Historia
Ostatnia lodówka
Cieszyłem się jak głupi, gdy zadzwonił dyrektor Szpitala św. Pawła w Baltimore i powiedział, że dostałem się na rezydenturę z patomorfologii. Wprawdzie pierwszy rok nie należy do najprzyjemniejszych – jesteś „panem Gówno”, na twoje ręce spada wykonywanie brudnej roboty, ale warto. Chociażby dla pieniędzy, spokoju (nie musisz się martwic o czyjeś życie), pracy w ciekawym towarzystwie. Inna specjalizacja tego wszystkiego nie zapewni.
Szpital św. Pawła to bardzo nowoczesne miejsce. Prawie cała placówka przeszła generalny remont kilka lat temu. Oczywiście postanowiono oszczędzić na najmniej wymagających pacjentach i jeden oddział został nietknięty. Kostnica, usytuowana na poziomie -1, wyglądała groteskowo na tle tej supernowoczesnej kliniki. Zielone, lekko obdrapane ściany, stare lampy, zaczynające rdzewieć (a podobno wykonują je ze stali nierdzewnej!) stoły do autopsji – sceneria niczym z taniego horroru. Wymieniono tylko lodówki. Nie wszystkie, jasna sprawa. Ostatnia z prawej lata świetności ewidentnie miała za sobą.
Pracę zacząłem w lipcu. Wyjątkowo upalne lato sprawiło, że liczba zgonów była duża, szczególnie wśród starszych osób. Wiecie jak to jest, temperatura powyżej 35 stopni Celsjusza i pikawa wysiada. Roboty miałem więc do zesrania. Żebyśmy się źle nie zrozumieli – polegała ona głównie na przygotowaniu denatów do obdukcji, chowaniu do lodówek i tak w kółko. Żadnego skalpela ani sekcji. Pan Gówno Nicholas Rosenberg, wspominałem, prawda?
Może to dziwnie zabrzmi, ale 21. dnia lipca zaczęło brakować miejsca dla naszych martwych pacjentów. Wszystkie chłodnie, oprócz tej przedpotopowej, były zajęte. Nie miałem wyboru, musiałem mocować się z rdzewiejącymi drzwiczkami, by pan Richard Dixon miał póki co gdzie spocząć. Po kilku próbach lodówka otworzyła się, poirytowany schowałem zwłoki, trzasnąłem klapą. Huk przyprawił mnie o szum w uszach.
*************************
- Żartujesz sobie? Błagam, Nicholas, powiedz, że tego nie zrobiłeś! – chyba nigdy w życiu nie widziałem bardziej przerażonego lekarza ostatniego kontaktu. Oni zazwyczaj potrafią zachować zimną krew. – Kurwa, ale bagno.
- O co ci chodzi, stary? – nie ukrywałem zdziwienia. – Chcesz mnie nabrać na jakąś beznadziejną szpitalną legendę? Czy to przejaw twojego poczucia humoru, a raczej jego braku?
- Lepiej stąd spierdalaj, radzę ci – w tym momencie mój kolega sam zaczął uciekać, w najszybszym tempie, na jakie pozwoliły mu drewniane chodaki.
Nie będę dobierał wyszukanych słów; po prostu wszystko zaczęło się pieprzyć. Wezwał mnie szef. Przemiły uśmieszek, przyjazne spojrzenie. „Chyba musimy zakończyć współpracę, doktorze Rosenberg”. Serio, kurwa? Wypowiedzenie przez cholerną lodówkę? On tego oczywiście nie powiedział, o nie. „Braknie nam funduszy, by utrzymać tak dużą ilość rezydentów, rozumie pan”. Nie musiał tak łgać, ja doskonale wiedziałem, co jest na rzeczy.
Przyznam się bez bicia, wypiłem dużo. Topiłem łzy w tequili. Fakt, że nagle straciłem czucie w ciele, a przed oczami miałem ciemność, wcale mnie nie zdziwił. Nawet gdy zrobiło mi się strasznie zimno, nie zwróciłem na to uwagi. Objawy upojenia alkoholowego, nic innego. Dopiero kiedy mogłem poruszyć jedną ręką i walnąłem w chłodną, metalową ścianę, zacząłem się niepokoić. Z coraz większym przerażeniem machałem górną kończyną, uderzając o zimną powierzchnię. Po chwili zdałem sobie sprawę, że dłoń, którą tak mocno obiłem, nie należy do mnie.
*************************
Wytłukłem ich wszystkich. Pieprzone konowały, stwierdzają zgon u żywego człowieka. Teraz każdy będzie gnić. Nie, nie każdy. Ten idiota z kostnicy poczuje, co to znaczy leżeć w temperaturze, w której woda zamarza. Szkoda tylko mojego pięknego ciała, bardzo je lubiłem. Przyzwyczajenie do nowego zajmie mi trochę czasu...
Komentarze