Historia

Zielone Światło

mag litwor 5 8 lat temu 8 476 odsłon Czas czytania: ~48 minut

Podkręciłem ogrzewanie i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Jechaliśmy już czwartą godzinę, przepychając się przez polskie drogi. W radiu puszczali w kółko ten sam bełkot, od którego bolała mnie głowa. Non stop padał deszcz. Wszystko pokrywała mgła, a ludzie idący ulicami, przypominali żywe trupy. Szare ubrania pokrywały ich od stóp do nisko schylonych głów. Dzień kary – pomyślałem. – Nigdy nie chciałbym umrzeć w taką pogodę. To byłoby zbyt podłe nawet jak na ten świat. A przecież ludzie umierają cały czas i ktoś teraz żegna swojego bliskiego, spuszczanego do ziemi w dębowej trumnie.

Moja matka umarła w ziemie i nic nie łagodziło pustki, jaka we mnie powstała. Byłem siedemnastoletnim chłopcem i nie potrafiłem sobie poradzić z uczuciami. To sprawiło, że oddalałem się od całego świata i popadałem w depresję. Bardzo ciężką jej odmianę – o ile istnieją lekkie. Mój ojciec zdawał się tego w ogóle nie zauważać. Zajęty był sprowadzaniem do domu panienek i wypadami ze znajomymi do Warszawy na imprezy. Nie zrozumcie mnie źle. On również cierpiał po stracie mamy, ale zabijał to zabawą. To bardzo zdrowy odruch… a nawet jeśli nie, to moim zdaniem dużo lepszy, niż siedzenie w pokoju i picie do lustra. Z problemami trzeba umieć sobie radzić. Cóż, ja nie byłem w tym najlepszy i targnąłem się na własne życie.

Jak widać, nie udało się.

Dziadkowie byli bardzo bogaci (mieli na własność cztery stacje paliw i dwa sklepy spożywcze), dlatego ojciec nigdy nie musiał się martwić o pieniądze i został pisarzem. Jego książki mówiły o codziennym, szarym życiu ludzi w komunistycznej Polsce. Czytałem dwie z nich i są całkiem dobre.

Nawet przejścia związane ze śmiercią matki, nie sprawiły, że stałem się odporny na zadawane przez życie ciosy. Gdy pierwszy raz zwątpiłem w Boga, poszedłem do domu i zarzuciłem na szyję sznur. Nie pamiętam, jak zostałem uratowany i dlaczego ojciec akurat tego dnia wrócił wcześniej z randki. Skutek był taki, że zamknęli mnie w szpitalu dla obłąkanych w Perun i zaczęli faszerować lekami antydepresyjnymi. Z tego okresu również mało pamiętam, ponieważ kompletnie nie radziłem sobie, z przyswajaniem informacji. Chodziłem od ściany do ściany i wypowiadałem imię matki, jakby to mogło w jakiś zajebisty sposób, przywrócić ją do życia.

Po wyjściu ze szpitala, lekarz zasugerował ojcu, by zmienić klimat i gdzieś wyjechać, na co ja kategorycznie się nie zgodziłem. Batalie z doktorkiem i ojcem trwały dwa tygodnie, które wykorzystałem, by pogodzić się z myślą, że wychodzę poza bezpieczne mury szpitala i wracam do żywych. W końcu poszedłem na ugodę – wyjazd, ale nie dalej niż do granic naszego kraju… I oto jestem z obolałym tyłkiem i rozdrażnieniem powoli gotującym się pod czaszką. Siedzę w samochodzie i zastanawiam się, co robi większość ludzi, w tak szary dzień. Grają w szachy? Oglądają telewizję? Masturbują się? A nawet jeśli, to co im z tego wszystkiego? Dzień za dniem, noc za nocą brną przez piękne, lecz bardzo płytkie życie i nie mają z tego kompletnie nic… I najwyraźniej nie oczekują zupełnie nic.

Przecież trzeba mieć sens, lub choćby parasol, który ochroni nas przed deszczem gówna, spadającym z nieba każdego dnia. Mój ojciec miał kobiety, imprezy i pisanie historyjek, a ja – przynajmniej od wyjścia ze szpitala – tworzenie muzyki. To w niej zawierałem wszystkie negatywne emocje i myśli o śmierci, które próbowały kolejny raz przydusić mnie i skłonić do samobójstwa. Odkąd opuściłem szpital z dnia na dzień jest coraz gorzej, ale nie wspominam o tym ojcu. Wydaje mi się, że dosyć już narobiłem mu kłopotu i mając obecnie dziewiętnaście lat, doskonale poprowadzę swoje życie sam.

&

Przejechaliśmy przez kilka wiosek i w końcu dotarliśmy do celu. Gościszów okazało się całkiem ładnym miejscem. Mieszkańcy w większości składali się na postawnych mężczyzn o szorstkich dłoniach i pochmurnym wzroku. Gdy ojciec pytał o drogę, byli speszeni, jednak uprzejmi.

W końcu udało się znaleźć drogę dojazdową do naszego domku. Faktycznie umiejscowiony był w pięknym miejscu i nawet lejący z nieba deszcz, nie potrafił tego zepsuć. Najbliższe domy znajdowały się ponad dwa kilometry dalej, więc mogliśmy liczyć na pełną dyskrecję.

Budynek składał się z grubych bali. Otaczał go polakierowany płot. Ktoś na nim dobrze zarabiał, ponieważ wszystko było zadbane i lśniło niczym wzniesiony przed tygodniem zamek. Podczas, gdy ojciec wszedł do środka, ja zająłem się wyładowywaniem rzeczy z bagażnika. Nie robiłem tego z dobrego serca – większość z nich składała się na mój sprzęt do tworzenia muzyki. Dziadkowie byli tak szczęśliwi, że ich jedynak wyrósł z prób samobójczych, że kupowali mi, co tylko chciałem. Nie sprawiało mi to wielkiego problemu; cieszyłem się z faktu, że mogłem ich wykorzystać. Nie jestem z tego dumny, lecz czasu nie cofnę. Poza tym, zawsze wydawało mi się, że rodzice ojca nie lubią mamy. Może było tak, ponieważ pochodziła z biednego domu i nie mała grosza przy duszy? Może myśleli, że złapała bogatego frajera, by przy rozwodzie zachować się niczym bohater Mody Na Sukces i wysuszyć go z pieniędzy?

Tylko totalny idiota nie zauważyłby, jak się kochali. Ja dostrzegałem to, będąc dzieckiem. Na co dzień obserwowałem ich zmagania z rzeczywistością i próby ucieczki od niej dzięki rodzinnej fortunie ojca. Z boku, niczym widz siedzący w najdalszym kącie sali kinowej, przyglądałem się, jak ich uczucie ewoluuje i wzmacnia się. Zazdrościłem im, gdy zaczynałem dorastać i zazdroszczę obecnie. Coś tak czystego i pięknego nie trafia się często w wychowanym na telewizji świecie. Wiedziałem o tym, ponieważ nauczyłem się spoglądać na świat, jak ojciec - widzieć więcej niż inni.

Sam kochałem tylko raz i wątpię, by to się powtórzyło. Zbyt wiele zmian zaszło w moim wnętrzu i teraz przypominałem wypełnionego porcelaną manekina, którego ktoś zrzucił z trzeciego piętra. Na zewnątrz było widać tylko powierzchowne zadrapania, lecz w środku wszystko miałem spękane i potłuczone. Nie wiem, co będzie dalej, ale wiem, że jakoś dam radę, ponieważ szkoda stracić tak wielkie pieniądze, odbierając sobie życie. Zrobiłbym tak, gdybym był biedny… Tymczasem przed odejściem w zaświaty, mogłem jeszcze zniszczyć rodzinne imperium i rozpętać chaos. Jedno małe słowo, a kryje w sobie tyle mocy i piękna.

- Chaos – stwierdziłem, smakując to słowo niczym wykwintne danie. – Całkiem przyjemnie.

Nagle usłyszałem kroki po prawej stronie, gdzie znajdowała się znikająca między drzewami ścieżka. Stał na niej mężczyzna. Miał na sobie czerwoną koszulę w kratę, a na ramieniu opierał broń. Dźwignąłem z bagażnika głośnik i zapytałem:

- Mogę w czymś pomóc?

- Kolejne mieszczuchy wynajmują dom od Knapczyka?

Nie wiedziałem – pytał, czy stwierdzał fakt. Dlatego zachowałem się jak typowy mieszczuch i stwierdziłem:

- Ano tak. Ojciec piszę materiał do gazety na temat zacofania na polskich wsiach. Wasza ponoć jest w ciemnej dupie.

- Jestem miejscowym leśniczym – rzekł. Jego usta rozciągał uśmiech. Widać, moje słowa mocno go rozbawiły. – Czasem koło domu pałętają się dziki i sarny. Pomyślałem, że zostawię numer telefonu. W razie problemów można do mnie zdzwonić.

- Poradzimy sobie – powiedziałem i poszedłem do domu. Ręce mi już drżały z wysiłku.

Sprawdziwszy dom od góry do dołu, na swoją siedzibę zniszczenia wybrałem piwnicę, która była wprost idealna do robienia muzyki i krycia się przed światem. Całe popołudnie zajęło mi wnoszenie i podłączanie sprzętu. Chciałem jak najszybciej usiąść do pracy i skończyć z mieleniem myśli na jałowym biegu. Przez ostatnie miesiące nie robiłem nic innego, tylko się zadręczałem i winiłem o całe zło tego świata. Teraz będę korzystał z życia i nim zabierze mnie śmierć, zrobię wszystko, by bawić się na całego i nie żałować ani jednej rzeczy.

&

Do wieczora zdążyłem zbadać tereny wokół domu. Następnie skryłem się w piwnicy i zacząłem pracować nad nowym kawałkiem, który obiecałem trzem tysiącom fanów, śledzących mój profil na Facebooku. Nie czułem się gwiazdką, lecz miło było wiedzieć, że jest ktoś kto docenia moją pracę. Nowe miejsce – czyli piwnica – okazało się świetne do eksperymentów z dźwiękiem. Mimo, że znajdowała się poniżej poziomu gruntu, nie dawała mi się we znaki wilgoć, czy nieprzyjemny zapach. Piec centralnego ogrzewania spał w kącie niczym golem, nikomu nie przeszkadzając.

Po wypiciu drugiego kubka kawy, zapisałem plik na dysku i zamknąłem laptopa. Tyłek bolał mnie od siedzenia w jednej pozycji, a akompaniował mu palec wskazujący prawej ręki, którym z zapałem klikałem tysiąc razy na minutę. Pęcherz dawał sygnały do mózgu, że pora na odwiedziny w toalecie, więc ruszyłem na górę. Schody skrzypiały przy każdym kroku, a ze ścian spoglądały na mnie puste ramki po obrazach. Nie wiedziałem nic o poprzednich właścicielach, lecz musieli dysponować odrobiną zdrowego rozsądku, skoro wyjechali z tego odludzia. Przecież świat jest zbyt piękny, by spędzać go z dala od imprez, koncertów i ludzi; dobrych istot, które prawie nie kłamią i prawie są dobre. Mniej więcej tak, jak ja prawię chcę żyć.

Nastawiwszy wodę na herbatę – kusiła perspektywa, by wlać w siebie kolejną kawę, lecz wiedziałem, że w nowym miejscu i bez tego ciężko będzie zasnąć – wyszedłem na werandę, gdzie ojciec stukał w klawisze swojego laptopa. Gwałtowny wiatr, który w końcu przegonił znad naszego domu deszczowe chmury, smagał jego czarne włosy i kilkucentymetrową brodę. Wiedziałem, że nie powinienem mu przeszkadzać. Pisanie, jak często mi powtarzał, to trans i wejście w niego wymaga stuprocentowego zaangażowania. Pewnie miał rację, lecz czułem potrzebę, by z kimś porozmawiać. Myślicie pewnie, że jestem hipokrytą i zapewne macie rację. My, samobójcy, wszyscy tak mamy, wierzcie mi na słowo.

- Tato, chcesz herbaty?

Z początku sądziłem, że będę musiał zapytać drugi raz. Czasem ciężko dotrzeć do człowieka, gdy umysł zabiera go w podróż nie mającą końca. Wtedy staruszek (jak nazywam go w myślach) spojrzał na mnie zdezorientowanym wzrokiem i odparł w totalnym roztargnieniu:

- Y… tak. Tak, jasne.

Z uśmiechem na ustach skinąłem głową i przygotowałem wszystko, słuchając pełzającego po okiennicach wiatru. Przez szybę widziałem majaczące w oddali światła wsi. Pomarańczowe punkciki starające się przegonić mrok. Miasto pod tym względem zachowywało się zupełne inaczej; w końcu było napędzanym elektrycznością potworem, którego ciemność omijała z daleka. Kilometrami było widać bijącą od niego łunę. Kręcący się ulicami ludzie i ich śmieszne problemy… Przemoc w rodzinie, zdrady, głód, brak pracy i w końcu morderstwa. Proza życia, której już chyba nigdy nie zaakceptuję. Tylko sadysta, lub totalny debil wymyśla tak funkcjonujący świat. Tylko bezduszna istota potrafi patrzeć na śmierć dzieci i wykrwawiających się niewinnych.

Wyszedłszy na werandę, położyłem dwa kubki pełne parującego płynu i usiadłem obok ojca, który właśnie wyłączał laptopa. Na tapecie zauważyłem zdjęcie mamy zrobione w ogrodzie za domem dziadków. Trzydziestodziewięcioletnia kobieta uśmiechająca się promiennie. Nie zdająca sobie sprawy, jak mało czasu pozostało jej na ziemi. Do tej pory zasypiając, często przypominam sobie jej niebieskie oczy i zastanawiam się, co by było gdyby tamtego wieczoru nie wyszła z domu… gdyby jej najlepszej przyjaciółki nie pobił mąż… gdyby Bóg chociaż raz postanowił pomóc zwykłemu człowiekowi i wywołał silny wiatr, który zerwałby linie telefonicznie, przez co nie dostałaby telefonu… Wiem, że nigdy się tego nie dowiem i bezcelowe dywagacje nie mają sensu, ale to nic nie zmienia. Możecie nazwać mnie maminsynkiem, idiotą, debilem, czy kimkolwiek chcecie, jednak kocham własnych rodziców, a matka była dla mnie najlepszym przyjacielem. I utrata jej w tak pojebany sposób, rozrywa mi umysł.

- Ładna tapeta – rzekłem.

- Wiem. – Ojciec położył mi rękę na ramieniu i się uśmiechnął. – Mama była bardzo fotogeniczna. Sama też fotografowała. Przede wszystkim krajobraz. Miała nawet swoją ciemnie...

- Ciężko jest bez niej.

Ojciec skinął głową i sięgnął po kubek. Następnie zapytał:

- Jak się ostatnio czujesz?

- A nie widać? – zapytałem, wzruszając ramionami. – Bywa różnie, tato. Jeśli pytasz, czy znowu spróbuje się zabić, to odpowiedź brzmi: nie. Nic z tych rzeczy. Przeszła mi ta głupota, choć sensu do życia za bardzo nie widzę.

- Z czasem na pewno znajdzie się coś, co sprawi, że znowu zaczniesz cieszyć się życiem.

- Nie jestem tego taki pewien, ale dzięki – powiedziałem, siląc się na szczerość. Następnie spojrzałem w gwiazdy. Dziesiątki tysięcy światełek przypominających latarnie ze wsi nieopodal. – Myślisz, że gdzieś tam jest życie?

- Według statystyk niemożliwe jest, by w tak wielkim miejscu jak kosmos, nie istniały inne planety podobne do ziemi.

- Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego ludzie skupiają się, na szukaniu życia na podobnych do naszej planetach, skoro mogą istnieć istoty dużo mądrzejsze od nas i różniące się tak mocno, jak pies i święcąca ryba żyjąca gdzieś w głębinach Rowu Mariańskiego.

- Widzę, że trochę nad tym myślałeś.

Westchnąłem i przetarłem dłonią twarz. Po nocnym niebie przemknęło coś z zawrotną szybkością i zniknęło za horyzontem. Przyszło mi do głowy, że to może mama zesłała spadająca gwiazdę, by dać nam znać, że gdzieś żyje i ma się dobrze.

- Kiedy człowiek zamierza odebrać sobie życie, zastanawia się nad wieloma rzeczami. Na pewno jedną z nich jest, skąd się wzięliśmy i czy życie w takiej formie, jaką znamy, nie zostało stworzone przez rozkapryszone, diabelnie inteligentnie stworzenia, chcące mieć własny rezerwat z mądrymi małpami, zabijającymi się w imię pieniędzy i wiary.

- Bardzo ciekawe. Nie obrazisz się, jak pożyczę sobie ten pomysł i zamienię go w historię?

Zaśmiałem się i sięgnąłem po swój kubek z herbatą, mówiąc:

- Oklepany pomysł, ale coś w sobie ma.

Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas, rozmawiając na różne tematy. Noc była całkiem ciepła, a nam nie śpieszyło się do nieznajomych pokoi i łóżek. Liście drzew, niemal dotykające płotu okalającego podwórko, szeleściły przyjemnie, a spomiędzy chmur wypadał księżyc. Gdyby ktoś nas wtedy zobaczył i nie miał pojęcia, co przeszliśmy, zapewne rzekłby coś w stylu: „To najszczęśliwsi ludzie na świecie. Zero zmartwień!”. Jasne, żyliśmy bez zmartwień i konkretnych planów wobec nadchodzących dni. Jednak szczęśliwi… szczęśliwi nie byliśmy od dawna. Pieniądze umilają i upraszczają życie, jednak prawdziwą radość potrafi wywołać jedynie obecność drugiego człowieka. Smutne to i głupie.

&

Na niebie pojawiły się dziesiątki kolorowych świateł, które przyćmiły blask gwiazd. Nie wiedziałem ile czasu minęło i co się ze mną działo wcześniej. Ciało pokryła mi gęsia skórka, a w ustach poczułem metaliczny posmak. Ostatnie co pamiętałem, to ojca znikającego we wnętrzu domu. Serce próbowało rozszarpać mi pierś, a żołądek z nerwów przypominał zaciśniętą pięść. Chciałem wstać, lecz nie mogłem się poruszyć i wtedy zdałem sobie sprawę, że coś mnie obserwuje. Jakaś istota, lub moc nie z tego świata przyglądała się siedzącemu na werandzie nastolatkowi. Powiodłem oczami najpierw w prawo, a później w lewo. Nie mogłem oczekiwać żadnej pomocy na tym pieprzonym odludziu, dlatego skoncentrowałem się na złapaniu jak największej ilości powietrza i spróbowałem krzyknąć.

- Tato! – Głos zamiast wyjść z ust, odbił się w mojej głowie echem.

Postanowiłem spróbować raz jeszcze, lecz wtedy poczułem, jak tyłek odrywa się od ławki, a ciało rusza ku górze. W uszach coraz głośniej słyszałem gwizd, jakby ktoś włączył wiertarkę. Nie mogłem utrzymać moczu i biernie przyglądałem się ciemnej plamie między nogami. Minąłem pierwsze piętro i kątem oka zobaczyłem dach, lśniący w blasku dziwnych świateł. Jego powierzchnia nie zdążyła wyschnąć, po padających deszczach. Chwilę później znajdowałem się jeszcze wyżej; z tej wysokości okolica przypominała bardzo realistyczną makietę. Rozsądek w głowie wrzeszczał, bym coś zrobił, ponieważ światło w każdej chwili może zniknąć i wtedy runę jak mury w piosence Jacka Kaczmarskiego. Niestety, było za późno, by cokolwiek poradzić, poza tym głowę zaprzątała mi dużo ważniejsza kwestia – co będzie, gdy już dotrę na samą górę?

Do tej pory wszystko działo się bardzo powoli, lecz nagle, w jednej chwili pochwyciło mnie coś lepkiego i wciągnęło w kompletną ciemność. Dochodziły z niej głosy, przypominające zawieszony komputer. Piski, zgrzyty i trzaski zalewały mnie z każdej strony. Bałem się, że na metalowym ramieniu zjedzie ku mnie piła tarczowa i rozetnie niczym prosie. Oczami nadwrażliwej wyobraźni widziałem krew tryskającą na wszystkie strony i mechaniczne śmiechy moich katów... Tymczasem ja krzyczałbym z bólu i dezorientacji, a wszystkie dźwięki rozchodziłyby się w moje głowie.

Postanowiłem uczepić się jedynego możliwego wyjścia – wmówiłem sobie, że to sen. Z ojcem rozmawialiśmy na tematy związane z kosmitami, zasnąłem więc na werandzie i o to jestem. Własny umysł postanowił pokazać mi, gdzie raki zimują i dać radę na przyszłość, bym nie zadzierał nosa. Zrozumiałem aluzję i więcej się to nie powtórzy, ponieważ nigdy nie miałem tak potwornego i rzeczywistego snu. Podejrzewam, iż ludzie, którzy co noc uczestniczyliby w tak realistycznych torturach, kończyliby w pokojach bez klamek, lub z nożami wbitymi głęboko w trzewia.

Z ciemności kolejny raz zjechała ku mnie dłoń, przypominająca żywą galaretę. Dotykała mojego ciała delikatnie, niemal z czułością, jakby szukając jednego konkretnego miejsca. Nie ukrywam, iż gdy mijała kroczę, serce mało nie wyskoczyło mi z piersi. Gdy dotarła do głowy, zawahała się i oparła mocniej na moim czole swoje obrzydliwie miękkie członki. Poczułem obce myśli i kompletnie nie zrozumiały tok myślenia. Ktoś bawił się moimi wspomnieniami i przeglądał je niczym album ze zdjęciami. Czułem się nagi i kompletnie bezbronny. Nikt nie powinien zaglądać tak głęboko w umysł człowieka. Czasem lepiej jest pewnych rzeczy nie wiedzieć o sobie i innych. Czasem niewiedza wydaje się błogosławieństwem.

- Zostawcie mnie – powiedziałem. – Zostawcie mnie, zostawcie mnie, zostawcie mnie! – krzyczałem raz za razem, jednocześnie nie mając najmniejszej nadziei, że to się stanie. Zbyt dobrze się bawili.

Nagle pojawiło się ostre narzędzie, przypominające strzykawkę. Dotknęło mojej dłoni. Po chwili wypełniła je krew. Było jej odrobinę i nie czułem bólu, lecz obce myśli wciąż wypełniały mi czaszkę. Myślałem, że oszaleję, jeżeli potrwa to choć odrobinę dłużej. Powoli traciłem kontakt z rzeczywistością i możliwość jasnego myślenia. Sen się kończył i dziękowałem za to Bogu. Galaretowate ramie cofnęło się i zniknęło w ciemności. Miałem ochotę płakać ze szczęścia, jednak nie dane mi było to zrobić, ponieważ wszystko zgasło wraz z świadomością.

&

Otworzywszy oczy, zerwałem się z łóżka i upadłem na podłogę. Przez chwilę leżałem, wpatrując się w sufit. Musiałem wszystko poukładać w głowie, ponieważ nie mogłem uwierzyć, że to, co przydarzyło mi się w nocy, było tylko snem. Sprawdziłem nawet dłonie w poszukiwaniu śladu po igle, jednak nic takiego nie znalazłem. Najwyraźniej wciąż nie doszedłem do siebie, po załamaniu z powodu śmierci matki. Nerwy po takim przeżyciu potrafią wychodzić latami, jednak nie zamierzałem, co noc kłaść się spać z obawą, że przyśni mi się coś tak popieprzonego.

Sprawdziłem zegarek. Była ósma rano. Wiedziałem, że już nie zasnę, więc postanowiłem ubrać się i wyruszyć do sklepu. Przywieźliśmy ze sobą zapasy jedzenia, lecz nic, co by się nadawało na kanapki, czy szybkie podsmażenie na patelni. Potrzebowałem jajek, pomidorów i ogórków, by urządzić porządny posiłek, dla w dwóch mężczyzn. Wciągając na tyłek spodnie, zastanawiałem się nawet, czy nie opowiedzieć ojcu o przeżyciach z pierwszej nocy w domu (to byłby całkiem interesujący materiał do książki), lecz zrezygnowałem z tego pomysłu. Nigdy nie pomagałem mu w pracy i doskonale radził sobie sam, więc po co to zmieniać?

Idąc drogą polną, przyglądałem się domom rozsianym tu i ówdzie po pagórkowatym terenie. Z daleka, na sporym wzniesieniu, lśnił biały krzyż, zapewne postawiony przez mieszkańców, z okazji miejscowego święta. Może w końcu podłączyli im telewizję – pomyślałem z sarkazmem.

Słońce wsiało na niebie niczym moneta. Na polach w oddali pasły się krowy, a skądś wiatr przyniósł szczekanie psów. Jako człowiek z miasta potrafiłem docenić piękno polskiej wsi i niepowtarzalny klimat, który tu panował. Nie znaczyło to jednak, że rozumiałem ludzi, którzy siedzieli gdzieś między lasami, podczas, gdy dookoła toczyło się pełne rozrywek życie. Jasne, teraz mi na nim nie zależało, ale gdy dorastałem, uwielbiałem miejsca rojące się od ładnych dziewczyn i dobrej muzyki. Tutaj, wydaje mi się, można potańczyć jedynie z krową w pełni księżyca.

Doszedłszy do wyasfaltowanej drogi, ruszyłem w prawo. O ile dobrze zauważyłem, wczoraj mijaliśmy sklep, znajdujący się opodal kościoła i to tam zamierzałem kupić wszystkie potrzebne na śniadanie produkty. Idący chodnikiem ludzie, zerkali na mnie z uwagą, jaką poświęca się bezpańskiemu psu, wałęsającemu się po bogatej dzielnicy. Z ciekawości uśmiechałem się do niektórych i mówiłem „dzień dobry”, zastanawiając się, czy mi odpowiedzą. Większość robiła to bez wahania, a reszta po prostu przyśpieszała kroku.

Sklep okazał się parterowym budynkiem o kanarkowym kolorze, który zalegało plemię „Czerwononosych”. Ów specyficzny gatunek rozsiewał woń tanich trunków, wrzeszczał obelgi na całe gardło i lubieżnym wzrokiem oglądał się, za wychodzącymi ze sklepu kobietami. Do nich również postanowiłem się szeroko uśmiechnąć i przywitać. Byłem cholernie ciekawy, czy już pierwszego dnia dostanę w zęby, za prowadzenie badań nad dzikim plemionami, zamieszkującymi prowincję zachodniej Polski... Zamiast tego usłyszałem:

- Czyj ty chłopak jesteś?

- Mamy i taty – odparłem do jednego z mężczyzn z długą brodą i uśmiechem przypominającym klawisze od fortepianu. Następnie złapałem za klamkę, z zamiarem wejścia do sklepu.

- Knapczyk znowu komuś dom wynajął – rzekł któryś z Czerwononosych, siedzących pod parasolem z napisem Piast. – To chłopak stamtąd. Widziałem, jak pytali wczoraj o drogę.

- Następnym razem nie pyskuj, smarku – stwierdził hardo brodaty i zabrał się za osuszanie butelki wina.

W pierwszej chwili chciałem coś odpowiedzieć. Miałem lekkiego stracha, ponieważ byłem na kompletnie nieznajomym terenie, lecz kusiła mnie perspektywa wyprowadzenia tych ludzi z równowagi. Podejrzewałem, że później złapaliby Knapczyka z pretensjami, że wynajmuje swój dom mieszczuchom z niewyparzoną gębą. Cholernie chciałem do tego doprowadzić, ponieważ – jak wcześniej wspomniałem - ostatnio dużą przyjemność sprawia mi rozpętywanie chaosu; bawienie się we władcę marionetek, który prowokuje ludzi i zmusza ich, by działali, tak jak on tego pragnie.

- Chaos – rzekłem, wchodząc z przedsionka do głównego pomieszczenia. – Idealnie miejsce na…

- Dzień dobry.

Głos dobiegający zza lady, wyrwał mnie transu. Gdy spojrzałem w tamtym kierunku, nie zobaczyłem nikogo, więc wzruszyłem ramionami i odrobinę zbyt głośno odparłem:

- Dzień dobry.

Wszedłem między półki i zacząłem rozglądać się za produktami, które wcześniej wypunktowałem w głowie. Gdy spojrzałem w górę, spostrzegłem lustro, w którym moja twarz przypominała oblicze zjawy, a następnie podszedłem do mroźni wypełnionej śmietaną, mlekiem, serem i Bóg wie czym jeszcze. Nagle obok mnie pojawiła się gruba baba w żółtym fartuchu.

Wyciągnąłem z lodówki cztery piwa i podszedłem do kasy. Znowu przy niej nikogo nie było, więc postanowiłem krzyknąć, by zawołać krążącą między pułkami pracownicę, gdy nagle wyskoczyła na mnie dziewczyna. Na pierwszy rzut oka wyglądało to tak, jakby specjalnie schowała się za ladą, czekając aż podejdę. Pudełko z jajkami wysunęło mi się z ręki i uderzyło o podłogę. Z pęknięcia wyciekła żółta, kleista ciecz.

- O cholera – stwierdziłem, nie bardzo panując nad własnym językiem. – Zrobiłem jajecznicę szybciej, niż sądziłem.

Dziewczyna parsknęła śmiechem i zasłoniła usta dłonią. Dopiero teraz miałem chwilę, by jej się przyjrzeć; wysoka, szczupła z brązowymi oczami i ciemną karnacją, natychmiast wywoływała u mnie typowo samcze myśli, które za całych sił starałem się uciszyć. Doskonale zdawałem sobie sprawę, iż skoro pracuje w sklepie w takiej miejscowości, z daleka musi rozpoznawać typowych cwaniaczków ze spoconymi dłońmi i lepkimi myślami. Na twarz przywołałem uśmiech i położywszy ocalałe towary na ladzie, rzekłem:

- Przepraszam za zamieszanie i jajka na podłodze, trochę się wystraszyłem.

- To ja przepraszam, ale znowu zepsuło się radio. Schyliłam się, żeby je naprawić i wtedy podszedł pan.

- Daleko mi do pana – rzekłem i wyciągnąłem rękę, by się przywitać. Nie przeczę, że wydawało mi się, iż wisi w powietrzu z godzinę, jednak chciałem zaryzykować. Choćby dlatego, że dotąd nigdy tego nie robiłem. – Nazywam się Łukasz.

- Miło mi. – W końcu uścisnęła dłoń, a moje serce zaczęło znowu pracować w normalnym rytmie. – Jestem Monika. Podać nowe opakowanie jajek?

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna i kobieta. Zniknęli między pułkami, rozmawiając o czymś i ledwo nas dostrzegając.

- Będę wdzięczny, dzięki. – Zacząłem pakować zakupy do zrywki, oczekując nieszczęsnych jajek. Miałem wielką ochotę, zaprosić ją na spacer, piwo, kolację, czy cokolwiek ludzie robią w takich mieścinach, jednak nie wiedziałem, jak zacząć. No i było też to pytanie: „A jeżeli odmówi?”.

Zapakowałem wszystko, podziękowałem i ruszyłem do wyjścia, gdy nagle usłyszałem za sobą:

- Łukasz?

- Tak? – Odwróciłem się w zwolnionym tempie, czując się jak we śnie. – Słucham?

- To ty mieszkasz w wynajętym od Knapczyka domu, prawda?

- Tak. – Nie było sensu zaprzeczać.

- Poprzednim wynajmującym dowoziliśmy zakupy. Nie musiałbyś fatygować się do sklepu piechotą.

- Lubię się czasem przejść – odparłem szczerze. – Poza tym, całkiem fajnie będzie się z tobą zobaczyć i pogadać. Nie znam tu nikogo.

Para, która wcześniej zniknęła między pułkami, teraz podeszła do lady i zaczęła wykładać towar. Podczas tej czynności, oczywiście spoglądali w moim kierunku, jak na nowy okaz w zoo.

- Ja dowożę zakupy – powiedziała Monika i uśmiechnęła się w taki sposób, że kolana zamieniły mi się w galaretę. – Więc i tak będziemy mieli okazję, żeby pogadać.

Wychodząc ze sklepu, byłem tak szczęśliwy, że ledwo słyszałem zaczepki czerwononosych ogrów. Życie potrafi być zaskakujące – doszedłem do wniosku, idąc poboczem z reklamówką pełną różności. – Musiałem przyjechać na koniec świata, żeby spotkać dziewczynę… i pomyśleć, że właśnie teraz mógłbym spoczywać trzy metry pod ziemią z granatowym sińcem wokół gardła…

Przyśpieszyłem kroku.

&

Dochodząc do domu, usłyszałem muzykę i przyśpieszyłem kroku. Słońce skryło się za chmurami, powodując, iż wszystko dookoła przybrało matową barwę. Nasz nowy dom przypominał chatkę w górach i z niechęcią musiałem przyznać, że jest cholernie przytulnym miejscem. Ja – urodzony sceptyk, który widzi wszystko z ciemnych barwach – polubiłem go. Nawet ciężka noc nie mogła zmienić mojego zdania na ten temat, ponieważ (nie wiem, czy wam wspominałem), oprócz trudnego charakteru, jestem również uparty jak osioł. Ojciec dał się namówić lekarzowi do wyjazdu, więc nie będzie mógł się wycofać z danego słowa nawet, gdy okolica zacznie go potwornie nużyć.

- Zapowiada się piękny dzień – stwierdziłem, otwierając furtkę. Następnie ruszyłem przez wybrukowaną ścieżkę, wiodącą w stronę schodów.

- Łukasz, kochanie.

Nim podniosłem wzrok, mój mózg dostał zatwardzenia i przestał przetwarzać informacje. Ktoś stał na schodach i odezwał się do mnie głosem zmarłej matki. Może to Monika? W końcu znała okoliczne tereny i zapewne miała samochód, by dostać się tu szybciej ode mnie… Zdawałem sobie sprawę, jak idiotycznie brzmi ta myśl, lecz w ogóle mi to nie przeszkadzało.

- Łukasz, gdzie się podziewałeś tyle czasu? – zapytała matka, którą zgwałcił i zamordował mężczyzna wypuszczony po piętnastu latach z zakładu dla obłąkanych. Według raportu policji, zadano jej siedemdziesiąt ciosów nożem, po których teraz nie było nawet śladu.

- Co do kurwy... – zdołałem wyszeptać i zatoczyłem się do tyłu.

Z domu wyszedł ojciec. Miał na sobie czerwone slipki i rozwiązany szlafrok. Jego poły rozchylał brzuch piwny i biegnący po nim meszek złożony z siwych włosów. Uśmiechnął się i przywołał mnie gestem ręki. Trzymał w niej drinka.

- Łukasz, choć przywitać się z mamą! No! Nie stój jak ten słup soli.

Chyba oszalałeś – pomyślałem i kolejny raz zatoczyłem się do tyłu. Tym razem na pewno bym upadł, lecz oparłem się plecami o płot. – Nie wiem, o co tu chodzi, ale ktoś na pewno postradał rozum. Przecież ona nie mogła wrócić do żywych! W końcu nie zaginęła w lesie deszczowym, czy trójkącie bermudzkim, ale została zamordowana przez popaprańca, który powinien zgnić w szpitalu, a nie zostać wypuszczony na wolność!

- Wszystko w porządku, kochanie? – zapytała. Na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech.

- Nie mów tak do mnie – powiedziałem. Miałem ochotę wyrzucić zakupy i uciec do lasu. Zamieszkać w lepiance, lub na drzewie, byle tylko nie znosić więcej tych bredni. – Nie odzywajcie się do mnie oboje!

Ruszyłem przed siebie stanowczym krokiem. Dłonie zaciskałem tak mocno, że paznokcie raniły skórę do krwi. Przeskoczyłem po dwa stopnie, mijając przytulonych do siebie rodziców i wszedłem do środka. Musiałem się czymś zająć, ponieważ siedzenie w kącie i szukanie logicznego wyjaśnienia tej sytuacji – jestem pewny – doprowadziłoby mnie do obłędu. Dodatkowo, wredny umysł przypomniał mi, jak jeszcze chwilę temu cieszyłem się z pobytu w nowym miejscu. Teraz najchętniej wyniósłbym się stąd w cholerę i zamieszkał gdziekolwiek; najlepiej jak najdalej od Perun i całego związanego z nim syfu.

Ściągnąwszy buty, umyłem ręce i zacząłem przygotowywać jajecznicę. Naczynia przywieźliśmy swoje (dla dwóch osób nie było tego dużo), lecz musiałem użyć patelni po poprzednich właścicielach, więc trzeba było dokładnie ją wyszorować. Nie zamierzałem dokładać sobie zmartwień w postaci jakiegoś choróbska, złapanego od mieszkających tu wcześniej prostytutek. Tak, wiem, że przesadzam, ale mam to w dupie, ponieważ każdy by przesadzał, gdyby próbował popełnić samobójstwo z powodu śmierci matki, a później zastał ją uśmiechniętą na ganku swojego domu. Cholerny, popieprzony świat.

Jedzenie było gotowe, więc ruszyłem do piwnicy. Przez całej zajście straciłem apetyt, ale postanowiłem jeść mimo to. Potrzebowałem siły i czasu, by wszystko poukładać w głowie. Nim zszedłem na dół, zerknąłem w stronę werandy; matka siedziała ojcu na kolanach i głaskała go po brodzie. Staruszek wyglądał na cholernie szczęśliwego i wcale mu się nie dziwiłem. W końcu też za nią tęsknił. Mimo wszystko powinien być bardziej ostrożny i nie wierzyć we wszystko, co usłyszy z jej ust. Może to tylko lecąca na kasę suka, która jakimś sposobem dowiedziała się, że pisarz mający odziedziczyć sporą fortunę, stracił żonę w tragicznych okolicznościach i postanowiła to wykorzystać?

- Wszystko jest możliwe – stwierdziłem, zapalając światło w piwnicy.

&

Z powodu całego zamieszania nie udało mi się zbyt daleko posunąć z muzyką. Zamiast układać i łączyć melodie, przeglądałem Internet, poszukując informacji na temat śmierci matki. Brałem pod uwagę wszystkie możliwości. Nawet tą, że dziadkowie nasłali jakąś aktorkę, która ma ją udawać, by uszczęśliwić mnie i ojca. Niestety, gdy wykonałem do nich telefon, powiedzieli, że o niczym nie wiedzą i pytali o moje samopoczucie. Postanowiłem im nie naświetlać sytuacji, jaka obecnie przedstawiała się w naszym domu, ponieważ najpewniej padliby na zawał.

W pewnym momencie Nowy Model, jak zacząłem nazywać matkę, wszedł do piwnicy i przyniósł kanapki, które wywaliłem zaraz do kosza. Nie wiedziałem, co tu się dzieje, lecz nie zamierzałem tego tak zostawić. Mama… moja prawdziwa mama, która spoczywała w grobie na cmentarzu w Perun, nie chciałaby, żebym to tak zostawił. Lepiej żyć do śmierci z bólem, spowodowanym pustką po stracie ukochanej osoby, niż szukać jej marnego substytutu. Ból to nieodłączona część życia, dowiedziałem się o tym dopiero kilka lat temu.

Na koniec poprosiłem moją dawną dziewczynę, by poszła na cmentarz i zaniosła na grób matki kwiaty. Tak, chciałem się upewnić, że nikt nie rozkopał jej grobu… lub z sama z niego nie wyszła. Wszyscy ze szkoły wiedzieli, że próbowałem się zabić, a wielkim plusem takiej sytuacji jest, iż ludzie rzadko ci odmawiają. Tym razem też tak było i już wieczorem na mail miałem dostać wiadomość, czy misja o kryptonimie Cmentarz się powiodła. W głębi duszy wiedziałem, że nagrobek będzie w porządku, ale chciałem mieć pewność i wykluczyć wszystkie, nawet najbardziej szalone teorie, nim zacznę siać chaos i zadawać sobowtórowi matki niewygodne pytania.

Po południu wyszedłem w końcu ze swojej kryjówki i ruszyłem do lasu. Miałem ochotę przejść się i pomyśleć. Sprawa była delikatna, a ja potrzebowałem planu, który zdemaskowałby te kobietę, w jakiś subtelny sposób. Niestety, czym dłużej nad tym myślałem, tym bardziej skomplikowane i niedorzeczne pomysł wpadały mi do głowy. Poza tym widziałem, jak ojciec był szczęśliwy w jej towarzystwie i to bardzo utrudniało sprawę. Po pierwsze nie chciałem go zranić, ponieważ moja próba samobójcza i tak kosztowała go wiele nerwów. Kiedyś zajrzałem do jego szafki nocnej i znalazłem kilka leków antydepresyjnych na receptę. To zapewne je zażywał, przed wyjściem na imprezę. Po drugie coś we mnie, nie mam pojęcia, jak to opisać, chciało, by ta kobieta zajęła miejsce mojej matki. Wtedy wszystko wróciłoby do normy... Tylko na jak długo?

Las oddychał pełną piersią, wypełniony śpiewem ptaków i szelestem liści. Raz drogę przecięła mi sarna, lecz była tak szybka, iż zdążyłem zauważyć tylko jej biały tyłek podnoszący się i opadający w rytm skoków. Jakąś godzinę później trafiłem na drzewo, które nosiło dziesiątki inicjałów; zapewne należały do nastolatków, chodzących w to miejsce z braku lepszego pomysłu. Kilkanaście metrów dalej natknąłem się na sadzawkę, w której leżało nadgniłe drzewo. Zaraz obok niej wznosił się na wpół zawalony budynek z kamienia. Uwielbiałem stare budowle. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że przebywając w ich wnętrzu, czuję obecność minionych lat i ludzi.

Bez wahania ruszyłem w tamtym kierunki okrężną drogą, by nie zmoczyć trampek. Gdy podszedłem bliżej, spostrzegłem bluszcz wijący się po ścianie jednego z murów. Piaskowiec był mocno spękany, sporo odłamków leżało w okolicach wieży, jednak gdy wszedłem do środka, bez problemu mogłem odgadnąć jej dawny kształt. Przy odrobinie wyobraźni widziałem nawet belki i dachówki, które najprawdopodobniej leżały teraz na stodole jakiegoś wieśniaka.

Znalazłszy na ziemi kamień, zacząłem żłobić w piaskowcu swoje inicjały i datę. Nie wiedziałem, dlaczego to robię, może chciałem się na czymś skupić, lub zostawić ślad w tak magicznym miejscu? Wykonanie porządnego napisu (takiego, by nie zatarły go kaprysy pogody) zajęło mi kilkanaście minut. Następnie postanowiłem zrobić to, co powinienem uczynić już na początku – pogadać z matką na osobności i zapytać, dlaczego stara się swoją obecnością utrudnić i tak ciężkie życie ojca. Nie myślałem o sobie, ponieważ wiedziałem, że przyjdzie na to czas. Teraz najważniejsze wydawało się dotarcie do sedna sprawy i odkrycie, w jakim kierunku to wszystko zmierza.

&

Miałem nadzieję porozmawiać z rodzicami na osobności. W pojedynkę na pewno byliby słabsi i łatwiej dowiedziałbym się, co to wszystko znaczy. Niestety, wchodząc po schodach, zauważyłem padające z kuchni światło. Ojciec siedział przy stole wraz z kobietą, udającą moją matkę i wcinał kolację. Jedno miejsce było wolne, więc domyśliłem się, że czekało na mnie.

- W końcu jesteś – powiedział ojciec i uśmiechnął się szeroko. Dawno nie widziałem go tak szczęśliwego. – Jedzenie prawie wystygło. Mama przygotowała zapiekankę.

Najpierw poczułem gniew, lecz z całych sił wepchałem go z powrotem w najgłębsze zakamarki świadomości. Następnie ruszyłem do kuchni z zaciśniętymi dłońmi.

- Tato, możemy porozmawiać na osobności? – zapytałem, położywszy mu rękę na ramieniu. Ukradkiem zerknąłem na matkę, siedzącą po drugiej stronie stołu. Tępy uśmiech upodabniający ją do niedorozwiniętego dziecka, wciąż nie zniknął z jej twarzy. – To bardzo ważne.

- Usiądź, zjemy i wtedy porozmawiamy…

- Wolałbym teraz. To naprawdę bardzo ważne.

Ojciec westchnął i się poruszył. Już myślałem, że mnie posłucha i wstanie, lecz on tylko starał się zrzucić moją rękę z ramienia. Jego twarz stawała się coraz bardziej zacięta. Znałem tą minę. Nie zapowiadała niczego dobrego.

- Jeżeli masz coś do powiedzenia, mów. Nie mam przed twoją matką żadnych tajemnic – rzekł. Słyszałem w jego głosie lekki wyrzut. – Nie cieszysz się, że po tym wszystkim do nas wróciła? Nie cieszysz się, że znowu żyjesz w pełnej rodzinie?

Każde z jego słów uderzało mnie w sam środek duszy i rozdrapywało najgłębsze rany. Wściekłość zalała mi umysł i odebrała wszelkie nadzieję, by rozwiązać tę sprawę w polubowny sposób. Na początek złapałem stojący na stole talerz i cisnąłem nim o ścianę. Czułem płynącą z nosa krew – zlizałem ją nawet nie zdając sobie z tego sprawy.

- Jak możesz tak mówić!? Ty stary durniu naprawdę myślisz, że naprawdę mama wróciła? Przecież ten skurwiel zgwałcił ją i zamordował! Zamordował, słyszysz!? Ona już nigdy nie wróci, a ten manekin, z którym siedzisz przy stole to tylko marna imitacja… Wszędzie rozpoznałbym mamę, a ta kobieta…to coś na pewno nią nie jest!

Po tych słowach odwróciłem się i ruszyłem w stronę drzwi do piwnicy, zostawiając za sobą ścieżkę łez i woń złamanego serca. Przez całe życie ojciec bardziej mnie nie zranił. Jego słowa zmiażdżyły dom, który budowałem w swym wnętrzu i odebrały chęć do życia. Nie, nie miałem ochoty się zabić, lecz gdyby wtedy ktoś zapytał mnie, czy mam siłę dalej żyć, bez wahania odpowiedziałbym: nie. Spokój ostatnich dni wydawał się dawno zapomnianym marzeniem, a ja nie wiedziałem, co począć. Liczyłem na rozsądek ojca, lecz najwyraźniej miłość odebrała mu rozum. Lepszy manekin przypominający ukochaną kobietę, niż jej uśmiech spoglądający ze zdjęć i przypominający o bólu i stracie... Teraz pragnąłem tylko zostać sam i zamknąć oczy, wsłuchując się w ambient.

Z takich uczuć na pewno zrodzi się kolejny utwór.

Nim rozpocząłem pracę, sprawdziłem Facebooka; dawna dziewczyna napisała, że była na grobie matki i zostawiła po sobie białą różę. Na koniec pozdrowiła mnie, pewnie zrobiła to z czystej grzeczności. Zawsze dobrze wychowana, kwitująca uśmiechem najgorsze skurwysyństwo; właśnie taka była i dlatego ją zostawiłem. Kiedyś pewnie wróciłaby do naszego wspólnego domu i z taką właśnie rozweseloną miną oświadczyła, że odchodzi pieprzyć się z innym. W końcu zawsze i wszędzie trzeba być miłym, prawda? W odpowiedzi ja podziękowałem jej za troskę i za fatygę. Na koniec dodałem, by uważała na siebie i zamknąłem przeglądarkę. Kusiło mnie ustawienie głośnika na cały regulator i zagłuszenie śmiechów dochodzących z góry, lecz ostatecznie postanowiłem tego nie robić.

Co da kolejna kłótnia? – zastanawiałem się. – Czy jak damy sobie po zębach, to otworzy ojcu oczy? Może zalany krwią zrozumie, że przebywa w towarzystwie kogoś obcego; człowieka, który bez skrupułów wykorzystywał tragiczną śmierć matki, by wkraść się do naszej rodziny i (jestem tego pewny) w efekcie dobrać się do majątku dziadków? Tylko, czy naprawdę tak było? Może mama w ogóle nie umarła? Może odbiło mi i dopiero teraz dochodzę do siebie, po kompletnym zerwaniu z rzeczywistością? Czy istnieją aż tak potężne choroby psychiczne, które potrafią tworzyć przed człowiekiem alternatywną rzeczywistość?

- Proszę cię, Boże – wyszeptałem, zakładając słuchawki. – Błagam cię, jeżeli naprawdę istniejesz, ucisz moje myśli, żebym chociaż na chwilę odetchnął… proszę.

Gdy odpaliłem program do tworzenia muzyki, wszystko zaczynało wyparowywać z mojej głowy. Bicie serca zwolniło i w końcu mogłem odetchnąć.

&

Obudziłem się i powiodłem wzrokiem po pokoju. Wszystko zalewała ciemność, a przez otwarte okno do środka wpadał gwałtowny wiatr. Zasłona łopotała w rytm jego uderzeń niczym duchy ze starych filmów. Nagle z mroku wyłoniła się moja matka. Poczułem dłoń zaciskającą się na gardle. Wpadłem w przerażenie, ponieważ nie mogłem oddychać. Próbowałem podrapać trzymającą mnie rękę, lecz skóra była zaskakująco twarda. Podkuliłem nogi i uderzyłem ją w twarz, pewien, że zaraz usłyszę krzyk bólu i trzask łamanego nosa. Nic z tych rzeczy. Nowy Model wydźwignął mnie do góry ponad swoją głowę. Na jej twarzy wciąż znajdował się ten sam upiorny uśmiech. Spomiędzy warg kapała ślina.

- Czuję twój strach, a powinna być miłość – stwierdziła kobieta, przechylając głowę na bok. W jej głosie nie było gniewu. Zwracała się do mnie jak do niegrzecznego dziecka. Jej oczy lśniły intensywną zielenią. - Nie jesteś zadowolony z mojego powrotu. Nie jesteś zadowolony z moje przyjścia.

- Nie jesteś moją matką – rzekłem, ryzykując utratę przytomności.

- A wy nie jesteście łowcami, lecz zwierzyną. Ostrzegam cię, byś nie przeszkadzał nam w eksperymencie. Inaczej znikniesz.

Jej ręka zacisnęła się mocniej niż dotychczas. Poczułem, jak paznokcie przecinają skórę na gardle i straciłem przytomność. Ostatnimi dźwiękami jakie słyszałem, odpływając, były piski i trzaski, przypominające zawieszony komputer.

&

Ocknąłem się rano i poszedłem do łazienki obejrzeć w lustrze rany. Niestety, nie znalazłem zupełnie nic. Szyja cholernie mnie bolała, lecz wszelkie ślady duszenia zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Byłem zły na siebie, że dałem się tak łatwo zaskoczyć, lecz co mogłem zrobić? Zakraść się do sypialni ojca i rąbnąć wariatkę młotem? Bardzo kuszący pomysł, lecz niewykonalny. Ta kobieta wciąż wyglądała identycznie, jak moja matka i niedbałym rady, pozbawić jej życia. Poza tym, gdzieś głęboko w głowie wciąż miałem zakodowane pytanie: Czy aby nie postradałem zmysłów? Pomyślałem nawet, by zadzwonić do mojego psychiatry, gdy usłyszałem zbliżający się silnik samochodu.

Jeszcze nie do końca przytomny zarzuciłem na siebie te same ciuchy, które nosiłem poprzedniego dnia i podszedłem do okna. Tuż przy płocie zaparkował czarny garbus, oblepiony różnokolorowymi naklejkami w kształcie ryb. Wysiadła z niego Monika i ruszyła do furtki. Nawet stąd oszołomiły mnie jej długie nogi, wystające z krótkich spodenek. Nie wiem, czy był to wynik stresu, lecz pomyślałem, że chciałbym się z nią pieprzyć. Tak po prostu i bez wielkiej miłości, o której zawsze marzyłem. Moglibyśmy to zrobić nawet tu i teraz.

Odrzuciwszy genialne myśli typowego samca, zszedłem na dół i otworzyłem drzwi. Mimo ciężkich nocnych przeżyć, bez problemu przywołałem na twarz szeroki i szczery uśmiech. Następnie wyciągnąłem rękę i rzekłem:

- Cześć, witaj w domu wariatów, może napijesz się herbaty?

Monika chyba nie spodziewała się tak wylewnego przywitania, ponieważ zrobiła zakłopotaną minę i zahaczyła kciuki o kieszenie spodni.

- Może jednak piwo? Mam dzisiaj wolne, więc pomyślałam, że oprowadzę cię po naszej skromnej miejscowości.

- Ludzie z okolicy nie pożrą mnie żywcem, że podrywam najładniejszą dziewczynę w wiosce? – zapytałem. Ruszyliśmy w stronę auta.

- Chyba nie… Poza tym, nie jestem najładniejsza. Nasza miejscowość słynie z najpiękniejszych dziewczyn w okolicy.

- Rozumiem. To może im też mnie przedstawisz? – zapytałem, puszczając do niej oko. Miałem nadzieję, że dobrze wyważyłem żart i nie weźmie mnie za marnego podrywacza.

- Nie ma problemu, tylko przygotuj się na ucieczkę do lasu, jak dowiedzą się o tym ich chłopcy. A tak poza tym… naprawdę mnie podrywasz? Nie zauważyłam. – Teraz ona się zaśmiała. Następnie zawróciła samochód w stronę wioski.

- Bo widzisz – rzekłem z francuskim akcentem. – Jestem mistrzem i nawet się nie obejrzysz, a będziesz zatracona w mych ramionach!

Na te słowa napadł ją taki atak śmiechu, że musiała zatrzymać samochód i otrzeć płynące po policzkach łzy. W garbusie wszystko się trzęsło, a skrzynia biegów skrzypiała niczym wieko otwieranej trumny. Słońce wpadało do środka i podpalało wirujące w powietrzu pyłki kurzu. Po lusterkiem dyndało drzewko zapachowe. Gdy starałem się delikatnie podpytać, gdzie jedziemy, dostałem wymijającą odpowiedz i rozkaz zamknięcia ust. Więc tak też zrobiłem, skupiając się na obserwowaniu codziennego życia polskiej wsi. Nie żeby szczególnie interesowali mnie barczyści faceci, ciągnący swymi ciągnikami wypełnione kompostem przyczepy, lub faceci w pomarańczowych strojach zalepiający dziury w jezdni.

Nim udaliśmy się do owego tajemniczego miejsca, Monika zatrzymała się pod sklepem i kupiła cztery piwa. Nie chciałem wyjść na tchórza przed tak ładną dziewczyną, ale interesowało mnie, jak ma zamiar usiąść za kółkiem pod wpływem alkoholu. Chyba, że sam miałem pić, co – biorąc pod uwagę pusty żołądek – skończyłoby się bardzo komicznie. Po przejechaniu jakiś trzech kilometrów, wjechaliśmy na drogę polną, z której rozciągał się piękny widok na okoliczne pola. Większość z nich przykrywał żółty dywan, składający się z kwitnącego rzepaku.

Gdy dojechaliśmy do lasu, wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy pod wielką górę złożoną z piaskowca. Monika prowadziła, a ja starałem się nie wpatrywać w jej tyłek. W jednej dłoni trzymałem piwo, przez co trudniej było utrzymać równowagę. Kilka razy o mało nie runąłem w dół, co pewnie skończyłoby się złamaniem którejś kości. Niemal na samej górze z ziemi wystawały korzenie drzew. Chwyciwszy się jednego, podałem piwo Monice i wydźwignąłem się do góry. Wiatr wiał tu znacznie mocniej, a widok zapierał dech w piersiach. Łąki i lasy ciągnęły się po horyzont, gdzie majaczyły wierzchołki Karkonoszy.

- I jak ci się podobają skałki?

Zamiast odpowiedzieć, stałem ze zwieszonymi wzdłuż tułowia dłońmi i otwartymi ustami. Byłem w wielu pięknych miejscach w europie, lecz nigdy nie podejrzewałbym, że najpiękniejsze z nich znajdują się tuż pod moim nosem – na Dolnym Śląsku. Gdy się obejrzałem, spostrzegłem świerki i nierówny teren, z którego tu i ówdzie wywyższały się potężne skały. Coś podpowiadało mi, bym wspinał się wyżej i wyżej, ponieważ dzięki temu zniknął wszystkie problemy.

- Łukasz? Żyjesz?

- Tak, tak. Już dawno nie czułem się bardziej żywy – rzekłem, nabierając powietrza.

- Chodźmy dalej. Mam tutaj specjalne miejsce.

- I tak nie będzie już piękniej niż tutaj.

Monika pokręciła głową i ruszyła między drzewami, mówiąc:

- Wy, miastowi naprawdę mało w życiu widzieliście.

Ruszyłem za moją piękną przewodniczką.

- Tutaj uważaj, skały się obsypały i powstawała głęboka szczelina. Jeżeli byś tam wpadł, to nikt nie cię nie uratuje.

Uważałem i kilka minut później dotarliśmy do miejsca, z którego rozciągał się piękny widok na kilometry lasów. To tutaj usiedliśmy i zaczęliśmy pić piwo, rozmawiać i zdradzać sobie plany dotyczące przyszłości. To tutaj stwierdziłem, że Monika jest najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie od bardzo, bardzo dawna. Po pewnym czasie zaufałem jej na tyle, iż postanowiłem opowiedzieć o sytuacji w domu. Nie bałem się, że nazwie mnie wariatem, ponieważ nigdy nie uważałem się za całkiem normalnego, lecz ciężko było ubrać w słowa kłębiące się pod czaszką myśli.

&

- Chcesz mi powiedzieć, że głos masz tak zachrypnięty, bo w nocy dusiła cię matka, która dawno powinna leżeć w grobie?

- Dobrze mnie zrozumiałaś i pamiętaj, że nie mówię tego, żeby ci się przypodobać – stwierdziłem i zapatrzyłem się w mknące ku zachodowi słońce. Była piętnasta, a ja kończyłem na pusty żołądek drugie piwo i czułem w głowie przyjemne szumienie. – Zresztą… domyślam się, że po moim wyznaniu, już raczej się nie spotkamy, a po wsi rozejdzie się, że synowi pisarza odbiło.

- Ej, ej. Tylko bez takich, proszę! – Monika spoglądała na mnie. Nie mogłem odgadnąć jej myśli. – Nie mam zamiaru nic z góry zakładać. Po pierwsze za mało cię znam, a po drugie nie wydaje mi się, żebyś kłamał.

- Nie robię tego. Jaki miałbym w tym interes? W Internecie znajdziesz informacje o tym, że moją matkę zabił ten skurwiel, a ja próbowałem odebrać sobie życie. A jak będziesz mnie dzisiaj odwozić, sama zobaczysz, że ona żyje i chodzi po domu z upiornym uśmiechem przyklejonym do ust.

- W takim razie jedźmy – rzekła i przechyliła puszkę do ust. Płyn spłynął jej do gardła, a ja żałowałem, że nie wziąłem aparatu, by sfotografować tą piękną scenę.

Zejście do samochodu okazało się znacznie trudniejsze, niż wejście. Może była to wina wypitego piwa, lub nerwów spowodowanych faktem, że ktoś w końcu mi wierzy i nie będę musiał się więcej martwić, iż postradałem rozum. Jakaś część mózgu wciąż uparcie twierdziła, że to wina choroby psychicznej i gdy dojedziemy na miejsce, zastaniemy tylko mojego ojca z kieliszkiem wina, siedzącego na werandzie.

Monika musiała mieć wprawę w jeździe po alkoholu, ponieważ zamiast korzystać z głównej drogi, pędziła polnymi, ciągnącymi się między lasami i polami, które garbus pokonywał bez najmniejszego problemu. W pewnym momencie przejeżdżaliśmy nawet obok baszty, gdzie wczorajszego dnia zostawiłem swoje inicjały wyryte w kamieniu.

- Byłem tutaj ostatnio – oświadczyłem z dumą. – Piękne miejsce.

- Kiedyś urządzaliśmy tam ogniska ze znajomymi. Wiesz, piękne lata gimnazjum. Pierwsze wino, pierwsze pocałunku i tego typu rzeczy.

- Coś mi się wydaje, że nie byłaś grzeczną dziewczynką…

- Ja? – zaśmiała się i dodała gazu. Wjechaliśmy pod górkę i wyskoczyliśmy w powietrzu. Mało nie narobiłem w gacie, lecz moja nowa przyjaciółka zdawała się tego nie dostrzegać. – Skąd przyszedł ci do głowy ten pomysł?

Chwilę później byliśmy na miejscu. Samochód ojca stał przed domem, więc wiedziałem, że na pewno wrócili. Czułem, jak serce szarpie mi pierś, a ręce pokrywa pot. Nie zdawałem sobie sprawy, jak wielkiego stracha napędziła mi w nocy kobieta, podszywająca się pod matkę. Nagle poczułem, że ktoś ściska moją dłoń. Spojrzałem na Monikę i zobaczyłem w jej oczach blask. Dam radę – pomyślałem. – Dzięki niej jeszcze wszystko będzie w porządku.

Wysiedliśmy z samochodu i ruszyliśmy w stronę schodów. Kilka razy miałem ochotę zostawić to wszystko i uciec jak najdalej stąd. Jedynie obecność Moniki powstrzymała mnie przed totalnym tchórzostwem. Gdy otworzyłem furtkę, na werandę wyszedł ojciec. W dłoni trzymał kubek z kawą i spoglądał na mnie z kwaśną miną.

- Już ci przeszedł atak histerii? – zapytał.

- Już ci pospadały klapki z oczu?

Nic nie odpowiedział, tylko pokręcił głową na znak rezygnacji i usiadł na ławce. Po chwili dołączyła do niego matka. Na mój widok pisnęła z radości jak nastolatka, widząca idącą chodnikiem gwiazdę rocka. Jej twarz rozjaśnił uśmiech. Zachowywała się niczym zupełnie inna osoba. Jakby nie istniał fakt, że poprzedniej nocy próbowała mnie udusić. Zbiegła po schodach i przytuliła mnie czule. Mało nie dostałem zawału, gdy to robiła.

- Kogo ze sobą przyprowadziłeś? – zapytała. – Bardzo ładna młoda dama.

- Nazywam się Monika. Niedawno się z Łukaszem poznaliśmy.

- Bardzo mnie to cieszy. Może zostaniecie na kolację? Przygotowuję paszteciki.

Popatrzyliśmy po sobie, kompletnie nie wiedząc, co odpowiedzieć. W końcu, z braku lepszego pomysłu, złapałem Monikę za rękę i pociągnąłem po schodach. Nie odpowiadałem na żadne pytania i nie zwracałem uwagi na pogodny ton, jakim mama się do mnie zwracała. Od tego wszystkiego rozbolała mnie głowa. Pragnąłem tylko skryć się w piwnicy i zapomnieć o wszystkim… Niestety, drogę do niej zastawiały pudła z ciuchami, których nie zdążyłem rozpakować pierwszego dnia. Oczywiście Monika mi pomogła i uporaliśmy się ze wszystkim w godzinę.

W końcu mieliśmy chwilę, by usiąść przed komputerem. Po twarzy mojej nowej znajomej widziałem, że mocno wątpi w opowieść, którą snułem na skałkach. Musiałem za wszelką cenę udowodnić jej, że mówiłem prawdę, inaczej groziła mi utrata jedynego sprzymierzeńca. Nie mogłem na to pozwolić, ponieważ bałem się, że bez niej, ja również stracę wolę do walki i przyjmę wszystko, co wymyśli ta podstępna suka.

Włączanie komputera trwało nieznośnie długo. Bałem się, że nie będzie połączenia z Internetem, bądź ktoś wykasował wszystkie artykuły o śmierci mojej matki. Czułem, że balansuje na krawędzi i panicznie potrzebowałem dowodów. Na szczęście wszystko było na swoim miejscu i bez problemu znalazłem artykuły dokładnie opisujące, co ten zwyrodnialec zrobił kobiece, dzięki której pojawiłem się na tym świecie. Czytałem je dziesiątki, a może nawet setki razy, dlatego teraz postanowiłem pójść do łazienki, podczas gdy Monika wchłaniała informacje wyświetlone na ekranie.

Gdy wróciłem, spostrzegłem, że stoi przy jednym z umieszczonych pod sufitem okienek i pali papierosa. To mnie lekko zdziwiło, ponieważ nie wiedziałem, że dotyczy jej ten nałóg.

- Wybacz, nie wiedziałam, czy można, ale… po prostu musiałam. W chwilach zdenerwowania nie mogę się powstrzymać.

Wzruszyłem ramionami i odparłem:

- W porządku. Pal ile chcesz, ale wiedz, że to paskudny nałóg. Ładne dziewczyny kiepsko wyglądają z papierosem.

- Masz jeszcze jakieś porady?

Kolejny raz wzruszyłem ramionami i również podszedłem do okna.

- Można jednego?

- Kup sobie paczkę i pal, ja nie będę cię sponsorować. Poza tym, nie wiem, czy wiesz, ale to paskudny nałóg. Faceci z fajką bardzo kiepsko wyglądają.

- Bardzo śmieszne – stwierdziłem i mimowolnie się uśmiechnąłem. – Naprawdę… Lepiej doradź mi, co mam teraz zrobić. Jak zdemaskować tę kobietę i uwolnić ojca od jej czaru.

- Łatwo nie będzie. Widziałam, jak twój tata na nią patrzy. Takie miłości teraz widuje się tylko w filmach.

- To był piękny związek, nie przeczę, ale teraz to nie miłość, tylko próba powstrzymania bólu po śmierci matki. Pomożesz mi go jakoś z tego wyciągnąć?

Monika patrzyła w okno, przygryzając wargę. W jej dłoni powoli tlił się papieros, a zachodzącej słońce kładło mozaikę na jej twarzy. Była to jedna z najpiękniejszych scen, jakie widziałem dotychczas w życiu. Mógłbym zakochać się w tej dziewczynie – pomyślałem w tamtej chwili. – Ale wiem, jakie jest życie i wiem, że po kilku latach i tak wszystko, by się rozpadło. Przed rzeczywistością nie uchowa się nawet odrobina piękna.

- Nie potrafiłabym odmówić ci pomocy, bo jesteś w porządku... Mam nawet pewien plan.

- Zamieniam się w słuch…

&

Następnego dnia wymknąłem się z domu. Koło północy usłyszałem, jak z dużą szybkością zbliża się samochód. Silnik garbusa wył niczym kojot podczas pełni księżyca. Snop świateł przemknął po krzakach, w których byłem ukryty. Z tego miejsca doskonale widziałem, jak Monika wyskakuje z samochodu i biegnie w stronę drzwi. Miałem nadzieję, że dobrze odegra swoją rolę i dzisiaj wszystko się wyjaśni. Gdy dotarła na szczyt schodów, zaczęła bić pięściami w drzwi. Robiła to z dużą siłą i mimochodem się uśmiechnąłem. Nie znalazłbym lepszego wspólnika do tego zadania. Jeżeli istniał Bóg, to pewnie on mi ją zesłał do pomocy. A skoro o nim już mowa, to mam nadzieję, że będzie mnie chronił, ponieważ bardzo tego potrzebowałem.

Po chwili w oknach zapaliły się światła. Najpierw na górze, a potem na dole. W drzwiach stanął mój ojciec z zaspaną miną i rozczochranymi włosami. Cieszyłem się, że jest na wpół śpiący, ponieważ dzięki temu stanowił łatwiejszy cel. Czasem zdarzało mu się siedzieć do rana, pisząc swoje historie. W takie dni był naładowany energią i mógłbym zwietrzyć intrygę. Choć gdy usłyszałem, jak Monika z płaczem rzuca mu się na szyję i zaczyna krzyczeć, zwątpiłem, czy najlepszy detektyw, by się czegoś domyślił.

- Co się stało!? Dlaczego płaczesz?

- Łukasz… on, on chce popełnić samobójstwo! – powiedziała przez szloch Monika. Moim skromnym zdaniem powinna dostać Oskara. – Musi pan ze mną pojechać do lasu. On tylko pana posłucha!

- Dobry Boże – stwierdził ojciec. Widziałem szok malujący się na jego twarzy i zrobiło mi się strasznie głupio. Jednak nie miałem innego wyboru. W tym przypadku kłamstwo to konieczność i jedyna nadzieja, by go uratować. – Zawołam żonę i natychmiast jedziemy.

- Nie! – zaprzeczyła szybko wspólniczka – On powiedział, że nie chce jej widzieć. Musi pan być sam! Każda sekunda się liczy!

- Dobrze. Już dobrze. Chodźmy.

Wsiedli do garbusa i po chwili zniknęli za wzniesieniem. Strach ścinał mi trzewia, a zranione wcześniej gardło pulsowało bólem. Wyszedłem ze swojej kryjówki i ruszyłem w stronę domu. Każdy krok zdawał się trwać wieczność. Droga na górę przypominała wspinaczkę na Mount Everest. Klamka w drzwiach nie chciała się obrócić, jakby warzyła dwadzieścia kilo. Gdy znalazłem się w środku, ruszyłem do kuchni. Ojciec zostawił zapalone światło, które dodawało mi otuchy, lecz dopiero, gdy poczułem w dłoni rączkę noża, wydobytego z szuflady, nabrałem nadziei, że wszystko będzie dobrze. W końcu jaka jest szansa, że coś, co podszywa się pod moją matkę, posunie się do morderstwa? Faktycznie, ostrzegała mnie, lecz ludzie dużo mówią, a dla pieniędzy posuną się do najgorszego łgarstwa.

Ruszyłem na górę schodami. Nóż wetknąłem za pasek spodni. Zimna stal parzyła mi skórę i w jakiś sposób dodawała otuchy. Korytarz na górze tonął w ciemności. Obawiałem się, że matka może nie spać i zobaczy światło, sączące się pod drzwiami, więc zdecydowałem się iść po omacku. Wystawiłem przed siebie dłonie i powoli zdobywałem każdy metr. Słyszałem bicie własnego serca i podeszwy butów odrywające się od paneli. Nagle poczułem, że coś lepkiego przesuwa się po jednym z palców prawej ręki. Nim zorientowałem się, iż wkładam go do ust mojej nowej mamy, jej szczęki zacisnęły się i bez najmniejszego problemu go odgryzły. Ból odezwał wybuchł mi głowie. Krzyknąłem i przytknąłem rękę do tułowia. Krew wsiąkała w ubranie. Poczułem zawroty głowy. Tymczasem kobieta zaczęła rozgryzać palca. Brzmiało to, jakby rozkruszała zębami orzechy. Zrobiło mi się niedobrze. Z trudem powstrzymałem wymioty.

- Ostrzegałam, człowieku – rzekła, szczerząc się przy tym jak idiotka. Jej usta były całe we krwi. – Przerwałeś eksperyment i teraz twój ojciec będzie musiał kolejny raz zapłakać… Ale bądź spokojny. Mam metody, dzięki którym szybko o tobie zapomni.

Po tych słowach podeszła do mnie. Kolejny raz poczułem rękę na szyi. Zacząłem przebierać nogami w powietrzu, lecz nie przyniosło to żadnego efektu. Drapałem, kopałem i błagałem, jednak ona tylko spoglądała na mnie spokojnie, a jej twarz nie wyrażała żadnych uczuć. To właśnie przeraziło mnie najbardziej. Instynkt przetrwania, lub pozostałe części rozsądku, rozkazały mi sięgnąć po nóż i skończyć to wszystko. Albo ona, albo ty – mówiły. Usłuchałem i mimo bólu ręki mocno ścisnąłem jego rączkę. Następnie wyszarpnąłem ostrze zza paska spodni i z całej siły wbiłem w twarz kobiety. Usłyszałem zgrzyt. Skóra rozpruła się i wyciekła krew zmieszana z jakąś substancją.

- Kim jesteś? – zapytałem drżącym głosem.

- Dla was… dla ludzi, jestem bogiem. Od tysięcy lat wami rządzimy.

Uderzyłem drugi raz, lecz nóż znowu tylko przebił skórę i się ześlizną po twardej powierzchni, która była pod spodem. Ręka na moim gardle zaczęła zaciskać się jak imadło. Nie mogłem złapać najmniejszego haustu powietrza. Wtedy zaatakowałem trzeci raz i wbiłem ostrze w oko. Matka zawyła niczym zraniony robot; jej głos przypominał dźwięk wydobywający się z komputera. Po jej policzku spłynęła kolejna porcja krwi, zmieszanej z zieloną mazią. Korzystając z okazji, z całych sił kopnąłem ją w nos. Z początku ręka zaciśnięta na gardle nie chciała ustąpić, lecz po chwili byłem wolny. Pędem zbiegłem na dół i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych. Już łapałem za klamkę, gdy usłyszałem trzask pękającego szkła.

Stwór zeskoczył z pierwszego piętra na werandę i spojrzał na mnie, podnosząc górną wargę. Przypominał wściekłego psa. Oko, w które wbiłem przed chwilą nóż, spoglądało na mnie intensywnym zielonym kolorem. Zacząłem cofać się w głąb domu, nie miałem pojęcia, w którą stronę uciekać.

- Podpisałeś na siebie wyrok. Jesteś dla nas tylko robakiem, którego obserwujemy, by wypełnić czymś nudę. Gdy zabijemy jednego, nic się zmieni, prawda? – rzekł stwór i ruszył w moim kierunku. Gdy szarpnął drzwi, jeden z zawiasów wyleciał ze ściany.

Nie mając nadziei na wygraną w otwartej walce, zbiegłem do piwnicy i zacząłem barykadować wejście wszystkim, co tylko wpadło mi w ręce. Miałem nadzieję, że Monika niedługi wróci z ojcem i uratują mi tyłek.

&

Wysiłki zdawały się nie przynosić żadnych efektów. Dłonie kobiety zrobiły w drzwiach najpierw jedną, a potem drugą dziurę. Skóra z nich zeszła, odsłaniając metal. Wyglądało na to, że miałem do czynienia z cyborgiem, bądź czymś bardzo do niego podobnym. Szafkę, którą podparłem drzwi, matka bez problemu zrzuciła ze schodów. Ruszyła ku mnie, a ostatnim uczuciem, jakie odprowadzi mnie w zaświaty, będzie wstyd.

W dłoni trzymałem ostatnią deskę ratunku.

Lewą ręką sięgnąłem na parapet i zgarnąłem z niego zapalniczkę, pozostawioną wczorajszego dnia przez Monikę. Odczekałem, aż kobieta podejdzie wystarczająco blisko i chlusnąłem jej w oczy rozpałką do grilla. Następnie odpaliłem zapalniczkę i przystawiłem do jej ubrania. Ogień natychmiast zaczął trwać skórę, a twarz spływać niczym oblicze lalki. Wykorzystując sytuację, ruszyłem na górę, z zamiarem wydostania się na zewnątrz. Ojca i Moniki nie było już sporo czasu, miałem nadzieję, że nic im się nie stało. Dotarłszy do drzwi wejściowych, odsunąłem je i już miałem zbiec na podwórko, gdy poczułem na ramieniu dłoń, a tuż przy uchu usta. Śmierdziało z nich topionym tworzywem.

- Myślisz, że wasze ziemskie zabawki, mogą nas powstrzymać?

Zęby matki złapały mnie za gardło i wyrwały kawał skóry. Potężny cios w głowę spowodował, że upadłem na ziemię. Obraz przed oczami dwoił się i troił. Chciałem podkulić nogi, zwinąć się w pozycję embrionalną i zwymiotować, lecz kolejny cios złamał mi kolano. Kość wyszła na wierzch. O mało nie straciłem przytomności. Przegrałem. Nic nie mogło mnie uratować. Śmierć uświadomi ojca, by nie wierzył istocie, podszywającej się pod matkę... W końcu spotkamy się w zaświatach; będzie to najlepsze zakończenie. Ostatkiem sił spojrzałem w górę i spostrzegłem, że noga robota podnosi się, z zamiarem zmiażdżenia mi czaszki. Starałem się uśmiechnąć. Starałem się być dzielnym do samego końca.

Nastąpił strzał. Potem drugi i trzeci. Spojrzałem w stronę furtki i spostrzegłem faceta, którego poznałem pierwszego dnia z bronią wycelowaną w naszą stronę. W półmroku widziałem, jak jego usta poruszają się, przeżuwając coś z zapałem. Kobieta zawyła elektronicznym głosem i zaczęła biec w stronę strzelca. Z miejsca, w które weszły kule, sączył się zielony płyn. Miałem nadzieję, że wieśniak zabije te sukę i wszyscy wyjdziemy z tego cało. Usłyszałem zbliżający się samochód; garbus Moniki z taką szybkością podjechał pod dom, że mało nie staranował płotu.

Facet ze strzelbą przeładował i strzelał raz za razem, wciąż trafiając w głowę kobiety, która szła coraz wolniej. Jej ruchy stawały się mniej płynne i powoli zaczynała przypominać ziemskie roboty, którymi szczycą się wynalazcy. Nie wiem, ile pocisków znalazło się w głowie tej istoty, ale na pewno więcej niż pięć, ponieważ padła dopiero metr od strzelca. Jej ręka zacisnęła się na jego koszuli i wszystko dobiegło końca. Byłem cholernie szczęśliwy i chciało mi się wyć z ulgi. Z oddali słyszałem zbliżające się kroki; ktoś wołał moje imię. Miałem nadzieję, że to Monika, ponieważ chciałem spędzić z tą dziewczyną resztę życia. Przyznaje się – zauroczyła mnie i nic nie mogłem na to poradzić. Teraz dodatkowo będziemy mieli sekret, dzięki któremu może dopisze nam szczęście i nigdy się nie rozstaniemy.

&

- Karetka niedługo tu będzie – usłyszałem głos ojca. – Wytrzymaj, synu.

Spojrzałem na Monikę, klęczała przy mnie, a po jej policzkach spływały łzy. Nigdy nie czułem tak mocnych uczuć, względem dziewczyny. Wiem, jak krótko się znaliśmy, lecz traumatyczne wydarzenia najwyraźniej zbliżają do siebie ludzi. Ze mną tak przynajmniej było. Facet ze strzelbą stał obok i trzymał rękę na jej ramieniu. Mimo, że był dla niej o wiele za stary, poczułem ukłucie zazdrości. Podejrzewam, że wynikało z potwornego bólu i zamieszania, jakie miałem w głowie. Otworzyłem usta, by powiedzieć, że ją kocham. Niestety, gardło mi spuchło i nic nie mogłem z siebie wydusić.

- Nie forsuj się – powiedziała Monika. – Będziemy mieli jeszcze czas na rozmowę… Boże, co ta suka z tobą zrobiła! Gdybym nie powiedziała tacie, żeby kręcił się koło domu…

Jeszcze raz spojrzałem na faceta ze strzelbą i wszystko zrozumiałem. To był jej ojciec. Czyli faktycznie uratowała mi życie. Skupiłem się i rzekłem:

- Dziękuje.

Na jej policzki wypłynęły kolejne łzy. Nachyliła się i pocałowała mnie w policzek. Właśnie wtedy na niebie pojawiło się białe światło. Wszystko zadrżało i chwilę później Moniki nie było. Zabrali ją w zemście. Jestem tego pewny. Pokrzyżowałem plan jakiś istot, więc odebrały mi to, co liczyło się dla mnie najbardziej. Zacząłem krzyczeć i uderzać pięściami w werandę. Myślałem, że umieram, a ból kolejny raz rozdzierał mi serce. To wtedy drugi raz zwątpiłem w istnienie Boga i drugi raz straciłem osobę, na której bardzo mi zależało. W oddali słychać było zbliżającą się karetkę. Powoli zabierała mnie ciemność. Cieszyłem się z tego powodu i miałem nadzieję, że już nigdy nie będę musiał jej opuszczać.

Koniec

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Genialne
Odpowiedz
Super! Część 1/3 audio - https://www.youtube.com/watch?v=_s2bLc1KxAI
Odpowiedz
Marek Trusiewicz Pozdrawiam również! :D A oto część druga ;) https://www.youtube.com/watch?v=eDwCg3jlKFQ
Odpowiedz
Marek Trusiewicz A oto część trzecia ^_^ https://www.youtube.com/watch?v=Wg9f16WqTtc
Odpowiedz
Super!!!!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje