Historia

Pan Melonik, cz.II - Napis

SpookyGhost666 0 3 lata temu 333 odsłon Czas czytania: ~22 minuty

Ocknąłem się, trzymając się obiema rękami za głowę. Przed oczyma skakały mi niesforne, psotliwe mroczki, raz po raz mieniące się wszystkimi kolorami świata niczym szkiełka w kalejdoskopie. Próbowałem opanować oddech, raz po raz starając się nabierać więcej powietrza do płuc. Na próżno. Czułem się tak słabo, że nie mogłem praktycznie się ruszyć, a jednocześnie wszystkie moje kończyny drżały niezależnie od mojej woli, wprowadzając moje ciało w poczucie dezorientacji. Miałem wrażenie, że za chwilę umrę. Chyba nawet wolałbym umrzeć, niż kolejny raz przeżywać ten stan. Mimo tego, że znałem go już bardzo dobrze, za każdym razem obawiałem się go w taki sam sposób. Kto nigdy nie przeszedł prawdziwego ataku paniki, nie zrozumie, o czym mówię. Pomimo wewnętrznego spokoju, poszarpane skrawki twojej duszy wołają o pomoc, rozsadzając całe twoje ciało od wewnątrz, wywołując poczucie zbliżającej się, niechybnej śmierci. A ty nie możesz z tym zrobić kompletnie nic. Bezradność. Tak... to o to w tym wszystkim chodzi. Mówisz sobie "Za chwilę przejdzie" i na dodatek naprawdę w to wierzysz. Masz taką nadzieję. Nadzieja matką głupich, a każda matka swoje dzieci kocha. Ale jak to w życiu bywa - nic nie jest tak, jak być powinno. Ten stan, to uczucie, nie przechodzi tak szybko. Po prostu trwa do czasu, kiedy twój zdegradowany mózg uzna, że już mu wystarczy. Kiedy ten czas nadejdzie? Za pięć minut? A może za dwie godziny? Kto to może wiedzieć?

Znów dopadły mnie wydarzenia z przeszłości i nie mogłem zrobić nic, aby im się przeciwstawić. Czuję, że to jeszcze nie koniec. Wręcz przeciwnie, mam wrażenie, że ten atak był tylko zapowiedzią czegoś o wiele gorszego. Czegoś o wiele głębszego. Nigdy nie byłem typem zaboboniarza, czy jak on się tak nazywa. Zabobonnik? Nie wiem. Nieważne. Po prostu chodzi mi o typowego gościa, który kieruje się jakąś bezsensowną, romantyczną, fantastyczną wizją świata, która pozwala mu oddzielać myśli od nieuchronności śmierci za pomocą kojącej wizji drugiego życia.

Serce wali mi jak młotem. Zaczynam odczuwać nudności. Niedobrze. Niby w każdej chwili mogę stąd wyjść, ale do toalety jest jakieś 30 metrów. Znajduje się na końcu korytarza, a nie chcę spotkać Cornaca czy innego patafiana, który będzie mi zawracać dupę. W sumie, może on miał trochę racji? Może powinienem wrócić na poprzedni oddział? Tam nie mogłem swobodnie wychodzić z pokoju i lwią część czasu trwałem wrośnięty w łóżko z przytrzymującymi mnie ciasnymi pasami, niczym żałosny korzeń ludzkiej bezradności. Spędziłem tam siedem lat. Siedem lat życia, które, wbrew pozorom, minęły jak z bicza strzelił. W takim miejscu totalnie tracisz poczucie czasu. Czasem płynie wolno, jak leniwa kropla po brudnej szybie, a innym razem... Sami rozumiecie. Największą zaletą tamtego miejsca były rozmowy z Paytonem. Wspaniały lekarz. Niestety, zajmuje się tylko pacjentami na tamtym oddziale. Myślę, że gdyby nie on, nigdy nie opuściłbym tamtego miejsca. No i oczywiście, gdyby nie elektrowstrząsy. Nie będę nawet próbował omawiać tego uczucia, ponieważ i tak większość ludzi nie zrozumie, o czym mówię. To trzeba odczuć na własnej skórze. Tak samo jak atak paniki.

W każdym razie teraz mogę swobodnie poruszać się po oddziale. Nie mogę jedynie opuszczać samego ośrodka. Ograniczona wolność, ale jednak wolność. Lepsze to, niż gnicie w łóżku jak jakiś ziemniak. Ufff, zaczyna przechodzić. Cudownie. Może to faktycznie od tej książki? Może otwiera we mnie wrota do moich własnych koszmarów, które ukrywane niczym najgorsza mara tylko czekają, żeby wypłynąć na światło dzienne i znów skąpać wszystko w swoim paskudnym śluzie? Może tak, może nie. I tak muszę przeczytać ten wiersz do końca. Czuję z nim swojego rodzaju powiązanie, niedostępne dla czegokolwiek innego na tym świecie i nawet nie wiem dlaczego. Próbowałem się dowiedzieć, ale na próżno. Czytałem go już dwadzieścia trzy razy, raz od tyłu. W sensie zdania, nie słowa czy litery. Myślałem, że może wtedy zrozumiem genezę tego powiązania. Nic takiego się jednak nie stało. Nie zrozumcie mnie źle. Nie jestem wariatem. Znaczy... nie w tym sensie. Ironia losu znów mnie pokonała.

Gdzie jest egzemplarz? Nie mogłem zlokalizować go wzrokiem. Musiał gdzieś spaść, kiedy odpłynąłem. Zajrzałem pod łóżko. No co jest do kurwy nędzy? Serce zaczęło bić mi mocniej, a oddech znów niespodziewanie przyspieszył. Gdzie jest ten jebany wiersz?

Wstałem i podniosłem kołdrę, mało nie przewracając stojącego na szafeczce kubka z wodą z sokiem malinowym. A może truskawkowym? Od lat nie miałem w ustach prawdziwej truskawki, ani maliny, więc wszystkie moje doznania smakowe musiałem opierać na informacji, napisanej na wyblakłej karteczce na stołówce.

- Może mi się wydawało i wcale nie czytałem tej książki? Może wszystko to sobie wymyśliłem i tak naprawdę cały ten czas miałem przed oczami swój własny umysł, który przybrał kształt tego przeklętego utworu? - taka myśl przyszła mi do głowy, kiedy zrezygnowany usiadłem na łóżku.

Nie. To niemożliwe, nie jestem aż tak skrzywiony. Doskonale pamiętam, że ostatni wers który czytałem to

"Zać co złego uczynili!"

Opadłem na poduszkę i poczułem coś twardego pod głową. Zerwałem się na równe nogi i zrzuciłem poduszkę z łóżka.

- Terry, ty pierdolony czubku! - krzyknąłem i zacząłem się śmiać z własnej głupoty.

Podniosłem egzemplarz i na nowo zagłębiłem się w lekturze. Zać co złego uczynili... Co ja złego uczyniłem, żeby się tutaj znaleźć?

Rzuciłem egzemplarz w kąt i uderzyłem się w twarz. Poczułem, jak fala przyjemnego, palącego moje komórki ciepła rozchodzi się po moich policzkach i wraz z tą falą uchodzą ze mnie wszystkie negatywne emocje. Ostatnio chyba nawet udało mi się pojąć masochistyczną naturę ludzką. Czemu mam ciągle przed oczami tylko ten jeden wers? Gdzie się podziały wszystkie inne?

- Widzę Cię, Terry...

Zamarłem i rozejrzałem się po pokoju. Nic. W dalszym ciągu tylko białe, ascetyczne ściany, wygnieciona poduszka na ziemi i papier leżący w kącie pomieszczenia. Wszystko ucichło, a ja znów zacząłem odpływać. Nie miałem siły się temu przeciwstawić. Nie teraz...

*********************

- Terrence, chodź tu na chwilę! - usłyszałem wołanie matki, dochodzące prawdopodobnie z mojego pokoju.

Westchnąłem głęboko i wolnymi, ciężkimi krokami skierowałem się na piętro. Ja pierdziele, co znowu... Nawet po szkole człowiek nie może mieć chwili dla siebie?

- No, co jest mama? - zapytałem, wchodząc i potykając się o leżące na ziemi spodnie. Kuźwa, muszę kiedyś to wszystko wynieść. Mama częściowo miała rację.

- Kurde, Terry, zobacz co znalazłam w łóżku - mama odsunęła kołdrę i pokazała mi brudny od wczorajszego spaghetti głęboki talerz.

Ja pierdziele, przemknęło mi przez głowę, na śmierć o nim zapomniałem.

- Czy ty naprawdę nie czujesz, jak brudny talerz gniecie cię w nocy w plecy? - zapytała z wyrzutem i popatrzyła się na mnie groźnie.

- Zasnąłem wczoraj przy biurku. Czytałem sobie po prostu, no. Zapomniałem, to tylko jeden talerz...

- A co Terruś znowu nabroiłł?! - wrzasnęła mi nagle do ucha moja głupia siostra, która znikąd pojawiła się za moimi plecami.

Złapałem ją lekko za jej blond warkoczyk i pociągnąłem, wywołując u niej standardową minę symulanta, próbującego wyłudzić od wszystkich współczucie i należytą uwagę. Buzia w podkówkę, wielkie, szklane oczy jak u lalki i olbrzymie łzy, spływające obficie po czerwonych policzkach.

- Siora, idź do siebie lepiej! - zrobiłem szybki ruch w jej kierunku, po którym gwałtownie drgnęła, wydając przy tym dźwięk podobny do gotującej się w czajniku wody.

- Nienawidzę Cię! - Jess walnęła mnie pięścią w plecy i pobiegła, zanosząc się płaczem.

Mama zignorowała ją. W końcu takie sytuacje zdarzały się u nas kilkanaście razy dziennie, więc reagowanie na każdą z nich zwyczajnie mijało się z celem.

- Proszę Cię, synu, wynoś te talerze, bo człowieka przysłowiowy szlak trafia - powiedziała mama, nadal wpatrując się we mnie zarówno z nutą irytacji, jak i zalążkiem lekkiego uśmiechu.

- Nom - odpowiedziałem, sam chyba głupawo się uśmiechając - będę wynosił. Tylko...

- Tyle wystarczy, Terry - chwyciła talerz i wyszła z pokoju - i pamiętaj, żebyś pilnował Jess, kiedy nas nie będzie. Zapiekanki do odgrzania macie w lodówce. My będziemy około dwudziestej trzeciej. Połóż siostrę spać, może coś jej poczytaj. Potem jeszcze możesz sobie posiedzieć. Tylko pilnuj jej.

- Nom - rzuciłem szybko i wraz z mamą wyszedłem z pokoju.

Wróciłem do salonu i podniosłem z kanapy mojego gameboya. Dostałem go na trzynaste urodziny i od tamtego czasu się z nim nie rozstawałem. Ta prosta giera miała w sobie coś hipnotyzującego do tego stopnia, że mogłem spędzić przy niej nawet kilka godzin. Rozsiadłem się wygodnie na kanapie, ale w momencie, kiedy odpaliłem urządzenie, usłyszałem głos mamy, dochodzący z przedpokoju:

- Jess! Er! Chodźcie jeszcze na chwilę, zaraz wychodzimy.

- Jezus... - przeszło mi przez głowę na myśl o ponownym wstaniu z kanapy - ale dupsko trują.

Ostatkiem sił doczołgałem się do przedpokoju, z całych sił starając się nie sprawiać wrażenia kompletnie wyczerpanego. Jess stała obok mamy, wtulając się w jej brzuch, a tata właśnie kończył wiązać buty.

- Pamiętacie o najważniejszej zasadzie? - zapytała mama, przybierając poważną minę i ściągając z wieszaka swój ciemnofioletowy płaszcz.

- Taak, pamiętamy. Nikomu nie otwierać i iść wcześnie spać. Mogę sobie posiedzieć, tylko mam jej pilnować - wskazałem na Jess, usilnie starającą się pokazać coś tacie - za każdym razem nam to mówicie, a i tak wiecie, że ona nie zaśnie przed dwudziestą trzecią...

Zawsze chodzi o to samo, a i tak trzeba wstać i ruszyć się do tego przedpokoju. Jak ja nienawidzę męczenia konia, pomyślałem.

- Nie "taak" Er, tylko to jest ważne - mama spojrzała mi w oczy - sam kiedyś się bałeś, że jakiś cień wejdzie nam do domu. Pamiętam to. A to nie cieni trzeba się bać, tylko ludzi.

Nie pamiętałem. Mama często wymyśla coś, żeby dopiąć swego, ale już się do tego przyzwyczaiłem.

- Musiałem być tak mały, jak ten skrzat - podszedłem do Jess i ponownie pociągnąłem ją za warkoczyk. Ta w odwecie kopnęła mnie w kostkę.

- Czemu ciągle dokuczasz siostrzyczce? - tata pogroził mi palcem.

- Przecież sam mówiłeś, że ty tak samo robiłeś wujkowi Maxowi jak byłeś mały - odpowiedziałem niewzruszony - mogę już iść grać? Jak przejdę ten poziom, to będę lepszy od Jima, a jutro umówiliśmy się na wyjście do lasu. Szczena mu opadnie.

- Nie graj długo, Terry. Mówię poważnie. I pilnuj Jess - mama podeszła i pocałowała mnie w policzek.

- Jezu, mama, to łaskocze! - odsunąłem się, czując, jak całe moje ciało paraliżuje przechodzący przez nie zimny, nieprzyjemny dreszcz.

- Dobrze. Idziemy. Bawcie się dobrze! - odpowiedział jak zwykle oszczędny w słowach tata i chwilę później już ich nie było.

- Nie przeszkadzasz mi i nie wychodzisz z domu. Rozumiesz? - powiedziałem do mojej durnej siostry, której już różne głupie rzeczy przyszły w życiu do głowy.

Ona tylko roześmiała się i ponownie kopnęła mnie w kostkę, zanosząc się przy tym histerycznym śmiechem. Popchnąłem ją na tyle lekko, żeby nic jej się nie stało, ale na tyle mocno, żeby upadła.

- I co się cieszysz, głupia? Mówię tylko, bo ostatnim razem to ja dostałem opierdziel, jak mi zwiałaś. ZOSTAJESZ TUTAJ. Jak będziesz chciała zapiekankę, przyjdź do mnie, to ci zagrzeję. W żadnym innym wypadku, skrzacie.

- Głupi głupek z ciebie, Terry. I powiem mamie, że brzy-dkie sło-wa mówiiiiiisz - zanuciła, podnosząc się z ziemi - ja też chcę grać na konsoli! Powiem mamie, że mi nie dałeś.

- Jasne, czego ty nie powiesz mamie, skarżypyto! - zacząłem ją delikatnie łaskotać, po czym popchnąłem ją ponownie - idź do pokoju, tam masz zabawki no. Daj mi spokój na chwilę, ja ci nie przeszkadzam, jak ty chcesz być sama.

Odwróciłem się i skierowałem się do salonu, zostawiając ją leżącą na ziemi i w dalszym ciągu zanoszącą się śmiechem. Położyłem się na kanapie i chwyciłem gameboya. Już miałem ponownie podejść do tego zwalonego poziomu, kiedy rozmyśliłem się i pobiegłem do kuchni po chipsy i colę. Nasypując chrupiące krążki cebulowe do ogromnych rozmiarów miski, wyjrzałem przez okno. Na zewnątrz było już niemal całkiem ciemno, a jesienny wiatr roznosił ostatnie liście po okolicznym terenie. Od strony kuchni nie widać było żadnych domów. Tylko drzewo z zamontowaną przez tatę huśtawką, zwartą ścianę lasu, do którego miałem iść jutro z Jimem i fragment drogi, prowadzącej do oddalonego o kilkanaście kilometrów dużego miasta. Nigdy nie byłem zbytnio bojaźliwy, ale widok poruszanych przez wiatr czarnych, gołych gałęzi drzew, przypominających olbrzymie, chude ręce, przyprawiał mnie o gęsią skórkę. Zasłoniłem żaluzje w obu oknach i wróciłem do salonu.

Nie wiem, ile czasu spędziłem przez monitorkiem mojego gameboya, ale nie obchodziło mnie to. W końcu miałem chwilę przerwy po całym tygodniu szkoły. Dorośli to mają kuźwa lepiej. Mama siedzi w domu i pisze, popija kawusię, no i jeszcze zajmuje się siostrą. Nie musi się uczyć, nie ma zadań domowych. Żyć nie umierać. Tata też wraca do domu ze szpitala i ma luz bluz. A oni jeszcze twierdzą, że w dorosłym życiu jest o wiele trudniej. Jak oni chodzili do szkoły, to nie było tak ciężko. Oni sobie chodzili potem z przyjaciółmi na piwo czy coś tam. A my cały czas mamy coś do roboty. Znaczy ja, Jim i reszta paczki.

Po pewnym czasie znów zrobiłem się głodny, ale tak strasznie nie chciało mi się wstać po zapiekankę, czekającą na mnie w lodówce. Chipsy już dawno się skończyły, nawet nie do końca wiem kiedy, pozostawiając po sobie tylko niewyraźne wspomnienie i obleśny, słonawy posmak. Cola również się skończyła. Już chciałem wołać Jess, jednak po chwili doszło do mnie, że po pierwsze na pewno mi nie przyniesie, a po drugie, nie umie nawet jej zagrzać.

Po kilkunastu minutach ciężkiej, wewnętrznej walki z samym sobą zwlokłem się z kanapy i poszedłem do kuchni po zapiekankę.

- Jess, zagrzać Ci?! - wrzasnąłem, oczekując odpowiedzi siostry.

Odpowiedziała mi tylko cisza, przerywana jedynie tykaniem starego zegara po babci, wiszącego w kuchni. Pamiętam, że za dzieciaka ten zegar przerażał mnie jak diabli. To jego pieprzone tykanie słychać było niemal w całym domu, więc w nocy często wydawało mi się, że coś chodzi po korytarzu tuż obok mojego pokoju. Wzdrygnąłem się.

- Jess?! - wrzasnąłem jeszcze raz - chodź tutaj, skrzacie, bo będziesz sobie sama grzać!

Ponownie nic. Tylko miarowe tik, tak, tik, tak.

- Kuźwa, nie rób sobie jaj! Nie będę właził na górę specjalnie dla ciebie i ściągał cię na dół! Ostatni raz, chcesz czy nie?!

Cisza.

Ja pierdziele, co ona, ogłuchła? A zresztą, co mi tam - pomyślałem, wyjmując zapiekankę i wkładając do mikrofalówki.

Kolejne kilkadziesiąt sekund spędziłem na wpatrywaniu się w obracającą się długą bułkę z serem i pieczarkami. Pokarm bogów. Kiedy rozległ się charakterystyczny dźwięk, wyjąłem zapiekankę i usiadłem przy stole. Kuźwaaa, jeszcze ketchup... Zawsze się czegoś zapomni.

Po zjedzeniu zapiekanki i umycia talerza, zacząłem powoli się niepokoić. Z góry nie dochodził najmniejszy odgłos, a siostra, nawet jeśli bawiła się sama, często wykrzykiwała i śmiała się w głos.

- Jess, wszystko ok?! - krzyknąłem, czując, że zaczynam powoli zdzierać sobie gardło.

Ponownie odpowiedział mi jedynie ten nieszczęsny zegar. Wstałem z krzesła i skierowałem się w stronę schodów.

Nie wiem dlaczego, ale ogarnęło mnie przeczucie, że coś jest nie tak. Mam nadzieję, że nie wyszła, bo nie chce mi się jej szukać po nocach. Szczególnie po lesie. Kuźwa, mogłem jej lepiej pilnować - tego typu myśli kłębiły mi się w głowie, kiedy powoli, stopień po stopniu, wchodziłem na piętro. Schody trzeszczały nieprzyjaźnie, sprawiając wrażenie, jakby zależało im na ewidentnym ujawnieniu mojej obecności.

Wszedłem na piętro i... zamarłem. Przez lekko uchylone drzwi dostrzegłem, że w pokoju Jess było zgaszone światło. Kuźwa, ona boi się ciemności. Nigdy, nawet w nocy, nie śpi przy zgaszonym świetle. Teraz byłem już pewny, że coś jest nie w porządku.

Podszedłem do drzwi. Z pokoju nie dobiegał żaden dźwięk. Złapałem za klamkę i otworzyłem je na oścież.

W pierwszej chwili nie zobaczyłem nic, jednak po chwili mój wzrok padł na... moją siostrę, stojącą nieruchomo przy oknie. Była zwrócona w stronę szyby i wyraźnie wpatrywała się w coś na dworze. Wyglądała... dziwnie. Obco. Jakby coś było z nią nie tak. Szybko zapaliłem światło.

- Jess, kuźwa, czemu mi nie odpowiadasz? I czemu siedzisz przy...

- ZGAŚ!! - jęknęła, odwracając się w moją stronę i biegnąc w stronę włącznika.

- Ale co..

- Zgaś. I cicho... Terry, boję się. Zobacz... tam...

- Nie rób se ze mnie jaj, skrzacie, myślałem że coś ci się stało! - krzyknąłem, potrząsając ją za ramiona - czemu siedzisz przy zgaszonym świetle?

Zobaczyłem, że po jej twarzy zaczęły płynąć łzy.

- Terry, zgaś to proszę! - wrzasnęła, zanosząc się płaczem - tam ktoś stoi!

Zamurowało mnie. Widząc przerażoną minę mojej siostry, natychmiast zgasiłem światło. Panująca wokół ciemność była nieco rozrzedzona przez światło księżyca, wpadające przez okno. Jedyne dźwięki, jakie słyszałem, to nasze przyspieszone oddechy i płacz Jess, która teraz przytuliła się do mnie z całej siły.

- Kto tam stoi? Przecież koło nas mieszka tylko stara Gorman.

- Zobacz - siostra złapała mnie za rękę i przyciągnęła do okna.

Moim oczom ukazała się ulica, wątło oświetlona jedną okoliczną latarnią. Musiałem grać dosyć długo, bo było już niemal całkiem ciemno. Rozejrzałem się, jednak nikogo nie zobaczyłem.

- Nie tam, Terry. Tam! - pokazała palcem na ciemną plamę, gdzieś z prawej strony.

Spojrzałem w miejsce, w które pokazała i.. serce podeszło mi do gardła. Dosyć daleko od latarni, na skraju drogi, prowadzącej przez las, ukrytej praktycznie całkowicie w mroku nocy, zauważyłem jakąś postać.

Stała nieruchomo, jakby starając wtopić się w otoczenie i zlać z otaczającą ją czernią.

- Od jak dawna on tu stoi? - szepnąłem do Jess, szybko odciągając ją od okna - i dlaczego ty stoisz w oknie? Oszalałaś? Przecież to coś może się patrzeć prosto na nas!

- Mama mówiła, że jak zgasisz światło, to cię nie widać. To zgasiłam! - oczy Jess znów zaszły łzami.

Przytuliłem ją mocno, wciąż wpatrując się z przerażeniem w okno. Czy to naprawdę możliwe, żeby ktoś stał na skraju lasu o tej godzinie? Najbliższy dom znajduje się jakieś trzy kilometry stąd, nie licząc pani Gorman. Mama mówiła, że ciemność często płata nam figle. Może to zwykły cień jakiegoś drzewa?

- Spokojnie, Jess. Od kiedy ten ktoś tutaj stoi? - ponowiłem pytanie, starając się uspokoić szlochającą i trzęsącą się siostrę.

- Nie wiem, zauważyłam go jakieś dwadzieścia minut temu. Skąd mam wiedzieć ile? Boję się go, ciągle stoi i patrzy się na nasze okno.

- Dwadzieścia minut? To dlaczego nie przyszłaś do mnie i mi o tym nie powiedziałaś?

- Bałam się, że ten cień zniknie, a ty potem mi nie uwierzysz. Nigdy mi nie wierzysz.

Nagle odczułem powracające uczucie deja vu. Przypomniałem sobie o cieniu, który zobaczyłem, mając siedem lat. Nigdy mi nie wierzysz...

- Czy ten ktoś choć raz się ruszył?

- Właśnie nie, ciągle tylko stoi, boję się go. Wczoraj go nie było. I ma coś dziwnego na głowie. Zobacz.

Ostrożnie wyjrzałem przez okno i spojrzałem w miejsce, gdzie przed chwilą widziałem sylwetkę. Ten ktoś nadal tam stał, tylko teraz widziałem go nieco wyraźniej. Wiedziałem już, że nie jest to ani nocne złudzenie, ani cień żadnego drzewa. To z całą pewnością był jakiś człowiek. Niezbyt wysoki, ale bardzo wychudzony człowiek. Wyglądał trochę jak strach na wróble, wetknięty na kij tuż przy pierwszej linii drzew. Jednak najdziwniejsza była jego głowa. Była nienaturalnie wydłużona i taka trochę jakby owalna, jakby nosił jakąś dziwną czapkę.

W tym momencie zerwałem się i odbiegłem od okna, kierując się do swojego pokoju.

- Terry, co się stało?? Terry! Terry, co się stało? Boje się, Terry, kiedy będą rodzice? - Jess znów zalała się łzami, jednak w tym momencie nie zwracałem na to najmniejszej uwagi.

Wpadłem do sąsiedniego pokoju, zapaliłem światło i podbiegłem do biurka. Otworzyłem szufladę i zacząłem przetrząsać całą jej zawartość. Myślałem, że tamta sytuacja to był tylko dziwny i niepokojący sen. Zwykłe wspomnienie z dzieciństwa, niemające większego znaczenia i sensu. Gdzie to jest, gdzie to kuźwa jest...

- NIE ZAPALAJ! NIE ZAPALAJ! - darła się Jessabelle, natychmiast gasząc światło.

- JESS, ZAPAL TO ŚWIATŁO, DO CHOLERY! - wrzasnąłem ze złością, ponownie łapiąc ją za ramiona i potrząsając. Natychmiast zrobiło mi się wstyd - muszę coś znaleźć, a po ciemku nic nie widzę. Nie podchodź do okna, zaraz to zgaszę - powiedziałem, nieco spokojniej.

Jess musiała zrozumieć powagę sytuacji, bo szybko zaświeciła światło i ,wciąż szlochając, usiadła na łóżku.

Po jakimś czasie natknąłem się na małą, złożoną karteczkę, leżącą na dnie szuflady z przyborami szkolnymi. Drżącymi rękami otworzyłem ją i spojrzałem na rysunek. Pięknie narysowany ołówkiem melonik. Żadnego podpisu. Żadnej wiadomości. Nic. Do dzisiaj myślałem, że cała ta sytuacja nie zdarzyła się naprawdę. Zapomniałem o niej na 7 długich lat i myślałem, że nigdy więcej już do tego nie wrócę.

Podszedłem do drzwi i zgasiłem światło. Jess wydała nerwowy jęk, .

- Dobrze, Jess. Stań za mną i się nie wychylaj. Spojrzę, czy on dalej tam jest. Może po prostu ktoś się tutaj zagubił i potrzebuje pomocy - powiedziałem, patrząc w jej mokre od łez oczy.

Zacisnąłem powieki i zrobiłem kilka głębokich wdechów, po czym wyjrzałem ostrożnie przez szerokie okno. Zamurowało mnie, a serce ponownie podeszło mi do gardła, utrudniając oddychanie.

Ta... postać... stała teraz na samym środku ulicy. Dostrzegłem ją bardzo wyraźnie, dzięki padającym na jej sylwetkę srebrzystym promieniom księżyca.

Był to przedziwny człowiek. Miał na sobie czarny lub granatowy garnitur i chyba ciemnoczerwone spodnie, a jego głowę zdobił duży, szary melonik, zasłaniający częściowo jego twarz. Dłonie miał obkute w białe rękawiczki, a jego szpiczaste, czarne buty aż błyszczały w blasku nocy. Nadal stał nieruchomo, zupełnie tak jak wcześniej. Ani razu nie widziałem, żeby wykonał choćby najmniejszy ruch. Ja sam również nie byłem w stanie nawet drgnąć.

- Jess.. Zejdź na dół i sprawdź, czy drzwi wejściowe są zamknięte na zamek i łańcuch - powiedziałem słabym głosem, nie odrywając wzroku od nieznajomego - zachowuj się najciszej, jak tylko się da.

Usłyszałem za sobą szybkie kroki, a następnie cichutki odgłos bucików zbiegającej po schodach siostry.

Nie mam pojęcia, co mnie podkusiło, ale powoli podniosłem trzymany przeze mnie rysunek i przyłożyłem do szyby tak, aby melonik skierowany był do zewnątrz.

Postać drgnęła i jej prawa ręka uniosła się do góry. Poruszała się wolno, wręcz rachitycznie, podobnie do mechanicznie zginającej się maszyny. W tej chwili już cały świat dzwonił mi w uszach. Czułem, że oczy zalewa mi fala strachu, przyprowadzając ze sobą czarnozielone mroczki. I przede wszystkim, niezborność nóg, trzymająca mnie w tym miejscu jak kajdany, stopniowo zaczynała mijać.

Ręka nieznajomego zawisła w górze i zaczęła powoli poruszać się na boki w geście pozdrowienia. Tego było już za wiele. Odskoczyłem od okna jak oparzony i zasunąłem żaluzję tak mocno, że ta z całej siły uderzyła o parapet z donośnym stuknięciem. Wybiegłem z pokoju i rzuciłem się po schodach w dół.

- Jess, gdzie jesteś?! - powiedziałem syczącym szeptem, rozglądając się na boki.

- Tu! Tu! - dobiegł do mnie przytłumiony głos siostry, dochodzący z salonu.

- Wszystko zamknięte?! - roztrzęsiony wpadłem do pomieszczenia i z całej siły przytuliłem siostrę.

Nie chciałem jej pokazywać, jak bardzo się boję. Chciałem być dla niej silny. Ale po prostu nie potrafiłem. Czułem, jak mój brawurowy dotąd wyraz twarzy kurczy się i rozpada, i chwilę później rozkleiłem się, nadal kurczowo ściskając Jess.

- Nie chcę iść do tylnych drzwi... - cicho wyszeptała mi do ucha moja siostra, po czym pociągnęła mnie mocno za rękę - tata chyba zamykał, ale boję się.

- Dobrze. Zobaczmy, czy on dalej tam jest. Przez okno w pokoju taty. Zaraz zgaszę światło w salonie i razem tam pójdziemy. Trzymaj się blisko mnie. Jeśli dalej tu będzie, wzywamy policję - odpowiedziałem, patrząc jej w oczy i starając się na nowo przybrać.

Zgasiłem światło i zaczęliśmy powoli skradać się w stronę gabinetu ojca, nasłuchując dźwięków, dochodzących z zewnątrz. Czułem szybkie, miarowe bicie mojego serca oraz drżący, niespokojny uścisk siostry, trzymającej moją rękę. Z dworu nie dochodził najmniejszy szmer.

Ominąłem duży, skórzany fotel, stojący w pokoju ojca i ostrożnie zbliżyłem się do okna. Kiedy rozejrzałem się po okolicy, odetchnąłem z ulgą. Ani przed domem, ani przy drodze, prowadzącej do miasta, nie było nikogo. Cały teren pogrążony był w spokojnej atmosferze wczesnej, jesiennej nocy. Dla pewności spojrzałem jeszcze w stronę domu pani Gorman, dobrze oświetlonego przez osamotnioną latarnię. Nigdzie nie widziałem człowieka w garniturze i meloniku, ale zastanowiła mnie jedna, nietypowa rzecz. Pani Gorman bardzo lubiła czytać do późna w nocy, zupełnie jak ja, tymczasem w całym domu kobiety wszystkie światła były zgaszone.

- I co? I co? - z zamyślenia wyrwała mnie Jess, potrząsając moją mokrą od potu dłonią.

- Chyba już sobie poszedł. Nigdzie go nie widzę, ale trzymaj się mnie cały czas.

Wyszliśmy z gabinetu ojca i wróciliśmy do salonu. Nie wiem, ile czasu spędziliśmy na kanapie, wtulając się w siebie nawzajem i starając jakoś się uspokoić. Coś było nie tak... Ten rysunek, a teraz to? O co tutaj do cholery chodzi?

- Ej, słyszysz to?! - zapytała nagle Jess, której oddech ponownie przyspieszył.

Wytężyłem słuch i starałem się wychwycić jakikolwiek dźwięk.

- Takie jakby skrzyp skrzyp. Co to tak może skrzypić?

- Nic nie słyszę - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - może coś ci się wydawało?

- Słyszę takie skrzyp skrzyp. Jakby od strony kuchni, ale nie wiem.

Starałem się wychwycić dźwięk, o którym mówiła siostra, jednak dochodził do mnie jedynie odgłos jej przyspieszonego sapania.

- Nie wiem, nic nie słyszę. Zostańmy tutaj, aż rodzice wrócą. Potem im wszystko opowiemy...

"Nie pamiętam dużo więcej z tego wieczoru. Rodzice przyszli do nas do salonu. Siedziałem z siostrą na kanapie. Baliśmy się stamtąd wyjść nawet do toalety i Jess mało się nie obsikała. Nigdy wcześniej chyba się nie bałem aż tak. Nie wiem czemu, pewnie to był tylko jakiś dziwak, ale zachowywał się naprawdę... niepokojąco. Było w nim coś złego i moja siostra też to czuła. I jeszcze ten rysunek... nie wiem czemu mu go pokazałem. Przecież to raczej nie on nam go podrzucił. To bez sensu. Pamiętam, że jak byłem mały, bałem się jakiegoś cienia, nie pamiętam już o co chodziło. Ale przecież ten człowiek nie był cieniem, tylko dziwakiem w meloniku.

Rodzice nas uspokoili, powiedzieli, że jutro pójdą się zapytać Pani Gorman, czy coś widziała. Ona rzadko patrzy przez okno, więc raczej nic nie zobaczyła.

Nie wiem też, czy siostrze się wydawało z tym skrobaniem, ja naprawdę nic nie słyszałem. Mama mówi, że strach ma wielkie oczy i pewnie jej się wydawało..."

Terrence Williams, 22.11.1992

"Dużo się dzisiaj wydarzyło. Rodzice właśnie poszli na policję, a ja siedzę w pokoju z siostrą i piszę to właśnie w tym momencie. Czuję, że rodzice mi wszystkiego nie mówią, więc nie wiem dokładnie, o co w tym wszystkim chodzi.

Dzisiaj rano obudził mnie ambulans, podjeżdżający pod dom pani Gorman. Przestraszyłem się, że coś jej się stało i pobiegłem się zapytać mamy, czy wie, co się dzieje. Była w kuchni i piła rano wino. Czerwone wino. Nigdy tak nie robiła o tej porze. Powiedziała, żebym nie wychodził na dwór, a najlepiej żebym poszedł umyć zęby i się ubrać. Poczułem, że znowu wszyscy chcą mnie kontrolować, ale tym razem nie wyszedłem, bo miała bardzo poważną minę. Wróciłem do swojego pokoju i przez dłuższy czas patrzyłem przez okno. Moim oczom ukazał się czarny, wypełniony worek na zwłoki, który niedługo potem sanitariusze wnieśli na noszach do ambulansu i pojechali. Dużo ludzi dzisiaj tu było, jacyś dziennikarze i policja. Ogólnie głośny dzień.

Nie wiem, co się stało z panią Gorman. Jak mówiłem, ani mama, ani tata nic mi nie chcą wyjaśnić. Uważają, że będzie lepiej, żebym na razie nie znał szczegółów. Powiedzieli mi tylko, że już jej nie ma. Lubiłem ją i było mi przykro przez resztę dnia, aż do teraz. W sumie dalej jest. Jess pytała się, o co chodzi z tym czarnym workiem, ale wolałem jej nie mówić. Dużo miała ostatnio stresów, a i wiem, że boi się takich rzeczy.

Później tata poszedł obejść dom. Uparł się, że musi zrobić to dzisiaj i powiedział, że następnym razem, kiedy będą wychodzić z mamą, przyjdzie do nas opiekunka albo pójdziemy z nimi. Ponadto, zawsze bezwzględnie mamy mu mówić, kiedy ktoś nieznajomy do nas podejdzie i nas zaczepi. Najbardziej boję się napisu, który tata znalazł na ścianie domu, tuż obok okna w kuchni. Nie wiem, co to znaczy. Rodzice też nie, bo teraz są właśnie na policji i starają się jakoś to wyjaśnić. Ten napis sprawił, że naprawdę zacząłem się bać, nie tylko o siebie, ale też o Jess. Prawdopodobnie został wyskrobany nożem lub innym ostrym narzędziem. Tata już jakoś go zamalował, więc teraz już go nie widać. Brzmiał:

"Widzę Cię, Terry"

Skąd on zna moje imię? Dzisiaj to już na pewno nie zasnę. Boję się, że albo usłyszę skrobanie, albo zobaczę go, machającego do mnie kościstą dłonią w białej rękawiczce. A skoro już o dźwiękach mowa: w chwili, kiedy pobiegłem do kuchni spytać mamę o Panią Gorman, nie usłyszałem żadnego dźwięku. Mama powiedziała, że stary zegar po babci popsuł się jakieś kilka chwil temu, podobno dosłownie w momencie, w którym usłyszała ambulans...

Terrence Williams, 23.11.1992




Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje