Historia

O gościu, co przyszedł się nażreć

pariah777 1 9 lat temu 1 038 odsłon Czas czytania: ~12 minut

Nigdy jeszcze nie byłem tak szczęśliwy jak dzisiaj! Wprost wymarzony dzień na umieranie. List pożegnalny pisany w jakiejś przydrożnej knajpie – trochę nie tak to sobie wyobrażałem, lecz miejsce się nada. Obdrapane ściany, tłuste żarcie i zapach spalonego oleju to wystarczający opis tej speluny. A do tego zarośnięty chłop urzędujący za barem, posyłający mi ironiczne uśmieszki. Zastanawiam się, co sobie myśli. Bogaty fagas, żrący za dwóch, wożący się luksusowym autem – zapewne coś takiego. Nie przeszkadza mi to, choć trochę mnie korci, aby spuścić mu niezły łomot. Tacy jak on zawsze myślą, że są nie wiadomo kim i tylko Bóg się na nich uwziął, obsadzając nimi fast foody. Tępak pieprzony. Trochę przypomina Andrew – kolejnego takiego ustawionego na mojej drodze życia. Niby byliśmy braćmi, choć tak naprawdę poza pochodzeniem z tego samego łona nie łączyło nas nic. Wiem, nie wypada obgadywać zmarłych, ale przecież sam nim zaraz będę, więc mogę. Bo kto mi zabroni? Nikt. Prawie przeleciałem trupa, wpakowałem kobiecie kulkę w łeb, ćpam! A to tylko wyczyny z zeszłej nocy... Z tej cudownej zeszłej nocy...

Otworzyłem oczy. Wypełzłem z łóżka w kierunku dzwoniącego telefonu.

– Leslie? – odezwał się głos w słuchawce.

Otrzeźwiałem. Spojrzałem na zegarek. Druga w nocy.

– Co...? – rzekłem ospale.

– Musisz przyjechać.

To była Rose, cała roztrzęsiona. Z jej słów aż kipiało strachem.

– Po jaką cholerę? – pozostałem niewzruszony. – Czy ty wiesz, która jest godzina?

– Wiem, późna. Ale błagam cię, Leslie, jesteś jedyną osobą, do jakiej mogę się zwrócić.

Nienawidziłem tej kobiety, a ona mnie. Z chęcią przerwałbym wtedy tę rozmowę, ale padło jedno słowo...

– Andrew – powiedziała, szlochając.

Przeszedł mnie zimny dreszcz. Jeszcze nigdy nie słyszałem imienia mojego brata wypowiadanego w ten sposób.

– Szybko, gadaj o co chodzi, bo inaczej się rozłączam.

– Przyjedź, kurwa mać, masz tu przyjechać! – wywrzeszczała nagle.

– Nie chcesz mówić, to nie – powiedziałem i się rozłączyłem.

Poczekałem parę sekund, aż telefon znów zadzwoni.

– On nie żyje... – rzekła, gdy tylko ponownie odebrałem.

Poczułem, jakby cały świat się zatrząsł. Chciałem wierzyć, że to tylko sen, lecz nie potrafiłem. Zapanowała cisza. Jedynie ciche podciąganie nosem i nieregularny oddech Rose ją mąciły.

– Zaraz będę – w końcu się odezwałem.

Chwilę później siedziałem za kierownicą bentleya. Z piskiem opon opuściłem swoją posesję i pomknąłem w kierunku domu Andrew. Myśli miałem zbyt zajęte, by pamiętać o przestrzeganiu zasad ruchu drogowego – była noc, a ulice opustoszałe, więc mogłem sobie na to pozwolić. Kto normalny w takiej sytuacji zapinałby ze spokojem pasy. Wielokrotnie pokonywałem tę trasę, tak że robiłem to ze zwinnością i wyczuciem kierowcy rajdowego. Uliczne latarnie zmieniały się w świetlne smugi, które stanowiły jedyny element otoczenia, poza drogą, jaki byłem w stanie dostrzec. Reszta zlewała się i ginęła w ciemnościach nocy.

Zajechałem pod dom Andrew. Gdy tylko wyszedłem z auta, drzwi wejściowe uchyliły się i wybiegła Rose. Cała blada. Poczerwieniałe od płaczu oczy zalane były łzami. Ślady krwi w przeraźliwy sposób kontrastowały z bielą jej sukni.

– Gdzie on jest? – zapytałem.

Próbowała coś powiedzieć, ale w końcu wskazała jedynie dłonią na wejście.

Starając zachować spokój, udałem się do środka. Spojrzałem na schody, a potem na Rose. Przytaknęła. Powoli zacząłem iść, stopień po stopniu, ku górze. Z każdym krokiem przeszywał mnie coraz to silniejszy strach. Musiałem walczyć, by się nie zatrzymać i nie wybiec stamtąd, najlepiej jak najdalej. Na plecach czułem niespokojny oddech Rose – dodawał mi odwagi.

Andrew lubił myśleć z rozmachem. Ujawnił to dopiero, gdy odziedziczył swoją część spadku po ojcu. Jako najstarszy syn dostał najwięcej. Żył, niczym się nie przejmując, nie mogąc uświadomić sobie tego, że pieniądze na jego koncie nie są wieczne. Koniec końców jednak miał rację – mógł hulać za nie do końca życia. Zaczął od wybudowania domu, potem zamawiane panienki, imprezy, rozrywki... i tak doszedł do narkotyków. Poznał Rose, która nieco go przyhamowała w tym wszystkim. Wzięli ślub – mieli się razem zestarzeć. Bóg jeden wie, co w nim widziała. Ona, w przeciwieństwie do niego, potrafiła myśleć, a urodą przewyższała dziwki z najdroższych burdeli. Parę stanowili naprawdę dziwną, nawet trochę podejrzaną. Choć sam swoje związki ograniczałem do przelotnych znajomości z klubów nocnych, potrafiłem zauważyć, że coś tam jest nie tak. Być może chodziło o pieniądze Andrew i tylko o to, żadna miłość.

– W sypialni? – szepnąłem, mogąc ledwie dobyć z siebie głos.

Kiwnęła głową.

Na górze była jeszcze łazienka i składzik z przeróżnymi rupieciami, ale w tamtej chwili obchodziły mnie tylko drzwi na końcu korytarza. Zbliżyłem się i ująłem klamkę. Czułem drobinki krwi na niej. Zebrałem się w sobie i wszedłem do środka.

Andrew. Leżał na łóżku, z brzytwą w dłoni. Pościel, choć beżowa, tamtej nocy mieniła się czerwienią. Czerwienią wypływającą z poderżniętego gardła mojego brata. Oczy miał otwarte, sztywno zwrócone ku górze.

Zebrało mi się na wymioty. To był pierwszy raz, kiedy widziałem tak makabryczny widok. Odwróciłem się. Zbytnio się bałem, aby spojrzeć w tamtą stronę jeszcze raz. Wyszedłem z pokoju i zamknąłem drzwi. W korytarzu czekała Rose.

– Co tu się stało? – zapytałem drżącym głosem.

– On... sam... on to sam sobie zrobił... – wymamrotała, ledwie powstrzymując się od płaczu.

Po prostu nie mogłem w to uwierzyć. Andrew był twardym gościem, kochającym życie i chcącym żyć.

– Dlaczego? Powiedz mi, kurwa, dlaczego?!

– Nie wiem... nie wiem... Skąd mam wiedzieć? – odpowiedziała.

Starałem się myśleć trzeźwo. Łączyłem wątki, próbowałem znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Dopiero wtedy dotarła do mnie pewna oczywistość.

– Dlaczego nie zadzwoniłaś na pogotowie?

– Boję się... On powiedział, żeby nikomu o tym nie mówić, a już w szczególności żadnej policji ani służbom... – próbowała opanować szargające nią emocje.

– O czym nie mówić? Andrew tak powiedział?

– Nie, nie on. Jakiś jego kumpel.

Zrozumiałem, że wpadłem w niezłe gówno, przyjeżdżając tam. Byłem w domu z trupem i jego popieprzoną żoną, a do tego zostałem uwikłany w jakieś brudne interesy, których Andrew za życia nie mógł sobie odmówić.

– Chryste, jaki znowu kumpel? – nie potrafiłem ukryć cienia strachu w swoich słowach.

Rose przełknęła ślinę i uspokoiła się odrobinę. Zmarszczyła brwi. Potrzebowała chwili skupienia.

– Wysoki, szczupły. Brunet. Ciemne oczy. Nie znam imienia – powiedziała w końcu.

Opis mi nic nie mówił. Z przyjaciół Andrew znałem tylko gościa imieniem Dan. Co prawda, był on brunetem, ale średniego wzrostu i tłustym.

– Co on ma z tym wspólnego?

– Przyniósł jakieś bóg wie co. Mówił, że to jest najlepsze ze wszystkich. Andrew mu uwierzył – mówiła ze spokojem. – Potem dostał odjazd i... jakby stracił kontakt ze światem na parę minut.

Słuchałem tego zszokowany. Ten kretyn się naćpał.

– A na końcu, gdy się ocknął – kontynuowała – pobiegł na górę. Zamknął się w sypialni. Pomyślałam, że w głowie mu się popieprzyło i wolałam go nie tykać w takim stanie... a gdy wreszcie poszłam sprawdzić, czy nic mu nie jest... już wiesz, co było dalej...

Nieuporządkowane myśli dudniły w mojej głowie, próbując ogarnąć wszystko to, co usłyszałem. Jedno spojrzenie na Rose i już wiedziałem – nie kłamała. Postąpiła głupio, łagodnie mówiąc, ale to musiało zejść na drugi plan. Trzeba było zająć się ważniejszymi sprawami, takimi jak mój martwy brat, leżący w sypialni. Gdy otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, ona nagle wtrąciła:

– Zostawił tego więcej. Jeszcze jedną dawkę, miała być dla mnie.

Dlaczego mi to w ogóle mówi, pomyślałem. Wtedy zrozumiałem. Sięgnęła do kieszeni i wyjęła fiolkę z przezroczystym płynem.

– Leslie... dlatego to właśnie po ciebie zadzwoniłam...

– Do końca cię popier...

– Nie, nic z tych rzeczy – przerwała mi. – Wszystkim się zajmę. Chcę tylko, żebyś... sprawdził, co to, do cholery, jest. Czy to go do tego zmusiło, czy może... to była jego decyzja.

Byłem oszołomiony jej poronionym pomysłem. Miałem ochotę stamtąd wyjść i już nigdy na nią nie spojrzeć. Ale wtedy, jakby czytała mi w myślach:

– Jeśli odmówisz, wiesz jak to się skończy – zagroziła stanowczym tonem. – Zlezie się tu cała pieprzona psiarnia, zaczną węszyć i nagle będziesz miał na karku dziesiątki zarzutów za twoje chore przekręty, a być może nawet za współudział w zabójstwie.

Była cholernie zdeterminowana. Zyskała nade mną przewagę, zapanowała psychicznie. Taki był jej plan od samego początku. Byłem oszołomiony na tyle, że nie poczułem nawet lekkiego ukłucia.

– Przypilnuję, żeby nic ci się nie stało, nie martw się. Andrew też się zajmę. Wszystko jakoś ogarnę. Ty tylko...

– Idź do diabła... – syknąłem.

I wtedy właśnie narkotyk zaczął działać.

Przez chwilę nie wiedziałem, gdzie jestem. Czułem, jakby moja wyobraźnia stała się w pełni realna i zaczęła żyć własnym życiem. Utraciłem umiejętność jakiejkolwiek kontroli nad myślami, które zaczęły przytłaczać mnie coraz bardziej. Drgania każdego atomu w ciele, szum krwi pędzącej w tętnicach, miliony zapachów wypełniających nozdrza... Świadomość rozpłynęła się całkowicie w uczcie dla zmysłów. Skądś dobiegło mnie echo słów Rose: „mówił, że to jest najlepsze ze wszystkich”. Jeśli na tym polegała wyższość tego boskiego narkotyku, to nie mogę zaprzeczyć – był najlepszy. Chwila odpoczynku od racjonalnego myślenia... kto mógłby pomyśleć, że to może być tak pięknym przeżyciem?

Wtem coś pociągnęło mnie w dół. Zacząłem spadać. Szybko. Robiło się coraz goręcej, aż w końcu każda komórka mojego ciała zaczęła płonąć żywym ogniem. Próbowałem wydać jakiś krzyk, ale nie mogłem. Tonąłem w płonącej mazi. Ból wypełniał całą świadomość, nie pozostawiając ani krzty miejsca na choćby pojedynczą myśl. Wtem coś mnie chwyciło. Pociągnęło ku górze. Moje ciało powoli wygramoliło się na powierzchnię. Ból ustał. Otworzyłem oczy.

– Wiedziałem, że przyjdziesz – powiedział.

Znajomy głos. Obdarty ze skóry, z resztkami mięśni i ścięgien oplecionych wokół śnieżnobiałych kości – mój brat. Jego głowa nienaturalnie kolebała się na prawo i lewo, a oczy, niezmienione od urodzenia, nawet tutaj takie same, wwiercały się prosto w moje.

– Wiedziałem, że Rose przyśle mojego braciszka – rzekł cynicznie.

Piekło. To jest pieprzone piekło, pomyślałem. Próbowałem oderwać wzrok od tych dwóch ciemnych plamek w jego oczodołach, ale nie mogłem. Tak jakby to one były całym piekłem.

– Co ja tu robię? – zapytałem, dygocząc z przerażenia.

– Jesteś tylko na wycieczce. Nadal masz szansę, ale musisz mnie posłuchać.

Przestałem rozmyślać nad tym, w jaki sposób narkotyk mógł mnie tam przenieść, czy to aby nie jest tylko kolejna wizja ćpuna, to wszystko odepchnąłem. Skupiłem się na Andrew. Na tym, co powie.

– Zamordowała mnie dla szmalu, braciszku. Tylko o to jej chodziło od samego początku. A teraz chce wrobić ciebie w morderstwo. Dałeś się nabrać. Nie było żadnego samobójstwa. Bóg jednak jest łaskawy i wysłuchał mojej ostatniej prośby: chciałem porozmawiać z tobą. Musisz tam wrócić i wpakować jej kulkę w łeb. Pomścij mnie, do jasnej cholery! Jestem twoim bratem! – wykrzyczał, terkocząc kośćmi. – Wiesz, gdzie zawsze trzymam gnata?

Przytaknąłem. Pod łóżkiem.

– I zrób coś jeszcze... – Nachylił się i wyszeptał mi do ucha.

Znów przytaknąłem. Byłem tylko odrobinę zmieszany. Chciałem się odezwać, zapytać o coś, ale nagle wszystko runęło. Ciemność pochłonęła najpierw Andrew, potem mnie.

Ocknąłem się. Rose klęczała tuż przy mnie. Jej oczy zapłonęły.

– Nie chcesz się zabić? – zapytała przejęta.

– Nie – odburknąłem.

– Co to coś ci zrobiło? Co zrobiło z Andrew!?

Wstałem. Pomaszerowałem do pokoju Andrew. Ona tuż za mną, powtarzając swoje pytania. Gdy wszedłem, on oczywiście leżał. Przed chwilą widziałem go w gorszej kondycji, więc był mi obojętny. Schyliłem się pod łóżko. Wymacałem rękojeść rewolweru. Wyciągnąłem go i spojrzałem na Rose. Uniosłem broń.

Wyglądała, jakby była pewna, że to ja zaraz skończę obok Andrew. Nie spodziewała się.

Padła na podłogę z dziurą w czole. Odłamki czaszki poleciały we wszystkie strony. Część mózgu również. Reszta pozostała na swoim miejscu. Można było ją doskonale obejrzeć przez roztrzaskaną czaszkę. Wyciekły krew i inne substancje. Płyn mózgowy, ropa, bóg wie, co to się tam polało. Zemsta dokonana. No prawie. Jeszcze coś. Trzeba wypełnić ostatnią wolę umarłego w stu procentach. Już rozpinałem rozporek, kiedy usłyszałem kroki.

Z rewolwerem w dłoni wyskoczyłem na korytarz.

– Nie strzelaj, kurwa, człowieku! – krzyknął mężczyzna, wyraźnie zaskoczony.

Wysoki i szczupły. Brunet. Ciemne oczy. Oto przybył pan diler.

– Co tu się stało? – zapytał.

Nie był uzbrojony. Usiedliśmy w salonie. Oboje mieliśmy pytania. Schowałem rewolwer za pasem tak, aby móc po niego sięgnąć w każdej chwili. Nie ufałem mu, choć przerażenie i przejęcie w jego oczach uznawałem za w pełni prawdziwe. Nie chciał wiedzieć kim jestem – im mniej imion, tym lepiej – ani co tu robię. Zamiast tego zapytał, czy naprawdę chciałem przelecieć Rose. Nawet zimną. Dopiero wtedy pojąłem, że takie coś to szaleństwo... i że naprawdę tego chciałem. Uśmiechnął się i oznajmił, że będzie milionerem. Oczywiście jeśli nie przedziurawię mu łba. Nie miałem takiego zamiaru, chyba że dałby mi do tego dobry powód.

– A teraz pytaj o co chcesz, zanim każdy z nas uda się jak najdalej z tego miejsca i będzie żył dalej jak gdyby nigdy nic – powiedział z uśmiechem.

– Co to za cholerstwo? – zapytałem.

– Przyjacielu, to czyni człowieka bogiem. – Nutka dumy zadźwięczała w jego głosie.

Zaczął wyjaśniać. A ja zacząłem pojmować. Czułem narastający z chwili na chwilę wstręt do samego siebie. Gdy skończył, zdołałem wykrztusić z siebie tylko jedno:

– Jasna cholera...

Wsiadłem do bentleya. Zgodnie z jego instrukcjami miałem spieprzać jak najdalej tylko mogę, a on posprząta ten bałagan. Zapewniał, że żadnej policji nie będzie. Na dodatek wręczył mi nabrzmiałą od banknotów kopertę na „dobry start”. W środku była też ampułka. Na wszelki wypadek, jeślibym kiedyś potrzebował. Odpaliłem silnik i ruszyłem. Przed siebie. Aż nie zatrzymałem się przed tą knajpą. I chyba trochę się zasiedziałem. Dochodzi południe. Pod kurtką mam ukrytego gnata. W drugiej kieszeni spoczywa strzykawka i narkotyk. Zaraz pójdę do kibla – pewnie równie okropnego co ta speluna – i zrobię użytek z obu. Swoją historię po prostu tak tu zostawię. Pewnie ten ćwok za barem nawet jej nie przeczyta, tylko po prostu wypieprzy... Chciałbym mieć jaja, żeby to zrobić bez tego cholernego wspomagacza, ale nie palnę sobie w łeb ot tak, przy zdrowych zmysłach. A niczego innego nie pragnę bardziej niż uwolnić siebie od tego, kim tak naprawdę jestem.

Minęło trochę czasu, odkąd znalazłem te kilka zapisanych stron na jednym ze stolików. Nie wypieprzyłem ich, tak jak tamten przewidywał, ale wrzuciłem na samo dno szuflady. Nawet przeczytałem, ale to wszystko wydało mi się bredniami. Tamtego dnia, stojąc za barem, zerkałem na niego od czasu do czasu, gdy to pisał. Wyglądał zupełnie zwyczajnie.

I bym nadal miał to wszystko gdzieś, gdyby nie ta reklama. Mężczyzna, na którym skupiła się kamera z kimś mi się kojarzył. Brunet, dość wysoki i szczupły. Dwa ciemne oczka. Uważnie słuchałem jego słów.

„Panie i panowie, oto istny cud! Potrzebowaliście kiedyś pomocy, by osiągnąć swoje najskrytsze marzenia? Na pewno! Mam to, czego wam potrzeba, czyli odpowiednią motywację. Udoskonalona forma, żadnych zastrzyków, wystarczy połknąć małą pigułkę, a zacznie działać już po pierwszej minucie. Substancja nie jest toksyczna, nie stanowi zagrożenia. Jak to działa? Po prostu nastawia wasz umysł na zrealizowanie celu, którego najbardziej pożądacie. Radzę już teraz wypytywać się o nią w aptekach, jest dostępna bez recepty. Kto wie, czy jutro nadal tam będzie!”

Przekazuję tę historię wam, byście nie skończyli jak tamten, co mu Leslie chyba było. Nie skończyli pytając barmana o to, gdzie leży najbliższe prosektorium.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Niezle
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje