Historia

Zimna krew

dorian 0 9 lat temu 934 odsłon Czas czytania: ~5 minut

Czarny duży samochód przemierzał puste drogi wiodące przez lasy. W aucie siedział chłopak, co jakiś czas odgarniał ciemne włosy z oczu i poprawiał słuchawki na uszach, patrzył na drzewa pokrywające się jesiennymi barwami, umierające drzewa. W głębi lasu miejscami prześwitywało światło słońca, jednak zielonkawa jeszcze głębia była ciemna i ponura, jak oczy chłopaka.

W tej części lasów nie latały kruki, nie pojawiały się też inne żywe stworzenia. Było to zbyt blisko ulicy, ludzie stwarzający dla nich potencjalne zagrożenie, wystarczająco je odstraszali samą swoją obecnością.

Chłopak bardzo lubił jeździć, obserwować wszystko z bezpiecznego dystansu, myśleć i zasypiać w aucie. Nie rozstawał się w takich chwilach ze swoimi słuchawkami, muzyka dawała mu swego rodzaju ukojenie. Czuł swego rodzaju niepokój w głębi duszy, ludzki lęk przed nieznanym.

***

Droga mijała mi w „ciszy” jaką zapewniała mi muzyka, nawet trochę przysnąłem. Chciałbym móc powiedzieć, że czułem się zrelaksowany, bo lubię jeździć jako pasażer, jednak coś sprawiało, że czułem kamień w gardle i jakiś dziwny niepokój przenikał moje ciało na wskroś nieprzyjemnym dreszczem. Byłem lekko spięty, trochę zaczynał boleć mnie kark. Niepokój. Ale przed czym?

Samochód zaczął zwalniać i zatrzymał się, otworzyłem oczy. Jesteśmy na miejscu. Dom jak z horroru, wiktoriańska rezydencja – mnóstwo łażenia po schodach, na pewno można się tam zgubić. Dość długi podjazd. Ogród. Wszystko to zaniedbane i dzikie, dawno już straciło swój mdławy urok i nabrało nowego, złowrogiego znaczenia. Będzie tu dużo pracy. Trudno. Dom otoczony był raczej mroczną aurą, z tego co słyszałem poprzednim właścicielom przytrafił się jakiś nieszczęśliwy wypadek. Cóż, zdarza się. W zasadzie to dobrze, bo dzięki temu drobnemu szczegółowi rodzice kupili dom niemal o połowę taniej.

Wysiadłem z auta zdejmując słuchawki i zacząłem się rozglądać. Z niegdyś zdobiącej to miejsce roślinności pozostały suche badyle i chwasty, kryjące w swoich splątanych mackach zapewne wiele pająków i robactwa. Rodzice zajęli się wyciąganiem z bagażnika ostatnich pudeł, ja natomiast ruszyłem swoją drogą. Chciałem zapoznać się nieco z nowym otoczeniem. Suche, zniszczone rośliny szeleściły pod moimi trampkami, gałązki pękały z trzaskiem jak łamane kości, przesuszone, spękane ciałka. Chłodne powietrze delikatnie oplatało moją twarz i dłonie, było rześkie i czyste. Napełniało moje zachłanne płuca dławiąc mnie chwilami. Słońce skłaniało się nisko nad ziemią nasycając niesamowicie ostatnie tchnienia barw tego dnia by pozostawić po sobie satynowy mrok. Gzymsy oplątane były winoroślami, które wdzierały się w każdą szczelinę domu. Za budynkiem było przejście bezpośrednio do lasu, które postanowiłem jednak pozostawić sobie na później. Gdy zmęczony przeprowadzką i podróżą zamierzałem już zawrócić, zauważyłem drzwi piwniczne. Nie zastanawiałem się długo i skorzystałem ze skrótu.

Wewnątrz wydawało się być chłodniej niż na dworze. Półmrok i mury wkopane głęboko w ziemię robiły swoje. Lubiłem specyficzny zapach piwnic, ziemia, grób, korzenie. W półmroku dostrzegłem schody i bez namysłu chwyciłem lodowatą metalową poręcz. Stawiałem ostrożne kroki na kamiennych schodach w nadziei, że drzwi u szczytu nie będą zamknięte na klucz. Czułem się tu trochę nieswojo, jak intruz. Delikatnie odnalazłem w mroku klamkę i gdy otworzyłem drzwi znalazłem się w wydawać by się mogło, zupełnie innym miejscu. Rzeźbione schody i poręcze w kolorze sjeny, nienaganne, zadbane wnętrze.

Mój pokój był ostatnim pokojem na drugim piętrze. Gdy do niego dotarłem po prostu rzuciłem się na łóżko i pozwoliłem by czarne włosy zasłoniły moją twarz.

Kolejny dzień spędziłem na sprzątaniu, gdy moi rodzice byli w pracy. Za oknem niebo robiło się antracytowe a ja chciałem jeszcze zajrzeć na strych.

Gdy układałem ostatnie rzeczy w moich szafkach, usłyszałem ciche skrzypnięcie drzwi, jednak mój pies – biszkoptowy labrador o imieniu Saddie wcale się nie pojawił. Usłyszałem jakiś cichy, zniekształcony głos. Wyszedłem na klatkę schodową zalaną ostatnimi ciepłymi promieniami słońca i zacząłem nawoływać psa. Usłyszałem stukanie pazurków o parkiet z samego dołu. Dom był stary i zamek w drzwiach mógł być rozregulowany.

Postanowiłem zaopatrzyć się w latarkę i ruszyć na strych. Gdy stałem przed rzeźbionymi, masywnymi drzwiami i chwyciłem zimną mosiężną klamkę przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Dawno nie używany mechanizm klamki wydał z siebie okropny jęk i drewno nieprzyjemnie zatrzeszczało. Od razu uderzył mnie silny zapach kurzu i zapach bardzo starych książek, papieru. Powoli ruszyłem ciemnymi schodami na górę. W powietrzu, tam gdzie przedzierały się smugi światła przez brudne okna, było widać powietrzny taniec kurzu. Nie było tam aż tak ciemno jak się tego spodziewałem. Złotawy półmrok wydawał się nawet całkiem przyjemny dopóki słońce prawie całkowicie nie zniknęło z linii horyzontu pozostawiając długie, niepokojące cienie. Moją uwagę przykuło coś, co znajdowało się za starym parawanem. Kształtem przypominało człowieka, chwilami miałem nawet wrażenie, że się porusza. Znów usłyszałem ten dziwny jakby głos. Niemal wstrzymałem oddech i zacząłem po cichu podchodzić do parawanu kiedy usłyszałem jak ktoś woła mnie z dołu.

Zbiegłem szybko schodami zatrzaskując za sobą drzwi, jednak nikogo tam nie zastałem. Wybiegłem na werandę, Saddie za mną. Zaczął ujadać, chyba do wyjącego wiatru, który nawet nie wiem kiedy się zerwał. Nie było samochodu rodziców. Zawołałem psa do domu i szybko zamknąłem za sobą drzwi. Czułem się dziwnie, jakbym nie był tu sam, a przecież byłem. Zapaliłem światło w salonie i włączyłem telewizor by dodać sobie otuch i odpędzić czarne myśli. Saddie był równie niespokojny, wskoczył na kanapę i położył z westchnieniem łeb na moich kolanach. Światło zaczęło mrugać, żarówa musiała się przepalić akurat w tym momencie. W myślach błagałem aby to było tylko małe przesilenie na linii, żeby za raz przestała mrugać. Zgasła, zgasł również telewizor. Wyjąłem telefon z kieszeni i świecą wyświetlaczem zacząłem szukać latarki, niestety ręką strąciłem ją w przestrzeń między materacem a oparciem. Chciałem ją sięgnąć, gdy usłyszałem skrobanie w drewno. Saddie zaczął warczeć i dziwnie się zachowywać. Drapanie stawało się coraz głośniejsze. Pomyślałem, że jakiś zabłąkany kot, albo jakieś zwierzę z lasu utknęło w piwnicy, a przynajmniej starałem się tak myśleć. Oparłem się o łóżko i nasłuchiwałem. Saddie robił się coraz bardziej niespokojny, wbiegł na schody i zaczął popiskiwać i warczeć na przemian. Byłem przerażony. Nie wiedziałem czy uciekać czy sprawdzić co się dzieje. To na pewno nic groźnego, rodzice za raz wrócą a ja panikowałem ja mała dziewczynka. Podszedłem do drzwi piwnicy i położyłem dłoń na klamce. Za drzwiami tylko chłód i ciemność. Nagle z dołu usłyszałem coś jakby pozytywkę i śpiew dziewczynki, brzmiało upiornie. Wytężyłem wzrok i ujrzałem najstraszniejszą twarz jaką widziałem. Powoli wyłaniała się z ciemności, dziwnie kołysząc na powykrzywianych kończynach. Całkowicie biała twarz, z wielkimi czarnymi oczodołami, skóra przypominała nalot pleśniowy, postać było pobrudzona chyba krwią i zbliżała się do mnie tak szybko z przerażającym wyrazem twarzy, cały czas dziwnie uśmiechnięta. Nie mogłem się poruszyć a ona już prawie mogła mnie dotknąć, słyszałem jak Saddie biegnie do góry i osunąłem się w dół schodów. Melodia stawała się coraz wyraźniejsza a ja czułem jak oplatają mnie lodowate dłonie. Wciągały mnie, czułem się jakbym tonął, byłem przerażony i oszołomiony. Czułem w ustach smak lodowatej, obrzydliwej, krzepnącej krwi. Tonąłem we krwi.

***

Ciało, które odnaleziono w lesie, przy furtce, było pozbawione krwi, niemal w niej pływało, krew wsiąkała leniwie w ziemię tworząc lepiącą ciemną maź. Odnalazł go jego ojciec po powrocie do domu. Nie było to trudne, wystarczyło iść śladami krwi. Miejsce było już zatłoczone, już świtało, policja, koroner, pogotowie. Cała ta wrzawa nie miała już żadnego znaczenia. Patrzył na to wszystko ze swojego pokoju, na zrozpaczonych rodziców, na własne martwe ciało.

-Mówiłem Ci żebyś tam nie szedł. – powiedział smutno jasnowłosy chłopak.

Szatyn spojrzał tylko na niego ale się nie odezwał.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje