Historia

Tunele Szaleństwa

Rav 0 2 lata temu 678 odsłon Czas czytania: ~16 minut

Włożył do plecaka butelkę wody, kolejny już raz dokładnie sprawdzając jego zawartość. Upewniwszy się, że wszystkie najpotrzebniejsze przedmioty znajdują się w środku, pewnym ruchem zasunął suwak.

- To chyba wszystko. - Powiedział sam do siebie, kierując krok w stronę parkingu.

Od zawsze lubił zwiedzać stare, zapadające się budynki. Na swoich licznych wyprawach eksplorował nie tylko okolice swojego miasta, ale także znajdujące się w jego pobliżu niewielkie wioski, a nawet oddalone o kilkadziesiąt dobrych kilometrów opuszczone miejsca z reguły znalezione na którymś z wielu forów internetowych poświęconych tematyce urbex. To właśnie na jednej z takich stron odkrył ostatnio coś ciekawego. Opuszczony budynek znajdujący się gdzieś na obrzeżach pobliskiego lasu. Było to o dziwo niedaleko jego miasta, więc był tym bardziej zaskoczony, że wcześniej o nim nie słyszał. Nie chcąc tracić czasu, ze względu na stosunkowo późną porę tym razem zamiast spaceru postanowił pojechać autem. Zaoszczędzi mu to kilkudziesięciu cennych minut.

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, jednak wciąż dawało dostatecznie dużo światła aby bez problemu dojechać na miejsce. Zjechał z głównej drogi, powoli wtaczając się na wąski, pokryty żwirem dukt biegnący dokładnie przez sam środek lasu. Samochód zakrył cień wysokich drzew. Jechał wolno uważnie rozglądając się na boki w poszukiwaniu choćby najmniejszego przerzedzenia w ścianie lasu. Z tego co wyczytał na forum, ścieżka prowadząca wprost do budynku nie była zbyt chętnie uczęszczana, przez co z biegiem lat w całości porosła leśnym mchem i trawą. Powinna znajdować się gdzieś po jego prawej stronie. Strzelające spod opon wysłużonego BMW kamyki spadały na pobocze z głuchym szelestem wpadając gdzieś w gęstą trawę. W koronach drzew szumiał delikatny, ciepły wiatr rozwiewając przy tym nieliczne chmury płynące niespiesznie po szarzejącym już niebie. Zapowiadał się pogodny wieczór. Wtedy właśnie coś dostrzegł. Jakaś nieregularność w ścianie drzew. Zatrzymał się chwilę później wrzucając wsteczny bieg. Cofnął kilka metrów. Faktycznie była tu ścieżka. Ledwo widoczna, ukryta przez gęste zarośla. Chłopak był pewien, że gdyby nie wskazówki znalezione w internecie nigdy by jej nie odnalazł. Skręcił w prawo, zataczając niewielki łuk. Przedni zderzak samochodu rozgarniał na boki trawę, torując sobie drogę naprzód. Co jakiś czas któreś z kół wpadało w zagłębienie w ziemi, powodując nieprzyjemny dźwięk trących o podwozie samochodu kamieni. W takich właśnie chwilach żałował, że za odkładane latami pieniądze nie kupił porządnej terenówki. Nagle w oddali zamajaczył jakiś kształt. Chłopakowi wydawało się, że przez chwilę w oczy rzucił mu się szary, spękany beton. Minął zasłaniające mu widok grube drzewo. Nie mylił się. Niespełna sto metrów dalej rozciągała się niewielka polana, a na niej górujący nad gęstymi zaroślami budynek. Jak udało mu się wcześniej ustalić, w czasie komuny miał on pełnić funkcję szpitala psychiatrycznego dla najbardziej kłopotliwych osadzonych. Co ciekawe nie łatwo było znaleźć informacje o tym miejscu. Historia kompleksu dokładniej przedstawiona była wyłącznie na jednej stronie. W dodatku tej samej, z której się o nim dowiedział. Zważając na to, chłopak miał nawet wątpliwości, czy budynek w ogóle istnieje. Zwykle po wpisaniu w wyszukiwarkę frazy zawierającej nazwę któregoś z bardziej znanych opuszczonych miejsc zalewała go masa informacji na temat przeszłości danej konstrukcji, jej przeznaczenia czy dokładnej lokalizacji. Tym razem było inaczej. Na całe szczęście obawy chłopaka okazały się być bezpodstawne. Budynek faktycznie tu był. W całej swej okazałości piął się do góry witając gości pokrytymi mchem i bluszczem, spękanymi ścianami. Położenie budynku oraz sam jego rozkład wskazywał na to, że rzeczywiście mógł pełnić w przeszłości rolę szpitala dla obłąkanych. Odizolowana od większych skupisk ludności i otoczona gęstym lasem lokalizacja nie wzbudzała zbędnej ciekawości i skrajnych emocji równocześnie zapewniając dyskrecję.

Wysiadł z samochodu z trzaskiem zamykając za sobą drzwi. Budynek z każdej strony otoczony był wysokim na niemal 3 metry ogrodzeniem, które przez upływ czasu przybrało rdzawą barwę. Podszedł do bramy. Kłódka niegdyś uniemożliwiająca wejście do budynku teraz wraz z zardzewiałym łańcuchem leżała na ziemi.

- Wygląda na to, że nie jestem tu pierwszy. - Mruknął mężczyzna, uważnie przyglądając się zniszczonym zabezpieczeniom. - Kłódka roztrzaskana czymś ciężkim, naznaczony zębem czasu metal łatwo się poddał. - Powiedział sam do siebie.

Podniósł wzrok, zawieszając go na porośniętym bluszczem budynku. Z bliska robił jeszcze większe wrażenie. Surowe, betonowe ściany wykonane z wielkiej płyty przywodziły na myśl budownictwo starego typu. Takie, które było stosowane na szeroką skalę jeszcze za czasów komunizmu. To zgadzałoby się z tym co przeczytał w internecie. Złapał za pokryte rdzą, powyginane pręty bramy i pociągnął w swoją stronę. Stare zawiasy skrzypnęły przeraźliwie, chwilę później ustępując działającej na nie sile. Chłopak poprawił plecak na ramieniu i ruszył do przodu. Nie trzymana w ryzach roślinność bujnie porosła cały teren. Wysoka do kolan trawa co jakiś czas ustępowała miejsca kolczastym krzewom i wysokim wierzbom płaczącym, które w równych odstępach otaczały cały kompleks szpitalny. Drzewa tego gatunku raczej rzadko występowały w lasach, po czym można było wywnioskować, że zostały one tu posadzone jeszcze kiedy szpital był w użytku. Co jakiś czas gęstą roślinność przecinały wąskie, kamienne ścieżki wijące się pomiędzy wierzbami. Za czasów działalności szpitala to miejsce musiało sprawiać niemałe wrażenie. Słońce chowało się już za horyzontem, nadając rozciągającemu się nad lasem niebu czerwonawą barwę. Chwilę później zaskrzypiały również wielkie, ciężkie drzwi prowadzące już bezpośrednio do środka. Otworzył je bez większego problemu. Jego oczom ukazał się długi szpitalny korytarz. Przez okna wdzierały się ostatnie promienie zachodzącego słońca, podświetlając unoszący się w powietrzu kurz. Do nozdrzy mężczyzny dobiegła specyficzna woń starego drewna oraz murszejących, betonowych ścian. Wziął głęboki oddech. Lubił ten zapach. Dotknął zimnej ściany, z której jakby w odpowiedzi spadł kawałek kruchego tynku. Fascynowały go miejsca takie jak to. Ściany będące niemymi świadkami minionych wydarzeń skrywające tajemnice, które tylko czekały na odkrycie.

Ruszył przed siebie, w głowie układając już sobie plan zwiedzania. Budynek miał dwa piętra, co oznaczało, że najpewniej spędzi w środku dobrych kilka godzin. Miał ze sobą latarkę wraz z zapasowymi bateriami, więc pogrążone w mroku pomieszczenia nie stanowiły żadnego problemu. Zważając na to, że budynek służył niegdyś jako szpital psychiatryczny, liczył na ciekawe znaleziska. Korytarz, na którym się znajdował rozdzielał się na kilka mniejszych odnóg, z których każda prowadziła do jednego z pomieszczeń, przeznaczonych jak mu się wtedy wydawało dla personelu opiekującego się chorymi. Z braku jakichkolwiek łóżek czy miejsc, w których mogliby przebywać osadzeni wnioskował, że byli oni przetrzymywani na górnym piętrze podczas gdy dolne służyło wyłącznie dla osób pracujących w szpitalu. Ruszył w prawo. Pierwsze z pomieszczeń, do którego wszedł wyglądało na stołówkę. Porozrzucane po podłodze sztućce oraz ostre odłamki porcelany sugerowały, że nie on pierwszy zainteresował się tym miejscem. W kolejnych pomieszczeniach było podobnie. W kilku pokojach natknął się na stojące gdzieś w kącie zardzewiałe wózki inwalidzkie i porozrzucane po podłodze przedmioty codziennego użytku. W innym odnalazł stos ubrań oraz leżący koło niego mały scyzoryk o dziwnie stępionym czubku. Podszedł bliżej, chcąc zabrać go ze sobą jednak kiedy tylko dobiegł go nieznośny smród zgnilizny i rozkładu dochodzący spod sterty ubrań zrezygnował z tego pomysłu. Zrezygnowany stwierdził, że to znalezisko będzie zapewne najciekawszym, na jakie się tu natknie. Pozostało mu ostatnie pomieszczenie znajdujące się najbliżej wejścia do budynku. Jedyne, które ukryte było za zamkniętymi drzwiami. Zostawił je sobie na koniec, łudząc się, że to właśnie ono będzie tym najciekawszym. Podszedł do drzwi i pociągnął za klamkę. Nie były zamknięte na klucz jak pierwotnie zakładał. Pomieszczenie wyglądało na recepcje. Znajdujące się na środku pokoju biurko w całości pokryte było zapisanymi czarnym długopisem kartkami papieru.

- Pewnie jakaś dokumentacja. - Pomyślał mężczyzna, siadając na znajdującym się przy stoliku krześle. Stare, dębowe drewno zaskrzypiało pod jego ciężarem, jednak nie ugięło się nawet o milimetr. Po tylu latach mebel wciąż zachowywał dawną trwałość. Dopiero teraz poczuł, że od sterty papierów bije nieznośny wręcz zaduch. Smród pleśni i wilgoci wdarł się do jego nozdrzy skutecznie zniechęcając go do bliższego przyjrzenia się znalezisku. Spojrzał jedynie przelotnie na poukładane w stosy papiery. Wszystkie kartki w całości zapisane były po niemiecku. To wprawiło chłopaka w niemałą konsternację.

- Niemiecki? Dziwne. - Myślał na głos. - Spodziewałem się tu raczej dokumentacji sporządzonej po polsku, ewentualnie po rosyjsku zważając na panującą w tamtym okresie komunę. W czasie działania obiektu Niemcy już dawno wycofali się za granicę naszego kraju, chyba że budynek powstał znacznie wcześniej niż pierwotnie zakładałem.

Mężczyzna błądził myślami, starając się w logiczny i sensowny sposób wytłumaczyć to co właśnie ujrzał. Nagle gdzieś z głębi korytarza dobiegł go przytłumiony huk. Zaskoczony obrócił głowę w jego stronę.

- Halo? Jest tam kto? - Krzyknął drżącym głosem, nie uzyskując jednak żadnej odpowiedzi.

- Halo? - Powtórzył pytanie tym razem zdecydowanie pewniej, jednak tak jak wcześniej odpowiedziała mu jedynie cisza. - Może po prostu coś spadło poruszone wiatrem wpadającym przez otwarte drzwi wejściowe. Nie wydaje mi się, żeby ktoś był w budynku. Zakurzony korytarz sprawiał wrażenie nieużywanego od lat.

Wstał z miejsca kierując kroki w miejsce, z którego jak mu się wydawało dobiegał odgłos. Wyszedł z pokoju. Będąc już na końcu korytarza, gdzie miały znajdować się jedynie schody na drugie piętro odkrył coś, co sprawiło, że jego serce zaczęło bić szybciej. Oprócz wejścia na górę były tam również inne, wąskie i kręte schody prowadzące w dół.

- Piwnica? Z tego co udało mi się dowiedzieć, ten budynek nigdy nie miał piwnicy. - Powiedział sam do siebie, próbując opanować wzbierającą w nim ciekawość. Jeśli chodziło o zwiedzanie zapadających się pustostanów, chłopak miał niemałe doświadczenie i doskonale wiedział, że ze wszystkich pomieszczeń zwykle to właśnie piwnice były tymi najciekawszymi. Często zagracone, wypełnione pozornie niepotrzebnymi przedmiotami nieruszanymi z miejsca od lat stanowiły przez wielu niedoceniane świadectwo przeszłych wydarzeń i jak nic innego opowiadały o historii danego miejsca.

Chłopak zdjął plecak, po czym wyjął z niego latarkę czołową nieocenioną w tego typu miejscach. Chwilę później gęsty mrok rozświetlała już smuga białego światła. Schodząc po betonowych stopniach, czuł pod nogami, że każdy następny schodek obrośnięty był coraz to grubszą warstwą wilgotnego mchu. Zejście było o wiele głębsze niż się spodziewał, jednak chwilę później był już na samym dole. Jego oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, w którym prócz pleśni i mchu porastającego podłogę i ściany znajdowały się tylko stalowe, wyposażone w wielką kłódkę drzwi. Podszedł do nich starając się rozeznać w sytuacji.

- Jeśli moi poprzednicy faktycznie zwiedzali już szpital, to za tymi drzwiami na pewno nie byli. - Powiedział sam do siebie, starając się zagłuszyć panującą kilka dobrych metrów pod ziemią ciszę. Pociągnął za uchwyt, jednak drzwi nie poruszyły się nawet o milimetr. Kłódka, mimo że zardzewiała i widocznie naznaczona zębem czasu wciąż świetnie spełniała swoje zadanie. Ktokolwiek to założył, chciał mieć pewność, że nikt niepowołany nie wejdzie do środka. Wtedy właśnie do głowy wpadł mu pewien pomysł. Przypomniał sobie pewien sposób z otwieraniem kłódki za pomocą dwóch kluczy płaskich. Wydawało mu się, że powinien mieć jakieś w samochodzie. Podekscytowany wybiegł z piwnicy i skierował się z powrotem do auta. Chwilę później wrócił, niosąc ze sobą dwa słusznej wielkości klucze i łom. Zawsze woził go w bagażniku. Nigdy nie wiadomo kiedy może się przydać. Podszedł do drzwi i włożył narzędzia pomiędzy ramiona metalowego łuku. Spiął mięśnie i używając całej swojej siły naparł na stal. Zardzewiała kłódka zatrzeszczała, a blokada powoli wygięła się po kilku sekundach odskakując w bok z trzaskiem upadając na betonową podłogę. Zadowolony z siebie złapał teraz za łom wkładając go najgłębiej jak tylko mógł w szczelinę pomiędzy stalowymi drzwiami a betonową ścianą. Naparł na metalowy pręt a ciężkie drzwi po krótkiej chwili całkiem wyskoczyły z przerdzewiałych zawiasów otwierając chłopakowi drogę w głąb podziemi. Jego oczom ukazał się długi, okrągły tunel w całości wyłożony szarą cegłą. Jeśli cały budynek nie był zbudowany przez niemieckich konstruktorów, to ten korytarz z pewnością był. Murowane w ten sposób obiekty stały się wręcz znakiem rozpoznawczym niemieckiego budownictwa z czasów II wojny światowej. Mimo, że korytarz z pewnością był niezwykle ciekawym miejscem, chłopak zaczął się zastanawiać, co właściwie taki tunel robił w szpitalu psychiatrycznym. Przecież tego typu konstrukcja nie miałaby żadnego zastosowania w miejscu takim jak to. Chyba że zwiedzany przez niego budynek wcale nie był szpitalem. Jakby się zastanowić, kompleks nad jego głową wcale nie przypominał typowego psychiatryka. Nie było tu łóżek, świetlicy, pokojów dla chorych, choć być może kilka znajdowało się na górnym piętrze. Brakowało tu również izolatek dla co bardziej kłopotliwych więźniów. W jego głowie narodził się pewien na pozór szalony pomysł. Być może szpital miał być jedynie przykrywką dla tego co tak naprawdę się tu działo. W końcu wśród ludności mieszkającej niedaleko zachodniej granicy kraju wciąż krążyły plotki jakoby niemiecki wywiad miał stacjonować w Polsce jeszcze na długo po zakończeniu wojny. Jednak w takim wypadku co takiego mógłby skrywać mrok tunelu? Był tylko jeden sposób, żeby się przekonać. Chłopak ruszył pewnym krokiem, zostawiając za sobą niewielkie pomieszczenie obrośnięte mchem i pleśnią. W dłoni wciąż trzymał łom. Miał świadomość, że zapewne już mu się nie przyda, jednak ostrożność nakazywała zabrać coś do ewentualnej obrony.

Korytarz był tak długi, że mimo mocy niespełna 400 lumenów, jakimi dysponowała jego latarka i zasięgowi świecenia około 80 metrów wciąż nie mógł dostrzec końca, widząc jedynie mroczną, czarną przestrzeń przed sobą. Pod jego stopami znajdowała się stalowa kratka odpływowa służąca zapewne do odprowadzania dostającej się tu wody. Nad głową zaś ciągnęły się pozbawione izolacji kable co jakiś czas przerywane zwisającą swobodnie lampą. Oczywiście żadna z nich nie miała prawa działać. Nawet jeśli żarówki jakimś cudem nie były przepalone, to prąd w tym miejscu odcięto już zapewne dawno temu. Ze stropu co jakiś czas spadały pojedyncze krople brudnego od ziemi płynu, który skapując na dół wydawał charakterystyczny odgłos rozbijającej się o metal wody. Echo niosło odgłosy przez wiele metrów, tworząc tym samym dźwięk podobny do padającego na blaszany dach deszczu. Na końcu korytarza zamajaczył jakiś kształt. Światło odbiło się od czegoś w oddali i... Zobaczył kolejne drzwi. Stalowe, ciężkie, wyposażone w podłużną, zbrojoną drutem szybkę podobną do tych montowanych w więzieniach. Przyspieszył kroku. Każde następne stąpnięcie po metalowej kracie odpływowej niosło się echem, po chwili wracając odbite od przeciwległej ściany. Dźwięki nakładały się na siebie tworząc zupełnie nowe odgłosy. Specyficzne uczucie. Podszedł bliżej, chcąc zajrzeć przez szkło, jednak ku jego rozczarowaniu okienko okazało się być zaparowane od wewnątrz.

- Chyba jednak łom jeszcze się do czegoś przyda. - Powiedział z lekkim uśmiechem, wciskając pręt w szparę między drzwiami. Tym razem nie było tak łatwo. Mocowanie się z ich otwarciem zajęło mu o wiele dłużej, niż z początku zakładał. W końcu jednak drzwi puściły, otwierając się z trzaskiem łamanego zamka. Chłopak pociągnął za uchwyt a ciężka stal przetoczyła się po betonowej podłodze wydając przy tym przeraźliwy pisk połączony z głośnym odgłosem szurania. W tym samym momencie uderzyła go fala gorącego powietrza.

- Nic dziwnego, że szybka zaparowała, cholernie tu gorąco. - Pomyślał zastanawiając się jednocześnie co mogło spowodować taką różnicę temperatur w sąsiadujących ze sobą pomieszczeniach. W końcu znajduje się kilka dobrych metrów pod ziemią. Powinno być tu o wiele chłodniej niż na powierzchni, a jednak było dokładnie na odwrót. Wszedł do środka. Smród zatęchłego powietrza przyprawiał go o zawroty głowy. Mimo to nie zatrzymywał się. Ciekawość wzięła górę nad niepewnością. Wiedział, że gdyby teraz odpuścił do końca życia nie wybaczyłby sobie wycofania się w takim momencie. Mógł być pierwszą osobą, która weszła tu od lat! Ten korytarz znacznie różnił się od tunelu za drzwiami. Chłopak od razu zwrócił uwagę na niezwykłą wręcz czystość tego miejsca. W tunelu za nim co jakiś czas rosły większe skupiska pleśni a spękane ściany pokrywał mech. Zdarzały się również pajęczyny i zacieki wody, a uciekające przed światłem owady w panice chowały się w każdej najmniejszej szczelinie. Tutaj jednak panował absolutny porządek. Najpewniej wynikało to z faktu, że pomieszczenie było odizolowane od reszty świata przez dekady. W jego głowie zamiast odpowiedzi namnożyły się jedynie kolejne pytania. Ściany tak jak wcześniej pokrywała cegła, jednak korytarz nie był prosty. Przeciwnie. Nieregularnie wił się i zakręcał, często nagle rozdzielając się na dwa różne, biegnące w przeciwnych kierunkach. Co jakiś czas mijał pogrążone w ciemności zakratowane cele. Do drzwi każdej z nich przyspawana była tabliczka z numerem i wygrawerowanym po niemiecku krótkim tekstem. Ze względu na nieznajomość tego języka nie był w stanie odczytać inskrypcji. Zdołał jednak zauważyć, że większość tekstu na każdej z tabliczek pokrywała się ze sobą. Różniły się jedynie numerem. Cele sprawiały wrażenie niezwykle dobrze zabezpieczonych. Trzy z czterech ścian stanowiła lita skała pokryta kilkucentymetrową stalową płytą, a widok do środka zapewniała czwarta z nich, frontowa, która jednocześnie oddzielała cele od korytarza. Wykonana z podwójnej, wzmacnianej dodatkowymi łączeniami stalowej kraty podobnej do tej, jaka wykorzystywana jest przez szukających wrażeń płetwonurków podczas nurkowania z rekinami. Tylko po co aż tyle zabezpieczeń? Mężczyzna trafił na kolejne rozwidlenie. Wcześniej postanowił, że aby się nie zgubić będzie skręcał tylko w prawo. Tak też zrobił i tym razem. Kroki odbijały się echem od ceglanych ścian. Wiedział, że jeżeli ktoś byłby w tunelach już dawno by go usłyszał. Nawet najostrożniejsze stąpnięcia wzmacniane echem przemierzały wiele setek metrów, zanim całkowicie cichły.

Spojrzał za siebie. W głowie kołatało mu mnóstwo myśli. Jak wielka była cała ta placówka? Ile już przeszedł? I co najważniejsze, czemu to wszystko miałoby służyć? Odwracając głowę z powrotem przed siebie nagle zobaczył błysk światła. Coś znajdującego się na końcu korytarza znowu je odbiło. Z dużym prawdopodobieństwem mógł stwierdzić, że były to kolejne stalowe drzwi. Nie mylił się. Te były jednak inne. Zamykane od zewnątrz przez masywną zasuwę, z zaparowanym, wzmacnianym drutem okienkiem i tabliczką z numerem. Te nosiły oznaczenie 66. Krat jednak nie było. Frontową ścianę stanowiła lita skała, przez co jedynym sposobem na sprawdzenie co znajdowało się w środku, było otwarcie drzwi. Nie wahał się. Złapał za uchwyt zasuwy i energicznie pociągnął. Stare zawiasy wydały przeciągły pisk. Wszedł do małego, sześciennego pomieszczenia a światło jego latarki natychmiast padło na coś, co sprawiło, że nagle poczuł przeszywające ukłucie w klatce piersiowej. Na środku pomieszczenia ktoś stał. Wychudzona, nienaturalnie wysoka postać ubrana jedynie w długi, brudny szpitalny fartuch, spod którego wyraźnie odznaczała się kredowo biała skóra. Chłopak był już przygotowany na najgorsze. Sięgnął do paska spodni, przy którym swobodnie zwisał duży nóż myśliwski i szybkim ruchem wyjął go z pochwy stając w pozycji obronnej gotowy do walki na śmierć i życie jednak... Nie nastąpiła żadna reakcja.

- Czy to coś... Nie żyje? - Wyszeptał chłopak, starając się uspokoić zszargane nerwy. Wiedział, że powinien jak najszybciej odejść. Wiedział, że jeśli zostanie, konsekwencje tej decyzji mogą być tragiczne, jednak im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej wzbierała w nim ciekawość. Uważając na każdy krok powoli podszedł bliżej. Istota nie poruszyła się nawet o milimetr. Ciągle stała w tym samym miejscu wpatrzona w ten sam punkt. Brak reakcji na światło i dźwięk. Od czasu kiedy tu wszedł, klatka piersiowa tego czegoś nawet nie drgnęła. Czy to oznaczało, że nie oddychał? Chłopak przyjrzał się bliżej jego twarzy. Na nieokrytej przez fartuch części szyi odznaczały się wijące pod cienką jak papier skórą żyły, które nie wiedzieć czemu przybrały granatową, prawie czarną barwę. Wiecznie otwarte usta ziały pustką. Wyglądały jak okrągły otwór zrobiony w białym marmurze. Bezzębne usta nie wydawały z siebie nawet najcichszego dźwięku. Najstraszniejsze były jednak oczy. Zarośnięte cienką warstwą skóry, jednak ciągle widoczne przez półprzezroczystą tkankę. Wygląda na to, że przez pobyt w niemal doskonałej ciemności oczy istoty zaczęły powoli zatracać swoją funkcję, i nieużywane zanikać. Wtedy do głowy wpadł mu jeszcze jeden pomysł. Z początku wydawał mu się niezwykle głupi, jednak po chwili zrozumiał, że i tak nie wyjdzie stąd bez zaspokojenia swojej ciekawości. Chciał dotknąć tego czegoś. Ponownie spojrzał na kredowo białe ramie. Skóra istoty wydawała się być tak słaba, że przy najlżejszym kontakcie rozpadłaby się w drobny pył. Wziął głęboki oddech i powoli wyciągnął palec w jej stronę. Najdelikatniej jak tylko potrafił dotknął skóry ramienia. Od razu cofnął dłoń będąc już przygotowanym, że istota z wrzaskiem rzuci się na niego jednak... Nie wydarzyło się nic. Wtedy właśnie mężczyzna zwrócił uwagę na coś jeszcze. Coś, na co do tej pory nawet nie spojrzał. Ściany. W całości pokryte podłużnymi, płytkimi śladami po drapaniu. Popatrzył na dłonie istoty, jednak nie dostrzegł paznokci. Zamiast nich była tam jedynie ciemnoczerwona, zaschnięta krew. Ciarki przeszły mu po plecach.

Zobaczył już wystarczająco dużo. Wiedział, że musi iść. Odwrócił się na pięcie i wtedy to usłyszał. Odgłos, jakby ktoś przejechał stalowym prętem po kratach jednej z cel. Chciał uciekać, jednak było już za późno. Zza zakrętu wyłoniła się blada istota, pokryta siatką czarnych jak smoła żył. Trzymała w dłoni... Łom. Jego łom. Zapomniał zabrać go spod drzwi. Zapomniał go zabrać! Istota była tak wysoka, że aby przemieszczać się w tunelu cały czas musiała zginać plecy. Mimo to poruszała się wręcz nienaturalnie szybko. Szeroko otwarty, okrągły otwór gębowy ział pustką, a w miejscu oczu była jedynie blada, pokryta żyłami skóra. Wtedy właśnie coś poczuł. Zimne, pozbawione paznokci dłonie zacisnęły się na jego gardle.

---

Autor: Rafał Senderecki

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje