Historia

Martwa woda

danallina 16 9 lat temu 29 089 odsłon Czas czytania: ~8 minut

- Młody, jest robota dla ciebie - powiedziałam.

- Co dziś mamy? - spytał.

- Młoda dziewczyna, wypadek samochodowy - podałam mu dokumenty. - Nie wygląda za dobrze. Rodzina prosiła... - zawahałam się. - No wiesz - zrobiłam nieokreślony ruch ręką.

- Ma wyglądać jak za życia - wyręczyła mnie Zosia.

- Albo nawet lepiej - dodałam.

Obie z Zosią zrzuciłyśmy niewdzięczne zadanie mycia i przygotowania większości nieboszczyków na Gucia. A on, co dziwne, wydawał się nie mieć nic przeciwko temu...

Moja praca zdecydowanie nie była pracą marzeń. No bo kto marzy o pracy w zakładzie pogrzebowym? Ale jak się nie ma, co się lubi...

Po rozwodzie, kiedy zostałam sama z moim synem Wojtkiem, musiałam szybko znaleźć jakieś źródło dochodu. Z pomocą przyszedł mi daleki kuzyn, Wiktor. Otworzył właśnie zakład pogrzebowy i potrzebował pracowników.

- Standardowe rzeczy - powiedział podczas ,,rozmowy kwalifikacyjnej", która była zwykłą formalnością. - Papiery, wieńce, organizacja pogrzebów, no i... - westchnął. - Przygotowanie nieboszczyków.

- Co masz na myśli - zapytałam słabo.

- Mycie, ubieranie, czasem malowanie, układanie fryzur... No wiesz...

Byłam w takiej sytuacji, że nie mogłam marudzić, ale pierwszego swojego zmarłego zapamiętam do końca życia... Nie było to przyjemne doświadczenie.

Zakład Wiktora, mimo wysokich cen, miał świetną renomę i coraz więcej klientów, którzy pragnęli ekskluzywnych usług. Po roku Wiktor musiał przyjąć do pracy nowe osoby, najpierw Zosię, a kilka miesięcy później Gucia.

- Jak sobie radzi młody? - zapytałam Zosię.

Siedziała właśnie w biurze i robiła zamówienie na wieńce na dwa pogrzeby.

- Dobrze - mruknęła - Ale wiesz co? - odwróciła się od komputera. - On jest jakiś dziwny.

- Co masz na myśli? - zapytałam ostrożnie.

- Nic określonego - wzruszyła ramionami. - To tylko takie przeczucie.

Przyglądam się jej w zamyśleniu. Ja też to zauważyłam i nie potrafiłam tego wyartykułować. Gucio był... było w nim coś, co nam nie pasowało. Ot, choćby pierwszy przykład z brzegu. Do wykonywania naszej pracy nie trzeba było mieć żadnych wyrafinowanych kwalifikacji, obie z Zosią, a nawet Wiktor, nie mieliśmy wyższego wykształcenia, tylko matury. Natomiast Gucio... Był inteligentny, oczytany, bardzo dużo wiedział na różne tematy, do tego miał zdolności manualne, potrafił zrobić dosłownie wszystko - od wyszukanej koafiury poprzez makijaż na pomalowaniu paznokci czy niewielkich przeróbkach krawieckich skończywszy. Ze swoimi talentami nawet przy obecnym bezrobociu mógłby spokojnie znaleźć sobie inną pracę. A on wybrał coś takiego! I wydawał się tym absolutnie zachwycony! Bez szemrania spełniał wszystkie nasze polecenia. Początkowo nas to nie dziwiło, bo był ,,nowy" i musiał się wkupić w nasze łaski, ale liczyłyśmy się z tym, że po pewny czasie zacznie się buntować. Tak się jednak nie stało. Z nieustającym entuzjazmem przychodził do pracy i chętnie wykonywał wszystkie czynności, nawet mycie zwłok, które było dla nas najgorsze.

- No, bo pomyślałabyś, że będzie za darmo robił nadgodziny? - Zosia wypowiedziała głośno to, o czym ja od jakiegoś czasu myślałam.

Pokręciłam z powątpieniem głową. To był fakt. Gucio często zostawał dłużej w pracy, żeby, jeżeli tylko takie było życzenie rodziny, ,,dopracować" zmarłego. Nikt mu za to dodatkowo nie płacił, a kiedy proponowałyśmy pomoc, zwykle mówił, że nie trzeba i sam da sobie radę. Nie da się ukryć, że skwapliwie z tego korzystałyśmy.

- Poza tym nie lubię jego uśmiechu - ciągnęła Zosia. - Mam wrażenie, że nie jest szczery. Tak jakby śmiał się z nas, a nie do nas. Wiesz, co mam na myśli...

- I te jego oczy... - aż się wzdrygnęłam. Gucio bardzo chciał być sympatyczny i towarzyski, ale jego tęczówki, w kolorze bardzo jasnego błękitu, pozostawały lodowate. Nigdy nie śmiał się tak szczerze, prosto z serca.

- A może źle go oceniamy? - westchnęła po dłuższej chwili. - W końcu nasza praca nie należy do najweselszych. Ciężko się winić za to, że dobrze wykonuje swoje obowiązki, nie wygłupia się i nie opowiada dowcipów.

Przyznałam jej rację i zajęłyśmy się swoimi sprawami. Ostatecznie Wiktor nie płacił nam za gadanie.

Mijały tygodnie, ludzie umierali, dzięki czemu mieliśmy pracę. Młodzi i starzy, chorzy i zdrowi, niekiedy śmierć bywała wybawieniem, zwykle jednak była tragedią dla tych, co zostali. Naszym zadaniem było ulżenie rodzinom w możliwie największym stopniu.

Z biegiem czasu w naszym zakładzie utrwalił się podział pracy. Gucio zajmował się nieboszczykami, którzy byli w gorszym stanie, a dodatkowo mył wszystkie zwłoki. My z Zosią przejęłyśmy resztę. Aż do pewnego dnia...

- No i gdzie on jest? - niecierpliwiła się Zosia. - Facet leży już od dwóch godzin.

- No, ale raczej nie wstanie i nie odejdzie zniecierpliwiony - pozwoliłam sobie na makabryczny żart. - Kiedy będzie rodzina? - zaniepokoiłam się.

- Wdowa zaplanowała różaniec przy zwłokach na siedemnastą - mruknęła ponuro Zosia.

- Cholera jasna...

- No właśnie.

Kwadrans później, po kilkunastu nieudanych próbach połączenia się z komórką Gucia, musiałyśmy stanąć twarzą w twarz z nieprzyjemnymi faktami. Po raz pierwszy od ponad roku musiałyśmy same umyć zmarłego. Gdy to zrobiłyśmy, wzięłyśmy się za ubieranie.

- Nogi mu z dupy powyrywam, jak się tylko pokaże - mamrotała Zosia, starając się nałożyć eleganckie skórzane rękawiczki na dłonie zmarłego. - Ja już nie mówię o robocie, ale chociaż by, dureń jeden, uprzedził, że go nie będzie. Miałybyśmy więcej czasu, a tak...

- Nie gadaj, tylko rób - ja z kolei starałam się tak zaczesać włosy nieboszczyka, żeby ukryć łysinę. - Może mu włożymy kapelusz? - zaproponowałam w końcu bezradnie, bo włosy za diabła nie chciały się trzymać.

- Oszalałaś? - parsknęła Zosia. - To nie gangster, tylko zwykły urzędnik. Emerytowany w dodatku.

Spojrzałam na zegarek. ,,Mało czasu!", przestraszyłam się. Machnęłam ręką na włosy i zajęłam się makijażem. Na szczęście nie była to kobieta, więc nie musiałam się napracować. Lekkie wyrównanie kolorytu skóry, podmalowanie ust i to w zasadzie wszystko.

- No, gotowe - sapnęła Zosia, zbierając wszystkie nasze przyrządy i błyskawicznie usuwając je do kantorka, bo w głównym wejściu już pojawiła się rodzina zmarłego.

Wiktor wyszedł do nich, witając wdowę z odpowiednio poważną miną. Usunęłyśmy się w cień i zgodnie poszłyśmy na kawę i ciastko. Należało się nam.

- Dobrze, że nie straciłyśmy apetytu - westchnęłam, wyrzucając jednorazowe lateksowe rękawiczki.

- Gdybyśmy miały tracić apetyt po każdym zmarłym, którego przyjęłyśmy do zakładu, to już by nas dawno nie było wśród żywych - zauważyła trzeźwo moja przyjaciółka i wyciągnęła z lodówki rożki z pobliskiej cukierni.

- Swoją drogą ciekawe, gdzie podziewa się Gucio...

- No właśnie - w drzwiach pojawił się Wiktor. - Co się z nim dzieje? Dzisiaj miałem mu zapłacić.

- Przelej mu na konto - powiedziałam ze zdziwieniem.

- Hmm... ten tego... - nasz szef zrobił krok do tyłu. - To ja już z nim załatwię.

- Hej, czekaj - Zosia przytrzymała go za klapę od marynarki. - Ty masz z nim normalną umowę, prawda? - spojrzała na niego wyczekująco.

- Co masz na myśli, mówiąc ,,normalną umowę"? - próbował się wycofać i uciec do siebie. - No, nie mam... - ugiął się w końcu pod naszym wzrokiem. - Płaciłem mu z ręki do ręki.

- A masz w ogóle na niego jakieś namiary? - nagle przyszło mi coś do głowy.

- Pewnie - odpowiedział, ale w jego głosie wcale tej pewności nie było słychać.

I tak od słowa do słowa okazało się, że właściwie nic nie wiemy o naszym koledze.

- Przyszedł, jak dałem ogłoszenie o pracy do lokalnej gazety - tłumaczył się Wiktor. - Chciałem mu dać umowę, ale powiedział, że woli pracować na czarno. Pokazał mi dowód, następnego dnia przyszedł na próbę, ustaliliśmy stawkę i już. A co, źle nam z nim było? - w jego tonie pojawiły się zaczepne nuty.

- Coś mi się zdaje, że go więcej nie zobaczymy - mruknęłam pod nosem. - Ty lepiej sprawdź, czy ci nic nie zginęło - poradziłam Wiktorowi.

- Myślisz?

Rzeczywiście Gucio nie pojawił się już więcej w pracy, ale poza nim samym z zakładu nic nie zniknęło. Po dwóch dniach jego nieobecności postanowiliśmy pojechać do niego do domu. I tu czekała nas niespodzianka. Pod adresem, który ponoć widniał w dowodzie Gucia, była pusta parcela.

- Może źle zapisałeś? - spytałam Wiktora.

Uliczka była niezbyt długa i zabudowana samymi domami jednorodzinnymi. Sprawdziliśmy wszystkie, ale o Guciu nikt tu nie słyszał, poza jedną osobą...

- Gucio, Gustaw... - starsza pani z niewielkiej parterówki patrzyła na nas spod zmarszczonych brwi. - Coś mi to mówi, ale nie wiem co.

- Gustaw W. - podpowiedziałam jej jego nazwisko bez większej nadziei.

- A, rzeczywiście - uśmiechnęła się z zadowoleniem. - Był tu taki przed wojną - energicznie pokiwała głową. - Ja byłam małą dziewczynką, ale pamiętam, że mieszkał w drewnianym domu, po drugiej stronie ulicy. Cichy był, nie rzucał się w oczy, ale chyba nie za bardzo go tu poważano. Miał jakiś taki nieprzyjemny zawód... Coś mi się kojarzy, że był hyclem.

- A nie grabarzem? - wyrwała się Zosia.

- O to, to właśnie - ucieszyła się nasza rozmówczyni. - Chodziły plotki, że handlował martwą wodą.

- Martwą wodą? - zmarszczyłam brwi.

- Wodą z mycia nieboszczyków - wyjaśniła staruszka. - To był kiedyś chodliwy towar. Można nią było wyleczyć pijaków, odczynić urok, rzucić urok... Była też składnikiem wielu ciekawych eliksirów... - kobieta zanurzyła się w swojej opowieści, a ja poczułam, że robi mi się niedobrze.

Spojrzałam na Zosię. Była blada jak płótno. Czym prędzej pożegnałyśmy się z gadatliwą starszą panią i bez słowa wróciłyśmy do biura. Dla porządku zadzwoniłam jeszcze do swojego kolegi, który po wielu latach służby dochrapał się stopnia aspiranta na miejscowej komendzie policji, i zapytałam, czy może sprawdzić naszego Gucia.

- Nikt taki nie istnieje - Arek oddzwonił po dwóch godzinach. - Gość musiał pokazać sfałszowany dowód. Zginęło wam coś?

Zaprzeczyłam i podziękowałam za pomoc. Zrobiło mi się zimno. ,,Kim on był? I co przez prawie rok robił w naszym zakładzie?", zastanawiałam się.

- Są dwie możliwości - powiedziała Zosia, która szukała w internecie informacji na temat Gucia i martwej wody. - Pierwsza, że to zwykły, normalny, no powiedzmy nie do końca, gość, który z sobie tylko wiadomych względów posługiwał się sfałszowanymi dokumentami. Szukał roboty na czarno, dostał ją i dlatego chętnie wszystko za nas robił.

- Mogło tak być - rzuciłam z ulgą.

- Albo... - Zosia zawiesiła głos.

- Albo? - głośno wciągnęłam powietrze.

- Albo to tamten Gucio... - powiedziała.

Pomyślała o jego lodowatych oczach, o tym, że nigdy nie usiadł z nami, by napić się kawy, zjeść ciastka, ba, nigdy nie widziałam, żeby cokolwiek jadł, że zawsze miał chłodne ręce, co tłumaczył kiepskim krążeniem... I te plastikowe butelki z wodą, które często miał przy sobie. ,,Czy to mogła być martwa woda?", myślałam z obrzydzeniem.

- Nonsens - usłyszałam swój własny głos. - To po prostu jakiś oszust.

,,I tego się będziemy wszyscy trzymać", postanowiłam.

A teraz wodę po myciu zmarłych od razu wylewamy do sedesu. I nie chcę nawet myśleć o tym, że może ona służyć do czegokolwiek innego. Wiktor dał ogłoszenie o poszukiwaniu nowego pracownika. Życie wraca do normy. Tylko czasem... Czasem zastanawiam się, kim naprawdę był Gucio...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Hmmmm a czemu czytałam to w gazecie???
Odpowiedz
Lel on uzywal tej wody by przedluzac swoje zycie, wskrzeszac siebie???
Odpowiedz
Fajne :)
Odpowiedz
Jak dla mnie słabe. :/ Ale to tylko moja opinia.
Odpowiedz
Fajne, tylko szkoda, że to opowiadanie ze specjalnego wydania "Z życia wzięte" zatytułowanego "Historie niesamowite". Wiem, bo kupuje to z dobre 2-3 lata i już czytałam wcześniej tą historię :P
Odpowiedz
Zgadzam się,właściwie to czytając to,stwierdziłam że gdzieś to juz mi kiedys mignelo i ma pani racje
Odpowiedz
Bardzo fajne, umie trzymać w napięciu ale zakończenie troche niemrawe
Odpowiedz
Fajne, tylko to jak go nazywali : Gucio. Takie niepozorne, podczas gdy on pracował w zakładzie pogrzebowym i handlował wodą z mycia trupów...
Odpowiedz
No sorry, ale jeśli wierzyć temu, co tutaj piszą to ktoś przepisał opowiadanie z gazety, opisując się jako 'własne'. Bez przesady...
Odpowiedz
Mam nadzieję, że to Ty jesteś autorem opowiadania :). Świetne, miło przeczytać coś "innego" :).
Odpowiedz
Kurde ten Gucio to na prawdę dziwny gość. Handlować wodą z trupów.
Odpowiedz
Kochani a myślicie że kto je do gazety wysłał, Gucio? :)
Odpowiedz
zrodlo,,,,historie iesamowite,,
Odpowiedz
Hahaha jak już "autorze" przepisujesz z gazety to mógłbyś podać chociaż jej tytuł. Wyręczę cię "Historie niesamowite".
Odpowiedz
OOOOo tak tak :D
Odpowiedz
Przyznam się szczerze, że od dawna czekałem na opowiadanie o czymś innym niż mordercy i duchach. Historia ciekawa, motyw z tytułową ,,martwą wodą" jest genialny i, co najważniejsze, nie dopatrzyłem się żadnych błędów, co świadczy, że autor poświęcił na dopracowanie opowiadania dłuższą chwilę. Oby tak dalej!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje