Historia

Szaroocy I

elviriazoldyck 0 4 lata temu 740 odsłon Czas czytania: ~26 minut

Na początek mam do ciebie jedno ważne pytanie. Czy wierzysz w klątwy? Jeśli nie, to możesz uważać się za szczęściarza, w przeciwnym wypadku prawdopodobnie jesteśmy spokrewnieni. 

   Dlaczego tak sądzę? Cóż, cały mój ród został przeklęty wieki temu przez hrabię, któremu jeden z moich przodków musiał mocno zaleźć za skórę. Nie znam wersji wydarzeń z pierwszej ręki i nie wiem, co dokładnie między nimi zaszło.

    Przekleństwo było na tyle potężne, że przez setki lat przechodziło z pokolenia na pokolenie, utrzymując się do aktualnych czasów i prawdopodobnie przez kolejne stulecia nic się w tej kwestii nie zmieni. Niejednokrotnie doprowadzało do tego, że młodzi tracili życie, ponosząc przy tym śmierć zupełnie bezsensowną, jałową i okupioną potwornym cierpieniem. Muszę jednak wspomnieć, że uczyniło nas też na tyle silnymi by stać na straży ludzkości.

      Zastanawiałeś się kiedyś, co się dzieje, jeśli egzorcyści zawiodą, czy jest ktoś jeszcze?

Tak, to właśnie my sprzątamy najgorszy brud, który często nieświadomie tworzą ludzie. Większość z nich rzuca przekleństwa nawet o tym nie wiedząc, nie mają pojęcia jak potężne potrafią być słowa przesycone prawdziwą nienawiścią. My wiemy o tym doskonale.

     Poza brzemieniem klątwy oraz spokoju niczego nieświadomej ludzkiej masy, musimy walczyć ze swoimi lękami, aby nie przegrać jeszcze przed rozpoczęciem się prawdziwej walki. Niestety nie wszyscy znajdują w sobie tę siłę.

          Usłyszałem cichy krzyk, który od razu rozpoznałem. Rzuciłem wszystko czym się zajmowałem i szybkim krokiem ruszyłem do pomieszczenia, w którym znajdował się Abasolm.

Po otwarciu drzwi ujrzałem straszny bałagan, pokój wyglądał jak by przeszło przez niego tysiąc demonów z samymi panami piekieł na czele. Wszystkie fiolki zostały potłuczone, kartki porozrzucane i pogniecione, większość została zabrudzona cieczą z rozbitych naczyń.

    Mój przyjaciel leżał obok krzesła, był cały roztrzęsiony. Jednym susem znalazłem się przy nim i pomogłem mu usiąść, widząc jego oczy przez chwilę nie byłem w stanie wydusić z siebie żadnego słowa. Gałki oczne zostały pozbawione źrenic i tęczówek, były szkliste. Przypominały mi bardziej szklane kulki niż żywe oczy. Pomachałem dłonią przed jego twarzą, ale tak jak się spodziewałem, nie wywołało to żadnej reakcji z jego strony.

– Coś ty najlepszego zrobił? – Spytałem w końcu, przyglądając się mu dokładniej. Skóra na jego dłoniach wydawała się powoli pękać, ale rany nie krwawiły.

– Po ostatniej walce znalazłem się tak blisko śmierci... – wyszeptał słabym głosem.

– Wiem, nie powinniśmy byli do tego dopuścić. Sytuacja zupełnie wymknęła się spod kontroli, nie przewidzieliśmy, że poza tamtym dręczycielem będzie jeszcze jeden, drugi musiał się dobrze ukryć. – Dręczycielami nazywaliśmy istoty noszące na sobie ślady klątw, uroków lub po prostu splugawienia. To szerokie pojęcie, którym najwygodniej nam się posługiwać.

– Nie chcę umierać, nie w taki sposób, nie teraz... – Wyglądał na naprawdę przerażonego podczas wypowiadania tych słów. Nie zdziwiło mnie to, miał prawo nadal odczuwać niepokój związany ze starciem, w którym jeden z przeklętych zaszedł go od tyłu i wielokrotnie ranił. Gdybym znalazł go chwilę później, to prawdopodobnie wykrwawiłby się na miejscu. On nie miał uczestniczyć w bezpośredniej walce.

– Nikt nie pragnie bezsensownej śmierci, ale jeszcze nie nadszedł twój czas. Choć byłeś o włos od utraty życia, nie umarłeś i to jest najważniejsze. Z dnia na dzień stan twojego zdrowia poprawia się. Teraz martwi mnie to, że wyrządziłeś sobie trwałą szkodę na zdrowiu, choć mam nadzieję, że się mylę i pochopnie wyciągnąłem wnioski. Wyjaw mi, co się stało z twoimi oczami?

– Z moimi oczami? – powtórzył bezmyślnie, tak jakby dopiero teraz przetrawiał te kwestię.

– Tak, z twoimi oczami – potwierdziłem trochę ostrzejszym tonem.

– To część ceny jaką musiałem zapłacić. – Uśmiechnął się gorzko.

– Za co? – Bałem się nawet pytać, jaka jest całkowita kwota, skoro ślepota była jedynie jej częścią.

– Nie chcę umrzeć, nie pozostawiając po sobie nawet ciała. – Niespokojnie drgnął.

– Zrobiłeś coś nierozsądnego? – Mój niepokój przybrał na sile.

    Postać czystej energii mogliśmy przybierać jedynie w sytuacji zagrożenia życia, w momentach krytycznych, przy doznaniu poważnych obrażeń. Stanowi ona naszą najpotężniejszą i zarazem najniebezpieczniejszą broń. Wielu z nas boi się tego, ponieważ nikt nie wie czy po przybraniu tej postaci będzie w stanie wrócić z powrotem do formy fizycznej, jeśli tak się nie zdarzy to jego energia rozproszy się na wszystkie strony świata. Przestanie istnieć, co będzie jednoznaczne ze śmiercią. Nie jest to regułą, ci, którym uda się wrócić, nie zawsze mogą nazwać się szczęściarzami, czasem dzieje się tak, że po wyjściu z tego stanu zaczyna się powoli umierać. Ciało po prostu odrzuca duszę swojego właściciela. Ktoś mógłby powiedzieć, że nie musimy posuwać się tak daleko, skoro jest to broń obosieczna, ale to nie jest takie proste, jakie może się wydawać. Nie zawsze jesteśmy to w stanie w pełni kontrolować, a zdarza się tak, że nie mamy innego wyboru.

     Abasolm nie był typem wojownika, tak naprawdę jego największą bronią była wiedza, jaką dysponował. Głównie dlatego nie mogliśmy dopuścić do jego śmierci i za wszelką cenę staraliśmy się utrzymać go przy życiu, gdy zaszła taka potrzeba. Nie mogliśmy pozwolić sobie na stratę członka zespołu, który pełnił tak ważną funkcję, jak rozpoznawanie, czy coś rzeczywiście jest klątwą, jej rodzaj, stopień zaawansowania, a także sposób przeciwdziałania.

     Nie mam pojęcia co zrobił, ale postawił mnie w bardzo trudnej sytuacji. Mogę mieć jedynie pewność, że nie mógł nałożyć na siebie kolejnej klątwy, ponieważ na jednym żywym organizmie może być aktywna tyko jedna.

– Zapewne mi tego nie wyjawisz. Chodź, zaprowadzę cię do Alice. Trzeba zająć się ranami na twoich rękach, żeby nie wdało się zakażenie. – Próbowałem pomóc mu wstać, ale wyczułem opór z jego strony.

– Sam sobie poradzę, nie traktuj mnie jak kaleki. – Zmarszczył brwi i podpierając się o niewielki stolik niezdarnie się podniósł.

– Byłoby szybciej, gdybym ci pomógł – stwierdziłem, po kilku minutach, gdy udało mu się w końcu po omacku dojść do pomieszczenia, w którym przebywała Alice. Była to jedna z naszych starszych kryjówek, pewnie dlatego się nie zgubił, w dodatku byłem obok niego. Poza tym droga do jej pokoju była całkiem prosta, bez przeszkód, na które mogłyby okazać się dla niewidomego nie lada wyzwaniem.

– Spieszy ci się gdzieś? – Obrzucił mnie gniewnym spojrzeniem, w rzeczywistości świdrując mnie szklistymi, pokrytymi przez niewielkie żyłki, pustymi gałkami ocznymi. Robiąc to zwrócił się w moim kierunku.

  Nie musiałem mówić nic więcej, kobieta szybko zauważyła, że coś jest nie tak, gdy tylko spostrzegła słaniającego się przy drzwiach Abasolma.

– Jak to się stało? – Podeszła szybkim krokiem do rannego, wspierając go i prowadząc do jednego ze stojących pod ścianą krzeseł.

– Znalazłem go w takim stanie, nie chce mi powiedzieć nic konkretnego. Zrozumiałem tylko tyle, że nie skończy się na utracie wzroku.

  Alice dokładnie obejrzała jego oczy oraz dłonie, po czym rozzłoszczona oznajmiła:

– Nic dziwnego, że nie chce się przyznać do tego, co zrobił, bo najwidoczniej postradał resztki rozumu.

– Wytłumacz mi proszę o co chodzi, bo z tego, co widzę, tylko ja tkwię tutaj w niewiedzy. – Wypowiadając te słowa zauważyłem, że nasz kompan spuścił głowę i zwrócił twarz tak, abyśmy jej nie widzieli.

– Jak zapewne wiesz poza klątwami istnieją sposoby na ich osłabienie, zniwelowanie lub wzmocnienie.

– Domyślam się, że nie mamy do czynienia z dwoma pierwszymi opcjami. A więc... – urwałem, pozwalając, by Alice za mnie dokończyła.

– Tak, z pomocą krwi pokonanych dręczycieli wzmocnił swoją klątwę.

– To szaleństwo, przecież ona jest w stanie momentalnie roztopić ludzką tkankę.

– Dlatego nie chciał ci nic powiedzieć. O spójrz, to nie są zwykłe rany. – Wskazała na jedną z jego dłoni, którą w tej samej chwili przycisnął do swojej klatki piersiowej.

– Od razu coś mi się w nich nie podobało. Nie powinniśmy ich jakoś zabezpieczyć?

– To nic nie da. – Dziewczyna pokręciła sprzecznie głową i rozłożyła ręce.

– Jak to? Nie jesteśmy w stanie wyleczyć tego typu zranień?

– Gdyby były spowodowane czynnikami zewnętrznymi, to jak najbardziej, ale nie w przypadku spożycia jej. Jego skóra zacznie się powoli oddzielać od ciała, a gdy już zakończy się ta faza, to możliwe, że inna tkanka zacznie pojawiać się w jej miejsce. Ciężko mi stwierdzić jaka i czy w ogóle, bo nie wiem dokładnie jakiego rodzaju krwi użył. Cały ten proces będzie szalenie bolesny.

– Co stanie się potem?

– Nie wiem, jak już mówiłam nie wiem jakiej krwi użyto, a wątpię żeby chciał nam to powiedzieć. Prawdopodobnie nie będzie przypominać już człowieka, a wszyscy wiemy co to oznacza.

– Jest nam niezbędny, bez jego wiedzy stracimy przewagę, która w poszczególnych starciach i tak już jest niewielka. – Sprzeciwiłem się, mówiąc to, co mi przyszło w pierwszej kolejności do głowy.

– Potrzebny, ale nie niezbędny. Poradzimy sobie bez niego, nie dał nam innego wyboru. Nasi przodkowie nie po to zachowywali wszelkie środki ostrożności, abyśmy teraz wyjawili głupio swoje istnienie. Ludzie nie są na to gotowi i nie wiem czy kiedykolwiek będą. – Alice spojrzała jeszcze raz w jego stronę, nie wiem czy powinniśmy wtedy prowadzić przy nim tamtą rozmowę.

– Nie zgadzam się. Nie chcę być traktowany jak słaby, bezradny gryzoń, który może sobie pobiegać co najwyżej w żałosnym kołowrotku, siedząc przy tym w ciasnej klatce – odezwał się w końcu, przerywając tym samym ciszę, która przed chwilą między nami zapadła.

– Nie zgadzasz się? Nie zgadzasz się?! A kto ci pozwolił odstawić coś takiego?! – powtórzyłem po nim ze złością. Najchętniej w tamtej sytuacji użyłbym argumentu siłowego, ale wiedziałem, że to nie byłoby odpowiednim wyjściem z zaistniałej sytuacji. Nie przy Alice.

– Nie wiedziałem, że potrzebuję czyjejś zgody, aby decydować o własnym ciele – syknął, szczerząc się przy tym.

– Nie udawaj, że nie wiesz, o co chodzi. Sądziłem, że nie jesteś egoistą, który stawia tylko i wyłącznie swoje widzimisię nad dobro wszystkich.

– Każdy jest egoistą, nawet ty, więc zachowaj te bezsensowne uwagi dla siebie.

– Załóżmy, że uda nam się upodobnić cię do człowieka, gdy już będzie po wszystkim. Co zrobisz, gdy będziesz musiał wykonać swoje obowiązki, do których potrzebujesz wzroku?

– Jakoś sobie poradzę – odpowiedział z udawanym spokojem, prostując się i podpierając dłonie o uda.

– Zawsze jest „jakoś to będzie, coś się wymyśli, dam radę”, a gdy przychodzi co do czego, to... – nie zdążyłem dokończyć, ponieważ bezczelnie mi przerwał.

– Wzrok to nie jedyny zmysł, jakim dysponuję. – Zdziwiła mnie forma w jakiej to powiedział, tak jakby dalej nie chciał się pogodzić z jego utratą.

– Szkoda, bo może wtedy byś go należycie docenił. Poza tym już nim nie dysponujesz, jeśli zdążyłeś o tym zapomnieć.

– Wystarczy, przestańcie się targować jak dwie stare baby o karpia na przecenie – Alice podniosła głos, po czym oznajmiła. – Powinniśmy poinformować o tym, co się stało, pozostałych i razem podjąć decyzję, co zrobić z Abasolmem.

– Masz rację, nieważne co ustalimy we dwójkę, i tak najważniejszy będzie wspólny wybór.

– We dwójkę? Widzę, że już zaczęliście mnie traktować jak powietrze – zauważył nasz niewidomy przyjaciel.

– Jesteś naprawdę bezczelny. Powinieneś doskonale wiedzieć, że nie masz nic do gadania, po tym, co zrobiłeś – rzuciła mu prosto w twarz Alice, po czym zwróciła się do mnie. – A ty? Co tak stoisz, Denzel? Idziemy.

– Idę z wami – oświadczył Abasolm, po czym dźwignął się z krzesła.

– Powodzenia, naprawdę przyda ci się przy wchodzeniu po schodach. Miłego czołgania się, jeśli uda ci się do nich trafić – parsknęła, opuszczając pokój.

– Pomożesz mi? – Wyciągnął dłoń w moim kierunku, przybierając przy tym niewinny wyraz twarzy.

– Myślałem, że nie potrzebujesz mojej pomocy. W końcu chciałeś, aby nie traktowano cię jak kalekę. – Ominąłem go i poszedłem za Alice. Nie słyszałem, aby odpowiedział coś na moje słowa. Odczułem lekką satysfakcję, widząc jego przygaszoną minę.

    Razem z Alice zamierzaliśmy skontaktować się z dostępnymi członkami naszej grupy, która nazywała się „Szare Oczy”. Nazwę, jak można się domyślić, zawdzięczała kolorowi naszych oczu – wszyscy bez wyjątku posiadamy szare tęczówki. Jest to nasza cecha charakterystyczna, rzecz jasna po osiągnięciu odpowiedniego wieku, w którym klątwa się uaktywnia.

– Musiał z czymś rozcieńczyć tamtą krew, inaczej już dawno wypaliłoby mu wszystkie organy z językiem na czele. Nie mam jednak pojęcia z czym, nie mógł użyć do tego przypadkowych substancji. – Alice odezwała się, gdy mieliśmy już pewność, że nas nie usłyszy. Podkreślając tym samym fakt, jak dużą wiedzą może on dysponować. Przez chwilę miałem wrażenie, że w jej głosie usłyszałem nutkę zazdrości.

– Jak na osobę pozbawioną języka jest bardzo wygadany. – Pozwoliłem sobie na drobny uśmiech, który momentalnie został zgromiony przez chłodne oblicze kobiety.

– Coś mi podpowiadało, że będą z nim kłopoty. Teraz trzeba zrobić zebranie nadzwyczajne. – Westchnęła z goryczą, wybierając przy tym pierwszy z listy kontaktów. Nie zdążyła wykonać połączenia, gdy telefon sam zadzwonił.

– Cześć Alice, masz chwilkę? – Nie musiała dawać na głośnomówiący, żebym usłyszał głos ze słuchawki, bez wątpienia był to Steve.

– Tak, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Jest ważna sprawa... – zawiesiła w połowie zdania.

– Wybacz, że ci przerwę, ale pilnie potrzebuję pomocy. Utknąłem w ślepym zaułku.

– Co się stało? – Słysząc jego słowa, ożywiła się.

– Pamiętasz zakład pogrzebowy obok którego ostatnio przejeżdżaliśmy? Coś mi tam nie pasowało, więc poszedłem sprawdzić, czy wszystko gra. No i nic nie grało, jeden z jego pracowników przemienił się w dręczyciela i zamordował wszystkich obecnych tam ludzi.

– Czemu poszedłeś sam? Przecież wiesz, że to niezwykle ryzykowne.

– Wydawał się być słaby i ociężały. Myślałem, że sam sobie z nim poradzę, ale soczewka w mojej broni pękła i zostałem bez niczego. – Tak, to było do niego bardzo podobne. Razem z Kevinem prowadzili ze sobą jakąś niezrozumiałą dla całej reszty konkurencję w walce z dręczycielami, coś na zasadzie „kto ma większego”. Najchętniej porywali się samotnie na przerośniętych przeciwników. Niestety żaden z nich odpowiednio nie dbał o swój sprzęt, jeśli nie stało się nad nimi, zupełnie jak nad dziećmi.

 – Potem sobie o tym porozmawiamy, a teraz powiedz mi, czy jesteś ranny.

 – Tak, zostałem zraniony w nogę i nie jestem w stanie chodzić.

 – Udało ci się znaleźć jakieś bezpieczne miejsce, w którym możesz na nas zaczekać?

 – Chwilowo tak, schroniłem się w piwnicy. Nie wiem tylko, ile wytrzymają drzwi. Cały czas słyszę, jak się do nich dobija.

 – Postaram się przybyć tam jak najszybciej. Powiedz mi wszystko, co o nim wiesz – poleciła mu Alice, zmierzając do pomieszczenia z bronią.

 – Zgaduję, że to kolejny nekrofil, który nie był zbyt ostrożny i oberwał przekleństwem od świeżo upieczonego wdowca lub kochanka, ewentualnie od listonosza. To są jednak tylko moje spekulacje, przejdę teraz do pewnych danych. Jest to typ szarżujący, humanoid posiadający trzy metry wzrostu, sylwetka masywna, brak dodatkowych kończyn. Jego dłonie są nienaturalnie powiększone w stosunku do reszty ciała. Posiada grubą skórę, przez co zranienie go jest trudne. Walczy głównie w zwarciu, ale jest w stanie wyprowadzać ataki dystansowe. Jeśli w jego pobliżu znajdują się zwłoki, wchłania je w swoje ciało, a potem używa ich jako pocisków. Nie jestem w stanie określić, które to stadium. Podobnie jak większość jest wrażliwy na błyski światła. Nie przejawia wysokiego intelektu. – Co prawda Abasolm był specjalistą od analizy i rozpoznania, ale na szczęście Steve spotkał się z mało wymagającym typem przeciwnika pod tym względem. Tak, czasem diagnoza była wręcz banalnie prosta, ale nie było to regułą. Niekiedy sprawa potrafiła się nieźle skomplikować.

 – Musimy poradzić sobie z nim we dwójkę. My znajdujemy się najbliżej, a zanim dotrze ktoś jeszcze, to może być jednego szarookiego mniej na tym świecie. Powiadomię jeszcze Dave'a żeby tam przybył, w razie gdyby walka trwała zbyt długo. – Kwaśno uśmiechnęła się, sięgając po grube, skórzane rękawice i nakładając je na dłonie. Były pozycją niezbędną na liście naszego wyposażenia.

       Ciężko mi to mówić, ale kwalifikujemy się pod pojęcie dręczycieli. Dlatego musimy się ubezpieczyć – aby nie zranić się własną bronią. Jak to było? „Zwalczaj ogień ogniem”, w kwestii przeklętych działa to na podobnej zasadzie.

    Uczyniłem to samo, co moja towarzyszka, i sięgnąłem po jedno z poświęconych ostrzy oraz oko Azazela.

        Oko Azazela było bronią dalekosiężną, ale nie można jej zaliczyć do broni palnej. Generowała błyski światła, które stanowiły jedną ze skuteczniejszych metod walki z dręczycielami.

Mieszanka z pozostałości ciał pokonanych, relikwii i całej masy innych substancji, o których nie miałem zielonego pojęcia, czyniły tworzone z niej soczewki tak efektywnymi. Niestety ponad wszystkie zalety, miały jedną bardzo dużą wadę. Podczas ładowania wytwarzały dźwięk podobny do połączenia szlifierki z piłą mechaniczną, przez co wszystkie ataki z zaskoczenia przy użyciu jej odpadały w przedbiegach.

– Dave powinien zjawić się po nas, tak? Pewnie nie będzie zbyt zadowolony, jeśli dotrze na miejsce, jak już będzie po wszystkim. – Upewniwszy się, że wyposażenie moje oraz Alice jest w pełni sprawne i kompletne, udaliśmy się w kierunku drzwi wyjściowych.

– Nie jestem jego żoną ani kochanką, by go zadowalać, mamy inny cel – oznajmiła sucho.

– Myślisz, że powinniśmy skrępować Abasolma? – Powróciłem myślami do mojego niewidomego druha.

– Sądzisz, że ci gdzieś ucieknie? – Uniosła jedną brew, zamykając drzwi na klucz.

– Stracił wzrok, a nie władzę w nogach. Martwi mnie coś innego, zostawiony sam może zrobić wiele głupot lub wyrządzić sobie jeszcze większą krzywdę.

– Nie jest dzieckiem, powinien ponosić konsekwencje własnych czynów. A chwila zwłoki może kosztować życie Steve'a. Abasolm będzie dla nas i tak już bezużyteczny. Wiem, że jesteście przyjaciółmi, ale musisz nauczyć się podążać za głosem rozsądku, a nie ślepo biec za uczuciami oraz osobistymi pobudkami. – Nienawidziłem, gdy mówiła do mnie w ten sposób. Była ode mnie młodsza o pięć lat, a czasem odnosiłem wrażenie, że jest moją matką.

      Pospiesznie zajęliśmy miejsca, tym razem zaszczyt kierowania przypadł Alice. Nie pamiętałem dokładnej drogi do wskazanego miejsca, a ona znała wiele przydatnych skrótów, więc wybór kierowcy był oczywisty.

   Dotarliśmy dosyć szybko, wysiadając z samochodu, przygotowaliśmy odpowiednio broń i ruszyliśmy.

– Myślisz, że nie jest za późno? – spytałem, kierując się w stronę budynku.

– Niedługo się przekonamy. Dave powinien być za jakieś pół godziny – oznajmiła, odczytując z telefonu wiadomość, którą otrzymała chwilę wcześniej.

       Wszedłem do budynku jako pierwszy, na podłodze i ścianach od razu dostrzegłem ślady krwi, ale w zasięgu mojego wzroku nie pojawiło się żadne ciało. Gestem ręki dałem znać Alice, żeby również weszła. Porozrzucane papiery, strzępki ubrań, odłamki szkła oraz samotne losowe przedmioty nasuwały mi wizję piekła, które musiało się tu rozpętać. Oczami wyobraźni widziałem straszliwą rzeź i panikę tych ludzi.

     Najciszej, jak tylko mogliśmy, przemierzaliśmy korytarz, zachowując przy tym należytą ostrożność. W pewnym momencie za jednymi z pobliskich drzwi usłyszeliśmy stukanie. Razem z Alice obrzuciliśmy się wzajemnie zdziwionymi spojrzeniami, po czym byłem już gotowy do ich otwarcia. Zaczekałem tylko na sygnał od Alice, która miała mnie ubezpieczać, w razie gdyby źródłem stukania nie był nieodnotowany ocalały. Po chwili skinęła głową, a ja szybkim ruchem otworzyłem drzwi. Zanim zdążyłem przyjrzeć się upadającej sylwetce, odskoczyłem, unikając tym samym możliwych zranień. Alice silnym cięciem ostrza przepołowiła szyję stworzenia, któremu po unieszkodliwieniu zaczęła się przyglądać. Ciało tej istoty przypominało humanoida, ale było tak nieludzkie... Kopnąłem głowę, aby zobaczyć twarz stwora. Otwór gębowy pozbawiony warg, brak oczodołów, nosa, a do tego pojedyncze kolce umieszczone tam, gdzie u ludzi wyrastają włosy. Z pewnością nie był to nasz cel, a to mogło oznaczać tyle, że był on jedną z kreatur przez niego stworzonych.

– Musi być już w zaawansowanym stadium – wyszeptała, a jej głos zdawał się drżeć. Steve był jej najbliższy z całej naszej grupy, więc zapewne martwiła się o niego.

– Wiem, dlatego powinniśmy się pospieszyć. – Skinąłem głową w stronę schodów na końcu korytarza, jedne z nich prowadziły na piętro, drugie do piwnicy. Schodząc znaleźliśmy jedynie kilka kończyn pozbawionych ciał, nic godnego uwagi.

    Monstrum rzuciło nam się w oczy praktycznie od razu po zejściu do pomieszczenia. Byliśmy przygotowani na najgorsze, ale zupełnie nie spodziewaliśmy się tego, co tam zastaliśmy. Potwór wyważył drzwi, po czym zaklinował się w wejściu. W swojej dwudziestoletniej karierze nie spotkałem się jeszcze z podobną sytuacją i pewnie, gdybym był tylko biernym obserwatorem, miałbym teraz niezły ubaw z oglądania, jak stwór bezradnie szamocze się w potrzasku.

– Jest odsłonięty, mamy idealną sposobność na zaatakowanie go – oznajmiła, wskazując na niewielki obszar między łopatkami dręczyciela. Było to miejsce szczególnie wrażliwe na ataki, nie zabijało, ale zwykle pomagało znacząco osłabić przeciwnika. To tak, jakby uderzyć się w ten nieznośny nerw w łokciu. Zapewne większość osób na świecie miała okazję tego doświadczyć.

     Oboje skierowaliśmy oczy Azazela na jego plecy, krzyżując przy tym nasze promienie, po czym rozległ się charakterystyczny dźwięk, co skutkowało pojawieniem się silnego błysku światła.

Potwór zajęczał przeciągle i znieruchomiał na chwilę, po czym zaczął się miotać jak oszalały.

Ze wszystkich swoich sił walił dłońmi o ściany. W końcu rozwścieczony zniszczył kawałek jednej z nich, uwalniając się. Odwrócił się w naszą stronę, po czym dwukrotnie uderzył masywnymi pięściami w kamienną posadzkę. Przez chwilę przyglądał się nam małymi, czarnymi oczkami i ryknął wściekle. Widocznie nie mógł zdecydować, kogo chce zaatakować w pierwszej kolejności. Szybko zorientowałem się, że musiał zostać wcześniej dotkliwie zraniony i wymęczony długą walką. Jedna z jego nóg była poważnie uszkodzona, zatem prawdopodobieństwo szarży było znikome.

      Nawet jeśli Steve został przyparty do muru, to dał się uprzednio we znaki tej poczwarze i trochę ją poharatał. Spodziewałem się po tym goliacie nadludzkiej siły, ale jego uderzenia musiały stracić swój początkowy impet, a ich szybkość zmalała. Jego siły były już na wyczerpaniu, lecz wciąż lepiej było uważać go za niebezpiecznego przeciwnika.

     Alice ostrzeliwała go przy pomocy oka Azazela, co poskutkowało głośnym zawodzeniem i bezradnym wymachiwaniem pięściami w powietrzu. Tak, jakby chciał odgonić muchy lgnące do solidnego, krowiego placka. Po każdym celnym trafieniu na moment tracił orientację i skupiał się na tej przeklętej małej istotce, która sprawiała mu tyle bólu po to, aby po chwili skupić uwagę na mnie. Skutecznie odciągałem go od Alice, postępując tak samo jak ona. Nie mogłem dopuścić do wejścia z nim w walkę bezpośrednią, Alice nie miałaby najmniejszych szans.

    W pewnym momencie musiał sobie uświadomić, że robimy z niego idiotę. Uniósł w gniewie ręce wysoko ponad głowę i zaczął nimi wściekle potrząsać oraz wykrzykiwać coś w niezrozumiałym dla nas języku. Dostrzegłem zranienie w skórze na klatce piersiowej, której sprawcą musiał być wcześniejszy przeciwnik. To była moja szansa, dzięki temu mógłbym zakończyć jego żywot. Dobyłem świętego ostrza i doskoczyłem do niego, ale momentalnie wycofałem się widząc, że szykuje się do kolejnego ataku. Uderzył tak mocno, że w miejscu, w którym jeszcze chwilę wcześniej byłem, zrobił głęboką dziurę w ziemi.

      Zmobilizował swoje wszystkie siły i mimo rannej nogi, zaczął swoją szarżę. Udało mi się uniknąć jej, ale w ostatniej chwili zdążył uderzyć mnie swoim łapskiem, przez co ze sporym impetem odleciałem w bok. Uderzyłem o coś głową, zamroczyło mnie na chwilę.

    Kiedy już doszedłem do sobie, to dotarło do mnie, że znalazłem się w poważnym niebezpieczeństwie. Dręczyciel trzymał w dłoniach sporych rozmiarów kawał ściany, którym najpewniej zapragnął mnie zmiażdżyć.

   Szybko przeanalizowałem sytuację, moja szansa na wyjście z tego w jednym kawałku prezentowała się naprawdę marnie. Nawet jeśli Alice zacznie go ostrzeliwać jak szalona, ryzykując pęknięciem soczewki, to on i tak może zignorować ból, a następnie zrównać mnie z gruzem. W jego oczach dostrzegłem coś, co pozwoliło mi sądzić, że jest gotów zginąć, byleby mnie zabić.

      Potwór już miał wykonać swoje finalne posunięcie, gdy świetlista linka owinęła się wokół jego rąk, po czym pociągnęła je. Napastnik stracił równowagę, a ciężar, którym miał uśmiercić swoją niedoszłą ofiarę, zmiażdżył mu głowę. Ten to musiał mieć wybitnego pecha w życiu.

     Odetchnąłem z ulgą, nigdy jeszcze się tak nie cieszyłem na widok Dave’a. To, czym pokonał ostatecznie potwora, było jego autorską bronią. Wiele razy powtarzałem mu, że traci tylko czas, pracując nad tym dziwactwem. Tak bardzo się myliłem. Nie wiedziałem właściwie jak działa, nie widziałem nigdy wcześniej jak tego używał, ale w tamtej chwili to było najmniej istotne.

– No patrz, wygląda na to, że moja „bezużyteczna zabaweczka” właśnie uratowała ci cztery litery. – Uśmiechnął się Dave, podając mi rękę i pomagając wstać.

– Nie ciesz się tak, wyglądasz jak łysiejący szympans, kiedy się tak szczerzysz. – W odpowiedzi na mój komentarz przewrócił tylko oczami.

– Nie musisz dziękować, Denzel, naprawdę nie ma za co – wymamrotał tak cicho, że ledwie go zrozumiałem.

Między nami zapadła chwila ciszy, obaj wpatrywaliśmy się w martwego grabarza. Po czym Dave odezwał się jako pierwszy.

– Niezła sztuka. Powinniśmy chyba pobrać próbki, pewnie nie prędko trafimy na podobnego przeciwnika. – Wyjął strzykawkę z niewielkiej torby, którą miał przymocowaną przy pasie.

Korzystając z otwartej rany na klatce piersiowej stwora, napełnił zbiorniczek granatową cieczą i cenną substancję przelał do małej fiolki. Naczynie na powrót umieścił w torbie.

    Alice skierowała się w stronę pomieszczenia, do którego usilnie próbował dostać się poległy. Wraz z Davem poszliśmy jej śladem. Musieliśmy oświetlić je za pomocą latarki, ponieważ było tam ciemno. Pod ścianą z opuszczoną głową siedział nasz towarzysz, nie tylko jego noga była zraniona, ale również ręka. Walka odcisnęła na nim niemałe piętno, miałem wrażenie, że wypełnił się najgorszy scenariusz

– Żyje, ale jest nieprzytomny – oznajmiła Alice, oglądając dokładnie rany Steve'a. Po stwierdzeniu Alice, że nie ma żadnych złamań, wynieśliśmy go z ciemnicy. W świetle przemyła i opatrzyła jego rany. Żadna z nich nie była poważna, ale czekało go uziemienie w łóżku na jakiś czas.

     Po powrocie do kryjówki wyjaśniliśmy Dave'owi, co zdarzyło się przed telefonem Steve'a, podobnie jak ja, z początku nie mógł w to uwierzyć. Dave razem z Alice postanowił powiadomić pozostałych, a ja musiałem odpocząć. W tym celu skierowałem się do swojego pokoju, po drodze dostrzegłem jednak (a raczej poczułem), że podłoga jest zalana. Usłyszałem dźwięk lejącej się wody, który dobiegał z łazienki. Drzwi były uchylone, więc zajrzałem do środka.

    Pod prysznicem stała przygarbiona postać, mokre ubrania przylegały do ciała, po którym spływała woda zmieszana z krwawymi skrzepami. Fragmenty oderwanej skóry zatkały odpływ, dlatego w pomieszczeniu zrobiło się szkarłatne bajorko, które wylało poza właściwy obszar.

    Uważając, żeby się nie poślizgnąć, ostrożnie podszedłem do Abasolma i złapałem go za przedramię, które pokryte było jeszcze sporym płatem skóry. Poczułem, jak za sprawą mojego dotyku traci swoją przyczepność i powoli odkleja się od ciała, oblepiając przy tym moją dłoń.

– Hej, żyjesz? – zapytałem, zupełnie nie wiedząc, co powinienem powiedzieć.

Brak reakcji, dopiero po chwili zauważyłem, że jedna z dłoni zasłania usta. Przez chwilę zdawało mi się, że usłyszałem jakby odgłos przełykania?

     Zapewne przy pomocy wody chciał złagodzić ból. Patrząc na niego nie potrafiłem pojąć tego, że świadomie i dobrowolnie doprowadził się do tego stanu.

     Stałem tak wpatrując się w ten obraz nędzy i rozpaczy, gdy nagle poruszył się. Powoli odwrócił głowę w moją stronę. Jego twarz nie wyglądała lepiej od całej reszty, większość skóry musiał zdrapać. Do tego w okolicach ust widniało kilka paskudnych ran.

– Wynoś się stąd – syknął, a z jego ust pociekła stróżka krwi.

– Zakręć wodę, zaraz zalejesz całe piętro. – Delikatnie pociągnąłem go za rękę.

– Nie słyszałeś co powiedziałem? Wypierdalaj z tej łazienki. – To co zostało z jego twarzy, momentalnie wygięło się w wyraz wściekłości, a w tonie jego głosu wyraźnie było słychać oburzenie.

– Hola, hola, kolego. Skąd u Ciebie tyle jadu i złości? Nie obchodzi mnie w jakim stanie jesteś, nie pozwolę do siebie tak mówić. – Nie kryłem zdziwienia i zniesmaczenia.

– Podejrzewam, że gdyby ktoś zdzierał z ciebie skórę, to też byłbyś wkurwiony z tego powodu.

– Jestem pod wrażeniem, że jesteś zdolny odczuć jakąś różnicę między odrywaniem się skóry przez dotyk mojej dłoni i od strumienia wody. – Wpatrując się w te puste oczy, miałem wrażenie, że zostały stworzone z marmuru. Ich wygląd delikatnie się zmienił przez ten krótki czas.

– Czego ode mnie chcesz? Ponoć nie jestem już wam potrzebny, więc czemu marnujesz swój i mój czas?

– Przestań zanim będzie za późno. – Zacisnąłem dłoń, którą trzymałem jego przedramię.

– Przestać? Tego nie da się zatrzymać, kretynie. A właściwie czemu miałbym chcieć cokolwiek zmienić? Dla plugawych zdrajców, którzy porzucili mnie w obliczu zagrożenia? Czy dla tej dziwki, co doprawia mi rogi za plecami przy każdej sprzyjającej okazji? Dla kłamcy, który śmiał nazywać się moim przyjacielem? Bawiło cię zatajanie przede mną wielu istotnych informacji? A może to wasze „zaufanie” od początku było zbudowane na sztuczności i fałszywości? Ci, którym byłem oddany przez tyle lat, gdy czas mojej użyteczności dobiegł końca, chcą mnie zutylizować jak jakiś marny odpad? Nigdy! Powiedz mi, czy ty zmieniłbyś coś na moim miejscu? – Skrzywił się, a rany wokół jego ust przez ten drobny ruch powiększyły się i zaczęły jeszcze mocniej broczyć krwią.

– Nie poddałbym się szaleństwu, walczyłbym dalej z wszelkimi przeciwnościami. To czyni nas ludźmi – odrzekłem stanowczo.

– Uważaj kogo zwiesz szalonym, ponieważ ten, który nie ma o co ani dla kogo walczyć, może okazać się najniebezpieczniejszym przeciwnikiem. – Wypowiadając ostatnie słowa wykonał gwałtowny ruch, zaciskając kościste palce na moich policzkach.

– Czy to groźba?

– Nie, to stwierdzenie faktów tak suchych, jak pizda twojej byłej. A teraz puść mnie albo odgryzę ci ten połamany kulfon – prychnął, wzmacniając przy tym swój uścisk i zatapiając głęboko w mojej skórze przydługie paznokcie. Mój nos był niejednokrotnie łamany w licznych starciach, przez co nie odzyskał swojego pierwotnego kształtu. Jego porównanie nie umknęło mojej uwadze, ale chciałem dać mu się sprowokować.

– Czemu musisz wszystko utrudniać? Pogarszasz tylko swoją sytuację. – Sięgnąłem kurka i zakręciłem go, po czym przy użyciu siły starałem się wyprowadzić go z łazienki.

– Utrudniać? W tej chwili to ty znalazłeś się w położeniu beznadziejnym. – Zaskoczyło mnie, z jaką łatwością stawiał mi opór. Zdarł przy tym resztkę skóry ze swojej kończyny, rzucił się na mnie i zatopił ostre kły w mojej skórze. Pchnął mnie na ścianę, po czym zrobił coś bardzo dziwnego, co całkowicie mnie zdezorientowało i zwiększyło tym samym jego przewagę. Odgryzł kawałek własnego ciała i przez chwilę go przeżuwał, po czym splunął we mnie tą papką. Po zetknięciu się substancji z moją skórą, poczułem ostry ból. Po tym zabiegu powoli traciłem władzę w jednej z moich rąk. Zanim zniknęła całkowicie, zdążyłem odepchnąć go od siebie.

   Niestety nie zdało się to na wiele, ponieważ chwilę potem powalił mnie na podłogę. Zaczęliśmy tarzać się w tym bajorze, powstałym ze zlepka martwych tkanek zmieszanych z wodą.

      No tak, to było takie oczywiste, jak mogłem wcześniej na to nie wpaść? Nie chciał uczynić niemożliwym przybrania formy energetycznej, a jedynie stać się wystarczająco silnym, aby nigdy nie musieć jej przybierać.

     Niedobrze, walka z poprzednim dręczycielem osłabiła mnie, a czym dłużej trwało to starcie, tym słabszy się stawałem. Próbowałem jeszcze odpierać jego ataki, które stawały się coraz bardziej natarczywe, ale z jedną sprawną kończyną górną było to niezwykle trudne. W końcu wszystko zaczęło się rozmazywać, a na jego twarzy dostrzegłem cień triumfu, gdy raz po raz okładał mnie pięściami po twarzy. Przez obnażone ze skóry nadgarstki, pewnie dla niego było to tak samo bolesne, jak dla mnie.

– Obudził się. – Usłyszałem głos Alice, powoli wracając do rzeczywistości. Moja twarz była w większości pokryta przez bandaże, całe ciało przeszywał gromki ból.

– Co z Abasolmem? – Wszystko momentalnie do mnie wróciło, ostatnie chwile walki z nim i nienawiść malująca się na jego obliczu.

– Musi zostać uśmiercony. Jutro odbędzie się egzekucja.

– A co z naradą? – Próbowałem się podnieść, ale szybko tego pożałowałem, bo ból nasilił się.

– Zaatakował cię i o mało nie zabił tylko dlatego, że Dave zareagował w porę. Nie jest już jednym z nas, a zwykłym dręczycielem. Pozostawienie go przy życiu będzie zbyt ryzykowne i bezcelowe.

– Rozumiem. Szkoda, że wybrał złą stronę barykady.

– Żałujesz go?

– Tak, ponieważ wiem jaki był. Nie zasługiwał na taki los.

– Ej, ludziska, mamy problem. – Dave zjawił się w pokoju jak tornado, a wyraz jego twarzy był śmiertelnie poważny.

– Abasolm uciekł mimo wszelkich środków bezpieczeństwa. – Owymi zabezpieczeniami było pomieszczenie, które zostało specjalnie przygotowane na trzymanie w zamknięciu dręczyciela, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Nie zawsze zwalczanie skutków klątw ograniczało się do zabijania przeklętych.

– Co? Jak to możliwe? – Alice zerwała się z krzesła i poszła w kierunku drzwi.

– Musiał złamać przysięgę. – Wydyszał Dave, a po moim karku przeszedł zimny dreszcz. Przysięga mówiła o tym, że sami nie możemy być sprawcami klątw, ani z ich pomocą posługiwać się żywymi istotami, przedmiotami czy otoczeniem.

– Czy on zna konsekwencje? Straci przez to człowieczeństwo – wydusiłem z siebie.

– Człowieczeństwo? Wraz z wypiciem swojej „cudownej mikstury” odrzucił je. Powinniśmy byli od razu wyrwać mu język – prychnęła ze złością Alice. Do rzucenia potężnych klątw wystarczyły słowa przepełnione szczerą nienawiścią.

– To straszne, co lęk może zrobić z ludźmi – skwitowałem.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje