Historia

Ciepło, gorąco, parzy!

kier 7 7 lat temu 10 859 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Oceniając w miarę obiektywnie, czy istnieje taki wiek, w którym już nie wypada bać się ciemności...?

Zu bardzo chciałaby znać odpowiedź na to pytanie, przekładając latarkę z ręki do ręki i wycierając spoconą dłoń. Miała szczerą nadzieję, że nie brzmi ona jedenaście lub mniej.

„Przecież chodziłaś tamtędy wiele razy” - powiedziała jej mama z rozbawieniem, zanim córka wyszła. - „Poza tym, wszyscy inni już byli w kościele.”

Dziewczynka w tym wieku jeszcze nie do końca zdawała sobie z tego sprawę, ale jej rodzina była dość mocno religijna. Zatem niedzielne nabożeństwo nie było czymś, co można by sobie odpuścić z uwagi na feralną porę roku, która niczym bajkowy czarny charakter nieustannie dążyła do pogrążenia świata w ciemności.

„Zima jest prawie jak coś żywego” - pomyślała Zu, otulając się ciaśniej płaszczykiem. Mróz szczypał ją w policzki, suche zboże rosnące wokół polnej drogi szumiało cicho, zupełnie jakby ktoś przemierzał je w niewiadomym celu, skryty w mroku. - „Coś dużego, niezdarnego, trochę nieopanowanego. Coś, co samo podejmuje decyzje.”

Wiatr pociągnął ją przyjacielsko za płaszczyk i Zu uśmiechnęła się lekko do siebie. I wtedy światło latarki padło na gigantyczną, odrażającą ropuchę na środku drogi. Dziewczynka zamarła na moment, aż dotarło do niej, że nie patrzy na kolosalnego płaza, lecz na zwyczajny kamień.

Przyspieszyła kroku; serce biło jej mocno w piersi. Wcale nie bała się żab, po prostu się tego nie spodziewała. „Jeszcze kawałek, i powinny zacząć się latarnie” - pomyślała z nadzieją.

Wystarczy, że dotrze na skrzyżowanie. I zaraz na prawo zobaczy pierwsze domy, a tam – światła, wspaniałe, kuszące światła, zupełnie, jakby Zu zamieniła się w małą Bukę.

Jasność oznaczała bezpieczeństwo, ciemność – przeciwnie. Gdyby dziewczynka była nieco starsza, mogłoby ją zacząć zastanawiać, dlaczego ten atawistyczny lęk nadal towarzyszy ludzkości. Dlaczego, pomimo wielu lat funkcjonowania w bezpiecznych domach, na bezpiecznych osiedlach, brak światła nadal budzi niepokój. Przecież wiemy, że w pobliżu nie ma niedźwiedzi, prawda? I gdyby Zu była rzeczywiście nieco starsza, w tym momencie w jej głowie mogłaby się pojawić nie całkiem przyjemna odpowiedź: „Najwyraźniej wcale nie boimy się dzikich zwierząt”.

Mogłaby się wówczas również zacząć zastanawiać nad celem chodzenia do kościoła. Póki co naturalnie wierzyła w Boga, ponieważ tak powiedziała mama (I chyba kilku proroków). Póki co akceptowała fakt, że należy być dobrym człowiekiem jako coś naturalnego. I to wystarczało. Nigdy nie doświadczyła tego, co zdarza się ludziom po sześćdziesiątce – strachu przed śmiercią. I nie tylko – również strachu przed

„Płacz i zgrzytanie zębów w rozpalonym piecu”(Mt 13, 42);

„Robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie” (Mk 9, 43-48; por. Mt 5, 22)

„A jeśli cię gorszy ręka twoja, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie wejść kaleką do żywota, niż mieć dwoje rąk, a pójść do...”

Śmiercią i karą. I wówczas mogłaby owa hipotetyczna starsza Zu dojść w swoich rozważaniach, do punktu o nieciekawym tytule „Boimy się głównie bólu i śmierci”. A skoro nie widzimy, co czeka na nas za kurtyną ciemności – może to być również zgon, prawda? Wydarzenie poniekąd dość ważne, a jednak jakoś lepiej je przespać.

Lecz zupełnie nie o tym myślała Zu dziesięcioletnia, czująca nieopisaną ulgę na widok dających się już dojrzeć zabudowań.

Nagle jednak dostrzegła coś jeszcze, czego wcześniej nie było na tej trasie – mianowicie czerwono – białe taśmy, oznaczające teren budowy. Bardzo niewielki – zapewne właśnie wykopywano z ziemi jakieś tajemnicze rury.

Jednak bardziej, niż istnienie taśm, zaskoczyło dziewczynkę, że na tym obszarze nadal ktoś pracuje. Kilku robotników w odblaskowych kamizelkach uwijało się jak w ukropie, pomimo dość późnej pory i panującej ciemności. Na kaskach mieli umieszczone latarki, co upodabniało ich do dziwacznych owadów lub stworów z głębi oceanu.

„Muszą to być jakieś wyjątkowo ważne rury” - pomyślała Zu, zbliżając się.

- Uważaj! - usłyszała nagle, gwałtownie zaczerpnęła powietrza i stanęła.

Na poboczu drogi, kawałek przed pracującymi, stał niechlujnie wyglądający mężczyzna, którego Zu wcześniej nie dostrzegła. Miał na sobie zielonkawy, śmierdzący płaszcz, jego oczy były przekrwione, twarz wyraźnie wymagała golenia.

- Ostrożnie. - powiedział ponuro, rzucając jej spojrzenie mopsa z depresją. Nie był jednak pijany. - Tam są wykopy. Robią wielkie, głębokie dziury. Jeszcze się zamyślisz i wpadniesz.

- Przecież tam są taśmy. - odpowiedziała dziewczynka niepewnie.

- Taśmy, nie taśmy. - odparł on merytorycznie. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i zapalił jednego.

Dziewczynka ruszyła przed siebie szybkim krokiem, czując na sobie wzrok tamtego pana. Zwolniła dopiero tuż przy mini placu budowy, zaglądając z ciekawością, co takiego się tam dzieje.

Dostrzegła jedynie dziurę, wypełnioną do pełna czernią.

- Jesteś ciekawa, co robimy? - odezwał się jeden z pracowników, unosząc wzrok. Pozostali nie zwracali na nią uwagi, pospiesznie wykonując mnóstwo dziwacznych czynności. Jeden z nich spuszczał coś na kablu do wnętrza wykopu, inny kopał obok, jakby poszerzając dziurę.

Zu pokiwała głową. Tamten uśmiechnął się.

- Możesz podejść – powiedział.

Zu zbliżyła się. Widziała jakby zarys czegoś w rodzaju szybu we wnętrzu wykopu, nie była jednak pewna. Podeszła jeszcze kawałek i nagle, sama nie widząc jak, znalazła się na samej krawędzi dziury, piasek usunął jej się spod stopy i poleciała w dół.

Usłyszała czyjś okrzyk, przemieszany ze swoim, i uderzyła plecami w mokrą ziemię.

- Pomo... - zaczęła krzyczeć, lecz ziemia zdawała się pochłaniać jej głos. Zadygotała, otoczona przez ciemność i nieprzyjemną, obrzydliwą wilgoć. Robaki, robaki, robaki, tu musiały być jakieś robaki..!

- Kto tu jest...? - usłyszała nagle cichy szept.

- Kto to? - odpowiedziała nerwowo, obejmując się z całej siły ramionami.

- Ćśśś... Tutaj, tutaj! - odpowiedział głos, równie zestresowany jak ona. - Chodź. Idź za dźwiękiem. I mów jak najciszej.

Zu zawahała się przez chwilę, po czym ruszyła na czworaka w kierunku głosu. W końcu nie miała specjalnego wyboru. Nic nie widziała, niemal oszalała z przerażenia, a cała ta sytuacja wydawała jej się dziwacznym snem.

Wreszcie dostrzegła nikłe, pomarańczowe światło, nie pozwalające jednak zorientować się w otoczeniu. Pochodziło zza kratki, przypominającej nieco taką od studzienki kanalizacyjnej, umieszczoną wprost w ziemi.

- Tutaj, tutaj! - powiedział głos zza kratki. - Masz klucze?

Dziewczynka podpełzła bliżej, czując buchające gorąco, i wtedy w otworze ukazała się twarz.

Zu pisnęła.

- Ćśśś, ćśśś, bo się zorientują – szepnęła twarz. Ciężko było powiedzieć, czy należała do kobiety, czy do mężczyzny. Siwe włosy sterczały dziko na wszystkie strony, nosiła ślady pobicia i poparzeń. Jedno oko wyglądało na ślepe, część policzka i połowa nosa jakby stopiły się pod wpływem żaru. - Wypuść mnie, słoneczko!

- Ale ja nie... gdzie... - wydukała Zu, oszołomiona.

Nagle twarz zniknęła, jakby jej właściciel niespodziewanie się pochylił.

Dziewczynka mogła dojrzeć nieszczególne przytulne pomieszczenie nieokreślonej wielkości, o szarych ścianach, po których ciągnęły się jakieś rury. Kawałek dalej od kratki stała wysoka, ciemna postać, której kształt ciężko było precyzyjnie określić, jakby stwór mógł przybierać dowolny, ale nie bardzo o niego dbał.

- Nie, proszę – mamrotał ktoś, stojący tuż obok tego przedziwnego czegoś. - Żałuję, naprawdę bardzo żałuję, błagam, Ahhhhh!

Rozległ się odrażający smród. Zu dostrzegła, że postać przyciska coś w rodzaju nieco krzywego, jakby dopiero co uformowanego palca do twarzy nieszczęsnej ofiary.

- Proszę, zmienię się, zmienię, błagam ja... - jęczał ów człowiek, łkając spazmatycznie. Był całkiem nagi.

- Jest za późno na zmiany. - odpowiedziała postać, głosem przypominającym raczej syntezator mowy. Złapała człowieka i z łatwością uniosła do góry. Następnie wrzuciła do czegoś w rodzaju zsypu na ścianie, po czym odeszła.

Minęła chwila, po czym w okienku znów ukazała się twarz, wyrażająca coś w rodzaju satysfakcji.

- Co to jest za miejsce?! - szepnęła Zu, oszołomiona.

- To, moja mała, jest piekło. - odparła twarz i zachichotała. - Dobrze popatrzeć, jak dla odmiany robią to komuś innemu, nie mnie.

- Ależ to wygląda jakby ludzie to zbudowali! - zawołała dziewczynka.

- Ciszej, mówię. Piekło to system, słonko. Nie wiadomo, czy system tak zwany „realny”, czy też tylko w naszych głowach, czy dla każdego taki sam. Ważne, że jest. I być musi. To jak, masz ten klucz? Po to cię wreszcie przysłali?

- Nie, nie, nie – wymamrotała Zu, nie wiedząc, czemu dokładnie zaprzecza. Chciała się tylko stąd wydostać. Zaczęła zawracać tam, skąd przyszła.

- Czekaj! - wrzasnęła wściekle twarz. - Zostań! Chcę wyjść! Chwila!

Dziewczynka ruszyła najszybciej, jak umiała, mając wrażenie, że dziwna bezkształtna postać cały czas jest gdzieś za nią, że pełznie po suficie, że w końcu ją dopadnie.

- Pomocy! - krzyknęła, i wówczas – czy to zbiegiem okoliczności, czy też z uwagi na jakieś tajemnicze prawa rządzące wszechświatem – natrafiła na szczeble drabinki.

- W górę. W górę! - usłyszała naglący głos. Zaczęła się wspinać, pocąc się niczym gejzer morskiej wody. Wrażenie nieokreślonej obecności za plecami pozostawało, dopóki wreszcie nie dotarła na sam szczyt, do wylotu dziury. Nad sobą widziała już rozgwieżdżone niebo, wokół zwyczajne budynki. Rzuciła się gwałtownie na asfalt.

Wokół nie było już robotników. Nad nią stał jedynie mężczyzna o twarzy mopsa, nadal z papierosem w dłoni.

- Udało ci się. - powiedział. - Wylazłaś. A mówiłem, taśmy taśmami, ale uważaj!

Zu popatrzyła na niego, nie wiedząc, co myśleć. Uspokoiła nieco oddech, jednak nie mogła opanować drżenia. Wiedziała, że powinna wyciągnąć z tego wszystkiego jakieś radykalne wnioski – lecz jakie...?

- Ale czemu... - wyjąkała, czując napływające łzy. Przed chwilą przeżyła najgorszy koszmar swojego życia, całkowicie nieporównywalny z niefajnym prezentem na święta, dentystą albo złą oceną. Wciągnęła w płuca świeże powietrze, pragnąc uświadomić sobie, że jest bezpieczna.

I wtedy z otworu wychyliła się bezkształtna dłoń, chwyciła ją za kostkę i szarpnęła w dół.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Japierpapier... Teksty o tym ze jesli chcesz byc dobrym czlowiekiem musisz chodzic do kosciola i wierzyc w Boga sprawiaja ze trace wiare w ludzkosc, Nosz kurwa zeby byc dobrym nie musisz wierzyc w Boga a jesli w niego wierzysz kosciul nie jest ci do niczego potrzebny bo wierzysz w Boga nie w kosciul
Odpowiedz
Wersja audio - https://www.youtube.com/watch?v=YqbmPjAaKpQ
Odpowiedz
Fajny klimat, no i ten koniec. Niby ok, niby wyszła a ty hyc i koniec. Świetne opowiadanie.
Odpowiedz
Mikołaj <3
Odpowiedz
Opowiadanie w porządku, ale to zakończenie niezbyt mi się podobało
Odpowiedz
Klimat tego opowiadania przypomina nieco Koralinę. To zachwycające.
Odpowiedz
No fajne no. No genialne no. No bije na głowię większość historii, jakie powstały no. No padłem jak to przeczytałem no. No poziomem dorównuje większości uznanych autorów no. No bałem się jak to czytałem no. No napisane bardzo zgrabnie no. No jestem pod dużym wrażeniem no... ... ... ... No i co z tego?
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~7 minut Wyświetlenia: 7 025

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje