Historia

Escape

allex91 0 9 lat temu 640 odsłon Czas czytania: ~7 minut

1

Szosa z Eastside do Bostonu z każdą sekundą nagrzewała się coraz bardziej, a ja mimo woli słaniałam się pod naporem upału i zmęczenia, jakie coraz bardziej brało mnie w swe objęcia. Pragnęłam raz na zawsze wydostać się z zasięgu ich wzroku, czyhali tylko na jeden, choćby najmniejszy błąd, który miałby zmienić moje życie raz na zawsze. Każdy następny krok musiał być przemyślany miliony razy, „by nie potknąć się o gnijącą kość, by nie upaść w pył spalonego ciała”. W tym przypadku upadek oznaczał wieczny mrok, końcowe osamotnienie i głuchotę umysłu, która następuje po przytuleniu Czarnego Anioła, znanego przez nas pod postacią śmierci.

Dlaczego to ja musiałam przekonać się o tym, że marzę tylko i wyłącznie by żyć? Przekonać się na własnej skórze, którą z każdą chwilą mogłam opuścić gdybym tylko się poddała.

Nadal czuję jak one podążają za mną, powolnym, lecz równym marszem, jak głodnym i odległym spojrzeniem starają się rozdrapać rany, które wcześniej zadały mojemu po brzegi wypełnionemu strachem sercu. Są jak moje przeznaczenie, które tak czy owak musi nadejść, którego nie można pokonać, które ledwo można zmienić, obrócić na swoją korzyść, ale które i tak obierze swój „poprawny” kierunek i dalej będzie dążyć do tego by mnie zniszczyć.

Od słońca tak piekielnie zaczęły piec mnie oczy. Moja intuicja mówiła, że nie mogę stanąć, muszę dotrzeć do celu. Doszłam wreszcie do upragnionych „bram” miasta. Wydawało się być bezpiecznie, a to, że się wydawało zostało potwierdzone. Nagle poczułam się jak dzieciak, który zbił porcelanową zastawę sąsiada, ten jak bez wytchnienia go gonił, tak przestał. Mogłam odpocząć. Ujrzałam tę istotę o rozpromienionej twarzy, blond włosach. Tak spokojną, nie czujną, podążała ku mnie … I to na nią padło. Na zakręcie pojawił się czarny wóz terenowy, znów poczułam wewnętrzny niepokój i odrażającą bliskość mrocznych tworów. W ułamku sekundy kobieta znajdowała się prawie martwa w moich ramionach. Widziałam jak życie powoli z niej uchodzi. Twarz wcześniej tak spokojna, teraz nie wyrażała absolutnie nic. Pogrążona w nieprzytomności, umierająca. Jednak one nie chciały jej zabrać, chciały mnie, chciały dokończyć swe dzieło, a wywołując tragedię bardziej się do mnie zbliżyły. Marie pozwoliły żyć. Była tylko przynętą, i choć nie było mi dane dokładnie wiedzieć, kim rzeczywiście są, zdawałam sobie sprawę, iż znają mnie bardzo dobrze i nie są przyjaźnie nastawione.

Dokoła mnie zrobiło się zamieszanie. Świat wirował, a ja traciłam świadomość. Coraz ciężej było przypomnieć sobie, co wydarzyło się wczoraj, jak i nawet przed chwilą. Przerażeni ludzie biegali w pobliżu mnie i rannej kobiety usiłując udzielić pomocy. Uszy przedarł pisk syren karetki pogotowia ratunkowego. Ratownicy zabrali nas do jej wnętrza, a dosłownie chwilę później pojazd ruszył w kierunku miejscowego szpitala. Nigdzie nie czułam się bezpiecznie, a budynek pomocy medycznej w Borenwood przyprawiał mnie o dreszcze. Widziałam jak Czarny Anioł kochał to miejsce, jak ze sztuczną czułością obejmował swą kolejną ofiarę, śmiertelnie chorą na coś, co sam zesłał. I jak w oka mgnieniu stał tuż przede mną ze swym szyderczym uśmiechem i uwięzioną w krwawiących oczach duszą nieszczęśnika. Słyszałam ponury, dobijający krzyk i jego czuły szept „czekam na ciebie”, czułam panującą, w powietrzu żałobę i jak pogładził swoją dłonią mój policzek, a później przeniknął moje bezbronne ciało. Był wobec mnie ciepły i delikatny, choć wiadomość, jaką mi przekazał i to, co wcześniej widziałam przeczyła jego zachowaniu. Teraz znałam już jednego z wielu moich prześladowców, a świadomość, że reszta z nich jest dużo bardziej brutalna i rządna krwi napawała mnie lękiem. Osłabłam, dokoła panował tylko szum powstały ze zlewających się w jedność dźwięków. Pielęgniarka była przy mnie, obraz powoli się zamazywał. Pod zamkniętymi powiekami nadal widziałam wyraz jego smukłej twarzy, aż w końcu zniknął w całości pochłonięty mgłą i zapanowała grobowa cisza.

2

Nie wiem, co się ze mną działo…

Nie wiem, dlaczego i nie wiem, jakim prawem… Wiem tylko, że aby przeżyć muszę jak najszybciej stąd zniknąć.

Wszystko wróciło… Te twarze, wspomnienia zdarzeń z przed kilku dni, o których zapomniałam budząc się wtedy na szosie. Zdałam sobie sprawę jak bardzo przez cały ten czas byłam bezbronna. Narażona na atak. Zdawałam sobie sprawę, że to nie koniec. One nadal za mną podążały, a ja jak na razie mogłam tylko uciekać. Wiem, że od tej pory muszę nauczyć się szybko podejmować właściwe decyzje, bowiem na tej linii zawiodłam po całości.

Muszę wstać i to też robię. Wodzę oczami po pustym pomieszczeniu szpitalnym, sama nie wiem, czego szukam. Znalazłam drzwi, w ich kierunku idę, ale coś blokuje mi rękę, to wenflon, który wyszarpuję ze swojego ciała z nieprawdopodobną siłą. Wychodzę na korytarz, czuję jak po ręce spływa mi ciepła, wąska strużka krwi z rozszarpanego miejsca na moim ciele. Zamykam oczy widzę tę bezbronną twarz córeczki Elenor, która z przerażeniem w oczach, błagalnym spojrzeniem zwraca się w moją stronę. Nie mogę jej pomóc, dla niej jest już za późno. Mogę teraz tylko obserwować jak To powoli konsumuje jej ciało, delektując się każdym jego kawałkiem. Znowu zaczynam zapominać – reakcja obronna mojego umysłu, ale ta twarz pozostała. Rzewny płacz wydobywa się z sali obok. Otwieram oczy. Czarny anioł zabiera dziecko, z taką czułością prowadzi je przez ten cholerny korytarz. Nienawidzę tego miejsca, nienawidzę tego miasta, szpitala, momentu, za dużo tu śmierci. Coś pcha mnie i zaczynam biec za nimi, ostatkiem sił jestem w stanie wydać krzyk ze swojego gardła.. Dziecko się odwraca i szybkim ruchem wyrywa z objęć tamtego potwora, który tym razem rzuca się ku mnie. Nieopisana radość matki i mój jakże nieopisany strach. Jego szpony w moim ciele i zapach krwi, tak słodko nęcący. Zadrapania i siniaki, moje ciało z impetem uderza o sufit, a następnie upada z równie mocną siłą na podłogę szpitalnego korytarza. Cisza. Obraz znów powoli zanika. Ostatkiem sił czołgam się jeszcze po posadzce pustego pomieszczenia. Lewa ręka w przód, staram się na niej podciągnąć, co uniemożliwia mi straszliwy ból. Nawet podłoga zachlapana krwią nie staje się mym sprzymierzeńcem, wydaje się tak niedostępna, odległa, śliska, mroczna, nieprzyjazna… Jakby nawet i ona, choć to mentalnie i fizycznie niemożliwe, chciała mnie zatrzymać, bądź nawet zrzucić w mroczną otchłań, gdzie śmierć o kocich oczach, bez zadawania sobie zbytniego, ba jakiegokolwiek trudu znalazłaby i dopadła mnie w ciągu jednej chwili. Oto rychły koniec tej historii, nie przepraszam… jednak nie. Monstrum ciągnie moje prawie bezwładne ciało w stronę mroku, ale w drzwiach pojawia się pielęgniarka i to ona ratuje moje nędzne życie. Jednak ja z wyjątkiem porywającego bólu już nic nie czuję. Mam tylko świadomość, że uratowałam dziecko, być może tak niewinne jak dziecko Elenor, którego obraz twarzy powoli zanika pozostawiając mój umysł w spokoju.

Odzyskawszy przytomność obudziłam się leżąc na szpitalnym łóżku. Przeniesiono mnie do sali, w której leżała Marie – ta dziewczyną z wypadku. Siedziała na sąsiednim łóżku dość mocno poobijana, mimo to patrzyła na mnie świadomie, acz z przerażeniem wyraźnie wypisanym na twarzy. Ja też się bałam. Zaznawszy jego gniewu uświadomiłam sobie, że w tej walce już na starcie nie mam żadnych szans…

Wieczorem przywieziono z wypadku ranną kobietę. Suzanna również trafiła do naszej sali. Noc zapowiadała się bezsennie, ale i nie tylko. Po 22:00 kobieta zaczęła skarżyć się na swoje życie, o 24:01 już nie żyła.

Teraz widzę jej ciało, które z każdą sekundą staje się coraz zimniejsze, sztywniejsze. W głowie cały czas tkwi echo jej ostatnich słów: „ … życie jest tak okrutne, a mimo to je kocham …”. Kątem oka dostrzegam nagły ruch na korytarzu, odczuwając ból z trudem i jakże wielkim niepokojem siadam. Podążam w kierunku korytarza, krok za krokiem, ku drzwiom. Jest tu ciemno, ciężko cokolwiek dostrzec, ale w pewnym momencie z za chmur wychodzi poświata księżyca, ta sama, w którą oczy mej ukochanej siostry Elenor wpatrywały się po raz ostatni. Pada delikatna smuga światła, moje poranione ciało drętwieje, dostaję gęsiej skórki, mimo dobrego ogrzewania robi się zimno. Odnoszę wrażenie, iż coś znajduję się za moimi plecami. Boję się odwrócić, boję się tego widoku. Mam dosyć. Ale jednak nie mogę się powstrzymać i wykonuję obrót. Niczego nie widzę, lecz słyszę delikatne szepty. Nie mogąc zrozumieć z nich ani słowa, ze strachem rozglądam się po oświetlonym odcinku szpitalnego korytarza. Coś znów się ukazało, mignęło po mojej lewej stronie, w sali, z której przed chwilą wyszłam, i w której leży ciało zmarłej. Słyszę niemal bicie swojego serca, tak niemożliwie szybkie. Czuję dotyk na prawym barku i podskakuję w obliczu strachu.

- Przepraszam, nie chciałam pani wystraszyć.

- Nie szkodzi, właśnie szłam do pani. Ta kobieta, którą dziś wieczorem przywieźliście …Ona zmarła…

- To przykre, ale życie proszę pani jest okrutne. To jest następna kolej rzeczy, człowiek się rodzi i umiera, tylko pytanie… dlaczego śmierć bywa tak okrutna?

- Nie jest do końca okrutna, jest bezwzględna. Nie patrzy na wiek, czy na płeć, po prostu robi swoje i znika.

- Tak, to prawda, ale niech pani się już położy, nie powinna pani wędrować po korytarzach w środku nocy i to jeszcze w pani stanie. Ja także muszę już wracać do pracy, obowiązki wzywają. Dobranoc i dziękuję, za dobre chęci.

- Dobranoc, spokojnej nocy … - Uśmiechnęła się ciepło, uspokajając mnie tym i ruszyła do wzywających ją obowiązków. Ciało kobiety zostało zabrane w tej samej chwili, a ja już nie zasnęłam. Leżąc, myślałam, a w myślach powtarzałam jej ostatnie słowa. Byłam pewna, że wcześniej już gdzieś je słyszałam. Suzanna odeszła, czułam to. Pragnęłam, by zaznała spokoju tam gdzie obecnie przebywa. Zbyt wiele przeszła, by cierpieć i po śmierci.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje