Historia
Chipsy
Jak co tydzień w piątek około godziny 21:30 siedziałem z moim znajomym w szopie. Nie była ona może zbyt schludna, jednak mieliśmy w niej prąd więc żarówka zwisająca z sufity świeciła się, a telewizor nadawał akurat jedną z najgorszych komedii jaką w życiu widziałem. Szopa jak to szopa, nic nadzwyczajnego w niej nie było, poza jedną mała klapą wiodącą na jej poddasze. Nigdy nie odważyliśmy się tam wchodzić, a co dopiero w nocy (zawsze bałem się bardzo ciemnych miejsc).
W ten właśnie wieczór, mój durny kolega ubzdurał sobie że zrobi mi fenomenalny kawał, i schował ostatnio piwo właśnie w to miejsce w które bałem się zaglądać, na poddasze szopy. Śmiał się ze mnie tak długo że w końcu nie wytrzymałem i po nie poszedłem, a kiedy byłem już na górze stanąłem z triumfalnym uśmiechem trzymając piwo w prawej ręce.
- Uważaj! Za tobą! - Krzyknął mój kumpel, a ja ze strachu omal nie narobiłem w portki. Szybko zlazłem stamtąd zamykając za sobą pośpiesznie klapę.
- Pojebało cię! – zacząłem na niego wrzeszczeć, ale bezskutecznie bo on wciąż śmiał się jak ogłupiały. W końcu jakoś się uspokoiłem i stwierdziłem że jednak to był dobry kawał i śmiałem się z kolegą z siebie samego przez całą noc. Mijały dni a my wciąż wieczorami przesiadujemy w mojej szopie, razem z Mickelem (tak nazywałem stwora ze strychu). Gadaliśmy do niego, śmialiśmy się razem z nim, traktowaliśmy go jak najlepszego przyjaciela ale on tak naprawdę nie istniał.
I znowu piątek, znów dochodziła 21:30, a my oglądaliśmy mecz w telewizji, popijając zimnym browarem, i zajadając się Chipsami. W trakcie przerwy spotkania postanowiliśmy podzielić się naszymi emocjami razem z Mickelem. Wzięliśmy parę chipsów, otworzyliśmy klapę i wrzuciliśmy je do góry. Już mieliśmy wchodzić po drabinie kiedy to co usłyszeliśmy zmroziło nam krew w żyłach. Słyszeliśmy jakby ktoś… Jadł chipsa.
.
Już nigdy tam nie wróciliśmy…
Komentarze