolatkę, która leżała postrzelona w wannie. Pierwszy raz w ciągu roku popełnił tak wielki błąd i nie sprawdził, czy wszyscy są martwi. Z gniewu zacisnął zęby i sięgnął po opartą o ścianę broń. Po kolejnych kilku sekundach wymierzył przed siebie i już miał naciskać spust, gdy zdał sobie sprawę, że dziewczyna zniknęła za drzwiami od piwnicy.

Powinni wręczyć ci nagrodę debila miesiąca! Ty gnijąca, bezwartościowa kupo mięsa, jeżeli ta dziewczyna ucieknie i trafisz za kratki, już ja postaram się, by to były ostatnie i najgorsze lata twojego życia! Nikt nie może umknąć zemście!

W kilku krokach znalazł się przy drzwiach i zbiegł na dół po dwa stopnie. Adrenalina kopała go w tyłek jak niegdyś amfetamina. Wszystko widział z zaskakującą dokładnością, a nozdrza wypełniały mu zapachy piwnicy: wilgoć, zwietrzały spirytus i inne środki chemiczne. Oprócz nich dodatkowym składnikiem powietrza było coś jeszcze. Specyficzna woń, która kojarzyła się Sławkowi ze starymi książkami i dawno niewietrzonymi pomieszczeniami. Błądząc między pułkami, starał się uważać, by nie nadepnąć na słoiki z powidłami, które dziewczyna zrzucała podczas ucieczki. Utrudniał to fakt, że jedynym źródłem światła były małe okna, znajdujące się tuż pod sufitem. Dochodził zza nich jednostajny szum wzbierającej ulewy.

- A jednak deszcz – stwierdził Sławek, kopniakiem odrzucając w kąt karton pełen starych ciuchów. Następnie z lekką ironią w głosie dodał: - To już druga rzecz, której dzisiaj nie przewidziałem.

Obok pieca centralnego ogrzewania stał telewizor. Sprzęt, który był szczytem techniki za rządów Gierka, pokrywała pajęczyna. Sławek bez specjalnego zdziwienia skonstatował, że to ten sam model, jaki miał w domu. To przed nim jego ojciec otwierał kolejne flaszki ze śmiercią w płynie i wlewał je w siebie, oglądając stare filmy na TCM. To przed nim starał się zapomnieć, że opuściła go jedyna kobieta, którą kochał i założyła rodzinne z innym. Co było nie tak? Może za mało zarabiał? Może w nocy nie było zbyt pikantnie? Nikt z rodziny nie wiedział, a kolejne flaszki wódki nie chciały zdradzić tego sekretu.

Nienawidzisz jej, prawda?

Pytanie było trudne i choć Sławek nie chciał na nie odpowiedzieć, odpowiedź świeciła się w jego głowie niczym neon zasilany przez elektrownie atomową. Chciał jej śmierci. Wpojone przez społeczeństwo zasady podpowiadały mu, że to źle tak myśleć, jednak nic nie mógł na to poradzić, ponieważ matka była kolejnym dowodem, iż rzeczywistość to podła, niesprawiedliwa suka. Ojciec wykonał taniec śmierci z wódką, ponieważ nic nie mogło załatać powstałej pustki, a kobieta, przez którą cierpiał, wciąż żyła i miała się w najlepsze z nową rodziną.

Może właśnie teraz siedzą razem przy stole, ciesząc się swoim towarzystwem i śmieją się z ciebie? Drwią, że jesteś tylko pieprzonym bękartem; synem pijaka i nieudacznika? Tak! Widzę to bardzo dokładnie… i wiesz co? To naprawdę jest śmieszne!

Doszedłszy do zwisającej z sufit folii, odgarnął ją na bok i stanął jak wryty. Był tak zaszokowany, że omal nie upuścił broni. Wspomnienia i drwiny Welesa również ustały. Przed oczami miał wejście, prowadzące w głąb ziemi. Kamień, z którego zostało zbudowane, zdobiły dziwne znaki. Sławkowi kojarzyły się trochę z glifami, zapamiętanymi z podręcznika do historii. Gdy w końcu się otrząsnął, przestąpił dwa kroki i dotknął ich chropowatej powierzchni. Ręce mu się spociły i znowu zaczęły lekko drżeć.

Ewelina była coraz dalej. Na podłodze znajdowały się ślady krwi, świadczące, iż udała się właśnie tam.

Jeżeli gdzieś tam znajduje się wyjście i ona je znajdzie…

- Nie znajdzie go.

Najciężej było postawić nogę na pierwszym stopniu. Później poszło łatwo. Pochłonęła go ciemność katakumb i zatęchłe powietrze. Jeszcze wtedy Sławek nie wiedział, że już nigdy nie ujrzy promieni słońca i zewnętrznego świata.

*

Zbiegał w dół na złamanie karku w niemal kompletnej ciemności. Czasem używał komórki, by oświetlić sobie drogę. Gdzieś w oddali niósł się dźwięk, spadającej z wysokości wody. Czasem przebijał się przez niego płacz dziewczynki. Zdobiące ściany glify, lśniły dziwnym, niebieskawym światłem. Sławek starał się nie dopuszczać do głosu wątpliwości i pytań. To tylko rozpraszałoby uwagę, którą za wszelką cenę musiał skupić na tym, by nie wpaść w pułapkę, pozostawioną przez budowniczych tego dziwnego miejsca. Od czasu do czasu pod ścianami ustawione były skrzynie ze sprzętem górniczym, kaski i przedłużacze. Jakby ktoś odnalazłszy to miejsce, nie szczędził środków, by dostać się do jego… serca? Skarbu?

Po kilkudziesięciu metrach korytarz kończył się sporych wielkości pomieszczeniem. Jego ściany falował lekko niczym część żywego organizmu. Po dziwnej, lśniącej powłoce ściekała na podłoże kleista ciecz. W niej zaś wiły się dziwne stworzenia, przypominające pijawki jednak znacznie większe. Ich powierzchnię pokrywały dziesiątki ludzkich twarzy. Wszystkie wykrzywiał ten sam grymas bólu, a z ust wyrywał się niemy krzyk. Sławek bez trudu rozpoznał twarz swojego ojca. Jego oczy wpatrywały się w syna, szukając pocieszenia. Spomiędzy pokrytych śluzem ust, wypadały setki larw nabrzmiałych od krwi. Nawet głos Welesa – zwykle donośny w stresujących sytuacjach – dobiegał z bardzo daleka.

Odwróć… wzrok… odwróć… wzrok… nie patrz na te twarze. To nie twoi bliscy!

Z trudem Sławek zmusił się, by podnieść strzelbę i zacząć strzelać. Wielkie, galaretowate cielska zaczęły rozpadać się na kawałki i wić w konwulsjach. Niektóre próbowały uciekać, a inne straszyć, ukazując rozwarte szczęki i wystające z nich zęby. Nagle jedna ze ścian rozwarła się, a ze szczeliny wysunęła długa macka, która bez trudu odnalazła drogę do szyi Sławka. Wystające z niej małe kolce wbijały się głęboko w jego skórę, podczas, gdy pijawki-potwory z zapałem pełzły w jego kierunku. Przed oczami zaczęło mu się robić ciemno, a światło bijące z glifów jakby przygasło.

Nie wierzę, że dasz się tak po prostu zabić, jakimś prehistorycznym, gnijącym potworom! To… ty jesteś… katem!

Wykorzystując ostatki sił, wyciągnął zza paska nóż i rozpłatał trzymające go ramie. Następnie, ścierając z twarzy gęstą ciecz, zaczął eliminować otaczające go stworzenia. Niestety, były już zbyt blisko. Ostre zęby zatopiły się w jego łydce. Ból przypominał oparzenie wrzącą wodą. Nie zdając sobie sprawy, z tego co robi, zaczął wrzeszczeć i okładać stwora kolbą Mossberga. Potrzeba było kilkunastu ciosów, by oślizgłe cielsko zwiotczało i opadło na podłogę. Przez chwilę Sławek czekał na kolejny atak, starając się odzyskać oddech. Jednak nic takiego się nie wydarzyło i ruszył w dalszą drogę.

Wspominałem już, że jesteś najlepszy z najlepszych?

- Nie, ale wspominałeś coś o mojej matce… Nie rób tego nigdy więcej, bo wszystko się skończy, ale nie tak, jakbyś sobie tego życzył.

W głębi korytarza znajdowało się rozwidlenie. Sławek skręcił w lewo i kolejny raz ruszył w dół. Wciąż prowadziła go ścieżka krwi i płacz odbijający się echem od ścian. Coś w środku, może ta część psychiki, której nie zdołał opanować Weles, podpowiadała, by zawrócił. Nie warto tracić życia z powodu zemsty – podpowiadała. – Zwłaszcza nie twojej zemsty. Zastanów się… czy naprawdę potrzebujesz jasno określonego sensu życia, żeby wciąż trwać? Nie czujesz, że zmieniłeś się w narzędzie mordu? Gdzie podziało się współczucie dla samotnych i bezbronnych? Przecież sam kiedyś taki byłeś, więc dlaczego nie potrafisz postawić się na ich miejscu?

Pamiętaj, jesteś łowcą! Nie spuszczaj wzroku z celu… Zwierzyna jest najważniejsza i trzeba ją dopaść, dlatego nie waż się mi teraz zmięknąć i odpuścić!

Pierwszy raz od czasu, gdy obudził się w tunelu kolejowym z łomem w ręku, zastanowił się nad tym, gdzie jest i co robi. Jakby ostatnie dwanaście miesięcy przespał w pokoju ze szczelnie zasłoniętymi oknami i dopiero teraz postanowił wstać i wyjrzeć na zewnątrz. Gdzie świeci słońce, a czasem pada deszcz. Jakiś impuls rozkazał mu spojrzeć w dół. Strzelba odbijała blask glifów i wyłaniała z ciemności zasychającą na dłoniach Sławka krew; szkarłatne krople, które jeszcze godzinę temu krążyły w ciałach rodziny Nowaków… te same krople, które wyciekły z ciała jego ojca przez pęcherz wraz z odorem nadchodzącej śmierci…

- Do tej pory czuję ten zapach…

Nie wiedział, co dalej począć. Wszystko w jednej chwili się poprzestawiało, sprawiając, że sprawy ważne przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, a te z pozoru błahe, urosły do rozmiarów kamienicy. Jakby w tym miejscu moc Welesa przestała się liczyć, bądź nawet istnieć. Sławek w pierwszym odruchu chciał odrzucić strzelbę i zawrócić, lecz wiedział, że to byłaby zbyt pochopna decyzja. Dlatego przeszedł kilka kroków do przodu, starając się dostrzec, jakież to niebezpieczeństwa mogą czyhać na dole, gdy tuż za sobą usłyszał śmiech dziewczynki. Chwilę później oberwał kamieniem w głowę. Pierwszy cios nie pozbawił go przytomności, lecz wywołał potężną falę bólu. Dopiero następny był na tyle silny, iż spuścił na wszystko czarną kurtynę nieświadomości.

*

Ocucił go głos Welesa. Co najdziwniejsze wpadał on do jego głowy, razem z innym dźwiękami. Dochodził z zewnątrz, co musiało znaczyć, że w końcu doszło do spotkania. Minął rok i wszystko miało dobiegnąć końca. Mimo potwornego bólu głowy, Sławek ucieszył się, że sprawy przebiegają w taki, a nie inny sposób. Nie zależało mu już na niczym, nikt na niego nie czekał i każde z wyjść – nawet śmierć – wydawały się być jak najbardziej w porządku.

- W końcu budzisz się ze snu, mój czempionie.

- Nie jestem… – rzekł Sławek i syknął z bólu, gdy czaszkę przeszyła mu strzała bólu. – Nie jestem twoim czempionem.

- Ależ jesteś! – zaśmiał się Weles. – Otwórz oczy i spójrz czego dokonałeś!

Nie mając innego wyboru, spojrzał przed siebie. Widok wywarł na nim tak piorunujące wrażenie, iż zsikał się w spodnie. W wielkim pomieszczeniu stały dziesiątki ludzi, których pozbawił życia. Pokiereszowane zwłoki dzieci, trzymające w rękach swe głowy; dorośli z flakami wylewającymi się z rozpłatanych brzuchów i do tego lśniące kości wystające spod skóry; odbijające blask płomieni, wydobywających się z ust złotych posągów, kształtem przypominających byki. Cisza, podczas której wyblakłe gałki oczne nie spuszczały z niego wzroku, przedłużała się w nieskończoność. Gdzieś z daleka wciąż dochodził śmiech dziewczynki.

- Nie zniosę tego… to za dużo. Słyszysz! To za dużo!

- Nie, głupcze – stwierdził spokojnie Weles i wyszedł z ciemności. Przemawiał ustami Eweliny Nowak. Z jej oczu wylewała się otchłań, ściekając po policzkach i kapiąc na podłogę. – Nic nie rozumiesz, jak zwykle. I jak zwykle muszę ci wszystko tłumaczyć, bo masz za daleko do łba! Zrozum, dzięki tobie świat zmieni się nie do poznania. A ja w końcu będę miał swoją zemstę.

- O czym ty mówisz?

- Od tysięcy lat walczyłem z Perunem o władzę na świecie. Teraz, gdy Chrześcijaństwo jest tak słabe, postanowiłem zaatakować. Potrzebowałem jednak do tego kogoś pozbawionego celu. Swego rodzaju marionetki, która przeleje dla mnie krew w mieście Peruna i pozwoli odzyskać dawną potęgę… i stało się! Nowakowie byli ostatni. Nadszedł czas, by to Perun zamieszkał w podziemiach, a ja zajął należyte miejsce na złotym tronie!

- Rób co chcesz, tylko puść mnie wolno.

Ewelina zaśmiała się, ukazując długie kły i spojrzała na stojących umarłych. Następnie kiwnęła do nich głową i przeniosła wzrok na Sławka, podejmując:

- Widzisz, to nie takie proste. Mój czempion jest naczyniem, z którego armia musi napić się przed bitwą. Byłeś mi wierny i bardzo przydatny, więc obiecuję, że przedłużę twe cierpienia tak długo, jak to tylko możliwe… A! Byłbym zapomniał. Mam dla ciebie niespodziankę!

Przed szereg wyszły zwłoki dziewczyny. To była Asia. Piętno śmierci odebrało jej urodę i grację z jaką poruszała się za życia. Brakowało jej jednego oka, w którym poruszało się coś z piskiem. Usta dziewczyny otworzyły się i zamknęły gwałtownie. Zęby uderzyły o siebie z trzaskiem. Jeden wypadł i potoczył się po podłodze. Sławek poczuł łzy na policzkach. Strach rozpanoszył się w jego głowie, przewracając meble i tłukąc pamiątki niczym wracający do domu pijak. Weles wiedział, jak zadać cios, by najbardziej bolało. W końcu od zawsze był tylko złem.

Teraz wszystko się skończy i śmierć przyniesie ukojenie – pomyślał, spoglądając na zbliżające się zwłoki ukochanej. Jej zęby tarły o siebie, jakby już nie mogły doczekać się posiłku. – Nigdy nie podejrzewałby, że skończę jako nieszczęśliwy morderca, przypięty do krzyża i czekający na pożarcie żywcem. Nigdy też nie podejrzewałbym, iż moim katem okaże się słabość do walki z życiem i utracona ukochana. Śmierć…tylko ona pozostaje wyjściem.

- Naprawdę myślisz, że po śmierci wszystko się skończy i będziesz wolny od bólu świadomości? – zaśmiał się Weles. – Myślisz, że ból się kiedykolwiek kończy? Głupcze, on tylko zmienia postać, ale poza tym… poza tym jest wiecznością!

Usta, które niegdyś całowały go w wyrazie miłości, teraz rozwarły się i wpiły w jego klatę piersiową. Trup Asi wyrywał kawałki mięsa, rozchlapując krew na wszystkie strony. Sławek w obezwładniającym bólu przyglądał się, jak z włosów martwej dziewczyny spada opaska czarnego koloru, którą sam jej założył w dniu pogrzebu. Z bolesną dokładnością dostrzegał żądzę rodzącą się w jej martwych oczach i słyszał jęk ekstazy, wydobywający się z sinych ust. Z każdą kroplą krwi uciekało z niego życie. Po pewnym czasie przestał czuć ból i tylko biernie obserwował, jak kolejne części ciała znikają w ustach dziewczyny, z którą planował spędzić resztę życia.

Jakiś czas później do uczty dołączyli inni. Było ich coraz więcej i każdy chciał zaczerpnąć ze źródła w jakie zamieniło się jego ciało. Po godzinie na złotym krzyżu wisiały tylko strzępy skóry i kości. Pomieszczenie było puste… Armia Welesa wyruszyła na powierzchnię, by zmienić obliczę świata i wprowadzić rządy śmierci.

*

Pokój rozświetlał jedynie blask, padający z ustawionego na podłodze telewizora. Okna były zabite deskami, a gdzieś z zewnątrz dochodziły krzyki i błaganie o pomoc. Jednak trzech chłopców siedzących blisko siebie, nie zwracało na to najmniejszej uwagi. Przez ostatnie miesiące nauczyli się wielu przydatnych rzeczy, które pozwalały przetrwać w świecie opanowanym przez żądnych krwi umarłych. Jeżeli byłeś zbyt słaby, lub chciałeś zgrywać bohatera – umierałeś w szybkim, lecz bardzo bolesnym procesie.

Podczas pierwszego ataku nieumarłych Bartek wracał z ojcem samochodem do Perun. Byli na wakacjach i bawili się wyśmienicie. Niestety, po tym świat ogarnęła żądza krwi i wszystko zaczęło zmieniać się w piekło. Ludzie mordowali się nawzajem, nastąpił chaos informacyjny i organizacyjny. Ulice spływały krwią, a tymi, których nie dopadły żywe trupy, zajęli się psychopaci. Starcy mówili, iż w końcu nadszedł dzień sądu i wszyscy zapłacą za swe grzechy… Bartkowi jednak wydawało się, że to zwykły bełkot. W końcu nie raz świat stawał na granicy zagłady, by odrodzić się niczym Feniks z popiołów, więc dlaczego nie miałoby tak być i tym razem?

W telewizorze nagle pojawia się kobieta w mundurze wojskowym. Z jej twarzy Bartek wyczytuje, że jest śmiertelnie poważna i śmiertelnie zmęczona. Ze słów, którym udaje się przebić przez zakłócenia, dochodzi do wniosku, iż rząd i wszelkie prawo przestały istnieć. Prezydent był kolejnym truposzem, polującym na żywych, a jedyną linię oporu stanowiły gromadzące się we Wrocławiu siły partyzantów. Na koniec kobieta zimnym głosem dodała:

- Dla narodu Polskiego rozpoczęła się kolejna wojna…

Obraz znikł. Transmisja się skończyła, a Bartek wraz z niedawno poznanymi chłopcami przysunęli się bliżej siebie. Rano za pewne ruszą w drogę, jednak teraz… teraz świat tonął w ciemności i krwi, jakiej nie widział od dziesiątków lat.

Koniec

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Genialne.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje