Historia

Śmiercioodporny

wolin 1 6 lat temu 1 665 odsłon Czas czytania: ~21 minut

„Przyjedź do nas”, mówili. „Będzie fajnie”, mówili. No i co mi przyszło? Sam na środku dupy – pośladkami lasy, a ja po ciemku rowem. Co za dziura. Jeszcze ten zasrany deszcz. Byś nie przespał swojej stacji, baranie, to już byś piwko i kolorowe driny chlał albo posuwał Weronikę. Oj tak, łatwo się rozmarzyć. Już sobie wyobrażam, jak pochyla się nade mną, a jej miękkie cycuszki stykają się ze sobą. Delikatnie falują w rytm drgnięć jej ciała, kiedy w tej pozycji gmeram w niej. Wiszą tuż nade mną, hipnotyzują. A sztywne, twarde sutki namaszczają moją twarz… Ale nie. Teraz to trzeba poluzować spodnie.

Weź się rusz, chłopie, bo samymi fantazjami daleko nie zajdziesz. Na tym melanżu będzie z dwudziestu typa, a wszyscy wyposzczeni i złaknieni świeżej cipki. Cipeczki. Cipuchny. Chuj z tym, przecież jesteś w dupie, nawet telefon odmawia pomocy. Odpal wódę, Tomek.

To jest myśl. Gdybym miał szkło, polałbym sam sobie za ten świetny pomysł. Ostrożnie odkładam plecak, żeby nie zbić, los bywa okrutny. Dwusetka akurat na start. Co parę kroków po łyku, jak po nitce do kłębka. Gorzka. Szkoda, że nie pomyślałem o żadnej popitce. Jeszcze szybki łyczek, dyskretny wręcz. Ohyda, aż muszę splunąć. I odkaszlnąć. Dobrze, że nie ma tu nikogo, bo byłby przypał wśród koleżków.

Idę po to, żeby iść, czy coś. Idę po to, bo chyba spierdalam stąd. Wysiadłem na opuszczonej i zrujnowanej stacji, gdzie pewnie nawet menele nie śpią. Odchodziła od niej jedna droga, którą musiałem pójść, bo wszędzie te drzewa. Jeszcze dziesięć metrów błota, zanim wszedłem na typowo polską szosę. A w tym lesie można by nakręcić całą sagę „Pottera”. Nie żartuję; ciemno, żadnego księżyca ani gwiazd, ba, nawet latarni… A wokół taka puszcza. Bez żartów, te niezbierane, powyginane gałęzie są upiorne. Nabierają dziwnych kształtów, jakby leżeli albo czaili się tam ludzie. Weź tam nie patrz, stary. Idę, a nuż dojdę na jakiś przystanek albo… Ej, co się tam świeci za mną?

– Jasny chuj!

No nie wierzę, akurat ktoś przejeżdża. Przez kilkanaście minut żadnego pojazdu, to trzeba łapać okazję. Wystawię kciuk, to może się zatrzyma… No, zwalniaj, gościu. Ale ma dźwięk ta maszyna. Nie stanie?

– Bez jaj… Ty kurwo!

O kurwa. Zatrzymał się z piskiem. Słyszał? Jeszcze ukradkiem łyczek i ładujemy się, a butelka w krzaki. Jakaś kozacka maszyna. Widziałem taki film nawet, coś podobnego tam było, „Grindhouse”! A to jest czarny dodge charger. Skąd Polaczki biorą takie cacka? W ciemności wygląda nieźle, ciekawe jak za dnia. Pewnie jakieś przerdzewiałe gówno. Chuj z tym, to nadal czarny dodge charger i podwózka. Podwójne szczęście! Podchodzę do drzwi. W minimalnym świetle widzę, że na masce brakuje czachy i figurki mocarnej kaczki. Więc nie wyjęli go z filmu. Może to i lepiej, nie chciałbym trafić na tego pojeba.

To wchodzimy.

„La-la-la-la-la-la-la-la, la-la

Get into the car”*

Słyszę, gdy wsiadam. Głośno gra, to pewnie nie słyszał, jak go wyzywam. Wow!…

– Cześć!

– Siema, nie zgubiłeś się?

– Odrobinę, przespałem stację.

– Wsiadaj!

No, gościu, to już potrójne szczęście. Nie dość, że z nieba spada ci transport i to nie byle jaki, to okazuje się, że tym koniem powozi dupeczka! Szybkie oględziny, póki nie zamknąłem drzwi i lampa świeci, czy nie ma jakiegoś złota na paluchach. Nie widzę żadnych diamencików, brylancików, czy tam chuj wie czego. Skoro jest wolna, to powinno łatwiej pójść. Wygląda na to, że nie tylko Werkę dziś zaliczysz. Nawet nie zapinam pasów!

– Za-je-bi-sta fura! – jaram się.

Tylko czemu się tak skrzywiła? Się okaże, że na damulkę wpadłeś.

– Kiedy się urodziłam, ojciec osiemnaście lat zbierał, żeby kiedyś mi kupić coś z charakterem.

– Zazdro starego.

Co się tak grymasi? No tak, to zadupie jakieś, nie wie, jak się gada w mieście. Nie przejmuj się.

„Oh, the passenger

How-how he rides”**

Co to za stara muza?! Zaraz bym zapuścił jakimś rapsem, to by się zesrała.

– A jak ci na imię?

No wreszcie, już myślałem, że nie będzie chciała zawrzeć znajomości. A ja tam jestem kulturalny i czekam na swoją kolej.

– Tomek Kozak jestem.

– Kozak to twoje nazwisko czy pseudonim…?

– Jakie nazwisko, taki człowiek – pięknie jej zarzuciłeś, uśmiecha się. – A ty?

– Róża Trupięga.

– O, nie poznałem jeszcze żadnej laski o tym imieniu.

I w żadnej o tym imieniu, co ważniejsze, nie byłem.

– Ja za to znałam różnych kozaków.

Ach takim mądrym tonem mówisz?

– I co się z nimi stało? Powiedz mi.

– Nie żyją – szczerzy się.

O kurwa. To było dziwne.

– Żartuję. Zląkłeś się? Powiedz szczerze.

– Niee… Ale dziwnie to zabrzmiało. Lubię laski ze specyficznym poczuciem humoru.

– Quo vadis, dominae?

– Chyba nie znajdziesz w promieniu kilkunastu kilometrów nikogo innego niż ja.

Rozkręca się laseczka!

– Co?

Czemu tak dziwnie patrzy, mówię coś nie tak? Dobrze słyszałem, że powiedziała: „kto wydyma mnie?”

– Co co?

– O czym ty mówisz?

– No o tym o czym ty, o dymaniu – nie trać uśmiechu.

– O dyganiu?

– Czym? Już nic nie czaję.

– Pytałam: dokąd zmierzasz, panie?

– Aa… – chyba zaliczyłeś wpadkę. – Na imprezę miałem iść. Coś mi się przesłyszało, chyba trzeba przyciszyć radio… O, tak jest zajebiście.

– A… Mówiłeś coś o dymaniu.

Szybko! Uśmiech numer trzy, rozsiądź się wygodniej, jakbyś był u siebie i rzucaj od niechcenia:

– No, coś mi się wydawało, że padła taka sugestia.

Uu, zmiana pierwszeństwa.

– A niech będzie, że padła…

Zwężenie drogi.

– I?

Zachowaj szczególną ostrożność.

– I może coś z tego będzie… ale to nie będzie takie proste.

Ostry zakręt.

– Co proponujesz?

Ostrożnie daj po hamulcach.

– Grę. Zgadywanki, nazwij to jak chcesz.

Koleiny.

– I na czym to będzie polegać?

Uwaga, śliska jezdnia.

– Zadamy sobie nawzajem pytanie. Jeśli odpowiesz poprawnie na moje… Będziesz na finiszu szybciej, niż myślisz. A jeśli ja odpowiem dobrze na twoje, to może, hm… Pozwolisz się gdzieś ugryźć?

O tak, jesteśmy w domu! „Miejsce docelowe znajduje się po lewej stronie”. Widzę, że laska już rzuciłaby mi się na kutasa, ale woli się podroczyć; niech będzie, gra wstępna.

– A jeśli któreś z nas źle odpowie?

– Wtedy nie dostaje nagrody. Możesz zaczynać.

– Do ilu gramy?

– Do trzech?

Okej, teraz skup się. Wymyśl coś, żeby nie było jakiejś lipy. A przy okazji może uda ci się zabłysnąć. W końcu studiujesz tę psychologię, na którą poszedłeś dla dup, zrób z tego większy użytek.

– Mam, gotowa?

– Od kilku minut.

– Jak w psychologii nazywa się przywiązanie ofiary do opr…

– Syndrom sztokholmski.

– Aha… Nawet nie zdążyłem dokończyć.

– Nie musiałeś, to było banalne.

Śmiej się śmiej, zobaczymy przy następnym.

– Taka jesteś dobra? To dawaj swoje pytanie.

– Który artysta w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym czwartym roku zadebiutował (i wygrał) na Studenckim Festiwalu Piosenki, nie będąc jeszcze studentem?

– Co?!

– Nie dosłyszałeś?

– Słyszałem, ale co to za pytanie?

– Niech się zastanowię, kategoria: rozrywka?

– Nie mam pojęcia, dziewczyno.

Stary, nie burcz pod nosem, nie obrażaj się, tylko myśl nad czymś lepszym. A suka się droczy, tyle. Przecież to już jest pewne, że ciebie chce.

– Poddajesz się?

– Nie mam wyjścia.

– Grzegorz Turnau, znasz?

– Kojarzę nazwisko.

– Chociaż tyle. Słucham kolejnego pytania.

Coś męskiego, coś, czym dupy się nie interesują, futbol albo…

– Który polski gangster, mający kiedyś wysoką pozycję w mafii z Pruszkowa, po wyjściu na wolność stał się świadkiem koronnym?

– Hm, niech się zastanowię…

Masz to, chłopaku!

– Sokołowski, tak zwany Masa.

– Skąd ty wiesz takie rzeczy?

– Pytasz o takie popularne sprawy, wystarczy włączyć telewizor, żeby wiedzieć.

Weź się w garść, laska leci z tobą, a ty patrzysz i jakieś durne pytania wymyślasz.

– Jest dwa do zera dla mnie. Gotowy na kolejne? Słuchaj: co kolekcjonuje filumenista?

– Znaczki pocztowe!

– To filatelista!

– To co zbiera ten, jak mu tam?

– Etykiety pudełek od zapałek.

– Bez jaj! Co to za pytania w ogóle, obejrzałaś wszystkie odcinki „Milionerów”?

– Oj, ktoś chyba się zaperzył! Okazało się, że nie jesteś taki mądry, jak myślałeś? Jest trzy zero, ale nie trać rezonu, chcesz jeszcze zadać swoje pytanie?

– Nie, pewnie i tak byś wiedziała.

Tomek, rozchmurz się. Nie ma przegranych w tej grze, co nie?

– To chyba czas na nagrody – tak jest, uśmiech i zero skruchy, zobacz, jak już się szczerzy! – Mówiłaś, Różyczko, że chciałaś mnie gdzieś ugryźć?

– Ano, nachyl się tylko, przystojniaku.

I było się tak stresować? Najpierw mokry całus, później zatrzyma się na poboczu…

– Może zaraz się zamienimy? Ja poprowadzę, a ty będziesz mnie „gryźć”?

– Lubię takich twardzieli.

Jej oddech łaskocze mi włoski na uchu. Z jej ust czuć przyjemny różany zapach i wilgotne powietrze. Fajnie, ale mam nadzieję, że kątem oka zerka na drogę.

– Co to za perfumy?

– Adid… Ała, kurwa!… Puszczaj, ej!

W ucho mnie ugryzła i nie puszcza suka. Wywija tym dodge’em od lewej do prawej krawędzi jezdni. Coraz szerzej, zaraz skosi słupek. Wjeżdża na trawę, piasek chrzęści pod kołami, czuć że traci kontrolę. Robi większe kółka i dłużej odbija z pobocza. Rozbijemy się jak nic! Boli, w co ty się wpakowałeś? Zachowaj spokój, zaraz puści. Ale się wgryzła, szczękościsk normalnie. W ślizgającym się po jezdni snopie światła w ułamkach sekund dostrzegam jakieś postacie. Pieszy, rowerzysta czy zbłąkany pies. Naprawdę chyba nic tam nie ma, ale od wstrząsów mam wrażenie, jakbyśmy… jakby potrąciła kilka osób.

– Aa… Wybacz, że tak znienacka. Nie mogłam się powstrzymać.

Puszcza gaz, naciska hamulec kilka razy i wracamy na normalny tor. Obsrałem się, a ona nic. Doświadczona, głupia czy kaskaderka? Jest zadowolona ze swojego wyczynu. Ale mokre mam to ucho, od śliny albo krwi? Nie zdziwiłbym się. Tak tu ciemno, że nie zobaczę. A lampy nie zapalę, bo strach.

– Co ty odwalasz?!

Definitywny koniec żartów. Nawet jakby to jakoś wyjaśniła, będzie dystans, oj duży dystans.

– Przecież się założyliśmy. Mogłam cię ugryźć, gdzie zechcę.

– Myślałem, że chcesz mi laskę zrobić.

– To źle myślałeś.

Ucięła. Na małżowinie wyczuwam opuszkami ślady po zębach. Idiotka, dobrze że się nie szarpałem, bo by mi odgryzła albo wjechała do rowu. Dziwna akcja, trzeba by się stąd zawijać. Jedziemy kolejnych kilka minut w ciszy, co tu pobrzękuje w radiu?

„I wanna see it painted, painted black

Black as night, black as coal

I wanna see the sun blotted out from the sky

I wanna see it painted, painted, painted, painted black

Yeah”***

Fajnie brzmi. Chociaż mnie ta czerń przytłacza. Wolałbym wszystko na odwrót, jasną noc, powracające słońce. Pieprzona droga wydaje się nieskończona, a las wciąż taki sam. Chyba donikąd nie dojedziemy. I tak utknąłem w furze z horroru z wariatką o czarnych włosach, które zakrywają część profilu jej twarzy. Poza tym ma chyba jasne oczy i z kolczyk w nozdrzu. Hm, taka fryzura by być bardziej tajemniczym dla autostopowiczów?

– A dokąd w sumie miałeś jechać? – zagaja.

– Na melanż miałem wbić do ziomka. Wakacje są, to mnie zaprosił, nawet nie wiem, gdzie jestem, a miałem wysiąść w jakimś Łosińcu. A ty? Jesteś stąd?

– Nie, tak jeżdżę z dołu Polski do góry… Nieważne, słuchaj, bardzo cię przepraszam. Nie chciałam tak mocno, to zabawne miało być, a nigdy mi nie wychodzi.

– Ogarnij się, dziewczyno. No ale spoko. Jak chcesz mi to wynagrodzić, to zaproponuj jakieś wyjście, może znasz okolicę?

– Niedaleko powinien być przystanek. O tej porze jeszcze powinieneś dorwać jakiś autobus. Możemy sprawdzić, czy jedzie tam, dokąd chcesz.

– O, zajebiście. Jest dwudziesta druga czterdzieści, coś powinno być.

– A czemu po nikogo nie zadzwonisz?

– Ej, wyobraź sobie, kurwa, że nie mam zasięgu.

Co za debilne pytanie. Jaka nieogarnięta laska.

– Może… Może damy sobie jeszcze jedną szansę? To znaczy, mogę cię tam podwieźć, będziesz szybciej, a ja trochę zrekompensuję swoje zachowanie.

– Nie wiem, wiesz… To było niebezpieczne.

Patrz w okno i olewaj ją. Zresztą chyba lepiej nie patrzeć jej w oczy.

– A jakbyśmy po drodze jeszcze zaliczyli jakiś numer?

Nie odpowiadaj od razu. Przemyśl to, prawie cię zabiła… A z drugiej strony dobra dupa!

– Chciałam cię tylko trochę nastraszyć, wiem że przesadziłam. Ale taki męski się wydawałeś.

Stop, alert. Godzi w moją męskość.

– Wyjaśnimy sobie coś, nie bałem się, tylko to było niebezpieczne. Dobra, weź mnie podwieź. Tylko bez sztuczek!

Śmiejemy się. Co za idiotka, chyba mam więcej szczęścia, niż myślałem. Teraz już łatwo z nią pójdzie. Jedyne, co by mogło spieprzyć resztę podróży, to nie wiem, jakiś morderca grasujący w okolicy.

– Zestresowałem się, muszę się napić.

Znajduję w plecaku drugą dwusetkę. Uderzam parę razy dłonią w dno i odkręcam. Całe szczęście, że wiśniówa, bo bym się krzywił i wyszedł na cipkę.

– Szkoda, że prowadzę.

– Zagadam z ziomkiem, może cię wpuści.

Kurde, nakrętka mi spadła. Całej flaszki nie wypiję, a szkoda, żeby się rozlało na dywaniki i w ogóle. O, pod butem leży. Jeszcze tabsy mi wypadają z kieszeni. A to nawet dobrze, już wiem gdzie je mam, nie będę musiał szukać. Kumpel mówił, że dobrze klepie laski, taka łatwiej dostępna piguła gwałtu. Ta suka Weronika się chwaliła, że po piksach na sen nie zmienia się w kompletnego trupa, a robi się napalona… A rano i tak niczego nie pamięta, więc baja. Najpierw ta tutaj, Róża – o ile to jej prawdziwe imię – potem Werka… Ale zostawać z nią już na noc czy zostawić koleżkom? Miała tam być jeszcze jakaś jej koleżanka. To co, „hat trick”? To się może udać. Jeszcze jak zobaczą, czym przyjechałem. Wcisnę im kit, że to mój dodge.

– Co tam ci grzechocze?

Jakim słodziutkim głosem pyta. Już pewnie jest cała mokra. Może jej też podrzucić małe co nieco?

– A, takie tam tabletki na zgagę.

– Ach na zgagę. Rozumiem.

– Rano po imprezie bywa różnie, nie?

– Nie wiem, raczej nie imprezuję tak mocno.

Świętoszka. Cnotka-niewydymka się okaże. Zresztą znowu ma jakiś pojebany ton smutny.

– Nie wiesz, co to życie, dziewczyno.

– Ja już wiem, jak wygląda twoje. Po prostu przyznaj się, że dosypujesz coś laskom do drinków, bo nie umiesz żadnej poderwać.

– Co ty gadasz?

Czyżby przypał?

– Już wszystko zaplanowałeś. Ogarnąłeś tabletki, żeby zaruchać tam, dokąd jedziesz. Zamierzasz urżnąć jakąś laskę i jej koleżankę albo siostrę. Kiedy się zadowolisz, oddasz je reszcie kolegów, czy nie po to tam jedziesz? Nie dlatego wszyscy cię lubią i oczekują? Chociaż dwie na takiego jurnego samca to trochę mało, dlatego chcesz zacząć ode mnie. Jak dobrze ci pójdzie, to zaciągniesz mnie do tej ubojni i upodlisz jak szmatę, a ja nie będę nic pamiętać, czyż nie?

Co jest? Czyta mi w myślach?

– Dobra, wiesz co, ja jednak pojadę tym autobusem. Kurwa, zasięgu nie mam, nie napiszę im nawet.

Silnik zaryczał. Laska dodaje gazu i wjeżdża na środek jezdni. Znowu zaczyna się coś odwalać. Te upiorne drzewa nie dość, że się nie zmieniają, to teraz zlały się w jedno. Z obu stron okrywa nas czarna papka. Jak czarny tunel, przez który mknie czarna fura z brunetką za kółkiem. Nawet wiśniówka wygląda jak cola, olej. Uwzięli się na ten kolor? Dobrze, że w radiu już skończył wyć o tej czerni.

– Zagrajmy jeszcze raz…

– Nie no, daj już spokój, wypuść mnie po prostu.

Zasięgu jak nie było tak nie ma. Róża włącza długie światła.

– Widzisz to zwierzę w oddali? Jakiś dzik czy sarna.

– Co?!

Faktycznie coś tam majaczy. Laska zwalnia do jakichś osiemdziesięciu, siedemdziesięciu.

– Co z nią?

– Proponuję gierkę, panie Kozak.

Niebezpiecznie się robi. Zwalnia do trzydziestu, czterdziestu.

– Co chcesz?

Pokornieję, stresuje mnie to.

– Skoro to zwykłe tabletki na zgagę, chyba nic się nie stanie, jeśli połkniesz kilka? Z twojego oddechu wnioskuję, że masz czym popić.

– Po co?

– Połykaj albo wpierdolimy się w tę sarnę.

Wdeptuje gaz w podłogę, aż wciska mnie w fotel. Silnik przez chwilę tak ryczy, że nie słyszę nic poza nim. Mam wrażenie, że przez tę chwilę umknęły mi jakieś ważne instrukcje. Rozpędza się w zabójczym tempie, dziesiątki metrów pożera w sekundy.

– Zabijesz nas! Po co, żeby sobie coś udowodnić?

– Jesteśmy coraz bliżej.

– Zabijesz nas!

– Nie kojarzy ci się skądś ta fura?

– Hm?

– Chyba oglądałeś „Death proof”, co nie? Tata był kaskaderem. Samochód śmiercioodporny… tylko dla kierowcy.

– O kurwa…

Szybko, pasy, łap za pasy. Zacięte. Jeszcze raz, powoli… No nie działają. Klamka… bez jaj. Drzwi otwierają się tylko od zewnątrz.

– Nie żartuję.

Niecałe sto metrów, osiemdziesiąt, siedemdziesiąt. Każda zbędna myśl to dziesięć metrów.

– Dobra, dobra, biorę!

Pstryk, jedna.

– Więcej!

– Co?!

Dobra, pstryk, pstryk. Trzy krążki do ryja, popijam łykiem wódy. Ze stresu gardło mi się zaciska, moje usta wypełnia coraz więcej wódy. Niby słodka, ale zbiera mi się na bełta. Kiedy uświadamiam sobie, że nie przełknę, zamykam oczy. Staram się nie wypuścić kropelek spod powiek. Kilka łez spływa mi gardłem, odruchowo je przełykam wraz z zawartością ust i wtedy… Przejeżdżamy przez miejsce, w którym stała sarna. Bezkolizyjnie zdążyła usunąć się w las. Nie mogłaś szybciej, dziwko? Będę ją przeklinał do końca życia.

– Zaraz się poczujesz jak każda swoja ofiara.

W żołądku mi się kotłuje. Czas trochę zwalnia, jakoś mi się kręci w głowie… Nie, to za szybko, wkręcam sobie.

– Jakie, kurwa, ofiary?

To już nie jest normalne. Popierdalamy sto pięćdziesiąt wąską szosą. W każdej chwili może znowu wyskoczyć jeleń albo inny dzik. A ja nie mogę zapiąć cholernych pasów, to jest śmierć na miejscu albo w męczarniach, jak będę miał pecha. Potrójne szczęście mi się obraca.

– Ty już dobrze wiesz.

Coś błyska z naprzeciwka. Czyżby w końcu jakieś auto? To chyba jestem uratowany, szybko ręka na klakson i trąb ile wlezie…

Co to jest?! W połowie manewru ciało przeszywa mi ogień. Czuję ognisko w udzie. Suka błyskawicznie wbiła mi nóż!

– Co z tobą?

Z rany spływa trochę krwi. Zaraz chyba zemdleję. Zresztą jakoś dziwnie mi się robi, to te tabsy?

– Czemu mi to robisz?

– Chciałam mieć towarzystwo. A że trafiłam na takiego gnojka, postanowiłam dać nauczkę – uśmiecha się podle.

– Nie wystarczyło powiedzieć?

– Nie! Wyobraź sobie, że nie.

– Co mam teraz zrobić?

– Nic. Jak nie chcesz się wykrwawić, to nie ruszaj noża.

Posłusznie wykonuję polecenie. W co ja się wjebałem?

– Aha, weź sobie jeszcze łyka wódki. Tableteczki lepiej zadziałają.

– Nie, proszę.

Z niemniejszą prędkością zjeżdża coraz bliżej krawędzi. Szarpie parę razy w bok, zatacza się głębiej. Tylko dzięki szczęściu nie skosiliśmy słupka. Odruchowo odsuwam się od drzwi, jakby to miało mi coś dać. Nagle uświadamiam sobie, że niebezpiecznie zbliżam się do Róży i zaczynam bać się o swoje ucho. Niech by się jakiś kamień trafił, to wariatka. Nie zależy jej na życiu, jest gotowa umrzeć, by mnie zgnoić.

– Dobra!

– Zanim łykniesz, weź jeszcze jedną.

Kurwa. Ze strachu nie mam siły. Robię to, co mówi.

Niepotrzebnie w drodze odpalałem wódę. Zaraz mnie jebnie i będzie po mnie. Bankowo nie wyjdę z tego cało. Ale dobra, póki jeszcze myślisz odrobinę trzeźwo, hehe… zaczyna się faza.

– Skąd masz to auto? – dukam.

– Mówiłam ci, że mój tatko był kaskaderem. Gdy tylko sprowadził takiego dodge’a jak w jego ulubionym filmie, od razu zaczął go przerabiać wedle fantazji. W tym aucie jestem prawie nieśmiertelna. Tylko ja.

Coś tam mruczy, odpływam coraz dalej. W spowolnieniu słyszę to, co mówi. W otaczającej nas czarnej papce nie da się wypatrzyć ani jednego kształtu i to nie przez prędkość. Jedzie spokojnie setką, chociaż te cyferki tak mi się zlewają.

Ona jest naprawdę łatwa. Co?… Ładna. Te kształtne kości policzkowe i wydęte usta. Widzę ją w klubie w białej sukience. Ultrafioletowe lampy zrobiłyby z niej neonowego ducha, który opętał parkiet. W tle jakaś ostra nuta, a taniec wcale nie dziwkarski. Widzę ją przy tym kawałku Stonesów, to chyba oni byli.

Tylko dlaczego taka ładna dziewczyna mi to robi? Co w sumie robi? Trochę się ze mną droczy. Wbiła mi nóż w nogę, ale nie boli aż tak. Mógłbym go nawet wyjąć…

– Muszę siku.

– Cso?

Zwalniamy. Mimowolnie przechylam się i uderzam zębami w deskę rozdzielczą. Różyczka szarpie mnie za kołnierz i przywraca na miejsce. Przez chwilę czuję na karku jej miękką skórę. Mam wrażenie, że wciąż ją tam trzyma, ale obie ręce Róży znajdują się na kierownicy. Zatrzymujemy się. Wysiada zamaszyście i energicznie, a jednocześnie subtelnie, zatrzaskuje drzwi. Dopiero teraz widzę jej sylwetkę dobrze uwydatnioną obcisłymi spodniami i skurzaną kurtką. Podchodzi do krzaków po drugiej stronie jezdni.

Stary, ogarnij się. Daleko z nią nie zajedziesz. Ani się nie obejrzysz, a z tobą skończy. Już po tobie, nawet jakbyś się zmienił, nic to nie da. Zresztą nawet nie uciekniesz. Jesteś w jakiejś dupie, naćpany i z nożem w nodze, zapomniałeś? Możesz tylko narobić jej jakiegoś gnoju… Czekaj.

– Polisja?

Tak, to musi być radiowóz, jedzie z naprzeciwka. Nie pieprz do siebie pod nosem, tylko wyłaź, zanim wróci.

Racja. Drzwi, nie działają od tej strony. Opuszczam szybę. Najszybciej jak się da, a idzie wolno. Jeszcze jej nie ma? Ale jej się sikać chciało. Może zapomniała chusteczek.

Przez prawie do końca otwarte okno przeciskam rękę. Próbuję wymacać klamkę, wodzę ręką trochę w lewo, trochę w prawo, mam. Teraz wygramolić się na jezdnię, żeby mnie zauważyli. Nogi poza autem, podpieram się… Jakoś dziwnie się chodzi, choć nie boli za bardzo. Już jestem przy masce, mogę zacząć kiwać.

– Dokąd się wybierasz?

Łapie mnie czule za poły kurtki. Dziwnie blisko przybliża twarz do mojej i niezauważalnym dla zatrzymującej się policji kuksańcem, sadza mnie z powrotem.

– Dobry wieczór, sierżant Młocicki, co tu się dzieje?

– Dobry wieczór, panie władzo! – szczebiocze. – Nic takiego – jaki teatralny, wesoły ton. Już nie wiem, przy kim nosi maskę. – Wracam z chłopakiem z imprezy, zatrzymałam się na siku.

– Prawo jazdy i dokumenty. A pani coś piła?

– Oczywiście, że nie. – Wyciąga papiery z kieszeni i podaje wąsatemu.

– Człowieku! – jęczę żałośnie. – Pomocy!

– Co z nim? – Młocicki podaje świstki koledze i podchodzi do mnie.

– Strasznie się upił. – Niezauważalnie zatrzymuje go rączkami, a ten rezygnuje z nachylania się nade mną.

– Powinniśmy wziąć go na narkotesty.

– Naśpałem się w uj!

Udawaj naćpanego, to cię zgarną.

– Bierze leki od psychiatry, głupek musiał wymieszać. Tam nie było żadnych narkotyków, panie władzo.

– Co to za tabletki?

– Już pokazuję.

Róża kręci się przy mnie i zasłania ranną nogę. Szpera w kieszeni i wyciąga blister.

– Nikt ci nie pomoże – szepcze. Podaje sierżantowi dowód mojej „niewinności”.

– Znam ten lek. Jest na sen. – Macha listkiem, jakby się zastanawiał, czy go nie zarekwirować.

– Moja noga! – korzystam z ostatniej deski ratunku.

– Co ma z nog…

– Ćśś, nic takiego. Potknął się albo ktoś mu nogę podłożył, nie wiem. Strasznie mi wstyd za niego.

Ukradkiem widzę, jak policjant rzuca mi zdegustowane spojrzenie.

– Młody, spisałeś ją?

Stary odbiera dokumenty i wręcza je z powrotem dziewczynie.

– Jeszcze zmierzę panią alkomatem. Młody… Dzięki. Proszę dmuchać.

– Co będzie se mnom?

– W porządku, dwa zera.

– To co teraz, panie władzo?

– Nie powinniśmy tego tak zostawiać… Ale właśnie kończymy służbę, a za nadgodziny nikt nam nie zapłaci. Proszę wracać do domu i nie jechać za szybko. Niech go pani stąd zabierze – rzuca z pogardą.

Naprawdę odjeżdżają? Drzwi od mojej strony zatrzaskują się. Ruszamy. Naprawdę odjeżdżamy?

– Aa, dobrze się było wysikać.

– Co zrobić ze mną chcesz?

Mogłabyś mnie porwać i żylibyśmy szczęśliwie w zgodzie do końca życia.

– Nie wiem, noc jest długa.

– A pierdol się, nie zasługujesz, żeby cię zerżnąć na imprezie. Pewnie taką jesteś laską, która pcha się na kutasa, a potem ciśnie wszystkich facetów. Ja takie znam.

Chyba trafiłem. Dotknięta, zaciska dłoń na rękojeści wystającego mi z uda noża. Nawet tego nie zauważam, za to odczuwam, jak w szale wbija ostrze do końca. Mimo znieczulenia, mocno to odczuwam. Wyję, ale jestem zbyt ociężały, by się bronić.

– Zamknij się! – wrzeszczy na mnie.

– Wypuść mnie, kurwa!

– Chcesz wyjść? Proszę bardzo.

– Hę?

Z impetem naciska hamulec. Moja głowa uderza o deskę rozdzielczą i tracę przytomność.

Jak też się dobrze spało. W takich chwilach rozumiem, co to znaczy „słodko spać”. Aż ma się ochotę mlasnąć z tej słodyczy. Tylko dlaczego tu tak zimno? Rozklejam powieki. I ciemno. Strasznie chce mi się lać. Ani myślę, by próbować wstać. Gdzie ja w ogóle jestem? Zgrabiałymi palcami rozpinam spodnie i w ostatniej chwili udaje mi się wyciągnąć małego. Leję na leżąco, czując przepływające przez cewkę ciepło. Jedyne, co rozgrzewa w tym momencie. Drugą ręką szukam telefonu. Brak sieci. Szybka pęknięta. Trudno, jakoś się tym nie przejmuję. Nic nie pamiętam z wczoraj, jakbym zjadł kilka piguł. Musiałem przespać cały dzień, skoro znowu jest ciemno.

Odwracam telefon od zmrużonych oczu i rozglądam się po otoczeniu. Liście, majaczące pnie, pełno gałęzi na ziemi. Przestrzeń wygląda, jakby za najbliższymi drzewami, na które pada słabe światło ekranu, rozciągnięte było czarne prześcieradło. Uciekłem z imprezy i zasnąłem w lesie? Normalnie to bym ich zgnoił. Próbuję się podnieść. Oświetlam zranioną nogę. Ujrzenie urazu oraz wystającego noża sprawia, że ból wybucha i wszelkimi żyłami roznosi po ciele napalm. Obleśny widok sprawia, że wymiotuję na miejscu. Może lepiej, że słabo widzę, nie chciałbym zobaczyć niepokojących kolorów, ropy czy jeszcze gorzej, jakichś robaków. Otępiały próbuję się zlokalizować. Umieścić w konkretnym miejscu i czasie, bo póki co jestem w zaświatach. W dodatku nic nie słychać. Czy słychać? Nie skupiałem się jeszcze na tym. Wstrzymuję oddech, zamykam oczy… Szelest. Tupot, szuranie buciorem za mną. Jednym guzikiem włączam latarkę w smartfonie i gwałtownie obracam się w kierunku dźwięku. Oczy łzawią od natężenia światła i zamazują jakikolwiek widok. Nie widzę żadnego ruchu. Co jest, czemu gaśnie? Bateria padła.

Z boku przejeżdża jakieś auto, więc jest droga. Ostrożnie zbieram się z gleby. Zmierzam w kierunku szosy, powłócząc nogą, uważając by nie wykłuć sobie oka gałęzią. Kto mi wbił nóż w ogóle? Może sam to zrobiłem? Potrzebuję pomocy. Obym nie zboczył przez te kilkanaście metrów do ulicy, bo będę chodził w kółko. A jeśli jestem na skraju wykrwawienia się? To chyba byłbym słabszy. Przez noc rana zakrzepła, ale poruszenie mięśniami wywołuje kolejne strużki krwi.

Udaje mi się wyjść. Cała słodycz snu ustąpiła zimnu i bólowi. A teraz pewnie jeszcze nic nie pojedzie przez godzinę. Nawet nie wiem, w którą stronę iść. Dawaj, Tomek, przypomnij sobie coś. Nie możesz być daleko od ludzi, spróbuj poszukać zasięgu.

– Coś jedzie – chcę usłyszeć swój głos.

Z daleka faktycznie zbliża się pojazd. Wyciągam nieśmiało rękę. Mam nadzieję, że kierowca uzna mnie za potrzebującego pomocy, a nie okolicznego menela. Zwalnia. Są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Zza opuszczonej szyby dobywa się głos:

– Potrzebujesz pomocy? – jest łagodny i wyrozumiały.

– Tak – odpowiadam krótko.

– Wsiadaj, pojedziemy w bezpieczne miejsce.

Ładuję się do środka. Całkiem wygodnie tu. Auto chyba też jakieś nietypowe, ale nie rozpoznaję.

– Kto cię tak urządził?

– Nie wiem. Nic nie pamiętam.

Spoglądam na dziewczynę za kółkiem. Daję głowę, że nigdy jej nie widziałem. Tylko, kiedy patrzę na nią, przypomina mi się marsz i wóda po drodze. I ten upiorny las. Ale ona? Skądś mi się kojarzy ten kolczyk w nozdrzu. Nie mogę się skupić przez to radio. Co tu w ogóle grają?

„La-la-la-la-la-la-la-la, la-la”****

*Iggy Pop, „The Passenger” [w:] „Lust for Life”, RCA Records 1977.

**Tamże.

***The Rolling Stones, „Paint it, black” [w:] „Aftermath”, Decca Records 1966.

****Iggy Pop, „The Passenger”…

Bartosz Woliński na Facebooku: facebook.com/bwolinski.pisarz

Książka na Facebooku: facebook.com/3strona

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Tyle czytania i.. baaardzo słaby koniec. Wybacz przyjacielu autorze/autorko ale 5/10.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje