Zdjęcie
Nigdy mnie nie zostawiał...
Każdego dnia budziłem się z tym samym uczuciem - coś we mnie umierało. Coś dobrego,
chcącego mi pomóc, zabrać go ode mnie. Był wiecznie uśmiechnięty, jego twarz
emanowała cholernie szerokim uśmiechem i równie długim wąsem, który rozciągał
- chciało by się powiedzieć - od ucha do ucha, jednak on go nie posiadał. Nie miał też przegród
nosowych, jedynie wypukłość pod czarnymi jak nocne niebo oczyma. Patrzył na mnie
nigdy nic nie mówiąc, jedynie spoglądał na mnie w bezruchu. Patrzył się godzinami
na moje sparaliżowane ciało. Patrzył się, a ja nie mogłem powiedzieć tego nikomu...
Był przy mnie zawsze i wszędzie, gdziekolwiek by mnie nie zabrano, on tam był. Nikt
nie zdawał sobie sprawy z jego istnienia, a ja mogłem się jedynie bać i zastanawiać
się - kim on do cholery jest? Po co? Dlaczego nigdy nie odchodzi?! Dlaczego ja?!
Trwało to kilka lat. Przestałem się go bać, a zacząłem traktować jedynie jako iluzję,
coś, co nie istnieje. Coś, co nie może być prawdziwe - w końcu tylko ja go widziałem.
Jednak wczoraj się ruszył. Pierwszy raz wykonał jakikolwiek ruch swoim chorobliwie
szczupłym i gumowym ciałem. Zrobił dwa kroki zbliżając się do łóżka, w którym leżałem.
Pochylił się nad moim nie mogącym wykonać ruchu ciałem i swymi strasznie długimi
rękoma zakrył mi oczy. Nie mogłem ich otworzyć. Bałem się jak nigdy, nie wiedząc, czy
jeszcze jestem żywy... Nic nie słyszałem, nie czułem, nie oddychałem, lecz nagle
otworzyłem oczy, a kiedy to zrobiłem, byłem w pomieszczeniu pełnym ogromnych szuflad
oraz stołów, na których leżeli poprzecinani ludzie. Byli martwi, a ich organy
wewnętrzne wyjęte. Całe pomieszczenie było pełne czerwonej i lejącej się wszędzie
krwi. Po paru minutach do sali wszedł mężczyzna. Wysoki i chudy - wiedziałem kto to
był... Zbliżył się do mnie, po czym wyjął z kieszeni skalpel i przejechał nim po mojej
klatce piersiowej. Nie czułem bólu, smutku, żalu, rozpaczy... Nie czułem już niczego.
Po chwili wyjął coś ze mnie. Nie leciała z tego krew, ani żaden inny płyn. Było to coś
związanego ze mną. Czułem się jeszcze mniej sobą, kiedy wyjął to ze mnie. Objął to
swoimi rękami tak, że nie byłem w stanie zobaczyć co to. Kiedy macał każdy cal
obiektu, nagle wieczny uśmiech na jego twarzy znikł. Stał się smutny i zaniepokojony,
popatrzył się na mnie i nagle znowu się uśmiechnął. Odsłonił to, co trzymał w rękach -
jego twarz. Uśmiechnięta, jednak bez oczu. Zaczął ją głaskać. Pochylił się nad moją
głową, po czym ponownie włożył twarz do mojego ciała. Po chwili złapał jedną część
mojego rozciętego ciała rękami, zaczął rozszerzać szczelinę, po czym wszedł na stół,
na którym leżałem. Włożył jedną nogę w moje ciało, potem drugą i powoli zaczął się
zapadać we mnie. Nie czułem go. Nie czułem tego, jak wchodzi we mnie. Jak jego wysokie
na dwa metry, wychudzone ciało powoli wchodzi we mnie, ale czułem jedno:
To, że nie jestem już sobą...
Komentarze