Historia

Kuglarka

siemieniaka 2 4 lata temu 665 odsłon Czas czytania: ~18 minut

        Pomieszczenie dyżurne raz po raz wypełniał odgłos elektrycznej temperówki. Pomarszczone wargi zdmuchiwały pozostałości grafitu i opiłków z ołówka, którym dyżurny następnie skrupulatnie kreślił litery w kartach pacjentów. Odgłosy krzyków i nawoływań w korytarzu zagłuszały usilnie mocne uderzenia mokrego mopa. W ten oto sposób jawiła się codzienność nocnej zmiany w zakładzie psychiatrycznym Raven's Brook.


- Młody! Kończ już powoli tę zabawę! - krzyknął starszy mężczyzna unosząc wzrok znad okularów, rzucając w stronę drzwi delikatny uśmiech. 

Na końcu korytarza, Jeff alias Młody, ostatnimi pociągnięciami doczyszczał podłogę po wieczornym obchodzie.


- Już kończę! Spokojnie! - odkrzyknął odwzajemniając posłany do niego miły gest.

    Parę minut później stał już w drzwiach dyżurki, przyglądając się jak przełożony w spokoju stawia ostatnie litery, po czym na znak dobrze zakończonej pracy, stanowczym ruchem zamyka stary wyświechtany dziennik. Po pustym korytarzu rozległ się donośny huk, który chwilę później zagłuszył przyjacielski śmiech sanitariuszy.

- Na dzisiaj koniec papierkowej roboty co? - zaśmiał się Jeff.

- Dokładnie - odparł starszy sanitariusz chowając dokumenty.

    Jake stał jeszcze chwilę oparty o wielką, metalową szafę stojącą w rogu. Wodził oczami po pomieszczeniu, omiatał wzrokiem elementy wyposażenia jakby czegoś szukał.


- Wspomnienia? - zapytał młody.

- Tak. Mnóstwo czasu spędziłem w tych murach - oznajmił powstrzymując szklane oczy. - Jednak o tym kiedyś indziej, a teraz pora napić się kawy – stwierdził podrywając się na proste nogi – wszak czeka nas kolejna długa noc.

Po czym udał się w stronę drzwi. Wraz z Jeff’em szli wcześniej mopowanym korytarzem mijając rzędy białych drzwi z okrągłymi okienkami. W każdym z małych pomieszczeń żyj inny pacjent, inna historia.

- Siedemnaście lat to szmat czasu - stwierdził Jeff.

- Wciąż liczysz? - zaśmiał się Jake – Słuchaj, nie patrz na to w ten sposób. Nie jesteśmy tu dla pieniędzy, tylko aby nieść pomoc.

- Nie sposób nie liczyć dni, które mijają na wieczornych zmianach. Dzień zamienia się w noc i na odwrót, a życie pędzi do przodu – odparł Młody – Wolałbym nie spędzić ich tutaj stając się stary i zgorzkniały jak ty.

- Ha! Non sens. Mówiąc tak,właśnie taki się stajesz, ponury i melancholijny – odparł Jake klepiąc kolegę po plecach, przepuszczając go w drzwiach pomieszczenia.

    Jeff natychmiast ruszył w stronę ekspresu odpalając stare, umęczone urządzenie. Powoli, kropla po kropli, czarne espresso spływało do styropianowych kubków. Ciszę rozdzierało postukiwanie buta sanitariusza.

- Dawaj tę kawę młody. Grzebiesz się jakbyś robił to pierwszy raz - ponaglał Jake.

- Nie moja wina, że ekspres jest starszy od ciebie – odparł Jeff chwytając w dłonie kubki.

- Siadaj, chcę Ci coś wytłumaczyć – oznajmił Jake wskazując miejsce naprzeciwko – ponieważ widzę, że nie rozumiesz na czym polega nasza praca.

    Młody usiadł stawiając uprzednio kawę na stole. Wpatrywał się chwilę czekając, aż staruszek zrobi pierwszy łyk, po czym zacznie prawić kazania, jak miewał w zwyczaju obraźliwie nazywać.

- No siadaj – powtórzył.

    Jeff runął z niechęcią na krzesło przybierając zamkniętą postawę. Izolacja od paplaniny była jego jedyną drogą ucieczki. Nie należał bowiem do ludzi łatwo przyjmujących krytykę, aczkolwiek wynikało to raczej z wieku niż wrodzonej arogancji, której nawiasem mówiąc mu nie brakowało.

- Trafnie wyliczyłeś ile lat tu spędziłem, jednak wciąż nie potrafisz trafnie określić naszej roli w tym systemie – prawił Jake. - Ja i ty, jesteśmy trybikami tej maszyny, która bez ustanku miele.

- Będziesz się jak co wieczór bawił w mechanika? - ironizował Młody.

- A ty jak co wieczór będziesz zgrywał zimnego skurwysyna? - zapytał staruszek pochylając się w stronę Jeffa.

    To zbiło z tropu młodego sanitariusza, którego mur obronny zbudowany ze splątanych rąk i aroganckiej postawy runął niczym domek z kart. Mina mu zrzedła, a wzrok zanurzył w kubku kawy, aby uniknąć dalszej konfrontacji. Wpatrywał się usilnie w czarną ciecz doszukując się dna, lecz bezskutecznie. Jake szybko zauważył, że jego słowa mocno dotknęły młodzieńca.

- Chłopaku – pocieszał staruszek szukając wzroku spod głowy posmutniałego Jeffa – nie załamuj się.

- To nie tak - zamamrotał pod nosem nadal wbijając wzrok w kawę – Ja po prostu nie wiem co robię ze swoim życiem.

    W stwierdzeniu Jeffa było dużo prawdy. Młodzieniec, który ledwo co skończył studia, został wciągnięty jakby na siłę do świata, którego nie rozumiał. Otoczony ludźmi w miejscu nie sprzyjającym zdrowemu rozsądkowi i karierze, a jednak tkwił tam, razem z resztą tych nieszczęśników.

- Po prostu nie chcę na starość obudzić się któregoś dnia i poczuć na plecach oddechu zmarnowanego życia – kontynuował Jeff.

- Jesteś nowym pokoleniem, wychowujesz się w innych czasach, zatem twoje myślenie też jest inne - odparł Jake kiwając głową – W życiu nie chodzi o laury i zasługi, a czynieniem go lepszym dla następnych pokoleń.

- Następnych pokoleń? - zapytał Jeff szyderczo – Ja nie potrafię ułożyć swojego życia, a mam zbawiać kolejne pokolenia? - stwierdził Jeff podnosząc głos.

- Od razu zbawiać. Pomóc – odparł starzec. - Co wy dzieciaki macie z tą karierą? Za moich czasów nikt się tym nie przejmował. Liczyła się tylko ciężka praca i to ona wynosiła ludzi na wyżyny - prawił Jake stukając palcem w stół jakby potwierdzając swoje słowa.

- Teraz nie liczy się ciężka praca – odparł Jeff – Teraz trzeba mieć plecy, a ja swojego życia nie dam sobie zniszczyć – krzyknął młodzieniec uderzając z całej siły otwartą dłonią w kubek.

    Styropianowe naczynie poszybowało przez cały pokój uderzając w ścianę. Jake przyglądał się spływającej po niej czarnej cieczy. Zrozumiał, że atmosfera zrobiła się napięta. Sięgnięcie po ekstremum wydało się jedynym sposobem na ukazanie młodemu prawdziwego oblicza pracy.

Starzec spojrzał na nadgarstek, zegarek wskazywał parę minut przed drugą w nocy. Standardowa pora, aby rozpocząć kolejny obchód po zakładzie.

- Wstań – nakazał starzec – pora zająć się robotą – oznajmił, po czym udał się spokojnym krokiem w stronę drzwi.

Młodzieniec ruszył za nim, uprzednio podnosząc kubek z podłogi.

- Obejdziemy najpierw blok A, potem B – oznajmił starzec zatrzymując się w progu – następnie C – dodał po krótkiej przerwie.

- C ? - zapytał zaskoczony Jeff – Nie ma bloku C, chyba, że mamy sprzątać w magazynie – odparł drwiąco.

- Siedemnaście lat tu pracuję – odparł starzec. - Także wiem o czym mówię – odburknął posyłając młodemu stanowcze spojrzenie.

    Mężczyźni wyruszyli w dalszy spacer po korytarzach szpitala. Odhaczali kolejno sale z bloku A, a następnie udali się do drugiej części kompleksu, aby sprawdzić stan reszty pacjentów. Finalnie w drodze powrotnej znaleźli się w holu głównym. Jeff złapał przełożonego za ramię obracając go w swoją stronę.  


- Oba bloki sprawdzone, a segmentu C nadal nie ma – stwierdził z poirytowaniem.

- Sądziłem, że po obchodzie ochłoniesz, najwidoczniej nie ma na to rady – odparł Jake wskazując młodemu stare drzwi, która znajdowały się w rogu głównego holu.

    Poddenerwowany, ale tym samym zaciekawiony sanitariusz ruszył w kierunku drzwi, które szybkim ruchem pchnął do przodu.

- To ma być blok C? - zapytał – Przecież to stary, zatęchły korytarz. Do tego cuchnie niemiłosiernie! - odparł zakrywając dłonią twarz, aby przytłumić docierające z korytarza zapachy.

- A co? Spodziewałeś się nowo wybudowanego skrzydła szpitala? - roześmiał się staruszek – Pójdę przodem, jeżeli się boisz.

Chwilę później obaj mężczyźni szli zniszczonym korytarzem, wprost do starej towarowej windy.

Była zerdzewiała i staromodna, wyposażona w przestarzałą kratę bezpieczeństwa.

- Mamy tym jechać ? - zapytał Jeff nieufnie patrząc na stan konstrukcji, która była bardziej wiekowa od niego.

- Tak, chyba, że wolisz zostać tutaj i dalej smęcić o swojej karierze niż łapać życie za jaja. - odparł staruszek wchodząc do windy.


Jeff stał jeszcze chwilę przed windą po czym wszedł do środka.

- Aby na pewno się nie zawali? - zapytał młody stukając butem w podstawę konstrukcji.

- Wsiadaj rzesz do diaska! - krzyknął Jake wciągając chłopaka za uniform, po czym zasunął zerdzewiałą kratę, która wydała przerażająco głośny pisk.

Jake nacisnął przycisk, a stara winda zaczęła szybko zjeżdżać w dół. Chwilę później stali już naprzeciw starych, skrzydłowych drzwi. 

- Nie wygląda to najlepiej – stwierdził młody sanitariusz patrząc z niepewnością na Jake’a.

Przełożony zdawał się pozostawać niewzruszonym obawami podwładnego i pchnął drzwi oburącz. Momentalnie zapach wilgoci i pleśni wypełnił ich nozdrza.

- Ale smród! O Jezu! - krzyknął Jeff zakrywając twarz ręką.

- Za chwilę się przyzwyczaisz. Chodźmy – odparł starzec, po czym ruszył w głąb korytarza.

    Szli naprzód w akompaniamencie kapiącej z rur wody. Wzdłuż rozpadających się, obdartych z farby ścian. Stare lampy migały nieregularnie napawając Jeffa strachem. W oddali kompleksu tliło się małe światło, które wraz z postępem wędrówki zdawało się narastać. Po kilkunastu krokach dotarli do strażnicy. Małego pomieszczenia za pancerną szybą, idealnie nadającego się dla jednej osoby. Ich dalszą drogę blokowała wielka stalowa krata.

- Uszanowanie Barney! - krzyknął Jake w mikrofon zamontowany na stanowisku.

Strażnik wyraźnie przestraszył się gości, ponieważ momentalnie jego nogi opadły z biurka, a gazeta, którą czytał poszybowała w górę.

- Cholera, Jake, ty wredny lisie. Zawsze mi to robisz! - odparł strażnik uśmiechając się w stronę szyby.

- Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Wpadliśmy z wizytą. Pokazuję młodemu stary szpital – odpowiedział Jake przyciągając Jeffa bliżej światła.

- Ooo, nowa twarz. Miło mi cię poznać. Jestem Barney! - powiedział entuzjastycznie machając ręką.

- Cześć – odparł niepewnie młody nachylając się w stronę mikrofonu.

- Nie zawracamy ci głowy, po prostu nas przepuść i będziesz mógł zając się swoimi sprawami – oznajmił Jake puszczając oczko.

- Chętnie was przepuszczę, ale jaki konkretnie jest wasz cel wizyty? - zapytał strażnik.

- Przyszliśmy do NIEJ – szepnął Jake do mikrofonu.

    Na twarzy strażnika rysowało się zdziwienie zmieszane ze strachem. Wodził oczami na boki w konsternacji, analizując w głowie całą sytuację.

- Ale tylko ten jeden raz i nikomu ani słowa. Obiecaj! - oznajmił strażnik po czym sięgną ręką w stronę panelu kontrolnego.

- Słowo harcerza! - oświadczył staruszek podnosząc dwa palce.

- Gówno prawda Jake, ty nigdy nie byłeś harcerzem – odparł Barney przesuwając wajchę.

    Staruszek posłał do strażnika ironiczny uśmiech, po czym odwrócił się ku przesuwającym się drzwiom. Lekko zardzewiały mechanizm zgrzytnął po czym stalowa karata ruszyła się z posad umożliwiając przejście do dalszej części kompleksu.     Sanitariusze udali się w drogę, w głąb ciemnego, opustoszałego korytarza. Kompletną ciemność rozdzierały zapalające się sekwencyjnie światła, dające go znikomą ilość. O ile Jake wydawał się niewzruszony panującym tutaj odorem pleśni i stęchlizny, to Jeff był wyraźnie na skraju swoich możliwości. Spowalniał kroku wraz kolejno mijanymi opustoszałymi celami. Jawiły się jako puste miejsca zanurzone w ciemności z małą iskierką światła wlatującą przez podziurawione i pordzewiałe drzwi.

    Nie potrafił opanować drżenia rąk, a nawet bardziej ciekawości. Zatrzymał się na chwilę, aby zajrzeć do środka przez rozbitą szybę. Starał się doszukać czegoś w głębi mroku, niemal zdawał się widzieć niewyraźną sylwetkę, gdy nagle poczuł niepokojący dotyk. Momentalnie wydał z siebie krzyk przerażenia i odruchowo odwrócił się za siebie. 

- Kurwa Jake! Co ty robisz? - wrzasnął młody – Mogłem dostać zawału!

- To ja się pytam co robisz!? - odparł Jake – Stanąłeś jak wryty i gapiłeś się w pustą przestrzeń.

- Chciałem sprawdzić co jest w środku – krzyknął Jeff starając się uspokoić bicie serca.

- Wybacz mi, a teraz chodźmy – stwierdził starszy sanitariusz – to już dosłownie chwila i będziemy na miejscu.

    Faktycznie staruszek miał rację. Parę kroków później doszli do końca korytarza, którego zwieńczeniem była jedyna przyzwoicie wyglądająca cela. Chociaż w tych warunkach określenie przyzwoicie nie mogło oznaczać nic dobrego. Sanitariusze stanęli przed drzwiami celi, w której panował półmrok, a jedynym źródłem światła była nikła okratowana lampka zawieszona na jednej ze ścian. Nad drzwiami wisiała metalowa tabliczka z napisem „ Kuglarka”. Jeff nachylił się w stronę kraty doszukując się oznak życia.

- Nic tam nie widzę – oznajmił młody odwracając głowę w stronę Jake’a.

- Wytęż wzrok, daj chwilę, aby oczy się przystosowały – odparł.

Młody faktycznie po dłuższej chwili wpatrywania się przez kraty dostrzegł wątłą postać.

Siedziała bowiem w rogu kołysząc się w przód i tył. Jej ubrania były podarte i mocno zużyte.

- Matko boska! - krzyknął Jeff sięgając w stronę zamka jakby szukał klamki, aby otworzyć drzwi.

Na jego latającej w panice ręce poczuł dotyk. Staruszek chwycił rękę młodszego sanitariusza i spokojnie odsunął od drzwi.

- Co ty robisz? Puść mnie i natychmiast wypuść tę kobietę! - wrzasnął odpychając staruszka – To nie ludzkie!

Staruszek szczerze zaskoczony zachowaniem sanitariusza wycofał się zachowując ręce na widoku.

- Spokojnie, tylko spokojnie. To nie tak jak ci się wydaje – oznajmił próbując uspokoić sytuację.

- Nazywasz siebie człowiekiem, opowiadasz bajki o trybikach i pomocy, a skazujesz tę osobę na śmierć? - wytknął podniesionym głosem – Jak kurwa śmiesz?

    Wypełniony wściekłością Jeff popchnął Jake’a na ścianę. Zaskoczony staruszek nie pozostając dłużny pchnął młodego prost na kraty, które wydały z siebie donośny brzdęk. Odgłos uderzenia zwrócił uwagę obłąkanego pacjenta, który momentalnie chwycił sanitariusza za ubranie przyciągając go do drzwi celi. Stanęli twarzą w twarz poprzez kraty. Jeff nie mógł uwierzyć własnym oczom. Szczerzyła się bowiem do niego kobieta o bladej, plamistej karnacji. Pożółkłe i zniszczone zęby z każdym oddechem wydzielały odór zgnilizny. Dłonie, które spoczywały na jego ubraniu były poranione i pełne blizn. Jednak nie to budziło w nim największe przerażenie, a jej oczy, jej puste spojrzenie, które nie wyjawiało emocji. Natomiast na twarzy gościł złowieszczy uśmiech.

    Momentalnie pewność siebie Jake’a uleciała. Zaczął zdawać sobie sprawę z sytuacji do której doprowadził i w jakich tarapatach znalazł się Jeff. Staruszek postanowił ostrożnie podejść do młodego, aby wyrwać go z objęć wariatki. Niestety za późno. Ta, zdecydowanym ruchem zaczęła szarpać młodego w przód i w tył. Uderzali na przemiennie głowami o kraty.

    Po parunastu uderzeniach Jeff stracił przytomność i osunął się na ziemię. Z jego czoła obficie płynęła krew. Przerażony Jake rzucił się na pomoc młodemu i podnosząc go z ziemi, spojrzał na drzwi celi. Zalana krwią, uśmiechnięta postać powoli cofała się, aby nagle z rozpędu uderzyć ciałem w kraty. Konsekwentnie z uporem uderzała całą siłą swojego ciała, aż ściana do której zamontowano drzwi zaczęła się kruszyć. Jake szybko złapał chłopaka z kołnierz i z całych sił ciągnąc wycofywał się w stronę dyżurki.

- Barney!! - krzyczał Jake – Barney!! Kurwa na pomoc!!

    Krzyki sanitariusza zdawały się nie docierać do dyżurki otoczonej pancerną szybą. Nawoływania o pomoc w akompaniamencie powoli pękającej ściany rozdzierały dotychczasową ciszę panującą w starym szpitalu. Tumany kurzu wzbiły się w powietrze, gdy ciężka krata uderzyła z hukiem o ziemię. Bose stopy wariatki dotknęły zimnej stali, a Jake'a sparaliżował strach. Dłonie spoczywające na kołnierzu zacisnęły się jeszcze mocniej, lecz roztrzęsione ciało odmawiało posłuszeństwa.

    Wariatka podeszła spokojnym krokiem do przerażonego staruszka. Zdecydowanym ruchem chwyciła go za gardło, tym samym pomagając mu wstać. Jake czuł się bezwładny. Obraz własnego końca był jedyną rzeczą, która teraz tkwiła w jego głowie. Przybliżyła jego twarz do swojej wpatrując się głęboko w oczy, po czym odepchnęła go od siebie. Niezdarne nogi Jake'a zaplątały się w leżącego obok Jeff'a, przez co staruszek z hukiem runął na ziemię.

    Donośny dźwięk rozszedł się po korytarzu po raz kolejny. Barney, nocny stróż, który najwyraźniej bardziej zajęty był czytaniem gazety niż pilnowaniem, postanowił sprawdzić odgłosy dobiegające w oddali. Bezstresowo wyłonił się zza rogu, aby momentalnie dostrzec pędzącą na niego wariatkę. Pierwsza reakcja była słuszna i natychmiast sięgnął po pistolet. Na jego szczęście był odbezpieczony. Oddał jeden strzał. Celny. Wariatka runęła na ziemię tuż przed jego nogami. Barney kucnął, aby sprawdzić czy wciąż się porusza. Nic. Brak oznak życia.

Kiedy tylko otrząsnął się z całej sytuacji zauważył martwego, jak przypuszczał, Jeff'a i poturbowanego Jake'a.

- Nic ci nie jest? - zapytał siedzącego przy ścianie staruszka.

- Jestem trochę obity, ale młody... - odparł Jake - Jemu jest potrzebna pomoc!

Barney szybko doskoczył do chłopaka, aby lepiej przyjrzeć się jego zdrowiu.

- Na szczęście żyje - westchnął z ulgą.

Barney nachylił się nad chłopakiem, aby obejrzeć jego głowę. Nie mógł wykluczyć pęknięcia. Postanowił zaryzykować, krawatem zacisnął ranę na czole Jeff'a, aby powstrzymać płynącą krew.

- Dawaj stary! - strażnik krzyknął do Jake'a - Podniesiemy go na trzy i zaniesiemy do windy. Ktoś go musi opatrzyć.

Jake gwałtownie poderwał się z podłogi i chwycił młodego za kostki.

- Raz.. Dwa... Trzy! - odliczał Barney, po czym unieśli chłopaka - A nią zajmiemy się później - oznajmił rzucając wzrokiem na ciało wariatki.

Zdecydowanym krokiem taszczyli Jeff'a w stronę windy. Nieprzytomny, postawny młodzieniec nie był łatwym zadaniem dla dwóch podstarzałych mężczyzn. W pocie czoła mijali puste cele, które młodego tak przerażały.

- Jeszcze chwila i będziemy przy windzie - oznajmił Barney chybocząc się na boki.

- Uważaj!! - krzyknął Jake upuszczając chłopaka na ziemię.

    Barney w sekundzie odwrócił głowę, lecz na próżno. Wariatka wykorzystała moment nieuwagi zakradając się za rozkojarzonych staruszków. Chwyciła strażnika za głowę, po czym zatopiła w jego szyi swoje pokruszone zęby. Całkowicie zaskoczony osunął się na kolana, a ta, niczym rozwścieczone zwierze wyszarpała kawałek szyji powodując silne krwawienie. Chwilę później, Barney, zabawny strażnik, zmarł osuwając się na ziemię.

    Jake widząc to posikał się w spodnie, a oczy zaszły łzami. Znał go od lat, była to jedna z pierwszych osób, które poznał zaczynając pracę w szpitalu. Teraz spoglądał na jego puste spojrzenie zwrócone w podłogę i ciało zanurzone w kałuży krwi. Wariatka stała nad ciałem martwego strażnika z dumą rysującą się na twarzy, a płynąca krew powoli zalewała jej stopy.

    Jake został sam z nieprzytomnym młodzieńcem, a jedną z opcji była samotna ucieczka wycofując się do windy. Nie leżało to w jego naturze, nie był tchórzem. Wykorzystał fakt bierności Kuglarki, chwycił młodego i z całych sił począł ciągnąć go do windy. Obojętna do tej pory kobieta, wpadła w furię, jakby nie chciała, aby ktokolwiek wyszedł z tego cało. Rozpędzona uderzyła w Jake'a, a ten przewracając się wturlał się do windy, zaś ona chwyciła młodego i zaczęła ciągnąc z powrotem w głąb korytarza. Lekko ogłuszony Jake podniósł się i wolnym krokiem podszedł do ciała Barney'a.

    Drżącymi rękoma wyjął z kabury rewolwer i wymierzył w stronę kobiety. Pierwszy strzał, nie celny, ale wystarczający aby zwrócić jej uwagę. Zaciągnął cyngiel po raz kolejny. Huk wystrzału na nowo rozbrzmiał na korytarzu bloku C. Rozjuszona kobieta zaczęła biec w jego stronę zostawiając po sobie krwawe ślady stóp. Trzeci strzał trafił w ramię, co zdecydowanie spowolniło jej bieg ,a następne dwa kolejno w brzuch i klatkę piersiową. Wypełniona nienawiścią i adrenaliną Kuglarka szła do przodu nie zważając kompletnie na otrzymane obrażenia.

- Kurwa, został ostatni nabój – Jake przeklął pod nosem patrząc na bębenek rewolweru.

    Staruszek w pełni świadom swojego położenia naciągnął cyngiel przykładając lufę do skroni, a chłód stali momentalnie wywołał na jego ciele ciarki. W krótkiej chwili przypomniał sobie wszystkie wspaniałe momenty swojego życia. Położył palec na spuście. Blok C ostatni raz huczał od wystrzału broni. Przez krótki moment uniosła się chmura szkarłatnego dymu , a w powietrzu czuć było zapach prochu zmieszanego z krwią. Jake leżał na podłodze, a wokół niego zbierała się gęsta, ciemna krew. Jego wzrok pozostawał wbity w migającą na suficie lampę.

- To koniec – pomyślał…

    Staruszek nie był typem tchórza, ale zawsze odejść chciał na swoich zasadach. Wstał zrzucając z siebie zwłoki po czym poszedł do wciąż nieprzytomnego Jeff’a. Chwycił chłopaka za ubranie i spokojnym krokiem zaciągnął do windy. Zasuwając stare skrzypiące drzwi nacisnął przycisk jazdy w górę. Wraz z poruszającą się windą znikał obraz przerażającej masakry, która odbyła się w starym bloku C. Zniknęły też strach, a co najważniejsze, przyszła ulga. Nie stracił jedynie poczucia winy za wszystko co tej nocy zaszło w murach starego szpitala.

Parę godzin później opatrzony i już przytomny Jeff siedział wraz z przełożonym w jego biurze.

- Teraz to będzie twój gabinet – oznajmił wymijająco staruszek.

- Dlaczego tak bardzo unikasz tego co tu zaszło? - zapytał Jeff trzymając się za potylicę.

- To twoja arogancja sprawiła, że doszło do tej masakry – odparł Jake spuszczając wzrok.

    Obaj wiedzieli, że staruszek kłamie, ale żaden z nich nie chciał się w ostatnią noc rozstawać w nieprzyjemnej atmosferze. Jednak fetor kłamstw i niedomówień unoszący się tego wieczoru był nie do wytrzymania.

- To, co tam się odjebało to wyłącznie twoja wina! - wrzasnął Jeff zrywając się na równe nogi – Ta kobieta, niewinna kobieta zginęła z twojej ręki pociągając za sobą Barney’a. A mogła przy okazji nawet i mnie. Masz krew na rękach sukinsynu!

    Zaszokowany staruszek zalał się łzami. Zakrył oczy zmarszczonymi rękoma i głośno łkał. Zakłopotany Jeff oparł swoją dłoń na jego ramieniu, aby go pocieszyć.

- Jedynie.. żal mi... Barney’a, a ta niewinna kobieta... wcale nie była... taka... święta – wyszlochał Jake.

Staruszek podszedł do starej szafy, gdzie trzymał dzienniki zmianowe. Spośród stosów papierów i zeszytów wyciągnął stare akta. Mocno zniszczone i wyświechtane, jakby wertowane setki razy. Po czym odwrócił się i z całą siłą uderzył nimi o stół.

- Masz! Spójrz sobie na tę niewinną kobietę! - krzyknął Jake – to jedyne akta, które zachowałem ze starego szpitala. Nie potrafiłem się ich pozbyć.

    Jeff momentalnie chwycił papiery i począł wertować kartka po kartce w skupieniu. Było tu wszystko, wycinki z gazet, zapiski z przesłuchań. Młody sanitariusz nie mógł uwierzyć w czytane przez siebie informacje.

- Ona była chora? - zapytał młody.

- Ta wariatka, była kiedyś znanym lekarzem ortopedii, a po godzinach maltretowała swoich pacjentów na prywatnych sesjach, głównie dzieci – oznajmił Jake – Czego tu jeszcze nie rozumiesz?

- Nadal myślisz, że jest tak niewinna? Nadal czujesz do niej sympatię? Nadal jest ci tak przykro?

- Ja, ja nie wiedziałem – odparł młody nie mogąc uwierzyć w bestialski proceder, którego dopuściła się ta kobieta.

- Popatrz kurwa, popatrz! - krzyknął Jake przyciskając zdjęcia rozczłonowanych dzieci podwieszanych pod sufitem – Ta kurwa powinna dawno spłonąć w piecu krematoryjnym.

- Najgorsze jest to, że zginął przez nią Barney, ale to już cię gówno obchodzi co? - zapytał staruszek ocierając chusteczką pienistą ślinę z kącików ust.

    Jeff siedział tak załamany nad stosem papierów. Wciąż miał przed oczami to co działo się na dole szpitala. Obchodziło go wszystko, Barney, ta kobieta i martwe dzieci, których nie znał. Pod cienką skorupą arogancji żył bardzo słaby i wystraszony chłopiec.

- Uważasz, że mam wszystko w dupie? - zapytał Jeff podniesionym głosem – Otóż kurwa nie!

- To ty tam powinieneś był…

    Krzyk młodego zagłuszył stary zegar ścienny, który wybił godzinę szóstą oznajmiając koniec wieczornej zmiany. Zanim Jeff zdążył się zorientować, staruszek stał już ubrany w swój szary płaszcz w drzwiach dyżurki. Poklepał po ramieniu Jeff’a i zakładając kapelusz udał się w stronę wyjścia.

- Umrzeć… - wyszeptał Jeff przyglądając się powoli malejącej w oddali postaci w szarym płaszczu.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Aż mnie ciarki przeszły XD Mocne
Odpowiedz
Dziękuję serdecznie :)
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje