Historia

Spotkanie

dark_feather 4 9 lat temu 6 270 odsłon Czas czytania: ~9 minut

To opowiadanie jest kontynuacją wcześniejszej historii:

http://straszne-historie.pl/story/9736

Ostatnie miesiące były dla mnie udręką. Uraz psychiczny, jakiego doznałem, sprawił, że zapomniałem niemal wszystko, co wydarzyło się, odkąd ujrzałem tamtą otwartą klapę w piwnicy. Jednakże od tego czasu pozostała mi dość głęboko zakorzeniona arachnofobia. Leżałem na moim łóżku w niedawno zakupionym mieszkaniu w jednym z warszawskich bloków.

Potrzebowałem ludzi. Miałem wrażenie, że nie mogę zostać sam, a już na pewno nie w ciemności. Mieszkanie było małe i znajdowało się w typowym postkomunistycznym bloku. Miało przedpokój, który był jednocześnie kuchnią i z którego można było wejść do łazienki albo dużego pokoju. Z większego przechodziło się do małego. Duży uczyniłem gościnnym, zaś mały był moją sypialnią, w której się teraz znajdowałem.

Było tu tylko łóżko. Leżałem na nim, ściskając mój najnowszy nabytek. Był nim pistolet. Nie był on jednak przeznaczony do mierzenia się z tym, co mnie prześladuje. Miał mi on raczej zagwarantować możliwość ucieczki, spowolnienie tej istoty… W najgorszym wypadku szybką śmierć. Od chwili nabycia nigdy się z nim nie rozstawałem. Towarzyszył mi na każdym kroku. Spoglądałem nerwowo na śnieżnobiałe ściany. Łóżko stało na środku i często je przesuwałem. Pokój odmalowywałem praktycznie co miesiąc. Sprzątałem codziennie. Nie mogłem pozwolić, by powstała choć jedna pajęczyna… Białe ściany mnie nie uspokajały, ale przynajmniej też nie drażniły. Zamknąłem oczy, oddając się innym zmysłom. Zza uchylonego okna słyszałem miliony rozmów, zaś mój nos odczuwał spaliny. Choć nie podobało mi się tutaj, wiedziałem, że jest to zło konieczne. Tam noce były inne, ciemne... Tutaj zawsze były światła latarni oraz tętniące życiem budynki, nie wspominając już o tym, że nie gasiłem na noc światła. Starałem się usnąć. Po dłuższej chwili mi się to udało. I choć świat stał się na pewno jaśniejszy odkąd opuściłem przeklęty dom, to mimo wszystko królestwo mojej jaźni ciemniało z każdym dniem.

To był jeden z TYCH snów. Leżałem na wielkiej pajęczynie zawinięty w kokon, tak że wystawała tylko głowa. Na około były miliony innych pajęczyn na których znajdowały się kokony. Większość z nich była mała, najmniejszy wyglądał na około pięcioletnie dziecko… Wszędzie było ciemno. I wtedy… Stało się. Te oczy. Te przeklęte oczy! Ale tym razem nie one były najgorsze. Rozległ się głos. Głos dochodzący z mojej czaszki, jakby drapały o nią małe pajęcze nóżki…:

Zabij…

Szept… delikatny, a jednak tak sugestywny… nie wiedziałem, czy był skierowany do mnie, czy do wielkiego, obrzydliwego czegoś, co powoli snuło do mnie…

Następnego dnia zająłem się ponownie malowaniem. Było to teraz moje hobby, choć początkowo nie zabrałem się za malarstwo w celu spełnienia potrzeb artystycznych. Policja nigdy nie odnalazła „Łez Niewinności”, a chłopiec i dzieci zniknęły z mojego życia, dlatego postanowiłem odtworzyć go najlepiej jak potrafię. By to zrobić, zacząłem od prostych malowideł. Klasyczna martwa natura. Jednak niezależnie od tego, ile razy próbowałem, na moim płótnie owoce były zgniłe. Nie wiem, dlaczego tak pociągałem linie. Moim podstawowym założeniem było osiągnięcie soczystego półmiska owoców. Tymczasem spod moich dłoni wychodził przekwitły obraz zepsucia. Jedno jednak musiałem obrazowi przyznać: wyglądał on realistycznie. Czułem w nim jednak jeszcze coś. To samo uczucie, gdy ujrzałem małego płaczącego chłopca... Odepchnąłem te myśli. Malarstwo stało się dla mnie jedynym źródłem ucieczki. Po kilku dniach osiągnąłem jednak sukces. Mój obraz oddawał rzeczywistość… Ponieważ owoce zgniły…

Pomimo koszmarów i arachnofobii wszystko się zaczęło układać. Już rok po spotkaniu z tamtą istotą moje obrazy stały się na tyle dobre, że mogłem się z nich utrzymywać sprzedając je do galerii. Czasami płatały mi figle… rysowałem szczegóły, których nie było. Innym razem wszystkie postacie zdawały się na mnie spoglądać. Czasem też, ku mojemu ogromnemu przerażeniu, na płótnie występowały pająki.. realistyczne, małe, z milionem oczu i długimi, kosmatymi nóżkami… Jednak ten obraz, który malowałem, miał być jednym z najbardziej niezwykłych. Gdy go ukończyłem, długo nie mogłem wyjść z podziwu. Skąd coś takiego wzięło się w mojej głowie? Nie byłem nawet pewny, dlaczego umiałem tak realistycznie namalować pewne szczegóły… Ale po kolei. Tłem obrazu była moja ulica, o zachodzie słońca, dokładnie takim jaki w tej chwili padał na obraz. To rozumiałem. Na ulicy był wypadek. Tłum gapiów. Zderzone samochody, potężnie wbite w siebie. To też rozumiałem. Ale dlaczego w mojej głowie pojawił się kierowca, który wywlekł się z samochodu? Dlaczego tak dokładnie, niemal chirurgicznie, potrafiłem opisać fragmenty oderwanej skóry z jego twarzy? Jego zmiażdżoną gałkę oczną? Jego napuchnięte usta, z których wypłynęło kilka zębów wypychanych przez strumienie krwi? Dlaczego niemalże dało się zauważyć ruch jego zmasakrowanych kończyn boleśnie sunących po ziemi? Zmroziło mnie to do szpiku kości. Nie chciałem tego widzieć. Narzuta szybko zakryła nieprzyjemny widok. Odwróciłem się do okna i wtedy to zobaczyłem… Był na parapecie i wlepiał we mnie swoje małe nienawistne oczka. Uderzyłem go otwartą dłonią. Zmiażdżyłem. Z jakiegoś powodu poczułem się winny. Ale tylko na ułamek sekundy. Jeżeli one mnie zobaczą… To powiedzą jemu… Dawno zapomniany strach odżył… i ten obraz. Musiałem odetchnąć. Chwyciłem mój czarny płaszcz i po śliskich schodach zszedłem na dół. Gdy wyszedłem z klatki, poznałem nowy wymiar strachu. Scena, którą ujrzałem, była żywcem przeniesiona z mojego obrazu. Zachód słońca, tłum ludzi, dwa samochody… i człowiek… okaleczony, powoli pełznął w moim kierunku. Jak robak. Miałem ochotę go dobić. Z żalu. Nie mogłem po prostu na niego patrzeć. Czułem, jak moja ręka sięga po pistolet.. Cofnąłem ją. To było absurdalne. W takiej chwili myśleć o tym, by kogoś zabić?! Postąpiłem inaczej. Sięgnąłem po telefon. Wcześniej uważałem komórki za przeszkody w spokojnym życiu. Jednak wiele rzeczy ulega zmianie pod wpływem przymusu. Tamtej nocy długo zasypiałem. Wiele myśli i pytań bez odpowiedzi wciąż nie pozwalało spocząć. Dlaczego to namalowałem? Co w ogóle wydarzyło się rok temu? Dlaczego nie pamiętam nic, odkąd ujrzałem tamtą klapę? I ten pająk… czy on już wie? Czy przyjdzie? W końcu jednak zmęczony nerwami zasnąłem…

I kolejny ze snów, które tak dobrze znałem. Ten las. To tutaj odbyło się najważniejsze wydarzenie tamtej nocy. Przypomniałem sobie znów zwłoki dzieci w pajęczynach. Przed oczyma stanął mi chłopiec… jego słowa odbijały się dźwięcznym echem. Czystym jak szkło. Ale wydaje mi się, że jednej linijki wtedy nie mówił… być może powiedział to później?

To mój dar dla Ciebie.

Te słowa, choć znajome, nigdy nie rozbrzmiały w moich uszach. Czym był dar? Nie wiedziałem. I nie miałem czasu się zastanawiać. Tysiące oczu pomiędzy konarami…. Mściwe, mordercze… Biegłem. Czułem ból zesztywniałego ciała. Przeciążałem je. Serce i płuca uciekały ze swoich miejsc. Most… to koniec. Ślepy zaułek... I głos, ten sam w każdym śnie…

Zabij.

Krzyk. Mój czy chłopca?

Nie, nie, nie, nie… NIE!

Zerwałem się. Środek cholernej nocy, a moje serce biło jak oszalałe. Drżącymi rękami przetarłem spocone czoło. Wszystko zdawało się kręcić wokół własnej osi. Zegar wskazywał dopiero dziesiątą w nocy. Wstałem i ruszyłem do kuchni napić się szklanki wody. Jednak w połowie drogi stanąłem. Czyste płótno. Poczułem to. Silniej niż kiedykolwiek. Przy świetle wolframowych żarówek znów tworzyłem, choć tego samego dnia przysięgałem sobie, że nigdy już nie wezmę pędzla do rąk. Jednak obraz, który teraz stworzyłem, nie był złowieszczy. Aczkolwiek… był ważny. Czułem to. Czułem, jak coś kierowało moją ręką, gdy stawiałem kolejne kreski, gdy nadawałem kolorów, gdy tło zaczęło ożywać pod magią świateł i cieni. Gdy skończyłem, dopiero zarejestrowałem co pojawiło się na płótnie. Ciemne pomieszczenie. Wyglądało to na stary zaniedbany pokój. Ku mojej uldze nie było tam jednak żadnej pajęczyny… jednak, przy starych meblach, na fioletowym fotelu ustawionym tyłem do okna, siedział ktoś… Mężczyzna… Był stary, choć to słowo wydawało mi się nie na miejscu… Jakby jego oczy widziały nie dziesiątki lat, ale tysiące. Był ubrany w czarne spodnie, białą koszulę i niemal antyczną, czarną kamizelkę. Usiadłem pod oknem. Zmęczony, w półśnie doczekałem brzasku. Nie mogłem odpocząć. Miałem jeszcze coś do zrobienia. Chwyciłem oba stworzone poprzedniego dnia obrazy i zaniosłem je do galerii. Od progu jednak czekała mnie kolejna niespodzianka. Pojawił się nowy obraz. Obraz, który przedstawiał to samo pomieszczenie, co na moim malowidle, jednak z drugiej strony. Widać było drzwi, dalsze fragmenty mebli i jeszcze jeden fotel ustawiony przodem do okna… Na którym siedziałem ja. Podszedłem bliżej. Upuściłem obrazy i runąłem na podłogę. Znałem doskonale nazwisko autora. Frank Schwartz.

Poprosiłem w galerii o adres Schwartza. Byłem tam znany. Wcisnąłem im historyjkę o tym, że Frank był moim nauczycielem. Zgodzili się natychmiast. Teraz szedłem tłoczną ulicą, w samym środku dnia, tam, gdzie wskazywała kartka. Myśli ciskały się w czaszce jak oszalałe. Czy to jakiś żart? Facet musiałby mieć ponad dwieście lat. A jednak spodziewałem się, że go tam znajdę. Że to właśnie on, człowiek odpowiedzialny za to wszystko. Doszedłem w końcu do starej, praktycznie opuszczonej kamienicy. Ze ścian sypały się resztki farby. Nawet w blasku słońca zdawała się ona ponura. Czarny, spadzisty dach, szare ściany... Okna małe, lekko zaokrąglane u góry. To nie było miejsce przeznaczone dla żywych, ale dla tych, o których śmierć zapomniała. Wszedłem. Po drewnianych, wilgotnych, skrzypiących schodach dotarłem na trzecie piętro. Tam znalazłem w końcu mieszkanie 34. Zapukałem do drzwi. Te otworzyły się praktycznie same. Zwątpiłem. Czy on mnie oczekiwał? Jednak jeśli chciałem zakończyć ten koszmar… musiałem wejść. I zrobiłem to. Przede mną ukazała się scena z mojego obrazu. Starzec powoli uniósł wzrok i spojrzał mi prosto w oczy. W końcu wydał z siebie głos. Miałem wrażenie, że jego słowa przebijają się przez warstwę wielu lat jak przez stertę kurzu. Tłumiony, ochrypły głos rozbrzmiewał w pokoju z niepokojącym echem.

- Więc w końcu przyszedłeś. Nie muszę się chyba przedstawiać. Usiądź.

Niedbale wskazał na fotel naprzeciw niego. Gdy usiadłem, dopiero zrozumiałem. To naprawdę był on. Wreszcie, to spotkanie miało wyjaśnić wszystkie zagadki i rozwiać wszelki wątpliwości.

Zabij.

Ten głos… on też tu był… Po raz pierwszy wyszedł z granicy snu. Moje przerażenie musiało się odbić na twarzy. Schwartz odezwał się:

- Na pewno przyszedłeś po odpowiedzi. I po coś jeszcze. Ale zacznijmy najpierw od przeszłości.

Byłem młodym malarzem, gdy nabyłem tamten dom. Wiedziałem, że moje obrazy nie są zbyt dobre. Chciałem to zmienić. Zapisywałem się na różne kursy, malowałem całymi dniami, ćwiczyłem w każdej wolnej chwili… W końcu jednak miałem dość. Rzuciłem wszystko i wyprowadziłem się z dala od ludzi. Miałem odpocząć, a później zacząć życie na nowo w innej dziedzinie. Jednak malarstwo nie dawało mi spokoju. Wracałem do niego. Co parę dni bądź tygodni. Nigdy dłużej. W końcu postanowiłem poszukać innych metod. Tak, podpisałem pakt z demonem. Miałem otrzymać zdolności i wieczne życie w zamian za żywych ludzi. Przybrał on postać pająka i kazał się karmić świeżym mięsem. Przynosiłem mu dzieci. Za każde życie otrzymywałem zdolności pozwalające stworzyć kolejny obraz. I w końcu trafiłem na tego chłopca. On wiedział, co chcę z nim zrobić. Ale nie tylko to. On przewidywał przyszłość. Co do sekundy. Kiedyś powiedział mi, że on pożre i mnie. Przestraszyłem się. Uwięziłem go pod klapą. Chłopca zamordowałem. Krew, którą wtedy przelałem… sprawiła, że ja również nauczyłem się przewidywać przyszłość. Uciekłem. Zamieszkałem tutaj. Wiedziałem, że ten dzień nastanie. Resztę już chyba znasz.

Po usłyszeniu tej historii… Przypomniałem sobie wreszcie, co stało się wtedy na moście. Miałem prosty wybór. Przeżyć, oddać swoje ciało w jego władanie i zabić… albo umrzeć. Wiedziałem już, co muszę zrobić. Wyjąłem pistolet. Schwartz spojrzał na mnie przenikliwie:

- Chcesz się stać na wieki jego marionetką? Ja mogłem uciec. Ty też możesz. Musisz jednak podjąć wybór.

- I kto to mówi. Zabijałeś dzieci. Nie powinienem mieć dla Ciebie żadnej litości.

- Owszem, ale ja paktu nie wypełniłem. Ty, jeśli mnie zabijesz, będziesz na zawsze w jego mocy. Co wybierasz?

Siedziałem. Zimna stal popychała mnie, by to zrobić. Głos w mojej głowie… Rozkazywał.

Zabij.

Wiedziałem już. Przeleję krew. Schwartz rozwarł usta w zdumieniu. Nie chciałem mu pomagać, ale wiedziałem, że ma rację. Jednak… miałem już dość. Dość ucieczki. Dość bycia zaszczutym. Przyłożyłem pistolet do skroni. I pociągnąłem za spust. Nim kula dotarła do mózgu, przeszła przez coś jeszcze. Przez małego pająka znajdującego się w mojej czaszce.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

jedna z niewielu historii, którą, mimo jej długości przeczytałam w całości. :) naprawdę interesująca :) 8/10
Odpowiedz
Bardzo ciekawa historia.. Miejscami bylam w napieciu co sie stanie i koniec mnie zaskoczyl... Ciekawie sie czyta ... Czekam na inne historie ;*
Odpowiedz
Historia naprawdę świetna , ciekawie napisana i co najważniejsze bardzo wciągająca. gratulacje naprawdę świetny tekst .
Odpowiedz
Dobra historia, stosunkowo niewiele błędów i zakończenie, którego się nie spodziewałem. Aczkolwiek motyw obrazów przepowiadających przyszłość przypomina mi troszkę ,,Rękę Mistrza" Stephena Kinga.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje