Historia

Coś na kształt ducha

cynamonowyduch 0 8 lat temu 1 191 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Historia, którą chcę się z wami podzielić nie jest być może straszna. Dla wielu pewnie okaże się nudna. Ale wyróżnia ją jedna, bardzo ważna cecha: jest PRAWDZIWA.

Jak większość osób interesujących się zjawiskami paranormalnymi nie jestem do końca przekonany co do ich faktycznego istnienia. Powiedzmy, że część mnie chciałaby, żeby były prawdziwe – o ile ciekawszy byłby wtedy świat! Ale racjonalna strona mojej osoby stanowczo odrzuca większość tych wszystkich opowieści, zdjęć, filmików i innych zdarzeń tego typu. Jako dziecko próbowałem wywoływać duchy ze znajomymi w ciemnym pokoju, szlajaliśmy się po opuszczonych budynkach, robiliśmy zdjęcia starym pomnikom i co? Zgadliście: NIC! Jedno wielkie, śliczniutkie zero. Dlatego ta opowieść jest dla mnie tak ważna.

Kiedy zamieszkałem ze swoją dziewczyną rodzice postanowili wykorzystać ten fakt i podczas wyjazdu na wakacje na parę dni podrzucili nam naszą jamniczkę. Każdy kto ma psa kojarzy to charakterystyczne drapanie psich pazurków o podłogę, prawda? I węszenie przy drzwiach, to niuchanie, wdech, wydech, wydmuchnięcie wszystkich drobinek kurzu spod progu… Tak. Jamniczka pomieszkała z nami przez pięć dni i wróciła w czułe objęcia mojego młodszego brata, a my zostaliśmy sami. Minął może tydzień. Ukochana pracowała na zmiany – akurat tego dnia wychodziła na szóstą rano, więc standardowo: pobudka o piątej, piąta czterdzieści buziak na do widzenia, zamykam drzwi i wracam do ciepłego łóżeczka. Zaspany jak jasna cholera, bo szósta rano to nie jest godzina dla białych ludzi. Zakopałem się w pościeli i wtedy usłyszałem to ciche, charakterystyczne drapanie psich pazurów o podłogę. Ki czort?! Bajka (nasza starowinka tak się nazywała) u siebie od tygodnia… Tupanie zaczęło się od środka pokoju, przeniosło się pod drzwi wejściowe – tam rozległo się standardowe węszenie – niuch niuch, trącenie łapą drzwi, powrót do pokoju (mieszkanie mieliśmy maleńkie) – znowu węszenie, tym razem przy drzwiach balkonowych. Głęboki oddech. I coś ładuje mi się na łóżko! Wyraźnie poczułem uginający się materac. Pierwsza myśl – Bajka! – Ale po ciężarze sądząc to coś było wielkości sporego owczarka. Co za cholera?! Półprzytomny rozejrzałem się po pokoju, oczywiście nic. Sięgnąłem po telefon, dzwonię do brata. Bajka ma się dobrze, spycha go z łóżka, daj mi spać debilu… Ok. Musiało mi się przywidzieć, pora nieludzka. Opowiedziałem o tym dziewczynie, uśmialiśmy się i całe zdarzenie potraktowaliśmy jako zabawną anegdotkę.

Niecały rok później postanowiliśmy przenieść się do większego mieszkania. Dwa pokoje z aneksem kuchennym, okna a’la balkonowe, korytarz. Nic specjalnego. Nowe budownictwo, środek miasta. Fajne miejsce dla dwójki młodych ludzi. Tym razem byłem podziębiony, wiadomo jak to jest, kiedy mężczyzna ma 36.8, prawda? Jest umierający. No właśnie. Ledwo żywy zakopałem się pod kocem, a dziewczyna pojechała do rodziców. Siorbnąłem sobie letniej już herbaty, przez chwilę rozważałem sięgnięcie po książkę, koniec końców dałem sobie spokój. Już zacząłem odpływać, kiedy usłyszałem tupanie psich łap. Zamarłem. Zaczęło się przy drzwiach do sypialni. COŚ powęszyło sobie przy drzwiach wejściowych, przeszło się do drugiego pokoju, obwąchało okno i wróciło do mnie. Znów poczułem ciężar czegoś moszczącego się w moich nogach. Przyznam, zmroziło mnie. Zdębiałem. Ok. RAZ – wtedy, byłem zaspany, miałem jakieś zaćmienie umysłu, bogowie wiedzą co jeszcze. Ale teraz?! Profilaktycznie zadzwoniłem do mamy – Bajka zdrowa. Zerwałem się z łóżka. Strzepnąłem pościel, obszukałem cały dom, zajrzałem do szaf, ba, zmierzyłem sobie temperaturę (śmiertelnie groźne 36.9!) i sprawdziłem, czy witamina C i aspiryna nie powodują halucynacji. Kiedy opowiedziałem o tym dziewczynie kazała mi się stuknąć palcem w czoło. Albo gdzie indziej.

Powiem krótko… nie nacieszyliśmy się tamtym mieszkaniem bardzo długo. Tak się jakoś ułożyło, że musiałem sam wrócić do kiedyś naszej, teraz znów całkowicie mojej, kawalerki. Nie było to miłe. Nigdy nie jest, nie? Pomieszkiwał w niej mój brat, więc trzeba było trochę rzeczy pozmieniać, okazało się, że dopomógł łóżku wyzionąć ducha i przez pierwsze tygodnie po powrocie spałem na rozłożonym pod ścianą materacu.

Położyłem się jakoś dziwnie wcześnie, wkurwiony, zmęczony, smutny, no wiecie, cała ta ponura mieszanka, kiedy coś idzie całkowicie nie tak jak powinno. Pościel oddałem, zawinąłem się w śpiwór, pogasiłem światła. Za ścianą chyba sąsiad prał się z konkubiną, za oknem szum ulicy…

Tak, dobrze się spodziewacie. COŚ zaczęło tupać przy drzwiach wejściowych, powęszyło, przeszło się i znów uwaliło przy mnie. Jakby bardziej radosne, że znów wracamy na stare śmieci. I tak, jamniczka cała i zdrowa kimała sobie w swoim posłaniu u rodziców.

Nie wierzę w te paranormalne cuda. No nie wierzę. Ale nie umiem tego wytłumaczyć. Zapytałem się raz koleżankę, która praktykuje reiki czy coś takiego. Ona z kolei spytała mistrza, który uznał, że towarzyszy mi duch. Ta. A dziesięć pokoleń wstecz byłem małą chińską księżniczką. Rozumiem, gdyby coś takiego zdarzyło mi się RAZ. Albo gdyby przytrafiło się w chwili, kiedy odchodziła moja jamniczka. Tylko akurat wtedy kiedy umierała byłem na wyjeździe z dziewczyną i nie poczułem nic...

Co dziwne… nie boję się. W czasie teraźniejszym, bo to COŚ od czasu do czasu daje o sobie znać. Nie bałem się ani za pierwszym, ani za kolejnymi razami. Miałem dziwną świadomość, że to coś jest chyba przyjazne.

Nie mam pomysłu na to, co się dzieje. Może wy macie. Chcecie wierzyć, fajnie. Nie chcecie, też fajnie.

W każdym razie… dzięki, że mnie wysłuchaliście.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje