Historia

Magia istnieje

ghost_writer 3 8 lat temu 5 592 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Jeremy - cóż za wyszukane imię, swoją drogą - opowiada, że jest iluzjonistą. Znanym podobno. Ja tam o nim nie słyszałem, ale może to normalne, kiedy nie obracasz się w takich kręgach? W każdym razie wygląda dość niechlujnie, jak na wielkiego iluzjonistę. Ostatnie guziki jego czarnej koszuli są rozpięte, a jego włosy rozczochrane. Chociaż ktoś mógłby to odebrać, jako artystyczny nieład. Nie przestaje mówić. A kelnerka przynosi kolejne już Martini. Od alkoholu szumi mi w głowie, a powieki same opadają na zmęczone oczy. Jednak nie poddaję się i dzielnie słucham mojego towarzysza. W końcu nieczęsto spotykam iluzjonistów. A on mówi o magii. O romantycznej magii, którą pokochał, kiedy był jeszcze dzieckiem. Nie o iluzji, bezczelnym wykorzystaniu niedoskonałości ludzkiego wzroku, tylko o magii. Więc ja parskam śmiechem. Mało ma to wspólnego z rozbawieniem, raczej chciałem wyrazić ból, że mój dzisiejszy towarzysz okazał się nieco niedorozwinięty. Nie wygląda na urażonego, chociaż oczywiście zrozumiał, co miałem na myśli. Mówię mu jeszcze, że magia nie istnieje, a on, jako inteligentny mężczyzna powinien o tym wiedzieć. Uśmiecha się, a potem patrzy daleko za mnie, nieobecnym wzorkiem. Tymczasem kelnerka stawia przede mną kolejną szklankę. Prawie jak na autopilocie biorę łyka, nawet o tym nie myśląc i czuję się jeszcze troszeczkę lepiej, niż przed chwilą. Jeremy znowu myślami jest przy mnie. Uśmiecha się, a ja zastanawiam się czy nie ma czegoś chytrego w jego uśmiechu. Ale szybko gubię tę myśl i skupiam się, bo znowu zaczyna mówić. Przez przydługie przerwy między kolejnymi słowami brzmi jak robot.

- Pewnie masz mnie za krętacza. - wyciąga papierosa i obraca go w palcach. Mimowolnie łapię sie za kieszeń, żeby sprawdzić, czy mój portfel nadal tam jest, kiedy docierają do mnie jego słowa. Chyba mu to umknęło.

- Nie oceniam cię, choć sam nie wydałbym grosza na twój pokaz. Wystarczający procent moich podatków sprzyja oszustów i kłamców. - zastanawiam się czy powiedziałem wszystko, co leżało mi na sercu, więc chwilowo ignoruję mojego rozmówcę i biorę kilka powolnych łyków Martini. Nie powiedziałem wszystkiego, ale mój mózg chyba już odmawiał dalszej współpracy, bo nawet nie przejąłem się niedokończoną myślą. On się śmieje, jakby doskonale wiedział, co właśnie dzieje się w mojej głowie i wstaje. Wskazuje na palarnie i rusza przed siebie, więc biorę paczkę fajek ze stolika i wlekę się za nim.

Stajemy w kącie, palimy, nie rozumiem wszystkiego, co mówi, bo teraz szepcze, a mnie wydaje się nieodpowiednia prośba o głośniejszy ton. I wtedy wyciąga pudełko. Okrągłe, brązowe, z ciemnego drewna. Wygląda na stare. Mówi, że magia sprzyja dobrym ludziom. Czy coś takiego. I pyta czy uważam siebie za dobrego człowieka. Mimowolnie weryfikuję w głowie całe moje dotychczasowe życie. Zatrzymuje się chwilę dłużej na ślubie. Potem na dzieciach. Na pracy i na Sabrinie. I mówię, że tak, że tak mi się wydaje. Nie chodzę wprawdzie na niedzielne msze, ale nigdy też nie wyrządziłem nikomu krzywdy, mówię. A on wciska mi to pudełko do wolnej od papierosa ręki.

Pierwsze promienie słońca bezczelnie cisną mi się na twarz, co działa skuteczniej niż budzik i po kilku sekundach jestem już na nogach. Nie zrozumcie mnie źle, moja żona Anna jest wspaniała, kocham ją i nasze dzieci. Ale po kilku latach w małżeństwie po prostu potrzebowałem odskoczni od tego wszystkiego. Wtedy poznałem Sabrinę. Studentka filologii angielskiej, blond włosa o długich nogach, zabawna. Piękna kobieta, która wie, czego chce. Innymi słowy idealny materiał na kochankę. Idę pod prysznic i robię coś, czego zazwyczaj nie robię: zostawiam telefon na komodzie w sypialni. I akurat wtedy dzwoni Sabrina. Ilekroć wybieramy się na wspólny urlop z Anną, potrzebuje ona mniej więcej tygodnia, żeby spakować potrzebne rzeczy. Tym razem w rekordowym tempie upchnęła do jednej walizki rzeczy swoje, Kamili i Szymona i kiedy wyszedłem spod prysznica, cała trójka czekała pod drzwiami na taksówkę. Widzi, że zmierzam w ich kierunku i rzuca telefonem w moją stronę, krzycząc coś o „lafiryndzie”. Ze względu na dzieci nie użyła ostrzejszych słów. Ja też zaczynam krzyczeć, chociaż już nie pamiętam, co. Nazywam ją wariatką i nakazuję, żeby się uspokoiła, co tylko bardziej wytrąca ją z równowagi. Chwilę potem wychodzą, a ja stoję w przedpokoju w samym ręczniku i po prostu nie mogę w to uwierzyć.

Reszta dnia mija w krępującej, wszechogarniającej ciszy, przez co słyszę głosy wyrzutów sumienia w mojej głowie ze zdwojoną siłą.

Nachylam się nad pralką, od niechcenia wrzucam do bębna brudne ciuchy, piję czwarte już piwo i zastanawiam się, jak do cholery to wszystko naprawić. Z zamyślenia wyrywa mnie stukot. Patrzę w dół i widzę, że z marynarki, którą trzymam wypadło pudełko. Podnoszę je, wydaje się cięższe niż poprzedniego wieczoru. Otwieram je wyciągam ze środka srebrny zegarek, nieznanej firmy. Wygląda dziwnie, na tarczy nie ma cyfr. Zamiast tego są tam skrzydła. Próbuję pokręteł po obu stronach i nagle wszystko ogarnia ciemność.

Chyba zwariowałem, bo znowu leżę w łóżku, a Anna leży obok. Słyszę jej rytmiczny oddech. Przez chwilę myślę, że to wszystko to tylko zwariowany sen, ale potem przenoszę wzrok na pudełko z zegarkiem w mojej ręce. Nie wstaję od razu, zbyt pochłonięty rozmyślaniem o tym, co właściwie się stało. Trochę otępiały w końcu się podnoszę i idę pod prysznic. Tym razem biorę telefon ze sobą i Sabrina dzwoni parę minut później. Umawiamy się na piętnastą, bo dzisiaj nie pracuję. Wychodzę z łazienki i wszystko idzie dziwnie dobrze. Wciąż mam przed oczami zdenerwowaną Annę i dzieci stojące pod drzwiami ze smutnymi, wciąż zaspanymi twarzami. Ale to teraz nie jest ważne, bo przecież dostałem drugą szansę. Tak to przynajmniej wygląda.

Zegarek okazał się przydatnym urządzeniem. Ilekroć coś poszło nie po mojej myśli, mogłem zacząć dzień od początku. Widać prawdziwa magia naprawdę istnieje. Nie potrafię powiedzieć, od czego to zależy, ale niekiedy ciemność, która pojawiała się po użyciu zegarka trwała dłużej, niż za pierwszym razem. Wszechogarniająca ciemność, której byłem świadomy, tak gęsta, że zdawało się, że w niej płynę. Parę razy widziałem kształty, jakby czarniejsze, niż mrok, w którym za każdym razem się zatapiałem, ale przypisałem je mojej wybujałej wyobraźni. A potem budziłem się w łóżku.

Stoję przed Sabriną, w kuchni, zmęczony jej ciągłymi pretensjami. Dopiero, co przygotowaliśmy spaghetti. Zamiast spędzić razem przyjemne popołudnie, kłócimy się. Czy ona naprawdę oczekiwała, że zostawię moją rodzinę i zwiążę się z nią? Niedoczekanie. Może nie powinienem tego wtedy mówić, ale nie była dla mnie ważna. A już na pewno nie ważniejsza, niż Anna. Grozi, że powie mojej żonie o wszystkim, jeśli ja tego nie zrobię. I już chwyta nawet za telefon. Oczami wyobraźni znowu widzę spakowaną i gotową do wyjścia Annę. Prawie bez zastanowienia biorę leżący na kredensie nóż, którym wcześniej kroiłem cebulę. Jest odwrócona tyłem. Nie wiem, co mną kieruje, ale podchodzę do niej wolno. Odwraca się, kiedy jestem już krok od niej. Odwraca się, a ja pcham nóż w jej stronę, prosto w klatkę piersiową. Krótki krzyk. Jeszcze jedno pchnięcie. I już nic nie słyszę. Nawet samochody na ulicy milkną, jestem jakby w transie. I zadaję jeszcze kilka ciosów, tym razem w brzuch, żeby się upewnić, że to koniec.

Nie wiem, czy byłem świadom tego, że będę chciał to odwrócić. Po prostu nie myślałem wtedy o konsekwencjach. A teraz trzęsącymi rękami biorę do ręki pudełko z zegarkiem, jestem tak roztrzęsiony, że nie potrafię go utrzymać i ze stukotem upada na podłogę. Pospiesznie je podnoszę i wyciągam zegarek. Kręcę pokrętłem i nim wszystko ogarnia ciemność, jeszcze raz mogę spojrzeć na zbrodnię, której się dopuściłem. I mam świadomość tego, że ten widok będzie mi towarzyszył do końca życia.

Coś jest nie tak. Coś jest bardzo nie tak. Próbuję otworzyć oczy. Ale wygląda na to, że są już otwarte. Mimo to, nie jestem w stanie niczego dostrzec. Czekam.

Nadal czekam, chociaż minęło już dobrych parę minut.

Bogom dzięki, ciemność w końcu się przejaśnia. Bardzo powoli. A potem znowu leżę w swoim łóżku, cały spocony. Obok mnie nie ma Anny. Stoi nade mną z uśmiechem, który z wielkim wysiłkiem odwzajemniam. A potem wyciąga nóż. Wyciąga i dźga mnie prosto w serce. I po raz kolejny wszystko ogarnia ciemność.

Jestem trochę ogłupiały. Nie wiem, co właściwie się stało, ale czuję ogromny ból w klatce piersiowej. Otwieram oczy i uśmiecham się do siebie, widząc, że Anna leży obok. Czuję jednak, że coś jest nie tak, więc pospiesznie wstaje i biegnę do pokoju dziecięcego. Szymon stoi naprzeciwko szafy. Wie, że przyjdę. Czeka na mnie. Odwraca się powoli z najniewinniejszym uśmiechem pod słońcem i dźga mnie nożem, prosto w serce. Czuję tylko niewyobrażalny ból, i znowu wszystko ogarnia ciemność.

Po kilkunastu minutach spędzonych w nicości znowu jestem w łóżku. Boję się wstać. Boję się, że tym razem to Kamila chwyci za nóż. Zdaję sobie sprawę z tego, że ból, który wciąż mi towarzyszy, to nie tylko ból fizyczny. Chyba nie zniosę tego dłużej. Biegnę do kuchni, otwieram szufladę i sam chcę to zakończyć. Ale noża nie ma w szufladzie. Nie ma, bo trzyma go moja córka. Siedzi na kredensie, macha nogami i uśmiecha się do mnie. A w ręce trzyma nóż i już wiem, co za chwilę się stanie. Zamykam oczy i po prostu czekam. Ogromny ból i nic więcej.

Czy to już koniec? Każda osoba, którą kocham zadała mi śmiertelny cios. Ale chyba nadal żyję. Nadal oddycham, nadal myślę, ale ten ból jest nie do wytrzymania. Czy to kara? Powoli otwieram oczy, nie chcę myśleć o tym, co wydarzy się teraz. I z przerażeniem, zmieszanym z dziwnym uczuciem ulgi, uświadamiam sobie, że nie leżę w łóżku. Stoję. Po środku niczego. W samym sercu nicości. Nie wiem, co było gorsze, musieć przeżywać śmierć z rąk najbliższych na okrągło, czy stanie tutaj. Próbuję się poruszyć. Robię krok w przód i kątem oka dostrzegam, że coś się porusza. Dostrzegam to, tylko dlatego, że jest ciemniejsze, niż absolutna ciemność dookoła mnie, co wydaje się niemożliwe. Ilekroć się poruszę, „to” przybliża się do mnie. I już wiem, że spędzę resztę wieczności w grobowych ciemnościach. Z nim u boku.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Druga część koniecznie! :)
Odpowiedz
pisz nexta
Odpowiedz
Przydałaby się druga część :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje