Historia
Płomienie
Alarm. W mojej dzielnicy w ostatnim czasie spłonęły cztery domki jednorodzinne. Oczywiście według rządu powinienem zacząć się bać. Środkowy palec w ich stronę, nikt nie będzie mi rozkazywać.
Zresztą, dziwią się? Gdzie była straż pożarna, co? A znając życie ktoś po prostu znowu zasnął z petem w gębie. Albo jakiś gówniarz się bawił zapałkami. Nie będą mi wmawiać jakichś teorii o piromanie czy coś w tym stylu.
Płomienie za każdym razem strzelały wysoko i zabijały wszystkich którzy przebywali w budynku. Nie, nawet nikt nie umarł w szpitalu, zawsze wyciągali spalone zwłoki. Swoją drogą, nie myślicie, ze to dobry sposób żeby ukryć morderstwo? Wiecie, w takiej spaleniźnie większość dowodów pewnie idzie w głęboko…
Tak myślałem przez pierwszy tydzień. A potem spłonął budynek tuż obok mojego domu…
Pierwszy raz trafiło się, ze ktoś przeżył. Mała dziewczynka, trafiła do szpitala. Gdy tylko przebudziła się ze śpiączki, pomimo że powinna spać, zaczęła krzyczeć. Krzyczeć o tym, że on przyjdzie.
Kolejnego dnia spłonął szpital. Kilka osób zmarło, ta dziewczynka też. Ale szczerze mówiąc szybko ugaszono płomienie.
To było niepokojące. A jeszcze bardziej stało się, gdy usłyszałem wypowiedź jednego ze strażaków.
Mówił, ze płomienie były… Złośliwe. Nie potrafił tego wytłumaczyć, twierdził, ze używają najnowszych metod, a pomimo tego ogień nadal płonął. Jakby miał wole przetrwania.
Brzmi to jak brednie, ale uwierzcie, potem spłonęło jeszcze dużo budynków. Wtedy wszyscy już byli pewni, że do czynienia mają z jakimś maniakiem który mści się na społeczeństwie jako ogóle, podpalając losowo wybrane domy.
Tych ludzi NIC nie łączyło. Oprócz tego, ze mieszkali w jednej dzielnicy.
Oczywiście wybuchła panika. W telewizji ciągle to samo, w jednym programie wypowiada się strażak.
- Czy są jakieś metody aby łatwo ugasić taki ogień?
- Oczywiście, nie wszystkie…
Kolejny program – wywiad z psychiatrą.
- Czy spotkał się pan kiedyś z przypadkiem który mógłby pasować do naszego szaleńca?
- Oczywiście, ale nie można od razu zakładać, ze…
Nic nie wiedzą, same wymijające odpowiedzi. Gdyby naprawdę się bali na ulicach stałyby wojska, a tak uspokajają ludzi jakimiś kłamstwami.
A płomień płonie. Coraz mocniej.
Na wszelki wypadek zaopatrzyłem się w broń. Oczywiście, że nie legalnie, teraz to pewnie spisaliby moje imię, nazwisko, rok urodzenia, numer buta i inne podobne pierdoły. Na wszelki wypadek.
Kupiłem coś małego i poręcznego, idealnego, żeby wpadkowa naboje w ciało jakiegoś piromana…
Czułem to. Czułem, ze to się zbliża.
W nocy zbudził mnie hałas. Jakby szuranie. Cicho wstałem i chwyciłem moją broń. Szuranie dobiegało z piwnicy. Byłem pewien że to podpalacz. Wokół panowała ciemność, ale ja nie zapaliłem żadnego ze świateł. Chciałem zaskoczyć go w mroku i zabić. Po prostu.
Drzwi piwnicy były lekko otwarte i przez tą wąską szparę do korytarza wpadało światło. Podszedłem jak najbliżej i czekałem. Słyszałem tylko skrobanie i skrzypienie. Wtedy nagle otworzyłem drzwi.
Pytacie dlaczego tego nie zastrzeliłem? Gdybyście zobaczyli to co ja, tez pewnie nie moglibyście zrobić ruchu.
TO stało przy ścianie. W czymś, co mogłoby być dłońmi, trzymało dwa karnistry z benzyną. Właśnie chyba miało wylać jeden, ale zatrzymało się i wpatrywało we mnie a ja w nie.
Całą jego czarną skórę pokrywały blizny, niektóre krwawiły albo były zaropiałe. Wyglądało na to, że to coś samo było ofiarą pożaru, jakby dopiero co uciekło z jednego z płonących budynków. Prawie siedziało, jakby w kuckach. Ah i oczy. Nie było oczu. Było tylko czarne, zrośnięte mięso. Przyglądało mi się. W końcu zaskrzeczało przeraźliwie i zaczęło się wspinać do okna przy samym suficie piwnicy. Skrobało swoimi przydługimi paznokciami o ścianie aż w końcu uciekło. A ja nie mogłem się ruszyć. Po prostu nie mogłem.
Od tego czasu w okolicy nie spłonął żaden budynek. Chyba się przeniósł.
A ja po prostu czekam na informacje, że znowu coś zaczęło płonąć. On nie odpuści
Komentarze