Historia
Wianuszek na szczęście
Przeprowadzając się do tego małego miasteczka mieliśmy nadzieje, że ta spokojna miejscowość będzie miejscem gdzie osiądziemy na dużej. Mieszkańcy byli ze sobą tu bardzo zżyci i rzadko widywało się osoby z innej okolicy. Już od bardzo dawna szukaliśmy mieszkania. Może dziwnie to zabrzmi, ale to ten dom znalazł nas. Tak dokładnie tak było. Pewnego razu przejeżdżaliśmy przypadkiem tą okolica. Wtedy właśnie popsuł nam się samochód tuż przy posesji, która wystawiona była na sprzedaż. Od razu życzliwi mieszkańcy tego małego miasteczka wyrośli jak spod ziemi i pomogli nam w potrzebie. Nie tylko naprawili nam auto, ale i pokazali piękny dom. Nie zastawaliśmy się długo. Dom został kupiony za grosze. Było to bardzo dziwne. Taka piękna posesja, z wielkim ogrodem i słonecznymi pomieszczeniami. Tata mówił, że to dlatego ze daleko od miasta. Nikt nie chce mieszkać daleko od wielkich metropolii. Tak wiec byliśmy szczęśliwi że udało nam się kupić ten dom za taki bezcen.
Generalne bardzo nie lubię przeprowadzek, a tym bardziej sentymentu mojej mamy do starych rzeczy i jej wiary w zabobony odnośnie rodzinnych pamiątek. Szczególnie moją sympatia nie cieszył się stary wieniec, który mama zawsze wieszała nad kominkiem. Był to zielony wianuszek zrobiony z sztucznych gałęzi, na nim widniały różne ozdoby. Był bardzo stary i do niczego nie pasował. Przekazywany był on z pokolenia na pokolenie. Był z nami chyba od zawsze. Mama jednak sądziła, ze przynosi rodzinie szczęście.
Już pierwszego dnia gdy się wprowadziliśmy odwiedziła nas sąsiadka. Przywitała nas bardzo serdecznie. Oglądając mieszkanie zauważyła do niczego nie pasujący wieniec. Zapytała co to takiego? Była zdecydowanie rozdrażniona. Powiedziała, że powinniśmy się tego jak najszybciej pozbyć bo przyniesie to naszej rodzinie nieszczęście. To prawda - nie przepadałam za tym wieńcem, ale żeby od razu przynosić nieszczęście? Mama oczywiście też się tym nie przejęła. Wieniec jak wisiał tak wisiał na ścianie dalej.
Przyszła pierwsza noc w nowym domu. To była chyba najgorsza noc w moim życiu. Czy macie czasami uczucie ze ktoś was obserwuje? Właśnie takie uczucie miałam. Gdy zamykałam oczy czułam jak czyjś łakomy wzrok wbija się właśnie we mnie, chcąc mnie dopaść. Raz nawet w oknie zauważyłam jakby nasza sąsiadkę, która wcześniej była u nas w odwiedzinach. Ale przecież to niemożliwe!
Rano wstałam pół przytomna. Zeszłam na dół. Przy stole siedzieli już rodzice, młodsza siostra Wszyscy byli wyrazie nie w humorze. Pierwsza odezwała się moja siostra:
- Nie wiem jak wy, ale ja dziś w nocy miałam dziwne uczucie jakbym była obserwowana. Ktoś jakby zaglądał przez okna. Ale przecież mój pokój jest na pierwszym piętrze, wiec pewnie to tylko moja wyobraźnia.
Zamilkłam. Wolałam nie mówić, że ja dziś w nocy czułam to samo. Wtedy odezwała się mama.
- Nie powiem, ja tez dziś w nocy nie spałam najlepiej, ale może to wszystko dlatego, że nie przyzwyczailiśmy się do nowego miejsca. Następna noc będzie lepsza.
Temat wiec ucichł nie wracaliśmy do tej rozmowy.
Był piękny słoneczny piątek. Tego dnia odwiedziło nas mnóstwo sąsiadów z okolicy. Wszyscy byli przemili. Każdy przyniósł upominek. Co dziwne nawet wiedzieli o nas więcej niż mi się wydawało. Ale skąd? Przecież nikt z nas nie opowiadał im o sobie? Nikomu z nich nie podobał się jednak winiec. Omijali go szerokim łukiem mówiąc ze powinniśmy się go pozbyć, że przyniesie on rodzinie pecha. Zaczęłam czuć się trochę nieswojo zwłaszcza ze kątem oka zauważyłam jak dwie sąsiadki pożądliwym wzrokiem spoglądały w stronę mojego taty.
- Co tu do licha się dzieje?! - Zapytałam mamę gdy goście wyszli.
- Skąd oni o nas tyle wiedzą? Wiedzieli nawet gdzie wcześniej mieszkaliśmy, a przecież nikt im nie powiedział!
Mama także była zmieszana.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć. Po prostu to małe miasteczko, każdy tu o sobie wie wszystko.
I tak nastała kolejna noc. Jeśli mam być szczera. Chyba bym wolała, żeby ta noc nigdy nie nastała. Była pełnia. Gdy kładłam się spać blask księżyca za oknem sprawiał, że było jasno. Położyłam się i zamknęłam oczy. Znów to dziwne uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Ale jak? Przecież to niemożliwe. Otwieram szybko oczy i patrzę w okno. Wyraźnie coś widziałam, jakby wielkie czerwone ślepia wpatrywały się we mnie. Może to sowa? Może to jakiś inny ptak.
Zamykam oczy i znów czuje ten przeszywający wzrok teraz już nawet nie jeden... czuję kilkanaście par oczu wpatrujących się we mnie zza okna. Wstaje i widzę to wyraźnie! za oknem jest nasza sąsiadka ta sama co pierwszego dnia! Stoi tam i śmieje się przeraźliwe okrutnym śmiechem! Jej oczy są czerwone, cera blada i żylasta, zęby jak kły zwierzęcia. Stoi i się uśmiecha, przeraźliwie się uśmiecha. Znacie ten rodzaj uśmiechu, kiedy na samą myśl ciarki przechodzą wam po placach. Nagle podnosi rękę i z tym przeraźliwym uśmiechem puka w okno, puka coraz mocniej i mocniej i mocniej, mocniej.
Czuje, że zaraz wybije szybę jej ręce są żylaste, paznokcie jak u kota. Jej uśmiech zmienia się w opętane spojrzenie, które chce mnie pożreć. W oknie pojawia się mnóstwo dłoni. Pukają w szybę chcąc dostać się do środka ale cos je powstrzymuje! Ale co?! Zaczynam krzyczeć, krzyczę ile sił w płucach i... Nagle się budzę! Cała spocona. Uf... to tylko straszny sen. To tylko sen. Nie ma czego się bac. Wstaje z łóżka, patrzę w okno. Nic pusto. Za oknem tylko deszcz i czerń. To się dzieje tylko w mojej głowie. Schodzę na dół, żeby napić się zimnej wody. Jestem już w kuchni gdy nagle słyszę pukanie. Pukanie, ale do drzwi domu. Kto to? Przecież jest trzecia w nocy. Czy to znowu sen?
Podchodzę do drzwi i patrzę w judasza. No nie wierze własnym oczom... to sąsiadka. Ta sama sąsiadka, która widziałam w moim śnie. A może to jednak nie był sen? Teraz wygląda normalnie. Ma niebieskie oczy, jedynie trochę zmęczona twarz, może coś się stało? Nagle słyszę głos.
- Otwórz mi proszę kochana! Potrzebuje twojej pomocy!
Niczego nieświadoma otwieram drzwi, mam trochę wątpliwości, ale nie chcę wyjść na chorą psychicznie nastolatkę.
Strapiona sąsiadka wchodzi do domu. Jest bardzo smutna i zmieszana. Nagle za oknem zauważyłam przebiegającą postać i te przeraźliwe czerwone oczy. Nie! Niemożliwe! Co się ze mną dzieje?! Próbuje się uspokoić. Zamykam drzwi na wszystkie zamki. Wole dmuchać na zimne.
Zamykam wszystkie drzwi, domykam okna. Nagle z trasu wybija mnie sąsiadka
- Oni już tu są... oni już są i czekają na pozwolenie – powiedziała sąsiadka.
- CO?! Jakie pozwolenie co Pani mówi, kim oni są?! - odpowiedziałam.
Nagle za oknem pojawia się ich coraz więcej. W ich opętanych żylastych twarzach rozpoznaje sąsiadów, którzy wcześniej nas odwiedzali. Szarpią za klamkę, pukają w okna, chcą dostać się do środka! Na dół zbiega mama i siostra, mówią, że sa już na górze. Są przerażone! Sąsiadka z troska patrzy nam w oczy i ze spokojem mówi.
- Mieszkańcy tej wioski od setek lat, upatruje sobie rodzinę, która będzie ich posiłkiem. Zawsze niby przypadkiem auto psuje się tuż przy drodze, przy pięknej posesji, która za bardzo niska cenę może być wasza. Obserwowali was od pół roku. Wiedzą o was naprawdę dużo. Przyszłam tu żeby was chronić, jako jedyna w tym miasteczku jestem normalna. Nie wypijam krwi. Ich jedno ugryzienie starcza by stać się tacy jak oni. W nocy sa potworami. W dzień ,,niby zwykłymi ludźmi”, szukającymi kolejnych rodzin. Często wyruszają do dużych miast w poszukiwaniu ofiar. Sa bardzo niebezpieczni. To miasteczko jest przeklęte. Musicie z stąd uciekać.
- Co mamy zrobić. jak się ratować?! - zapytałam.
- Jest jeden sposób, dlatego tu jestem! - odpowiedziała.
Twarze tych potworów były coraz bardziej przemarzające, ich ręce obijały się od szyb. Ale czemu nie wchodzili, czemu nadal stali na zewnątrz i nie weszli do środka?! Nie miałam zamiaru dłużej czekać, aż to zrobią. Byłam przerażona!!!
- CO MAMY ZROBIĆ!? - powtórzyłam!
- Jest jedna rzecz, która może je odstraszyć, dzięki czemu znikną na jedna noc dając wam szanse na ucieczkę! Musicie spalić ten wieniec! - powiedziała sąsiadka.
Mamy mina od razu zmieniła wyraz.
- Nie zgadzam się! Ten wieniec jest z nami od stuleci. Przynosi nam szczęście! - powiedziała mama.
- Nie, to właśnie ten wianuszek przyciąga tu te potwory. Musicie go spalić, spalić jak najszybciej! - odrzekła nasza wybawicielka.
Nie zastanawiać się długo zerwałam wieniec ze ściany i wrzuciłam go do płonącego kominka. Stary gałązki szybko znikały w ogniu, patrzyłam jak ostatni elementy okropnego wieńca znikają w płomieniach. Potem spojrzałam na sąsiadkę... to co zobaczyłam przerosło moje oczekiwania! Moim oczom ukazała się sąsiadka z moich snów!!! Żylasta, z tym okropnym uśmiechem, z zębami jak kły, śmiejąca się w niebogłosy!!! Nagle przez okna zaczęły wchodzić opętani sąsiedzi, wyważyli drzwi, powybijali szyby nawet zaczęli schodzić z góry!!! Byli wszędzie!!!
Teraz już nic was nie chroni! Nic! ten wstrętny wieniec nie pozwolił nam wejść do domu... Chronił waszą rodzinne jak talizman od naszego przekleństwa, teraz możemy dokończyć dzieła i nakarmić swoje ciała waszą krwią!
Przerażona zawołam mamę i siostrę! Ale gdzie do cholery jest tata!!! Pewnie w swoim pokoju!!! Biegliśmy do góry tam były klucze od auta, musieliśmy jak najszybciej z stamtąd uciekać. Nagle jeden ,,potwór” złapał mnie za nogę. Ciągnął na dół po schodach, próbując wbić swoje kły w moją nogę. Ich czerwone oczy świeciły jak latarki. Na ich twarzach widniał okropny przeraźliwy uśmiech. Patrzyli na mnie jak na łakomy kąsek. Mama na ręce zawieszony miała medalik od swojej prababki. Bez zastanowienia zdjęła talizman i rzuciła go w stronę wygłodniałych potworów. Odsunęli się na chwile. Z ich ust zniknął na moment ten okropny uśmiech, a pojawiła się przeraźliwa złość. Uwolniona pobiegłam do pokoju taty. Spał w łóżku. Szybko zbudziliśmy go i zabierając klucze od auta, przez okno dobiegliśmy do pojazdu. Oni już za nami biegli. Krzyczeli!
- Nie możecie odjechać! Należycie do nas! Do nas! Jesteście częścią naszego miasta!
Rzucali się na szybę. Pukali, szarpali za klamek! Odjechałam jak najszybciej z sercem na ramieniu i przerażeniem w oczach.
Udało się! Odjechaliśmy. Jechaliśmy daleko. Sama nie wiem gdzie, po prostu jechaliśmy. Ja prowadziłam obok mnie siedziała mama, z tyłu tata i siostra... I nagle to pouczyłam... to okropne spojrzenie. Spojrzałam w wstecznie lusterko. Moim oczom ukazał się wielki uśmiech, nieruchoma twarz, kły i czerwone oczy... to był mój TATA!!!
Komentarze