Historia

Etat w rodzinnej firmie

midnight tea 4 6 lat temu 9 457 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Podczas przerwy na papierosa zdarzyło mi się podsłuchać pracowników sąsiedniego korpo, też na fajeczce. Narzekali na niekorzystne zmiany w firmie, niemożność odejścia i umowę, która przypominała raczej cyrograf. Ich rozmowa zainspirowała to opowiadanie...

-----------------------------------------------------------------

I.

Telefon zawibrował w kieszeni, aż zadzwoniły mi zęby. Straciłem na chwilę wątek; potencjalny Klient popatrzył na mnie z uprzejmym zaciekawieniem.

Pokryłem zakłopotanie Uśmiechem Handlowca Numer 23 i dalej robiłem swoje. Już byłem w ogródku, już witałem się z gąską! Jeśli przekonam tego faceta do porzucenia konkurencji na korzyść mojej firmy, wówczas norma miesięczna będzie....

Bzzzyt. Bzzzyt. Nosz...!

- Przepraszam na chwilę - wybiegłem z restauracji, zostawiając nieco zaskoczonego PK z otwartymi wpół zdania ustami. Odszedłem kawałek i dopiero wtedy wcisnąłem zieloną słuchawkę.

- Czego?! Zajęty jestem!

- Stary szuka Cię od rana. - oznajmił chłodno głos kolegi z działu. - Chyba chce pogadać. I nie musisz dziękować za uprzedzenie. Cześć.

Sygnał przerwanego połączenia brzmiał jak odgłos mojego serca. Zacząłem oddychać w rytm pulsowania - wdech, wydech, wdech, wydech, wdechwydechwdechwydechwdechwydech....

Panika. Tylko to czułem na myśl o powrocie do firmy.

Bez entuzjazmu wróciłem do restauracji. Oczywiście, PK zdążył się już ewakuować... Story of my life. Zabrałem pozostawione przy stoliku rzeczy, poskładałem do kupy broszury; rzuciłem kelnerce na stół kwotę dwukrotnie większą niż opiewało zamówienie - i tak wieczorem kupi za te pieniądze prochy (skąd wiem? Wiem i już). Powłócząc nogami, ruszyłem w stronę siedziby firmy.

II.

Oczywiście, wszyscy biegali korytarzami jak poparzeni... Uśmiechnąłem się do siebie na ten niezamierzony żarcik. Powoli, krok za krokiem, przebrnąłem przez open space (wszystkie rozmowy ucichły jak nożem uciął), obok kuchni (w której ożywioną dyskusję zastąpiły gorączkowe szepty, ledwo minąłem drzwi), docierając w końcu do swojego gabinetu. Zgrzyt klucza w zamku jak szorowanie czymś ostrym po kości. Światło - czemu tu zawsze, do cholery, jest ciemno?! - zapach kurzu, cisza równo ustawionych na półkach segregatorów.

Chciałbym móc nie wychodzić stąd wcale.

Położyłem neseser na biurku, wyjąłem laptop, nasz... katalog w formie niewielkiej książki. Wszystko rozmyślnie powoli, by przedłużyć to, co nieuniknione. Pobawiłem się chwilę ołówkiem, przestawiłem pojemnik ze spinaczami w lewy kąt biurka, potem znów w prawy. Odkleiłem kilka kolorowych karteczek z kostki, uformowałem z nich logo firmy na biurku. Potem je zerwałem i każdą dokładnie zgniatając, wyrzuciłem do kosza.

Nie ma co dłużej zwlekać. Wstałem, udając się na spotkanie z szefem.

-----------------------------------------------------------------

Drzwi gabinetu prezesa skrzypnęły złowieszczo. Chyba specjalnie ich nie oliwił, stary drań - to skrzeczenie odbierało wchodzącemu pół pewności siebie; a widok szefa, w oparach dymu cygara, wijącego się wężowato dookoła wielkiego, skórzanego fotela - drugie pół.

- Siadaj - zaskakująco miękki głos przypłynął do mnie razem z obłoczkiem tego dymu. Przycupnąłem na brzegu krzesła.

Przez kilkanaście sekund panowała cisza, nieznośnie szarpiąca moje nerwy. Prezes czytał jakieś papiery, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

- Kolejny miesiąc bez postępów... - westchnął.

- Pozwolę sobie zaoponować. - pod koniec zdania głos mi się załamał. Odchrząknąłem. - Miałem stały poziom przez ostatni rok. Dopiero w zeszłym miesiącu...

- To nie było pytanie.

Zagotowało się we mnie, ale kontynuowałem.

- Przerwano mi rozmowę z jednym z kluczowych Klientów konkurencji. Gdybym nie musiał...

- Sugerujesz, że marnuję Twój czas? - zdanie wydostało się z ust wraz z cygarowym obłoczkiem.

- Tego nie powiedziałem.

- Ale pomyślałeś.

Odetchnąłem głęboko.

- Zamiast dyskutować o tym, jak bardzo zawodzę firmę, mógłbym teraz właśnie kończyć podpisywać umowę z tym Klientem...

- ... którego dopadł kilka minut temu najlepszy przedstawiciel naszej konkurencji - przerwał mi. - Dalej uważasz, że umowę miałeś w kieszeni...?

Fotel zatrząsł się lekko; wiedziałem, że stary chichocze.

- Skąd..?

- To głupie pytanie, synu... ja wiem o wszystkim.

Straciłem argumenty, a wraz z nimi siły. Oklapłem na krześle, nie mając energii na dalszy spór.

Ojciec przechylił się przez biurko; jego twarz o twardych rysach znalazła się kilka centymetrów od mojej. Czułem oddech, pachnący dymem, siarką i czymś korzennym, jak cynamon.

- Kiedyś przejmiesz tę firmę, dzieciaku. Ale by to zrobić, muszę nauczyć Cię paru rzeczy. A by Cię czegoś nauczyć, muszę być twardy... Co oznacza wymogi wyższe niż dla innych. Dlatego zaczynasz od zera, a nie siedzisz od razu w zarządzie. Czy zrozumiałeś?

Przysunął się jeszcze bliżej.

- Czy. Zrozumiałeś?

Cóż mogłem powiedzieć?

- Tak, tato.

III.

Minęły już dni, gdy chciałem udowodnić ojcu, co jestem wart. Gdy dawałem z siebie wszystko, tyrając ponad siły, a czasem postępując niewyobrażalnie wręcz głupio, narażając tym siebie i całą firmę. Młody byłem, naiwny, pełen zapału... A teraz? Teraz jestem po prostu zmęczony.

Kiedyś chciałem rzucić to wszystko - nomen omen - w diabły. O mały figiel nie przeszedłem do konkurencji; dawali dobre warunki, a ich najlepszy przedstawiciel (ten, co to mi sprzed nosa Klienta zwinął) starał się, jak mógł, bym ujrzał ich firmę jako idealne wręcz miejsce do pracy. Już miałem wrzasnąć: Tak, tak, TAK!!! Bierzcie mnie, bierzcie wszystko, co tylko chcecie!!!...

...kiedy nagle uświadomiłem sobie jedną rzecz: jaki to byłby dla nich triumf! Syn ich największego konkurenta porzuca rodzinny interes, by stanąć w szeregach znienawidzonej przez ojca firmy!

Nie mogłem tego zrobić.

Odmówiłem temu przedstawicielowi. Gdy się żegnaliśmy, popatrzył mi w oczy.

- Damien, Ty masz jeszcze szansę, dla innych jest już za późno.

Uśmiechnąłem się.

- Jednak podziękuję Ci, Gabrielu.

Odszedł w swoją stronę. Stary nie miał pojęcia, że z nim rozmawiałem. Jednak nie wie o wszystkim, jak mu się zdaje... ja też znam parę sztuczek.

Chyba zadzwonię do Gabriela i spytam, czy jego propozycja jest wciąż aktualna.

Ktoś chętny na etat Antychrysta? Rodzinna firma z długim stażem, logo każdy zna. Rozwojowa. Ciepła atmosfera...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

To ja jednak idę do konkurencji ;) świetne :)
Odpowiedz
No nieźle, chodź końcówka ( imiona) nasunęła mi już o co chodzi. W razie co to chętny jestem na posadke ;)
Odpowiedz
na poczatku myslalem ze to bedzie gowno a tu prosze jednak naprawde dobre
Odpowiedz
Co prawda przez początek trochę zbito mnie z tropu i jakie było moje mile zaskoczenie, gdy historia była o czymś zupełnie zaskakująco innym niż sadzilam. Jestem pod wrażeniem. Twoje każde opowiadanie jest coraz lepsze. Jestem Twoja fanka. Cos wspaniałego.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje