Historia

Rotawirus

~~terribia 17 10 lat temu 11 420 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Tamtego dnia czułem się dobrze.

W każdym razie lepiej niż ostatnio.

Były wakacje, mijała połowa lipca. Już niedługo miałem jechać z Markiem do Zakopańca pod namiot. A mnie się nie polepszało. Znaczy, odkąd pamiętam miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, w nocy chowa w kątach pokoju, szepcze coś do ucha…

Ale TO było jeszcze gorsze…

Na przemian mam biegunkę, wymiotuję i widzę zjawy…

A właściwie, cały czas tą samą, w brudnych szmatach. Przyznaję, że będąc samemu w tym starym domu, dodatkowo z halucynacjami, trochę się bałem, więc starałem się zająć myśli tylko wyjazdem – pakowanie, jakie miejsca odwiedzić, transport i takie tam. Wieczorem zadzwoniłem do kumpla, opowiedzieć o moich dokonaniach.

„Więc tak – pojedziemy pociągiem od 2, 5 do 3 godzin, zatrzymamy się w…” - Poczułem zalewającą mnie falę mdłości.

„Halo? Wojtek?! Wszystko w porządku?” – zawołał Marek do słuchawki.

„Tak, po – po- czek - kaj chwi – i – ilę..” – wydukałem pospiesznie.

Ledwie zdążyłem.

Moje wstrząsane torsjami ciało, przez blisko 10 minut zwracało dzisiejszy obiad. Kiedy skończyłem, byłem brudny, blady i spocony. Upewniwszy się, że wszystko wróciło do normy, postanowiłem doprowadzić się do porządku. Było mi gorąco, za chwilę oblewał mnie zimny pot. Miałem dreszcze. Obróciłem się. Coś przemknęło korytarzem. Westchnąłem ciężko. Pochyliłem się z powrotem nad umywalką. Dyszałem, nie mogłem wziąć pełnego wdechu. . Zaczęło mnie kłuć serce. Wstrzymałem oddech i zemdlałem.

„No chłopie, myślałem, że się nigdy nie obudzisz! Dzwoniłem chyba z 15 razy!” – wykrzyknął Marek, podając mi szklankę wody. – Powinieneś się umyć.” – uśmiechnął się krzywo.

„Dzięki za radę.” – mruknąłem

„Jesteś pewien, że jutro dasz radę jechać?”

„Oczywiście!” – prychnąłem.

Ale nie byłem tego do końca pewny…

Rano czułem się… o dziwo – dobrze.

Tylko trochę bolał mnie brzuch, ale myślałem, że to normalne.

Zadzwoniłem do Marka, żeby potwierdzić zbiórkę przed dworcem. Później, chwyciłem bagaże. Miałem wrażenie, że coś siedziało na mojej walizce, ale zignorowałem to.

Podróż przebiegła RÓWNIEŻ bardzo dobrze.

A potem wszystko się skiepściło.

Kiedy tylko wyszliśmy z pociągu, okropnie rozbolał mnie brzuch. Nie czułem mdłości. Tylko ten rwący ból. Przykucnąłem.

„Stary, co jest?” – zapytał idący obok Marek.

„Kolka.” – skłamałem.

„No, nie wiedziałem, że masz taka słabą kondycję!”

Zacisnąłem zęby i ruszyłem przed siebie.

Nasz pociąg zatrzymywał się właściwie zaraz przed Krupówkami. Mój towarzysz nagle się zatrzymał.

„Patrz jak tu pięknie!” – powiedział.

„Tak...” – wyszeptałem.

I wtedy się zaczęło.

Po drugiej stronie. Znowu. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Stała tam między drewnianymi chatkami.

Zakręciło mi się w głowie, miałem mroczki przed oczami. Poczułem porywającą falę mdłości.

„O nie! Tylko nie teraz!” – pomyślałem.

„Marek..! Ź – Źle się czu – czuję…”

Zatoczyłem się. Musiałem zwymiotować. Ale nie chciałem. Nie tutaj.

Szybko przełykałem ślinę. Łapałem powietrze jak ryba wyjęta z wody. A ona była coraz bliżej…

***

Kolorowe obrazy i dziwne dźwięki, to tylko niektóre z rzeczy, które czułem pod zamkniętymi powiekami. Później ograniczyły się do zieleni trawy i brązu wymiocin.

Leżałem na trawie za jakąś budką. Mój przyjaciel klęczał obok mnie i przytrzymywał mi głowę. Kiedy myślałem, że wszystko się skończyło, znowu wymiotowałem.

Torsje wstrząsały moim ciałem jeszcze dobre 10 minut. Miałem dość! Byłem kompletnie wykończony i brudny.

„Gdzie… plecak..?” – wyszeptałem.

„Tutaj. Masz.” – odparł Marek.

Pogrzebałem chwilę i wyciągnąłem wilgotne chusteczki.

Zacząłem się niezdarnie oporządzać. Wytarłem twarz i ręce. Napiłem się wody z butelki.

„Chodź.” – mój przyjaciel podźwignął mnie na nogi. – „Napijesz się herbaty.”

Podeszliśmy do małej chatki – sklepiku „Misz - Masz”.

„Jedna herbata.” – rzucił Marek.

„Już. Proszę.” – odpowiedziała sprzedawczyni, podając mi kubek z herbatą. Była pulchną kobietą w fartuchu, uśmiechała się.

Trzymałem kubek w obu dłoniach. Herbata była ciepła – z cytryną. Upiłem łyka. Ciepło powoli rozchodziło się po moim ciele. Przeszły mnie ciarki. Znowu ją zobaczyłem. Stała w lesie. Patrzyła na mnie. Zadzwonił telefon – Marek poszedł odebrać. Ułożyłem głowę na plecaku. Zapadłem w drzemkę.

Obudził mnie głos przyjaciela.

„Pij.” – rzucił.

Wypiłem trochę.

„Więcej”.

Piłem dużo – herbaty, wody – chociaż nie miałem ochoty. Czułem się coraz gorzej. Nagle zachciało mi się… załatwić potrzebę. Wstałem, Marek też.

„Muszę…”

„W porządku.” – przerwał mi. Przeskanował mnie wzrokiem. – „Odprowadzić cię?”.

„Nie.” – nie chciałem wyjść na idiotę.

Ruszyłem do budki. Nagle zrobiło mi się słabo. Upadłem. Sosnowe igły wpijały mi się w nieosłonięte dłonie i kolana. Rzuciłem przelotne spojrzenie na Marka – był odwrócony plecami. Zwymiotowałem. Podniosłem się. Podniosłem się. Otworzyłem drzwi i załatwiłem swoje sprawy. Ruszyłem do sklepiku i opadłem na ławkę.

„Pij.” – powtórzył.

Dużo piłem. Dużo spałem. Cały czas. W końcu znowu nie wytrzymałem i zwymiotowałem przezroczystą cieczą. Marek uznał, że skoro picie nie pomaga, trzeba kroplówki. Zadzwonił po karetkę.

Przyjechali po paru minutach. Od razu podłączyli kroplówkę. Zawieźli mnie do szpitala. Od razy podłączyli kroplówkę. Zawieźli mnie do szpitala i zrobili badania. Powiedziałem o halucynacjach, ale oni tylko popatrzyli po sobie z niepokojem.

Dużo mieli takich przypadków?

Obwieścili tylko, że mam rotawirusa i się odwodniłem. Na dodatek, musiałem zostać na noc w szpitalu. Super! I wakacje szlag trafił! Nikt nie mógł mnie odwiedzić, bo mogli się zarazić. Na oddziale bynajmniej, nie byłem sam. Był jeszcze inny chłopak w moim wieku i matka z dzieckiem, które cały czas wyło. Nie lubię dzieci. Ale po kolei.

Strasznie się nudziłem. Po badaniach zawieźli mnie na wózku do lekarki w podeszłym wieku. Miała włosy koloru mysiegoblondu i okulary bez oprawek. Nachyliła się nade mną. Usłyszałem syk. Wyprostowała się i uśmiechnęła.

Na pewno mi się zdawało.

Na pewno.

Zmieniła mi kroplówkę i wskazała łóżko. Przywitałem się. Na szczęście miałem rzeczy na wyjazd – piżamę, skarpety, bieliznę i inne. Przejrzałem się, co było trudne. Założyłem też skarpetki i i wśliznąłem pod ciepłą kołdrę. Zapadał już zmrok, więc znużony – zasnąłem.

***

Budziłem się w nocy. Miałem biegunkę. Musiałem chodzić do toalety, na szczęście kroplówka była zawieszona na czymś w rodzaju jeżdżącego wieszaka, więc mogłem bez problemu załatwiać swoje potrzeby. Kiedy wracałem z łazienki na oddział, odniosłem wrażenie, że coś przemknęło korytarzem. „Kolejne halucynacje!” – pomyślałem. Otworzyłem drzwi i położyłem się do łóżka. Śniła mi się blada postać, stojąca przed koło mojego łóżka, a wszyscy pacjenci siedzieli na łóżkach i patrzyli na mnie. Mieli poderżnięte gardła.

Rano dużo czytałem. Po południu ponownie spotkałem się ze starą lekarką. Informacje, które od niej usłyszałem zjeżyły mi włos na głowie:

„Badania, jakie na panu przeprowadziliśmy, dotyczyły nie tylko rotawirusa, panie Wojtku. Podejrzewamy u pana zniekształcenie płatu potylicznego. Organizm osłabł, w wyniku choroby, więc mózg wykorzystał to, i nasyłał panu te… halucynacje.” – wyciągnęła do mnie rękę z wizytówką - gdyby coś się działo, proszę dzwonić. Jest pan wolny.”.

Słysząc ostatnie słowa, wybiegłem z gabinetu i wpadłem na oddział ja burza. Pakując swoje rzeczy myślałem, że już nigdy tutaj nie wrócę. Oni są jacyś porypani! Szybko przebrałem się w normalne ciuchy. Chwyciłem telefon i zadzwoniłem do Marka. Nadal był w Zakopanym. Postanowił wynająć busa na powrót do domu.

Chwyciłem bagaże i wybiegłem ze szpitala. Marek poklepał mnie po ramieniu.

„I co chłopie? Wyleczyli cię?”.

„Zależy z czego” – pomyślałem. Na głos zaś dodałem:

„Taa… nie rzygam na prawo i lewo, jeśli o to ci chodzi.”.

„To wszystko w porządku!”.

„Chyba tak…”.

Ruszyliśmy do busa. Podróż przebiegła dobrze, ale dopiero w domu zacząłem NAPRAWDĘ zdrowieć. Aż mnie to zdziwiło.

Pewnego wieczoru, miałem do wygrania jeszcze kilka wojen w World of Tanks, więc musiałem posiedzieć trochę dłużej. Chciałem wykorzystać wakacje, póki jeszcze trwają. Z myślą, że nic tak nie pobudza jak zimna woda i kubek gorącego, mocnego ekspresso, ruszyłem w kierunku kuchni. Zaraz naprzeciwko jest łazienka, więc wstąpiłem tam, aby oblać twarz zimną wodą. Wsadziłem głowę pod kran. Zamknąłem oczy i pozwoliłem by lodowate palce muskały moją twarz i czesały włosy. Podniosłem się i zakręciłem kurek. Spojrzałem w lustro.

ONA tam była!!

Patrzyła na mnie i się uśmiechała. Podłoga zaczęła osuwać mi się spod stóp. Łazienka była mała, więc stała blisko i mogłem zobaczyć wszystkie szczegóły jej niewdzięcznej sylwetki.

Postać była łysa, blada, lekko przygarbiona. Miała bose stopy, ubrana tylko w brudne szmaty, z rąk i nóg wyrastały długie, zakrzywione i brudne pazury. Kości wystawały spod skóry tak bardzo, że miałem wrażenie, że zaraz ją przebiją. Cała była pokryta zakrzepłą krwią, wydzielała rażący nozdrza zapach rozkładu. Wyszczerzone w uśmiechu postrzępione wargi odsłaniały dwa rzędy małych, zepsutych, ostrych zębów. Zamiast oczu, miała dwie czarne, puste dziury, z których płynęła krew.

Podchodziła coraz bliżej, czarne dziury wwiercały się we mnie, przenikały mnie na wylot, a ja stałem jak wryty. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem. Oczy wychodziły z orbit, szczęka opadła w dół na tyle, ile mogła.

Wreszcie stanęła tak blisko mnie, że dzieliło nas zaledwie parę centymetrów. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, po czym wysunęła jeden ze swoich chudych palców i bardzo delikatnie ujęła moją brodę i zamknęła mi usta. Potem położyła go na swoich, nakazując ciszę. Chwyciła mój szklany kubek do mycia zębów stojący na zlewie i rozbiła go o brzeg wanny. Cały czas trzymając swoją twarz przy mojej, opuściła dłoń i sięgnęła po kawałek szkła. Podniosła go i bawiła się nim przez chwilę, raniąc palce. Po paru sekundach ostrożnie przystawiła szkło do mojego nadgarstka i pociągnęła. Krew powoli wypływała z rany, kapiąc na zimne płytki. Czułem się, jakby wysysała ze mnie ciepło. Ostrożnie zanurzyła w niej palec i zaczęła pisać coś na lustrze. Trochę to trwało, w końcu włożyła palec do ust i zlizała krew. Później złożyła delikatny pocałunek na moim nadgarstku, a rana natychmiast zaczęła się zabliźniać. Uśmiechnęła się po raz ostatni i po prostu zniknęła. A ja? Ja po prostu wybiegłem z łazienki jak oparzony, zrzuciłem ubrania i wskoczyłem do łóżka, ale długo nie mogłem zasnąć.

Przez następne dwa dni bałem się odczytać napis na lustrze. Za każdym razem odwracałem wzrok. Nurtowało mnie tyle pytań… czy miałem do czynienia z demonem? A może aniołem? CO tam było napisane? A jeśli to był tylko sen?

Trzeciego dnia się odważyłem. Ze zwieszoną głową stanąłem w drzwiach łazienki. Zawahałem się. W końcu jednak podniosłem wzrok. Na lustrze, koślawym pismem było napisane:

NIE UWOLNISZ SIĘ ODE MNIE. W KOŃCU BĘDZIESZ MÓJ.

Miałem zamęt w głowie. Poczułem przeszywający ból w skroniach. Wtedy zrozumiałe, że mam do czynienia z potężnymi siłami nadprzyrodzonymi.

Ale nie mogłem jej na to pozwolić. Nie mogłem dać jej tej satysfakcji. Lub inaczej – nie chciałem zgnić w piekle. A to chciało mnie opętać… ale dlaczego?!

Zrozumiałem co muszę zrobić.

Musiałem wszystko wyjaśnić Markowi. Moi rodzice nie żyją… mam tylko jego.

***

Teraz piszę słowa, które moim zdaniem, mają wszystko wyjaśnić mojemu najlepszemu przyjacielowi… Chwyciłem największy kawałek rozbitego kubka.

***

Marek postanowił osobiście odwiedzić Wojtka. Od tygodnia nie odbierał telefonu. Nacisnął dzwonek. Zero reakcji. Ostrożnie nacisnął klamkę. Otwarte. Zmarszczył brwi. Wszedł do środka.

„Wojtek?” – zawołał nieśmiało. Potem pewniej – „Wojtek!”.

Ruszył do sypialni. To co tam zobaczył, sprawiło, że cofnął się z przerażeniem. Zwłoki były łyse, miały wydłubane oczy i podcięte nadgarstki. Zdenerwowany, sprawdził pozostałe pokoje – wszystkie były w porządku, oprócz łazienki. Powoli odczytał napis na lustrze. Popędził z powrotem do sypialni. Chciał się upewnić. Sprawdził puls na szyi. Tak jak podejrzewał – nic. Zadzwonił na policję. Były pewne komplikacje podczas sekcji zwłok, ponieważ były tak zmasakrowane, że był problem z ustaleniem tożsamości, ale wszystko wskazywało na to, że to naprawdę Wojciech Dylski.

Pogrzeb odbył się następnego dnia. Przyszło tylko kilku sąsiadów i oczywiście Marek. Ten ostatni został jeszcze godzinę po zakończeniu ceremonii. Nic nie mógł z tego zrozumieć. Przypomniał sobie o liście, który znalazł na stole, niedaleko ciała. Miał go przy sobie, w kieszeni płaszcza. Wyjął go i przeczytał po raz setny:

„Już mnie nie dostanie.”.

Od razu pomyślał o napisie na lustrze.

Nagle usłyszał kroki za sobą. Odwrócił się przerażony. Za nim stał… Wojtek we własnej osobie! W bardzo dobrym stanie! Uśmiechał się szelmowsko. Marek zamrugał oczami, po czym, dla pewności, przetarł je pięściami. Nadal tam stał.

„Zdziwiony?” – zapytał. – „Już mnie nie dostanie. Znalazłem jej inną ofiarę. I chyba jest zadowolona...?”

Opowiadanie konkursowe - wakacje 2014

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Koniec mnie zaskoczył;)
Odpowiedz
Opowiadanie na 100%
Odpowiedz
Styl pisania jakoś mi nie przypasował, jakoś nie podoba mi się taki nagły sposób przejścia pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Wszystko rozpisywałaś, ale zakończenie (perspektywe Marka) wydaje mi się, że pisałaś już trochę na tzw. "Odwal się". Ogólnie opowiadanie fajne, opisuje przebieg choroby i takie typowe dla ludzi minimalizowanie problemów o których nic nie wiedzą/wiemy.
Odpowiedz
Całkiem fajne 7/10.
Odpowiedz
10/10 jak dla mnie :)
Odpowiedz
Jak dla mnie, jest to historia o przebiegu choroby i nic więcej. Koniec wydaje się przyspieszony.
Odpowiedz
8/10
Odpowiedz
Brawo ! W chuj dlugie xD ale fajne (y)
Odpowiedz
Po pierwsze błędy.. Trochę ich jest. Denerwuje to podczas czytania. Po drugie - niepotrzebnie tak długo ciągłaś o tej chorobie. Poczułem się jakbym oglądał pielęgniarki na Polsacie a nie pastę na strasznych historiach.. Za mało strachu, niestety kiepsko.. 3/10
Odpowiedz
Nie doczytałam, nie podobało mi się ;-; Po prostu styl jakiś dziki, ten jego kolega tez, ogólnie to co przeczytałam, to było mniej więcej: rzyganie, halucynacje, rzyganie, halucynacje, biegunka, picie herbaty, więcej rzygania, biegunka, nielubiedziecioejejku, biegunka, rzyganie. Potem skończyłam czytać. Niestety, według mnie nudne 2/10
Odpowiedz
Nawet fajne :)
Odpowiedz
Fajnie tylko te dialogi u cudzysłowy wraz z myślnikami. W krajach anglojęzycznych przyjęły się cudzysłowy, ale to jest Polska, są myślniki.
Odpowiedz
Niema to jak zjebać i tak średnią historię fatalnym i totalnie przewidywalnym zakończeniem. +3/10
Odpowiedz
Ofiarą był Ojciec Wojtka...
Odpowiedz
Nawet gra w WOTa xD. Podaj nick
Odpowiedz
Całkiem całkiem :D
Odpowiedz
Koniec trochę...nie taki XD
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje