Historia

Muchy

teatime 3 6 lat temu 7 714 odsłon Czas czytania: ~17 minut

Krakowski bar „Purple” o tej porze był zapełniony po brzegi. Obecny tłum sprawiał, że powietrze stało się duszące. Janusz Tarczyński ruszył w kierunku stolika, przy którym siedział jego przyjaciel Zygmunt. Poznali się w czasie studiów i od tego czasu często razem odwiedzali bar.

- Mam coś dla ciebie. – powiedział Janusz zajmując miejsce przy stoliku.

Na dźwięk jego głosu Zygmunt podniósł wzrok i wyciągnął rękę.

- Wspaniały! Kątnik domowy. – mężczyzna z zachwytem przypatrywał się zawartości słoika podanego mu przez Tarczyńskiego. W takich chwilach wyglądał jak dziecko cieszące się z nowej zabawki.

- Nie myślałeś o tym, żeby zmienić swoje hobby. Nawet nie możesz zaprosić dziewczyny do swojego mieszkania.

-To nie hobby, lecz konieczność. Poza tym nie mógłbym być z kimś, kto nie kocha pająków.

- Nie myślałeś może żeby, no wiesz, udać się do specjalisty.

- Jeżeli to nie ustanie do końca tygodnia będę zmuszony poszukać pomocy.

Zygmunt otarł pot z czoła. Wnętrze lokalu było gorące pomimo otwartych okien. Od kilku dni szwankowała klimatyzacja, lecz nie przeszkadzało to bawiącym się ludziom. Mężczyźni zamówili zimne piwa.

- Widziałem ostatnio film na YouTube, w którym pokazano, że rosyjscy szpiedzy używali robotów w kształcie owadów do szpiegowania USA. To jeszcze jeden powód, aby wytępić to paskudztwo. – powiedział Zygmunt ściskając w dłoniach chłodny kufel.

- Niepotrzebnie się gorączkujesz. Pewnie to kolejny film z bzdurnymi teoriami spiskowymi. – Janusz zaśmiał się widząc podniecenia przyjaciela.

- Nie byłoby ci do śmiechu gdybyś widział to co ja.

- Ciągle myślisz o tych targach biocybernetycznych. Co roku prezentują różne nowinki, które ostatecznie rzadko kiedy trafiają do użytku. Te ich wynalazki wyglądają dobrze tylko na papierze, a kiedy przychodzi do praktyki okazuje się, że albo struktura nie wytrzymuje albo występują problemy z dostarczaniem energii.

- To tylko kwestia czasu zanim rozwiążą te problemy. W naszym laboratorium mieliśmy ostatnio gości z Japonii. Prezentowali wszczepy do mózgu mające przyspieszyć proces uczenia się. Podobno testowali je na małpach.

- I czego uczyli te małpy? Tabliczki mnożenia. Choć i tak pewnie szybciej małpy nauczą się liczyć niż wybudują u nas metro.

- To nie jest powód do żartów.

- Wyluzuj się. Przyszliśmy tutaj, aby się zabawić, a nie by rozmawiać o pracy.

Zygmunt wzruszył ramionami i napił się piwa. Wreszcie poczuł przyjemny szum w uszach, który na moment zagłuszył rozgrywającą się w jego umyśle kakofonię.

Po kilku godzinach i 5 wypitych piwach Zygmunt zmęczony wrócił do swojego mieszkania. Kierując się do łóżka uważał, by nie rozerwać żadnej z pajęczyn. Wyciągnął słoik ze swojego plecaka i przypatrywał się wędrówce pająka szukającego miejsca dla swojej sieci. Ten widok napełniał go ulgą. Może wreszcie dzisiaj prześpi całą noc. Otaczały go dziesiątki strażników chroniących go przed tym latającym paskudztwem. Zawsze uważał pająki za jedyne pożyteczne istoty. W swoich marzeniach widział cały świat zasnuty mgłą pajęczyn. Świat, w którym mógł funkcjonować jak normalny człowiek.

Zacisnął powieki i zakrył uszy dłońmi, lecz to nie ustało. Dźwięk bzyczenia nieustannie rozlegał się w jego uszach doprowadzając go na skraj obłędu. Czuł jak drży z bezsilności. Ile by dał za chwilę ciszy. Założył słuchawki na uszy. Choćby tylko jeden moment. Zwiększył głośność. Wiedział, że one tu są i cieszą się z jego cierpienia. Cholerne muchy nie odstępują go nawet na krok.

Wzdrygnął się przez sen. Przez chwilę leżał nieruchomo nim świadomość wróciła do jego ciała. Zerwał się łóżka i zaczął się otrzepywać. W nocy muchy oblazły go. Pełzły po skórze kierując się w stronę twarzy. Zaczął podskakiwać. Jego dziwaczne pląsy przypominały taniec wariata. W końcu wykonały ruch! Przeczuwał, że chcą wślizgnąć się do jego uszu i skroni, by tam złożyć swoje jaja. On jednak nie pozwoli im na zwycięstwo. Rozgniecie ich chitynowe pancerzyki i wypleni je do cna. Miotał się jeszcze przez chwilę, po czym upadł na łóżko. Uczucie pełzania znikło. Spojrzał w gorę i zamarł. Część z pajęczyn została przerwana. Te cholerne muchy posunęły się za daleko.

Siedział na kanapie dopóki nie nastał świt. Nie miał już sił by samemu próbować stawić im czoła. Włączył komputer i zaczął przeglądać opinie dotyczących krakowskich psychiatrów.

„Dr Anna Pająk”. Przeczytał nazwisko i od razu poczuł się lepiej. Czuł, że to znak od losu. Szybko przewertował opinie na forum i utwierdził się w swoim przekonaniu. Kobieta wydawała się doskonałym specjalistą i miała doświadczenie w leczeniu nerwicy natręctw. Zadowolony wybrał numer do rejestracji.

***

Gabinet Anny Pająk znajdował się niedaleko rynku w schludnej poniemieckiej kamienicy. Wybrał numer na domofonie i czekał.

- Pan Zygmunt Probiszewski? – usłyszał głos z głośnika.

- Tak, zgadza się. – odpowiedział, po czym usłyszał krótki sygnał dźwiękowy sygnalizujący otwarcie drzwi.

W mieszkaniu przywitała go starsza kobieta emanująca spokojem i profesjonalizmem. Jej gabinet urządzony był w sposób minimalistyczny. Jedynymi dodatkami niezwiązanymi bezpośrednio z pełnieniem funkcji miejsca pracy były stojące na parapecie kwiaty.

- W rozmowie telefonicznej wspominał pan o bzyczeniu? Jak mniemam wykonał pan badania laryngologiczne zanim się ze mną skontaktował.

- Tak. Nie mam problemów bez słuchem.

- W takim wypadku pozostają schorzenia psychiczne lub zaburzenia neurologiczne. Posiada pan jakieś wspomnienie, które szczególnie utkwiło w pana pamięci?

- Stoję przed drzwiami do jakiegoś pokoju. Nie znam tego miejsca. Słyszę przytłumiony szum rozbrzmiewający po drugiej stronie drzwi. Wchodzę do środka, a drzwi same się za mną zatrzaskują. Bezskutecznie próbują je otworzyć. Napieram z całych sił, a one nawet nie drgną. Odwracam się i nie widzę nic. Uświadamiam sobie, że to, co brałem za szum to tak naprawdę trzepot skrzydeł setek much. Ich skrzydła smagają mnie po twarzy, a ja wyciągam dłonie przed siebie próbując je odgonić. W pokoju prawdopodobnie nie ma okien, dlatego nie pada żaden promień światła. Czuję jak one obłażą całe moje ciało. Cofam się do drzwi i siadam skulony na ziemi. Po jakimś czasie zaczynam dostrzegać, że otaczająca mnie ciemność nie jest jednolita. W kącie zauważam zbitą czarną masę kierującą się w moją stronę. Mam wrażenie, że pulsuje. Przesuwa się do przodu, po czym nieznacznie się cofa, a z każdym takim ruchem jest coraz bliżej. Wtedy dociera do mnie, że to koniec i nigdy nie opuszczę tego pokoju. – Zygmunt przerwał swoją opowieść. Przywoływanie wizji pokoju nie było dla niego łatwe. W miarę postępu swojej historii odczuwał targające nim w tamtej chwili emocje. Niepewność, niepokój, a następnie irracjonalny strach.

- Wszystko w porządku?

- Tak. – wyszeptał i wyprostował się w fotelu.

- Co się dzieje później?

- Drzwi otwierają się i zalewa mnie fala jaskrawego światła. Nie pamiętam, co się stało później. Czasem mam wrażenie, że nigdy nie opuściłem tego pokoju.

- Jest pan pewien, że to prawdziwe wspomnienie, a nie sen? – zerknął na kobietę, która jednocześnie rozmawiała z nim i robiła notatki.

- Niczego już nie jestem pewien, ale jakie ma to znaczenie skoro to siedzi w mojej głowie?

- Kiedy zaczął pan słyszeć bzyczenie?

- Jakiś miesiąc temu.

- Od tego czasu słyszy je pan cały czas.

- Tak choć czasem ustaje gdy się upiję.

- Zawsze jest ono takie same czy jego nasilenie się zmienia?

- Jest takie samo. Z wyjątkiem chwil, kiedy na chwilę znika.

- Boi się pan much?

- Nie nazwałbym to strachem, lecz nienawiścią. Kiedy tylko usłyszę ich bzyczenie trafia mnie szlag. Najchętniej bym je wszystkie wyplenił.

- Dlaczego pan ich nienawidzi? Zwykle są one niegroźne dla ludzi.

- Nie wiem. To jest silniejsze ode mnie.

- Hmm… Nie może pan pomyśleć o żadnym racjonalnym powodzie swojej niechęci?

- One zabierają nam wszystko. Karmią swe larwy na naszych ciałach aż nie pozostanie z nas nic oprócz kości. Niszczą wszelkie pozostałości i w końcu cała pamięć zanika. Żerują na naszym bólu. Kiedy umieramy one triumfują. Jak nasza cywilizacja upadnie one przejmą ten świat.

- To naturalna kolej rzeczy, że po śmierci nasze ciała ulegają rozkładowi. Muchy nie tylko żerują na padlinie, a także rozkładają żywność i odchody. Są potrzebne do prawidłowego funkcjonowania świata.

- Nie rozumie pani o co mi chodzi. One sprawiają, że znikamy na zawsze. Nie przeraża pani perspektywa odejścia w mrok jak gdybyśmy nigdy nie istnieli? Jakby nasze życie nie znaczyło zupełnie nic? Wieczna ciemność wypełniona triumfalnym bzyczeniem much.

- Dlatego ważne jest to, co pozostawimy po sobie. Dzieła naszego życia. Mogą to być odkrycia, wynalazki, dzieci, czy choćby jakieś utwory.

- Tu nawet nie chodzi o strach przed śmiercią. Po prostu chcę, by zostawiły mnie w spokoju. By ucichły.

- Skieruję pana na tomografię. Sprawdzimy czy pana mózg prawidłowo funkcjonuje. To pozwoli nam zawęzić możliwe przyczyny pana stanu. Proszę się ze mną skontaktować, gdy otrzyma pan wyniki badania.

***

Kolejna koszmarna noc. Zygmunt wiercił się wciąż zmieniając pozycje na łóżku. Leżał na plecach, by po chwili przewrócić się na bok. Cokolwiek robił – czy zatykał uszy poduszką, czy zakładał słuchawki – bzyczenie nie ustawało. Pozostawało mu tylko czekanie aż wycieńczony umysł sam pogrąży się we śnie.

Nagle otworzył oczy. Coś było bardzo nie w porządku. Po chwili zrozumiał. Bzyczenie nie rozlegało się, jak do tej pory w jego głowie, lecz dochodziło z rogu pokoju. Dudnienie serca zagłuszyło jego myśli. Czuł jak krew pulsująca w jego żyłach wzywa go do działania. Podniósł głowę i skierował wzrok w stronę źródła dźwięku. Nie dostrzegł tam jednak nic. Poczuł jak napięcie uchodzi z jego ciała. Rozluźnił się i z ulgą rozłożył się na łóżku. Ręce spoczęły na miękkim posłaniu. Dawno nie było mu tak wygodnie. Dłonie dostosowały się do pulsującego rytmu łóżka. Zygmunt czuł jak staje się z nim jednością a bzyczenie otacza go ze wszystkich stron. Teraz jednak mu to nie przeszkadzało. Zatapiał się w kojącej ciemności, która z chęcią przyjęła wszystkie jego zmartwienia i strach.

***

Obudził go dźwięk dzwonka. Z niechęcią zwlókł się łóżka. Wyjrzał przez wizjer. Za drzwiami stał obca kobieta ubrana w typowo biurowy strój, a w ręku ściskała aktówkę. Przekręcił klucz w zamku.

- Przepraszam, że niepokoję pana o tej porze. – powiedziała kobieta taksując wzrokiem jego piżamę. – Nazywam się Patrycja Grzybowska i reprezentuję interesy D&L Corporation.

Z D&L Corporation zetknął się po raz pierwszy 4 lata temu kiedy jego firma szukała wykonawcy do produkcji niestandardowego układu zasilania dla implantów nowej generacji. Sama korporacja była częstym obiektem plotek, zwłaszcza tych dotyczących teorii spiskowych. Słyszał ich wiele, począwszy od eksperymentów na ludziach, a na składaniu ofiar Baalowi skończywszy. Wiele osób próbowało rozszyfrować również skrót nazwy organizacji. Najbardziej prawdopodobny scenariusz określał D&L jako nazwę własną, zlepek liter z imion właścicieli, ponieważ we wszystkich rejestrach widniała nazwa D&L Corporation. Co bardziej nieustępliwi dopatrywali się w nim imion demonów.

- Dzień dobry. – wydukał Zygmunt i gestem zaprosił ją do środka.

Kobieta przeszła przez próg i zamarła.

- Och… - wyszeptała skonsternowana. - Widzę, że nie spodziewał się pan gości.

- Niech się pani nie boi. Pająki to jedne z najbardziej pożytecznych zwierząt. A te tutaj są całkowicie niegroźne.

- Skoro tak pan twierdzi. – odparła zrezygnowana i weszła do środka. Omiotła spojrzeniem salon, do którego ją zaprowadził. Jeśli obecność pająków sprawiała, że czuła się tu nieswojo, to nie dała tego po sobie poznać.

Położyła aktówkę na stole i usiadła.

- Czy to prawda, że wczoraj był pan w gabinecie doktor Pająk?

- Tak. Ale nie rozumiem czemu miałoby to panią interesować.

- Stanowi to pogwałcenie umowy jaką zawarła pana rodzina z D&L Corporation.

- Nie wiem o czym pani mówi. Moja rodzina nie zawierała żadnych umów z pani firmą.

Grzybowska sięgnęła po aktówkę i zatrzymała dłoń nad nią. Przez chwilę w mieszkaniu panowała krępująca cisza. Wreszcie Zygmunt dostrzegł powód zachowania kobiety. Podszedł do stołu i zabrał pełzającego po aktówce kątnika.

- Jak widzi pan, na podpisanej przez pana rodziców umowie, znajduje się wzmianka, że pańska rodzina zobowiązuje się do kontaktu z naszą firmą w każdej sytuacji, gdy jest pan chory lub zachodzi takie prawdopodobieństwo.

- Nic mi o tym nie wiadomo.

- To sprawa pomiędzy panem a pana rodzicami. W imieniu D&L Corporation proszę o wypełnienie warunków umowy i zgłoszenie się do najbliższej placówki w celu zrobienia badań.

***

Zniecierpliwiony Zygmunt wpatrywał się w sygnalizację świetlną, której czerwone światło raziło go w oczy. Podczas rozmowy telefonicznej rodzice nie chcieli podać mu żadnych szczegółów odnośnie umowy zawartej z D&L. Nie pozostawało mu nic innego jak wycieczka do domu rodzinnego i zmuszenie ich do wyznań. Na pewno coś przed nim ukrywali, a on musiał się dowiedzieć co.

Nacisnął dzwonek i czekał. Po kilku minutach dostrzegł, że zasłona w jednym z okien jest rozsunięta, a zza pelargonii wygląda twarz jego matki. Rodzice doskonale wiedzieli o jego wizycie i postanowili go przeczekać. Jednak on tak łatwo nie da za wygraną. Ruszył w kierunku drzwi do garażu. Z tego co pamiętał, ojciec często zapominał zamknąć je na klucz twierdząc, że mieszkają w bezpiecznej okolicy. Przekręcił klamkę i uśmiechnął się triumfalnie. Drzwi ustąpiły.

- Dzisiaj odwiedziła mnie przedstawicielka D&L Corporation. - zaczął Zygmunt jednocześnie wyciągając szklankę z szafki kuchennej. Położył ją na blacie, nasypał kawy i zalał wrzątkiem. Odwrócił głowę i spojrzał wyczekująco na matkę.

- Nie chcieliśmy nic przed tobą ukrywać.

- Ale to zrobiliście. Dlaczego nic mi nie powiedzieliście o umowie?

- Wypadło nam to z głowy. Potem tyle się działo.

- Co właściwie się działo? Co wspólnego z naszą rodziną ma ta korporacja?

- Jak byłeś mały to często chorowałeś. - wtrącił ojciec. - Jednak któregoś razu twój stan był fatalny. Miałeś wysoką gorączkę, a twój organizm nie reagował na podawane leki. Myśleliśmy, że stracimy cię na zawsze. Wtedy pojawili się przedstawiciele D&L i zaproponowali nam udział w eksperymentalnym leczeniu. Musieliśmy wtedy podpisać aneks do umowy obligujący nas do leczenia cię w placówkach korporacji.

- Coś mi tu nie gra. Eksperymentalne leczenie gorączki? Nie sądzę żeby mieli oni czas zajmować się takimi błahostkami.

- To nie nasza sprawa. My tylko chcieliśmy cię uratować.

- Dobrze, rozumiem. Przepraszam, że tak na was naskoczyłem. - odparł Zygmunt spokojnym głosem. W głębi duszy czuł, że rodzice nie mówią mu wszystkiego. Ukrywają przed nim coś ważnego i robią to zapewne dla jego dobra. Ale obecnie nie pozostaje mu nic innego, jak kontakt z korporacją.

***

- Bardzo cieszę się, że postanowił pan zwrócić się z pańskim problemem do naszej firmy. - obsługująca go kobieta wyszczerzyła usta w sztucznym uśmiechu. - Jak zapewne pan wie oprócz elektroniki i cybernetyki finansujemy wiele prywatnych placówek badawczych i leczniczych. Dopilnujemy, aby zajęli się panem najlepsi specjaliści.

- Dziękuję. - głos Zygmunta brzmiał pusto. Jedyne czego pragnął to cisza. Było mu wszystko jedno kto się nim zajmie byleby zrobił to szybko. Na równi ze słabością ciała rodziła się słabość umysłu. Coraz częściej czuł otępienie i przyłapywał się na bezmyślnym wpatrywaniu się w przestrzeń gdy jego organizm zapadał w mikrodrzemki.

- Proszę zaczekać. Wkrótce ktoś po pana przyjdzie.

***

- Proszę wyciągnąć ręce przed siebie. - Zygmunt obojętnie wykonywał polecenia wydawane mu przez mężczyznę w białym fartuchu. Biel gabinetu raziła go w oczy i sprawiała, że cały obraz zlewał się w jedno. Potęgowało to dręczące go uczucie odrealnienia. Czuł, że gdyby tylko poddał się temu wrażeniu sam mógłby stać się częścią sali. Rozszczepić się na miliony kawałeczków i wreszcie wyzwolić się z tej udręki.

- Czuje pan ukłucie?

Zygmunt przecząco pokręcił głową. Widział jak lekarz wbija mu igłę w palec, lecz żadne impulsy nie docierały do jego świadomości. Biel stawała się coraz bardziej natarczywa. Kąsała go w siatkówki oczu. Wyzierała zza każdej jego myśli jakby chciała wypełnić cały świat. A może śmierć wcale nie jest ciemnością lecz oślepiającym światłem.

- Mógłby pan zdjąć buty?

Kolejne polecenie i kolejna bezmyślna reakcja. Ciało Zygmunta mechanicznie wykonywało zlecone mu zadanie.

- Nic pan nie czuje? - mężczyzna wbił igłę w jego stopę.

- Nie. - z trudem zmusił się do mówienia. Walka o zachowanie odrębności w wszechogarniającej go bieli z każdą chwilą stawała się intensywniejsza. Jeden moment zawahania mógłby doprowadzić do jej triumfu i utracenia przez Zygmunta tej krótkiej chwili świadomości, jaką otrzymał wśród miliardów lat istnienia wszechświata.

- Za chwilę mój asystent przyprowadzi wózek. Proszę, aby się pan stąd nie ruszał.

- Tak. - Zygmunt nie rozpoznawał własnego głosu. Wydawało mu się jakby dochodził on zza grubej ściany, a wszystkie sceny oglądał zza szyby. Wraz z czuciem w ciele powoli tracił kontakt z rzeczywistością.

***

Leżał nieruchomo. Sceneria wokół niego zmieniała się, lecz jego umysł nie poddawał interpretacji kolejnych nadpływających obrazów. Umieszczono go na ruchomym stole. Zamknął oczy i pogrążył się w kojącej ciemności, o wiele łagodniejszej od dzikiej i zachłannej bieli. Chwilową błogość przerwała intensyfikacja bzyczenia w jego lewym uchu. Próbował podnieść rękę, ale nic się nie stało. Utracił kontrolę nad kolejnymi częściami ciała. Natężenie bzyczenia rosło i... Zygmunt poczuł, że jego serce łomocze oszalałe, a z czoła spływają krople potu. Bzyczenie przemieszczało się w stronę małżowiny usznej. Coś poruszało się we wnętrzu ucha i kierowało się w stronę wolności.

Bzyczenie ustało. Nagle rozległo się ponownie, gdy coś musnęło jego twarz. Dygocząc jak w gorączce zmusił się do rozwarcia powiek i natychmiast oślepił go błysk światła. Znajdował się w tunelu i nie mógł ruszyć w kierunku światła. Jego ciało było bezwładne. Kolejna mucha wypełzła z jego ucha. To był koniec. Przegrał. Muchy zwyciężyły i wzięły we władanie jego ciało wraz z gasnącymi resztkami świadomości.

***

Nie wiedział ile czasu minęło od kiedy musiał uznać swoją porażkę. Muchy krążyły wokół niego jakby drwiąc z jego bezsilności. Pełzały po jego ciele. Wchodziły do nosa i ust. Czuł jak wewnątrz niego coś drga i pulsuje. Czy tak właśnie wygląda śmierć? Dusza wcale nie opuszcza ciała, lecz przeżywa wieczne katorgi obserwując rozpad wiążącego ją ciała. Kolejne tkanki rozpuszczają się odsłaniając kości, a ona nie może wzlecieć ponad ten ohydny świat padliny. W końcu pozostaje wieczna ciemność przerywana od czasu do czasu przez drążące ziemię robaki. A może to właśnie piekło? Każdy kto przedkładał przyjemności ciała nad zbawienie duszy, zostaje w nim uwięziony na zawsze? Nie było tutaj pająków, które mogłyby go ochronić przed zamianą w masę wypełnioną wygłodniałymi larwami.

Mucha pełzała po jego oku. Skupił resztki świadomości na powiece, lecz ta ani drgnęła. Jednostajne bzyczenie stało się nieodłączną częścią otaczającej go ciemności: jednej pozornie inteligentnej masy, która nachylała się nad Zygmuntem jakby wpatrując się w jego bladą i nieruchomą twarz. Masa pulsowała w rytmie dogorywającego serca. Jednocześnie wznosiła się ponad jego możliwościami poznania wpatrując się w wieczność, która była dla niego niedostępna. Ostatecznie muchy okazały się czymś o wiele bardziej skomplikowanym niż zakładał w swoim planie eksterminacji.

Muchy pełzające po jego twarzy zaczęły poruszać się w dziwny sposób. Poczuł jak z jego mięśni zaczyna uchodzić napięcie. Rozluźnił się. Pamięcią powrócił do dzieciństwa. Kiedy bał się i nie mógł zasnąć matka zawsze siadała obok niego na łóżku i głaskała jego policzek. Ten z pozoru błahy gest zawsze napełniał go spokojem. Teraz przez chwilę równie miał wrażenie jakby jakaś dłoń gładziła jego policzek.

***

Nagły rozbłysk światła w miejscu, w którym do tej pory królowała ciemność.

- Ma pan szczęście, panie Probiszewski. Jeszcze nie jest za późno.

Słowa wpełzły brutalnie do jego czaszki zmuszając go do kolejnej próby przejęcia władzy nad własnym ciałem. Nie brzmiały one jak pozdrowienie anielskie, ale dały mu nadzieję na wyzwolenie się z władzy ciemności.

- Uśpimy pana na chwilę, by móc wprowadzić i aktywować lek. Prawdopodobnie utracił pan kontrolę nad swoim ciałem, lecz jest to tylko stan przejściowy. Pańscy bliscy wyrazili zgodę na wznowienie kuracji, gdyż pana stan uniemożliwia podjęcie samodzielnej decyzji. Już wkrótce sam pan się przekona do czego zdolna jest współczesna medycyna.

***

Grupa ludzi w białych kitlach wpatrywała się w dziesiątki monitorów. Każdy z nich wyglądał na pochłoniętego tym, co dzieje się na ekranach.

- W części tkanek zaobserwowaliśmy procesy gnilne. Jest to niestandardowy efekt poprzedniej kuracji, choć może to być również efekt późniejszych schorzeń. - głos jednej z kobiet wypełnił ciche dotąd pomieszczenie.

- Zaobserwowano zmiany w mózgu. Zachodzi podejrzenie, że jakiś czas temu doszło do niedotlenienia. Zaobserwowano również pogłębiające się problemy z przesyłem impulsów nerwowych doprowadzające do utraty władzy w kończynach pacjenta i zaburzeń w odczuwaniu bólu.

- Mamy widok na mózg pacjenta. Uwolnić enzymy.

- Komórki zostały pobudzone do regeneracji.

- Zmiana widoku na tkanki objęte procesem gnilnym. Rozpocząć przywracania połączeń nerwowych.

- Pobudzić komórki.

Pomieszczenie ponownie wypełniło się ciszą, gdy cały zespół ze skupieniem śledził sytuację na monitorze.

- Udało nam się. Można powiedzieć, że "Projekt Przywrócenie" został zakończony sukcesem.

- Jest jeszcze za wcześnie na świętowanie. Wznowić obserwację pacjenta i zapewnić mu bezpieczne środowisko do funkcjonowania.

***

Franciszka i Alojzy Probiszewscy siedzieli w swoim salonie popijając popołudniową herbatę. Czuli wzbierającą w nich wdzięczność. Dwa razy utracili syna i dwa razy cudem go odzyskali. Lekarze z D&L wyrwali go z zimnych objęć śmierci. Przerwali monopol Boga na wskrzeszanie ludzi i wykonali pierwszy kroku w kierunku zapewnienia ludziom życia wiecznego. Zrobili to, co obiecywało wielu proroków, lecz w porównaniu do starożytnych mistyków, oni mieli po swojej stronie naukowe dowody, a nie naiwną wiarę. Co prawda "Projekt Przywrócenie" posiada jeszcze wiele ograniczeń, jak m.in. maksymalny czas jaki może upłynąć od chwili zgonu, lecz w przyszłości, kto wie, może nawet zmarli krewni będą mogli zostać przywróceni i nikt nie zazna już bólu straty. Zgodnie z ostatnimi badaniami przywrócenie dzieci nie wpływa negatywnie na ich umysły. Śmierć zostanie pokonana na zawsze i będzie to zasługą ludzi.

***

Zygmunt Probiszewski siedział w fotelu i czytał książkę. Napawał się otaczającą go ciszą. Dotąd nie przywiązywał uwagi do tego jak wspaniałe jest zwyczajne życie wypełnione zwyczajnymi zajęciami. Życie pozbawione obsesyjnej walki z muchami.

Zamknął książkę i przeciągnął się w fotelu. Czuł jak jego mięśnie napinają się i rzoluźniają. Poczucie władzy nad własnym ciałem wprawiło go w dobry nastrój. Jeszcze tylko szybki prysznic i pójdzie spać. Czeka go miły sen niezmącony żadnym bzyczeniem.

Mężczyzna radośnie nucił pod prysznicem zmywając z siebie pozostałości dnia. Wreszcie zakręcił wodę i postawił nogę na kafelki. Stopa nie znalazła oporu na mokrej powierzchni. Zygmunt poślizgnął się i znowu zapadła ciemność.

***

Nad nieruchomym ciałem nagiego mężczyzny zawisła czarna pulsująca masa. Spoiła się z nim w miłośnym uścisku. O tak, śmierć była bardzo zazdrosną kochanką. Nie chciała wypuszczać ze swych ramion kogoś, kto już raz się w nich znalazł. Zostanie więc z nim na zawsze.

***

Zygmunt otworzył oczy i rozmasował bolącą głowę. Już dawno miał postawić na podłodze dywanik, by znów się nie poślizgnąć tak jak w zeszłym miesiącu. Ale wtedy wszystko zaczęło dziać się tak szybko i po prostu o tym zapomniał. Usiadł na podłodze i wrzasnął. Bzyczenie znów rozlegało się w jego głowie.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

<3
Odpowiedz
To. Jest. GENIALNE.
Odpowiedz
Niezłe :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje