Historia

Nocna masakra

noxick 0 1 rok temu 211 odsłon Czas czytania: ~8 minut

- Długo jeszcze będziemy tu siedzieć? – niecierpliwił się Areczek. – Wracajmy bo w domu znowu się nam dostanie.

- Cicho bądź. Zaraz ktoś na pewno pojedzie. – zganił brata Bartek.

Siedzieli w przydrożnym rowie już od jakiegoś czasu i nie minęło ich do tej pory żadne auto, motor ani nawet rower.

- Chłopaki chyba kończymy na dzisiaj. – krzyknął z drogi Maniek. – Już dawno po końcu zmiany, a zaraz nam tu wszystkim dupy odmarzną.

On, Witek i Bolo chodzili z nudów to w jedną to w drugą stronę jezdni. Po przeciwnej stronie w krzakach czaili się jeszcze Alojz, Gruby i Młody. Chłopaki co jakiś czas urządzali sobie nocne wypady na pobliską szosę. Nazywali to „Masakrą”. Na starej drodze do ich wioski czekali na górników wracających z popołudniówek lub nocnych zmian z nieodległej kopalni. To była najszybsza trasa do miasta nieopodal. Ci na drodze udawali, że we dwóch biją jednego nieboraka. Reszta czekała dookoła. Kiedy auto się zatrzymywało i górnicy wychodzili żeby pomóc byli już okrążeni. A potem zaczynało się mordobicie. Jeśli w samochodzie było przynajmniej trzech chłopa to zatrzymywali się często. Piwko albo flaszeczka po zmianie dodawały odwagi. Chłopaków było zawsze minimum ośmiu. Dla bezpieczeństwa po dwóch na jednego, a jak więcej to nawet lepiej. Zasadzki robili przecież po to żeby komuś obić mordę, a nie żeby im zrobiono kuku. W grupie czuli się silni. Praktycznie niepokonani. Mogli rozładować swoje życiowe niepowodzenia na Bogu ducha winnych nieznajomych. Na akcje zgadywali się spontanicznie. Komuś nie poszło w szkole lub pracy, pijany ojciec zlał pasem, dziewczyna rzuciła albo starszy brat się znęcał. Właściwie każdy powód był dobry żeby zwołać chłopaków. Młodych mężczyzn można by nawet powiedzieć bo ekipa miała pomiędzy siedemnaście, a dziewiętnaście lat. Tym razem chcąc nie chcąc zabrali ze sobą szesnastoletniego Areczka, a że był wyrośnięty jak jego brat Bartek to nie robiło to dla nich problemu.

- Dobra zbieramy się. – zakomenderował Młody. – Ludzie się chyba już nauczyli żeby tędy nie jeździć. - zaciągnął się ostatni raz papierosem i podał resztówkę Alojzowi.

- No masz rację. – przytaknął Bartek gramoląc się z rowu. – Ostatnio też mało kto tu po nocy jeździł. Chłopy od nas co najwyżej. Musimy zmienić miejscówkę.

- Czekajcie odleje się jeszcze. – Gruby odszedł kilka kroków od reszty.

- Gruby Ty to zawsze na ostatnią chwilę. – śmiał się Bolo. – Całą noc miałeś ale cedzisz dopiero na odchodne.

- Wal się Bolo. Minuta Cię nie zbawi. – obruszył się Gruby.

- Chłopaki. – krzyknął nagle Alojz. – Coś jedzie.

Ekipa w mgnieniu oka rozbiegła się na swoje miejsca. Witek położył się na środku drogi, a Maniek i Bolo zaczęli udawać, że go kopią. Reszta przyczaiła się w zaroślach. Wszyscy dobrze wiedzieli co mają robić.

- Zobaczysz Areczek teraz będzie akcja. Mam nadzieję, że ich ze czterech będzie. Ale będzie masakra.- Bartek sam się nakręcał.

- Ty, a jak nam wpierdolą? – jego młodszy brat zaczął mieć wątpliwości. – Ja już głodny jestem i mi zimno. Trochę już tu siedzimy.

- Nikt nam jeszcze nie wpierdolił i nie wpierdoli.– uśmiechnął się chłopak. – Poruszasz się trochę to Ci przestanie być zimno.

Lubił to. Od najmłodszych lat umiał się bić i często to robił. Bartkowi wystarczył byle jaki powód żeby skoczyć do kogoś. Czy to kolega czy nieznajomy. Nieważne. Liczyło się tylko napierdalanko. Ten skok adrenaliny w momencie ataku na przeciwnika był dla niego jak najlepszy narkotyk.

- Ała! Nie tak mocno. – jęknął Witek. – Debilu pamiętaj, że teraz udajesz. Później będziesz innych kopał.

- Dobra nie stękaj. Patrz już jedzie. – kiwnął głową Bolo.

Samochód był naprawdę blisko. Chłopaki znaleźli się już w zasięgu jego reflektorów. Ryk silnika narastał.

- Kurwa on nie zwalnia. – zaczął krzyczeć Maniek.

Faktycznie auto nie zwalniało. Wydawało się nawet, że kierowca dodał z premedytacją gazu tuż przed momentem, w którym uderzył w trzech młodzieńców. Głowa próbującego się podnieść Witka miała bardzo bliski kontakt ze zderzakiem samochodu w skutek czego trysnęła na wszystkie strony krwią jak dojrzały pomidor gdy się go mocno zgniecie. Stopy Mańka i Bola zostały dosłownie wyrwane z butów po uderzeniu. Ich bezwładne ciała zgięły się do przodu, a ich głowy uderzyły w przednią szybę łamiąc im natychmiast karki zanim jeszcze poczuli ból połamanych kości nóg. Ogromna siła uderzenia sprawiła, że wylecieli na kilka metrów w górę, a kiedy spadli już na asfalt turlali się jeszcze prze chwilę jak szmaciane lalki. Ekipa była w szoku. Nikt nie ruszył się z miejsca żeby pomóc kolegom. Auto z piskiem opon zatrzymało się po kilku sekundach by zaraz potem ruszyć na wstecznym. Kiedy znów stanęło w miejscu drzwi się otwarły i z jego wnętrza wyskoczyła wysoka postać w skórzanej kurtce. Nieznajomy zaczął świecić latarką po drodze najwyraźniej szukając swoich ofiar.

- Co … co … coś Ty zrobił cz … człowieku? – jąkał się Alojz.

Kierowca momentalnie poświecił w stronę, z której usłyszał głos. Gdy tylko dostrzegł chłopaków ruszył w ich kierunku. Pierwszy oberwał najbliżej stojący Młody. Napastnik miał w ręce stalowy klucz do kół, którym uderzył chłopaka w czoło. Kiedy ten upadł nieznajomy z dziką furią zaczął bić na oślep swoją bronią. Po kilku sekundach przestał. Poświecił na zmasakrowane ciało upewniając się, że wykonał swoją robotę. Alojz nie zrobił w tym momencie ani kroku. Stał jak sparaliżowany. Gruby za to puścił się pędem przez lasek. Biegł ile sił w nogach w potwornych ciemnościach potykając się co chwilę. W pewnym momencie zderzył się boleśnie z drzewem. Odbił się od niego i upadając poczuł, że coś przeskoczyło mu w kolanie. Zawył z bólu kiedy kości ułożyły się w nienaturalnej pozycji. Alojz w tym samym czasie czuł jak ciepła stróżka moczu spływa mu po nogach. Morderca jego kolegów zbliżał się do niego bardzo powoli. Chłopak nawet nie zasłonił się kiedy spadły na niego mordercze ciosy rozłupujące mu czaszkę. Gruby próbował się czołgać ale nie bardzo wiedział, w którą stronę powinien. Po upadku całkowicie stracił orientację w terenie i nie wiedział, z której strony uciekał. Nie chciał jednak zostać w miejscu. Wola przetrwania wygrywała z paniką. W pewnym momencie dostrzegł za krzakami światła. Zrozumiał, że zamiast oddalać się od drogi pechowo wracał w jej kierunku. Było już jednak za późno na zmianę kierunku ucieczki. Gruby usłyszał szelest kroków i pękające gałązki. Podkulił nogi i zamarł w pozycji embrionalnej. Nie mógł uspokoić oddechu. Dyszał jak stary parowóz. To niestety sprawiło, że po chwili został oświetlony przez latarkę. Szaleniec podbiegł do niego i skoczył mu ciężkimi buciorami prosto na pokiereszowane nogi. Gruby z bólu zamknął oczy i krzyknął przeraźliwie. Ten moment wykorzystał nieznajomy i wbił mu z całej siły w gardło swój klucz do kół przebijając nim na wylot kark. Chłopak zaczął rzęzić i pluć pieniącą się krwią. Mężczyzna mocno nadepnął na wystający pręt i przygwoździł nim swoją ofiarę do ziemi.

- Bartek zwijajmy się stąd. – Areczek ciągnął brata za ramię. – Widziałeś co tam się stało. Słyszałeś krzyki.

Kurwa zostaw mnie. – Bartek opędzał się jak przed muchami. - On ich rozjechał. I uciekł. Ten chuj uciekł. – chłopak za wszelką cenę musiał wdrapać się na drogę.

- On ich zajebał. Rozumiesz mnie? Uciekajmy! – Areczek nie odpuszczał. 

W końcu jednak został pociągnięty za starszym bratem, którego nie chciał zostawiać samego. Chłopaki widzieli w światłach reflektorów krwawe ślady hamowania. Wszędzie były plastikowe odłamki, kryształki tłuczonego szkła, części ubrań i krew. Cały przód auta był nią ochlapany. Świecąc telefonami za samochodem znaleźli ciała. Bartek kucnął i zaczął płakać. Jego młodszy brat z trudem powstrzymywał wymioty po tym jak zobaczył zmasakrowane w wypadku zwłoki. Miał już sięgać po telefon i wzywać pomoc ale właśnie wtedy Bartek zerwał się z kucek i pobiegł w stronę krzaków gdzie powinni być jego koledzy.

- Młody! Gdzie jesteś?! Gruby! – krzyczał.

- Cicho bądź debilu. – syknął jego brat i pobiegł za nim.

W zaroślach znaleźli ciała kolejnej dwójki kolegów. Mieli tak zmasakrowane twarze, że poznali ich tylko po ubraniach.

- Bartek mówiłem Ci, że to jakiś świr. Zatłukł ich jak zwierzęta. Spierdalajmy stąd.- Arek miał już naprawdę dosyć.

- Zajebie go! Kurwa! Zajebie jak psa. – dyszał Bartek.

Starszy z braci niestety zdążył odlecieć. Nie myślał już racjonalnie. Chciał tylko zemsty za śmierć swoich przyjaciół.

- Dobra Bartek. Pierdole Cię. Dzwonię po pały i … - Areczek nie zdążył dokończyć bo z zarośli wyskoczył na nich nieznajomy.

Przewrócił młodszego chłopaka i zaatakował jego kompana. Sprowadził go w kilka sekund do parteru i zaczął niemiłosiernie okładać pięściami. Dla nastolatka był to zbyt duży stres, więc Areczek odruchowo nie myśląc już o nikim, ani niczym rzucił się do ucieczki. Przebiegł przez ulicę i wpadł na pole pszenicy. Biegł na wprost nie oglądając się za siebie. Gdzieś nad kłosami majaczyły mu światła domostw. To tam kierował go jego instynkt samozachowawczy. Biegł potykając się co chwilę, a pole przed nim nie miało końca. W ustach czuł metaliczny smak krwi. Nogi zaczynały nieubłaganie zwalniać. Światła z zabudowań były jednak z każdym krokiem coraz bliżej. To dodawało mu sił. W pewnym momencie zboże nagle się skończyło, a Areczek potknął się o usypaną ziemię i runął jak długi. Nie przewrócił się jednak na miedzę lub drogę ale sturlał do niewielkiego strumyczka. Gdzieś niedaleko poderwały się zaalarmowane łoskotem ptaki. Ból w poobijanym ciele ocucił go troszkę z amoku ucieczki. Siedząc po pas w wodzie uznał, że musi chwilkę odpocząć. Niebezpieczeństwo na pewno już ustało, a szalony facet z auta albo wcale go nie gonił albo dał sobie już dawno spokój i sam zajął się ucieczką z miejsca zbrodni. Chłopak wygramolił się na pochyły brzeg dysząc ciężko i położył się na plecach. Patrzył w niebo, a w głowie miał mętlik. Myślał o bracie, kolegach, o tym co powie w domu, do którego dotrze? Co powie swoim rodzicom?

- Dobra Arek czas już iść. – powiedział sam do siebie.

Obrócił się na brzuch, zaparł nogami i powoli wdrapywał na wzniesienie koryta strumyczka. Wtem za swoimi plecami usłyszał odgłosy biegnących stóp. W panice przyspieszył wspinaczkę co niestety poskutkowało delikatnym zjazdem w dół zbocza. Odruchowo obrócił głowę żeby zobaczyć co się dzieje. W tym momencie dostrzegł ciemną postać, która w pełnym biegu i z przerażającym okrzykiem wyskoczyła z krawędzi zbocza wprost na niego. Mężczyzna upadając zdołał chwycić nogę Areczka i pociągnął go za sobą wprost do strumyka. Obie postacie połączyły się w śmiertelnym uścisku. Mężczyźni szamocząc się niemiłosiernie wpadli pod wodę burząc jej spokojny nurt. Okoliczne ptactwo zaczęło uciekać słysząc odgłosy walki. Nagle woda przestała się kotłować. Dookoła zapadła cisza. Najpierw pojawił się Areczek. Płynąc na plecach spokojnie patrzył w niebo. Po chwili wynurzył się też nieznajomy cały oblepiony mułem i rzęsą wodną. Wyglądał niczym potwór wyłaniający się niespiesznie ze swojego bagna. Uśmiechał się okrutnie patrząc na oddalające się zwłoki chłopaka.

- Ale to była MASAKRA! – krzyknął w ekstazie.

Śmiał się jeszcze przez chwilę, a potem wdrapał na brzeg rzeczki i popatrzył na światła domostw w oddali.

- Noc jeszcze młoda. – pomyślał z bijącym jeszcze jak oszalałe sercem i ruszył przed siebie.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje