Historia

Policjant

groni 0 9 miesięcy temu 154 odsłon Czas czytania: ~12 minut

Był całkiem zwyczajny piątek i kompletnie nic się nie działo. Chodniki, które patrolowałem, jak zwykle były krzywe, liście jak co dzień chrzęściły pod butami, nos marzł od październikowego chłodu, a mojemu partnerowi, Łysemu, nie chciała się zamknąć gęba. Mijaliśmy po raz piąty ambasadę rosyjską, a on wciąż gadał o jakiejś dupie, którą poznał na Twitterze, a która ostatnio w końcu się z nim spotkała.
Hehe, człowieku. Nogi to miała taaakie. A cyce taaaaaakie. A włosy to takie proszę ja ciebie proste i takie ten. No i, hehe, mówiła, że pracuje w korpo w centrum. Ale te cyce to takie no wiesz.
Kurwa nie wiem. Nawet nie chciało mi się odpowiadać, a Łysy najwyraźniej tego nie potrzebował. Minęliśmy hotel i skręciliśmy, żeby ruszyć z powrotem pod górę Belwederską i minąć tę samą ambasadę od drugiej strony. Pod wjazdem jak zwykle zorganizowano niedużą pikietę. Nie wiem po co nadal trzymać tu ruskich oficjeli.
No i ona zamówiła se drinka, takiego różowego i se go piła. Pogadaliśmy o tym co ona robi, co ja robię, że ona ma psa takiego malutkiego, a ja na to że hehe to teraz będziesz miała dwa. Hłe hłe hłe.
Uśmiał się z własnego wyszukanego dowcipu. Zacząłem współczuć tej dziewczynie, bo chyba już przy tym pierwszym drinku zdążyła się zorientować z kim ma do czynienia. A skoro pracowała w korpo to chyba miała na tyle oleju w głowie, żeby wstać i wyjść.
No i idziemy jutro znowu do knajpy na pizzę.
Zacząłem mieć podejrzenia, że Łysy zaczyna rozmijać się z rzeczywistością. Doszliśmy już prawie na szczyt wzniesienia. Na łuku spostrzegłem, że rozwiązało mi się sznurowadło. Nie chcąc przerywać Łysemu podjętej myśli (bo potem mógłby jej nie odnaleźć), przykucnąłem i zacząłem wiązać. Nawet się nie zorientował, że nie ma mnie obok, bo dalej lazł pod górę i nawijał. Westchnąłem, zacisnąłem kokardkę, wepchnąłem ją do buta i już miałem wstać, kiedy nagle w ułamku sekundy dostrzegłem jak czarne BMW nie wyrabia na łuku. Rozległ się huk przebijanej opony a potem nastała ciemność.
    Kiedy się ocknąłem leżałem na chodniku, BMW dymiło wbite w podmurówkę wysokiego płotu ministerstwa, a Łysego nie było. Poruszyłem lewą nogą, potem prawą. Ręce też działały. Głowa mnie trochę bolała, ale to zapewne od grzmotnięcia w chodnik. Powoli się pozbierałem i, kiedy upewniłem się, że jestem na chodzie, złapałem za radio.
Centrala, tu PP 544-21. Zgłaszam wypadek na Belwederskiej, przy skrzyżowaniu z Klonową. Pojazd BMW zjechał z jezdni i uderzył w mur. Sprawdzam stan poszkodowanych.
Zerknąłem przez boczną szybę. Facet na siedzeniu kierowcy się nie ruszał. Już z daleka wyczułem charakterystyczny smród. Klatka piersiowa się unosiła, więc póki co zostawiłem gościa w spokoju.
Przyjąłem PP 544-21, wypadek na Belwederskiej przy skrzyżowaniu z Klonową. Wysyłam patrol.
Centrala, przyślijcie karetkę. Prawdopodobnie mamy tu osiemdziesiątkę siódemkę. Promil jak nic.
Facet, zapewne najebany jak szpadel, postanowił się przejechać. Pół biedy, że był sam, to nikomu innemu nie stała się krzywda. Gdy tylko to pomyślałem zerknąłem przed siebie. Na trawniku za płotem ktoś leżał. Dziecko. O mój Boże. Roztrzaskana przednia szyba. Typ wiózł dziecko na przednim siedzeniu, bez pasów.
Centrala, mamy ranne dziecko. Nie jestem w stanie sprawdzić jego stanu – leży za płotem na terenach Ministerstwa Obrony. Nie przecisnę się między prętami, a płot jest za wysoki.
Powiadomimy wojskowych, zaraz kogoś podeślą.
Dziecko, na oko jakieś 4-5 lat, chyba chłopiec. Z mojej perspektywy widziałem tylko blond włosy, patykowate nogi w przykrótkich szortach i tshirt w pasy FC Barcelony. Był czerwony w miejscach, w których nie powinien.
Hej, mały, słyszysz mnie? - próbowałem nawiązać kontakt. - Młody!
Poczułem lekkie smyrnięcie w okolicach kostek. Nie zaregowałem próbując nadal wołać chłopaka. W tym momencie poczułem na łydce uścisk jakby moja noga znalazła się w imadle. Mimowolnie krzyknąłem i spojrzałem w dół. Spod podwozia auta wystawała ręka, która zacisnęła się na mojej nodze. Ręka była w mundurze.
Łysy.
Centrala, jeszcze jedna karetka, natychmiast! Ranny funkcjonariusz, powtarzam, ranny funkcjonariusz!
Przyjąłem. Wysyłam.
Kucnąłem i zajrzałem pod auto. On tam był.
Łysy! Stary, żyjesz?!
W odpowiedzi usłyszałem charkot, jakby się krztusił. Po chwili odpowiedział jednak zdumiewająco wyraźnie.
Kubuś, zadrutuj promila, żeby ci kuku nie zrobił.
Ale...
Drutuj!
Zajrzałem do wnetrza auta. Nasz gorzelnik nie wykazywał oznak odzyskiwania przytomności, ale żył, bo coś mamrotał. Nagle ruszył się w fotelu a za jego plecami dostrzegłem lufę Sigsauera, który najwyraźniej na skutek uderzenia w mur wypadł mu ze spodni. Natychmiast sięgnąłem po kajdanki. Zabrałem broń, zakułem delikwenta, który w tym momencie odzyskał przytomność. Kiedy tylko mnie zobaczył probówał się na mnie rzucić, ale kajdanki skutecznie go powstrzymały. Z bezsilności wypluł tylko bełkotliwy potok przekleństw.
Uspokój się pan! Czy wiózł pan syna?
Kurywa wasza zajeybana... mać spierydalaj psie.
Człowieku, tam jest dziecko! Twoje?!
Odpowiedział mi tylko kolejny bełkot.
Łysy!
Człowieku, jest zajebiście. Ale już po dzieciaku. Aha, i szukaj w syrence! A potem wspak i co druga.
Pewnie jest w szoku. Solidnie nim przeszorowało. W końcu po drugiej stronie płotu pojawili się wojskowi. Zasłonili mi widok na chłopaka, więc kucnąłem jeszcze raz i złapałem Łysego za rękę.
Stary, wyjdziesz z tego! Zaraz Cię wyciągną!
No! Kopytami do przodu! Hłe hłe hłe.
Sekundy później dojechała pierwsza karetka i radiowóz. Usiadłem na trawniku nie puszczając ręki Łysego. Mimo wszystko – to jednak partner, choć przygłupi. Będziedobrze, będziedobrze, będziedobrze. Powtarzałem sobie raz za razem, choć poczułem, że zaczynam się trząść. Ktoś coś do mnie mówił. Chcieli, żebym puścił Łysego. No dobra, puściłem. Chłopaki zawinęli kierowcę, dałem im jego broń. W tym czasie widziałem już jak pakują dzieciaka do karetki. W czarnym worku. Nagle jednak worek się rozchylił i zobaczyłem uniesiony w górę mały kciuk. O co kurwa chodzi? No nic, pomyślałem, później zapytam czemu te konowały pakują do wora żywe dziecko.
Maciek z drogówki podniósł mnie z trawnika i wziął na bok.
Kuba, trzymasz się? Zaraz się tobą zajmą. Muszą tylko wydostać... to co zostało z Adasia.
Łysy! Obrażają cię!
Uśmiechnąłem się i odwróciłem w stronę BMW. Zobaczyłem jak ktoś wyciąga spod samochodu mojego partnera ciągnąc za rekę, którą wcześniej trzymałem. Tyle że za ręką nie wyszło już nic.
Ale...
Przykro mi stary.
Zaraz, przecież Łysy przed chwilą ze mną rozmawiał! Tuż przed tym jak przyjechaliście!
Kuba, musiałeś uderzyć się w głowę. Widzisz, krwawisz. - wskazał na plamę na mundurze – Nie mogłeś rozmawiać z Adasiem.
Jak to nie mogłem? To dzięki niemu facet nie wyciągnął spluwy i mnie nie zastrzelił! Gdyby Adaś mi nie kazał go zakuć to skurwysyn by nas powystrzelał!
Maciek dziwnie na mnie spojrzał.
Słuchaj, jesteś w szoku i masz ranę na głowie. Nie mogłeś z nim rozmawiać, bo on... nie ma twarzy.
Co ty pierdolisz człowieku!
Chodź, niech cię ktoś zbada.
Spierdalaj, zaprowadź mnie do Łysego.
Ale...
Pokaż mi go! Głupie żarty się was trzymają nawet w takiej sytuacji. Bardzo kurwa śmieszne. Nie pierdol tylko mi go pokazuj.
No to pokazał.

Ze szpitala wypisali mnie późnym popołudniem. Zrobili mi prześwietlenie, zszyli głowę, dali prochy przeciwbólowe, a po moich protestach także nasenne. Chyba ich pojebało, że po czymś takim miałbym próbować zasnąć bez wspomagania. Zalecili jedną pigułkę, więc wziąłem trzy. Po chwili odpłynąłem.

Rano obudziłem się z pulsującym bólem głowy, więc natychmiast sięgnąłem po przeciwbólowe w liczbie trzech (to chyba moja szczęśliwa liczba) i się ubrałem. Ignorując dzwoniący telefon wyszedłem z domu i poszedłem prosto na komendę. Usiłowałem za dużo nie myśleć. Obrazy z wczoraj leniwie wracały do mojej głowy, a ja starałem się je zepchnąć z powrotem w niebyt. Jeszcze nie byłem gotowy się z nimi zmierzyć.
        Stary na dzień dobry serdecznie mnie przywitał.
Burzyński, Ty cholerny idioto, co ty robisz na komendzie?! Miałeś siedzieć w domu debilu i się kurować!
Panie komendancie, z całym szacunkiem, nie ma takiej opcji. Muszę robić cokolwiek, żeby nie myśleć.
Komendant podrapał się po łysiejącej głowie.
Dobra, chodź. Ponaklejasz znaczki, podzwonisz i poumawiasz świadków, a potem się zobaczy.
Tak jest.
Gdzieś w porze obiadowej spotkałem Maćka. Spojrzał na mnie niepewnie jakby nadal się wahał czy wszystko ze mną w porządku.
Jak się czujesz stary?
Bywało lepiej. Nie codziennie traci się partnera. A co z dzieciakiem?
Trup.
Ale... - tu przypomniało mi się, że lepiej nie wspominać o tym małym dziecięcym uniesionym kciuku. Zapewne to również mi się przywidziało. - Eh... biedny dzieciak.
Z takim ojcem to może i lepiej. Tatuś wytrzeźwiał, ale milczy jak grób. Nawet śmierć własnego syna go nie ruszyła. Zażądał tylko telefonu do adwokata. Ale ustalili co to za ptaszek.
No....
Tomasz Bryła.
O kurwa.
Cała policja szukała tego skurwiela od co najmniej dwóch lat. A on się najebany rozbijał beztrosko po Warszawie nową beemką. Wydawało mi się już wcześniej, że ryj jakby znajomy, ale na jedynym zdjeciu jakie mielismy Bryła nie miał wąsów ani brody no i miał z jakieś 10 lat mniej. Szef gangu narkotykowego, którego nie mogliśmy w żaden sposób namierzyć. A przynajmniej tak słyszałem od znajomych z narkotykowego. Gość podobno miał cały supermarket- trawa, tablety, kompot, opiaty, amfa... Po prostu wszystko czego dusza zapragnie. Tylko za chuja nie mogliśmy tego zlokalizować.


Nic nie powie. Oczywistość. Przynajmniej teraz możemy mu wlepić nielegalne posiadanie broni, prowadzenie pod wpływem, skasowanie funkcjonariusza na służbie, własnego syna, katastrofę w ruchu i jeszcze parę rzeczy się wymyśli. Tym razem nawet stado adwokatów go nie wyciągnie. Stary, jeszcze raz, naprawdę bardzo mi przykro.
Co powiedział lekarz ostatniego kontaktu?
Po sekcji stwierdził, że przynajmniej ani Łysy, ani chłopiec nie cierpieli, bo prawdopodobnie zginęli w momencie wypadku.
Aha. Dzięki.
Wyszedłem zapalić. Teoretycznie na służbie nie wolno, ale kto by mi teraz zwrócił uwagę? Łysy dopiero od niedawna był moim partnerem. Był wkurwiający, ale jednak w porządku. Zresztą nikt nie zasługuje na skasowanie przez takiego kutasa jak Bryła.

        Tydzień później stary w końcu stwierdził, że od naklejania znaczków i witania petentów tylko bardziej mi odbija, więc pozwolił mi wrócić do patrolowania. Przydzielono mi młodą dziewczynę, Anetę. Nie zostałaby może Miss Mazowsza, ale była miła, dyskretna i dobrze wyszkolona. A to mi wystarczyło. Nie mówiłem zbyt wiele o ostatnich wydarzeniach, a ona taktownie nie pytała.
        Po paru dniach, kiedy w końcu mój organizm jako tako odreagował stratę Łysego, wysłali nas na patrol na blokowiska. Wysokie stare bloki z wielkiej płyty – jeden bardziej depresyjny od drugiego.  Aneta szybciej wychwyciła głuchy odgłos, który dobiegł nagle zza rogu budynku, który właśnie mijaliśmy. Pobiegła w tamtym kierunku, a ja za nią. No kurwa pięknie. Pan się rozsmarował na betonie.
Centrala, mamy Pana Kleksa. - Aneta błyskawicznie sięgnęła po radio.
Przyjąłem. Wysyłam karetkę.
Widok nie był zbyt przyjemny. Gość zleciał na plecy, więc dookoła głowy miał czerwoną aureolę. Nogi i ręce wyrzucone w kompletnie randomowych kierunkach, jakby wiedziały, że do niczego się już nie przydadzą. Aneta odeszła parę kroków i rozglądała się za kogutami, jednocześnie obserwując drzwi najbliższej klatki schodowej. Ja spojrzałem na leżącego faceta, który nie wydawał się być wiele starszy ode mnie. Co ci się takiego stało kolego? Sam to zrobiłeś, czy ktoś ci pomógł?
A kto miał mi pomagać? Sam wjebałem się w gówno, to i sam się z niego ewakuowałem.
No kurwa, znowu mam omamy słuchowe. Serducho zaczęło mi walić w tempie rock'n'rolla. Zerknąłem na Anetę. Wiedziałem już, że nic nie słyszała, bo ja też nie miałem prawa niczego słyszeć. To się nie mogło dziać. Zmusiłem się, żeby spojrzeć na denata, któremu mózg zaczął już wypływać na beton. A on spojrzał na mnie. Podskoczyłem jakby mnie ktoś poraził paralizatorem w jaja i podbiegłem do Anety. Starałem się zachować spokój i nie patrzeć w kierunku trupa. Jednak spojrzałem, a on nadal wpatrywał się we mnie obojętnym wzrokiem.
Aneta, może sprawdzimy, czy on na pewno nie żyje. Żeby potem konowały się z nas nie śmiały, że trupa od żywego nie umiemy odróżnić. Wiesz jak jest.
Mój drogi, jak on do kurwy nędzy może żyć, skoro jego mózg przyozdabia właśnie chodnik?
No tak, racja.
Co się ze mną dzieje? Jakiś stres pourazowy? Czytałem kiedyś, że...
Ja pierdolę, ale z ciebie głupi pies.
Ten sam głos. Z tego samego kierunku. Okej, mam omamy słuchowe i wzrokowe. Widzę, słyszę i czuję to tylko ja, a nikt inny niczego nie zauważa. Czyli to ze mną jest coś nie tak.
Dobra, starczy tego pierdolenia. Chodź tu i słuchaj.
Zwłoki mnie zawołały. Miałem ochotę siąść i płakać. Spojrzałem na trupa, a on na mnie. Wyszczerzył się w strasznym uśmiechu.
To popłaczesz później. A teraz słuchaj. Na 10 piętrze jest mieszkanie numer 52. Spójrz w górę – widzisz? Tam jest otwarte moje wyjście ewakuacyjne. No to zajebiście. Zostawiłem tam list, a w skarpetach na pawlaczu jest schowane 15 kawałków dla mojej byłej. Do listu dołączyłem akt darowizny. A, no i patrz dookoła. No to tyle. To chyba moja podwózka.
W tym momencie zajechała eRka, razem z ekipą naszych do posprzątania. Kiedy Aneta streściła nowoprzybyłym co się odjebało kiwnąłem na nią i weszliśmy na klatkę. Jeden z naszych stanął pilnować drzwi.
    W głowie miałem milion myśli na sekundę. A co jeśli... Jednocześnie chciałem tam wejść i przekonać się, że nie ma żadnego pierdolonego listu ani 15 tysięcy w pawlaczu.
A jeśli są? Wdusiłem przycisk przywołujący windę przekonując samego siebie, że ni chuja nie ma takiej opcji. To po prostu omamy. Przywidzenia. Nadal jestem w szoku. Może powinienem wziąć urlop? Wyjadę sobie nad morze. O tej porze roku nie ma parawaniarzy, ani pierdyliona budek z gównem na wynos. To zdecydowanie dobry pomysł. Jeszcze dziś złożę wniosek o urlop.
Wszystko ok? - Aneta przyglądała mi się z dziwnym wyrazem twarzy, kiedy już weszliśmy do windy.
Tak tak. Wciśnij dziesiątkę.
Winda jechała skrzypiąc i klekocząc niemiłosiernie. Moje wnętrzności wydawałyby pewnie podobne odgłosy, gdyby tylko mogły. Po wyjściu z windy automatycznie skierowałem się w stronę mieszkania z numerem 52. Piątka co prawda już dawno odpadła, ale został po niej ślad. Aneta szerzej otworzyła oczy, kiedy nacisnąłem na klamkę, a drzwi stanęły otworem. Po co miał zamykać, skoro nie planował wracać? Oboje sięgnęliśmy po broń służbową i weszliśmy do wnętrza. Spodziewałem się bałaganu, porozrzucanych rzeczy, resztek jedzenia, no czegokolwiek, ale przywitał nas nienaganny porządek. Wystrój czasy świetności miał co prawda już dawno za sobą, ale w porównaniu z melinami, jakie często odwiedzaliśmy, w tym mieszkaniu można było niemalże jeść z podłogi. Ktoś tu niedawno bardzo porządnie posprzątał. Tylko po co?
Niczego nie mogliśmy dotykać, więc przeszliśmy tylko przez kolejne pomieszczenia. Nikogo. Schowaliśmy broń i zaczęliśmy się rozglądać. W pomieszczeniu z otwartym oknem przeszedł mnie dreszcz. Listu nigdzie nie było. Prawie podskoczyłem z radości. Ten głaz, który miałem w żołądku, okazał się maleńkim kamyczkiem. Siłą woli powstrzymałem się, żeby nie złapać za jakąś kartkę i nie zacząc pisać wniosku urlopowego.
Oho. Patrz. - Aneta wyrwała mnie z mojego wewnętrznego tańca radości wskazując na parapet. Odsunęła zasłonę, a tam leżały trzy kartki papieru.
Nosz kurwa jego mać.
Nie chciałem tego czytać. Nie mogłem. To była moja ostatnia szansa, żeby pozostać przy zdrowych zmysłach.
Nie musiałem. Ona to zrobiła.
Nasz kleks zostawił nam list. To bardzo miłe z jego strony. Oszczędzi nam mnóstwa roboty. - Aneta przebiegała powoli wzrokiem po odręcznie napisanym tekście. - Patrz, kto by pomyślał. Był znajomkiem Bryły.
Cooo?
A przynajmniej tak twierdzi. Za Tomciem trup ściele się gęsto. - Nagle spojrzała na mnie. - Sorki. Nie pomyślałam.
To nic, to nic. Pisze coś jeszcze?
Coś o dziewczynie, o rodzicach, o... chmurach? Romantyk nam się trafił. Druga kartka to darowizna...
Nie. Nie oszalałem. Zacząłem rozmawiać z trupami. Urlop? Żebym wyłowił jakiegoś idiotę, który pośmiertnie zacznie mi opowiadać historię swojego życia, a potem będziemy nawzajem zaplatać sobie warkocze. Dziękuję, postoję.
Jest jeszcze coś.
Aneta pokazała na trzecią kartkę drobno zapisaną liczbami i literami. Cudownie. Bardziej ta sprawa pojebać się nie mogła.

CDN.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Czas czytania: ~poniżej minuty Wyświetlenia: 1 049

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje