Historia

Nieznany Bóg

pariah777 4 8 lat temu 1 435 odsłon Czas czytania: ~10 minut

Jak przez mgłę pamiętam wydarzenia zaraz po moim wybudzeniu. Przewijało się mnóstwo ludzi – doktorzy, rodzina, przyjaciele. Dla mnie jednak było to bez różnicy, każda twarz wyglądała równie obco i nie budziła żadnych wspomnień. Czułem się zagubiony, samotny. Jakaś kobieta przyszła, mówiąc, że jest moją żoną. Ostatecznie wylądowałem w jej domu, wśród jej dzieci, które rzuciły mi się na szyję, gdy tylko mnie zobaczyły. Bałem się je objąć, nie znałem nawet ich imion. To przejdzie, pamięć wróci – twierdzili lekarze. Lecz z każdym mijającym dniem, próbując odzyskać siły potrzebne do powrotu do świata, rosło we mnie poczucie izolacji. Ludzie, widząc w jaki sposób się do nich odnoszę, zaczęli to odwzajemniać. Dzieci, które kiedyś wołały do mnie ojcze, teraz bały się jeść ze mną obiad. Żebrak, żyjący na łasce obcych – tak się czułem i tak zacząłem być postrzegany. Bałem się wypytywać o przeszłość, miałem wrażenie, jakby kryło się w niej coś, o czym nie chciałbym wiedzieć.

Nie mogąc znieść swojej bezczynności, zacząłem zajmować się domem. Tutaj coś wymagało naprawy, tam trzeba było posprzątać, nie przeszkadzało mi to. Traktowałem to raczej jako pierwszy krok ku normalności aniżeli jako coś uwłaczającego godności mężczyzny. Postanowiłem zagospodarować jakoś strych, był nieużywany, tylko zawalony gratami. Wdrapałem się na górę z latarką i zacząłem przeglądać starocie. Znalazłem stary album. Dopiero w połowie zorientowałem się, że dość często przewijający się w nim mężczyzna jest mną. Odłożyłem fotografie z rezygnacją i pokręciłem głową, zaciskając zęby. W trudny do opisania sposób, to wszystko sprawiało mi ból. Jak boląca po amputacji kończyna – choć jej nie było, to nadal zadawała cierpienie. W moim przypadku tą kończyną była przeszłość. Usiadłem na skrzynce, oparłem łokcie na kolanach i zatopiłem twarz w dłoniach. Nie wiem, ile czasu minęło, nim wstałem, znów chwytając latarkę. Wiem natomiast, że to, co wydarzyło się później, wprawiło w ruch gigantyczną machinę skutków.

Snop światła przypadkowo padł na stojącą w kącie drewnianą figurkę. Zacząłem jej się bacznie przyglądać, po czym chwyciłem ją i starłem z niej kurz. Zwykły kawałek drewna, przedstawiający ludzką sylwetkę. Brakło jakichkolwiek rysów twarzy, napisów, czegokolwiek, co mogłoby ją wyróżniać. W pewien sposób jednak odczuwałem jakąś więź między mną a nią. Nie myśląc za dużo, zniosłem ją na dół i postawiłem na szafce w sypialni. Po drodze napotkałem zaciekawione spojrzenie Alicji, mojej żony.

– Ze strychu to przytaszczyłeś? – zapytała w nocy.

Spaliśmy razem, ale nie uprawialiśmy seksu. Nie całowaliśmy się nawet. Dopiero wtedy, gdy zadała to pytanie, odwróciłem się w jej stronę i spojrzałem prosto w oczy. Tliła się w nich pobudzona nadzieja. Objąłem jej zgrabne ciało i pozwoliłem naszym wargom się zetknąć. Czułem się jak nastolatek, przeżywający to wszystko pierwszy raz. Bariera obcości przestała istnieć. Kochaliśmy się, a gdy było już po, znów powróciliśmy na tereny swoich połów łóżka, które odgradzała niewidzialna linia. Alicja nie zadawała pytań, nie wydawało jej się to dziwne. Przeraziło mnie to. Nawet nie byłem w stanie określić, co mną kierowało. Poczułem nagły przypływ zmęczenia, który strącił mój umysł w otchłań snu.

Coś mnie obudziło. Rozwarłem powieki. Od razu moje oczy powędrowały w stronę drewnianej statuetki na szafie. Znikła, puste miejsce. Wtedy odwróciłem się w stronę Alicji, lecz ujrzałem jedynie potarganą pościel. Szybko zrzuciłem z siebie kołdrę i zerwałem się na nogi. Na ten gwałtowny gest moje ciało odpowiedziało falą bólu, zwalając mnie na podłogę jak kukiełkę, której ktoś nagle przeciął sznurki. Wiłem się, cierpiąc niewyobrażalne męki. Odruchowo chwyciłem się za ramię i, ku mojemu przerażeniu, wyczułem na nim opuchliznę. Jęknąłem, gdy zawładnął mną kolejny bolesny spazm. Przez myśli mi przeleciało, że zostałem otruty. Chwyciłem się łóżka i wspiąłem się na nie, walcząc z ogniem trawiącym każdy mój mięsień. Poczyniłem kolejną próbę przywrócenia ciała do pionu, podczas gdy moja twarz deformowała się w grymasie męki. Nareszcie stanąłem. Zrobiłem krok. Mało brakowało, a bym znów padł na panele, lecz oplotłem dłonie na framudze, która posłużyła za tymczasowe oparcie. Wychyliłem się i wyjrzałem na korytarz. Nie dostrzegłem nic prócz ściany czerni. Zaciskając zęby, niemalże krusząc je, ruszyłem przed siebie. Eksplozje bólu targały mną, raz na prawo, raz na lewo, wymuszając przylgnięcia do ściany i krótkie postoje. Z determinacją wznawiałem swoją wędrówkę, aż dotarłem do salonu. Wtedy mnie zamroczyło i wszystko wokół zawirowało. Zatoczyłem się do przodu i potknąłem o dywan. Padłem na łokcie, co wywołało uczucie, jakbym właśnie zdarł z nich całą skórę. Wyjąc, obróciłem się na plecy.

Nagły rozbłysk światła poraził moje oczy. Zasłoniłem je dłońmi, lecz nadal pozostawałem oszołomiony. Nie miałem pojęcia, co krąży w moich żyłach, zżerając bólem ciało i druzgocąc zmysły. Słyszałem rozgniatające umysł dudnienie. Gdy zatkałem uszy dłońmi, ujrzałem pochylającą się nade mną Alicję. Stała zakrwawiona na tle rozświetlonego pokoju. Dopiero po paru sekundach zrozumiałem, dlaczego się uśmiechała. To nie była jej krew. Chwyciła mnie za nadgarstki i z lekkością pociągnęła w głąb salonu. Zawyłem na znak cierpienia. Jasność wykłuwała mi oczy, szukałem miejsca, gdzie mógłbym zawiesić wzrok w ciemności. Czułem, że zamknięcie powiek było ponad moje siły. Tylko nieregularne skurcze sterowały moim ciałem, nie byłem w stanie się im sprzeciwić. Parę metrów ode mnie dojrzałem dwa krzesła i moich synów siedzących na nich. Nie, nie siedzieli jak z początku myślałem. Byli do nich przybici. Z ich dłoni i stóp wysączały się strużki czerwieni. Oczy mieli szeroko otwarte, usta rozdziawione. Sprawiali jednak wrażenie, jakby byli czymś naćpani – przechylali tępo głowy, wgapiają się raz w dywan, raz w sufit, aż w końcu wybuchali chichotem, by i tak po sekundzie zamilknąć. Nagle pomiędzy nimi dostrzegłem Alicję. Szła powoli w moim kierunku ze strzykawką w dłoni.

– Miałeś spać dłużej – syknęła. – Jeszcze nie skończyłam przygotowań.

W okamgnieniu doskoczyła do mnie, wbijając igłę prosto w ramię. Nie zdążyłem zareagować w żaden sposób. Wszystko nakryło się czernią.

Dochodziły mnie szepty, krzyki, przebłyski kolorów i kształtów, gdzieś przelatywały strzępki myśli. Nie straciłem całkowicie przytomności. Musiałem wyglądać jak tamta dwójka. Starałem się z powrotem zawładnąć ciałem, lecz próby kończyły się jedynie nasileniem bólu, który zmniejszał się tylko wtedy, kiedy dawałem za wygraną.

Rozległ się wrzask. Miałem wrażenie, że jego źródło jest oddalone o co najmniej kilometr, lecz wiedziałem, iż to jeden z chłopców się wydziera. Potwierdził to po chwili drugi, podobny krzyk. Teraz kolej na mnie, pomyślałem. To wystarczyło, by uwolnić wszystkie zapasy energii i wreszcie wybudzić się ze stanu zawieszenia między snem a jawą. Rozwarłem oczy. Ujrzałem niewyraźny kontur Alicji, idącej ku mnie z czymś w ręku. Nim wszystko się wyostrzyło, pojąłem, że to nóż. Podpełzłem w panice pod ścianę, starając się ugrać cenne sekundy na odzyskanie pełnej kontroli nad ciałem. Obserwowała to z satysfakcją, jakby wiedziała, że to i tak bez znaczenia. Powoli podniosłem się z podłogi, stając naprzeciwko niej. Oprócz noża miała coś jeszcze – ukrywała to za plecami. Na drugim końcu pomieszczenia, gdzie stały dwa krzesła, spoczywały teraz dwa truchła. Miały pozdzieraną skórę z twarzy. Krew była wszędzie. Spojrzałem na moją żonę z niedowierzaniem. Wtedy wyciągnęła ku mnie drugą dłoń, w której trzymała drewnianą figurkę ze strychu. Na moment moje serce przestało bić, zamierając ze strachu. Umysł w niespodziewany sposób jakby się wyłączył. Nim się zorientowałem, klęczałem przed Alicją, czekając, aż poderżnie mi gardło. Gdy uniosła nóż, wymierzyłem cios prosto w jej brzuch. Padła do tyłu, a figurka wyśliznęła jej się z dłoni. Wtedy nastąpiła kolejna luka w mojej pamięci. Nagle leżałem na podłodze, ściskając ten kawałek drewna niczym największy skarb. Domyśliłem się, że to on tak na mnie działa. Nie myśląc, cisnąłem go przez okno. Wtedy nastąpił przeskok i znalazłem się przy oknie, próbując przez nie wyleźć, jakby cząstka mnie chciała odzyskać posążek. Nim się obróciłem, coś mnie pociągnęło i pchnęło na ścianę. To była Alicja. W jej oczach płonęła furia, a w ręku błyszczało ostrze noża.

– Taki mieliśmy plan! – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.

W porę uniknąłem cięcia nożem. Odskoczyłem w bok, ona tuż za mną. Nóż mignął mi gdzieś koło twarzy. Dokonałem kontrataku wypuszczając prawego sierpowego prosto w twarz. Przechyliła się do tyłu – wykorzystałem ten moment, by wyrwać jej broń, której natychmiast użyłem. Nim otrząsnęła się po ciosie, z jej rozciętej szyi zaczęła wylewać się krew. Padła na podłogę, wijąc się bezwładnie, by wreszcie się poddać i w bezruchu zaakceptować nadchodzącą śmierć. Gdy myślałem, że na dobre wyzionęła ducha, rozchyliła wargi, mówiąc przy tym obojętnie:

– Za późno, już go stworzyłeś...

Wtedy czarna ciecz zaczęła przesiąkać przez jej spodnie, wyciekając spomiędzy nóg. Wytrzeszczyłem oczy, gdy kałuża smolistego płynu dotarła do czubków moich palców u stóp. Natychmiast odskoczyłem jak najdalej, próbując zacząć z powrotem myśleć. Uciekaj – doszło do mnie proste polecenie z mózgu. Jak poparzony przebiegłem przez korytarz, skręciłem i byłem już przy drzwiach wyjściowych. Wyszedłem na zewnątrz, ciężko dysząc i łapiąc się za głowę. Co dalej, co dalej, co dalej – powtarzałem niczym mantrę. Skończyłem, gdy przypadkowo natknąłem się na leżącą wśród trawy statuetkę. Kurwa, wymknęło mi się z ust, po czym nastąpił przeskok.

Kiedy doszedłem do siebie, byłem z powrotem w domu, w salonie. Przede mną, na ścianie, widniał napis „OŁTARZ NIEZNANEGO BOGA”. Powoli zacząłem się cofać, jakby namazane czarną mazią litery miały ożyć. Lecz to nie one zaczęły charczeć i się szamotać, lecz dwójka moich synów. Wrzasnąłem, rzucając się do ucieczki od krzeseł, do których byli przybici. Twarze pokryte mieli smolistą mazią. Moje dłonie też były nią umorusane. Nim zdążyło do mnie dotrzeć, iż to ja zabawiłem się w malarza, pośliznąłem się na kałuży, obejmującej już niemal pół pokoju. Z obrzydzeniem pełzłem dalej, a odgłosy za mną przybierały na sile. Chrzęst wydobywających się z drewna gwoździ dawał mi kolejny powód, by spierdalać stamtąd. Wolałem nie myśleć, co będzie, kiedy tamta dwójka się wyswobodzi. Chwiejąc się, poderwałem się do biegu, przemierzając już po raz drugi korytarz. Gdy byłem przy drzwiach na podwórko, usłyszałem szuranie, jakby coś pełzło. Domyśliłem się, że tym czymś byli moi synowie. Chwyciłem klucz leżący na szafce i wychodząc zatrzasnąłem za sobą drzwi. Podbiegłem do auta. Za cholerę nie wiedziałem, gdzie miałbym pojechać, więc stwierdziłem, że gdziekolwiek. Zajmując miejsce za kółkiem, uświadomiłem sobie, iż nie prowadziłem od czasu wybudzenia ze śpiączki. Gdyby nie walenie w drzwi i jęki dochodzące od strony domu, to pewnie bym stchórzył i nie przekręcił kluczyka w stacyjce. To jak z jazdą na rowerze, pomyślałem, ruszając z piskiem opon. Byle dalej od tego chorego skurwysyństwa, mówiłem sobie pod nosem.

Po paru minutach jazdy wreszcie odetchnąłem z ulgą. Zaśmiałem się, wspominając, co zaszło parę chwil temu. We wnętrzu samochodu wydawało się to nierealne, miałem ochotę wrócić i upewnić się, czy aby na pewno to nie był sen.

Akurat wtedy spojrzałem w lusterko. Zamarłem. Z tyłu siedziała Alicja. Oczy miała wypełnione czarną mazią, która również zalepiła jej ranę. O kurwa, pomyślałem. Jej ręce się poruszyły. Wiedziałem, co zaraz wyciągnie. Pierdoloną figurkę. Postanowiłem walczyć, choć i tak byłem skończony. Z całej siły wcisnąłem hamulec i utkwiłem wzrok w bocznej szybie. Szarpnięcie wyrwało jej z rąk drewniany posążek, który pofrunął przez auto, kończąc swój lot na przedniej szybie. Odpiąłem pasy i wytoczyłem się z auta, pozostawiając je na środku pustej drogi. Nie spoglądaj w tył, mówiłem w duszy. Nie słyszałem kroków za sobą. Była zajęta szukaniem figurki, wywnioskowałem.

Biegłem dalej, aż opadłem z sił. Nie mogłem uwierzyć, że tak po prostu mnie puściła. Przycupnąłem na poboczu. Czekałem, aż ktoś będzie przejeżdżać, w nadziei, iż przynajmniej pożyczy mi telefon. Musiałem zadzwonić. Po policję, po pogotowie, cholera wie, jakie służby są od takich przypadków. Nagle padłem na trawę, ciężko dysząc. Serce zaczęło walić, jakby zaraz miało wybuchnąć. Ciemność dookoła mnie zawirowała. Wyciągnąłem dłonie przed siebie, próbując dotknąć niewidzialnego wroga, który właśnie mnie zabija. Trucizna, pomyślałem. Uśmiechnąłem się, widząc czarne plamy na palcach pozostałe po mazi. Płuca pracowały coraz ciężej, aż zaczęły konać jako pierwsze, pozbawiając mnie stopniowo tlenu. Dusiłem się. Umierałem. Nagle moje dłonie zaczęły zbliżać się do twarzy.

– Przyjmij Nieznanego Boga – rzekł jakiś głos.

Czarna maź jakby ożyła. Im bliżej była ust, tym bardziej bulgotała. Chciała przenieść się z moich palców do wnętrza organizmu.

– Kim jesteś!? – wykrzyczałem z całych sił.

Dostrzegłem podobieństwo między tymi dwoma głosami. Były identyczne. To ja powiedziałem.

– Nie opieraj się – jakaś cząstka mnie mówiła do samego siebie.

Wytrzeszczyłem oczy. Próbowałem odepchnąć to świństwo od twarzy, lecz coś we mnie protestowało. To on, dawny ja, to on protestuje. Pamięć wróci – przypomniałem sobie słowa doktora. Kim ja, kurwa mać, byłem przed popadnięciem w śpiączkę? To ten posążek, to on wskrzesił tamtego z zapomnienia, to on zadziałał na moją podświadomość, wyławiając z niej moje drugie oblicze. W tej burzy myśli nawet nie zauważyłem, że zlizuję czarną maź z palców. To koniec, stwierdziłem, wydając swoje ostatnie tchnienie.

– Nie, to dopiero początek – wysyczał tamten. – W imię Nieznanego Boga, ożyjemy raz jeszcze!

Czułem, jak krew powoli zagęszcza się, by wreszcie przyjąć barwę czerni. Moje myśli stały się ociężałe, jakby brnęły przez błoto. Wreszcie wszystko ustało.

Kiedy czarne, smoliste serce znów zabiło, ja byłem martwy. Ten drugi, sprzed śpiączki, też nie żył. Co więc przejęło władzę nad ciałem? Nieznany Bóg. Moje dziecko. Jest głodny. On przyjdzie. Do każdego. Przepraszam...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Teks zbudowany nieźle, bez większych błędów. Niestety historia trochę niespójna, nie wiadomo o co chodzi, zbyt szybka akcja, ponadto żadne zachowania i motywacje bohaterów ani kwestia tajemniczej figurki nie zostały wyjaśnione w żadnym stopniu. Co nie zmienia faktu, że zachęcam do dalszego pisania - szlifuj umiejętności, bo potencjał masz :)
Odpowiedz
Próbuję eksperymentować ze stylem i dlatego każda taka uwaga jest jest dla mnie cenna - dzięki! Jeśli jest możliwość, czy mógłbyś rzucić okiem na tę historię i napisać, co poszło w niej nie tak: http://straszne-historie.pl/story/11440-Lowcy-Marionetek
Odpowiedz
Szymon Sentkowski Jasne, zaraz przeczytam. Może ktoś z ekipy pominął ten tekst, bo widzę, że komentarze pozytywne :)
Odpowiedz
Jakub Wolnik Dzięki wielkie!
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje