Historia

Wieczornice (wersja poprawiona)

maciekzolnowski 0 5 miesięcy temu 161 odsłon Czas czytania: ~3 minuty

Podwrocławskie Dobrzykowice to miejscowość znana przede wszystkim z „Samych swoich” – filmu o Kargulu i Pawlaku. Okoliczne pola i łąki, które upodobało sobie dzikie ptactwo, mogłyby śmiało robić za rezerwat, bowiem znajduje się tu wiele cieków wodnych, nieuregulowanych rozlewisk i kanałów, a także bardziej lub mniej efektownych jeziorek i bagnisk. Jest to więc kraina lilii i pałek wodnych, prawdziwie dzikiej przyrody, najbardziej dziewicza w okolicach takich miejscowości, jak Ligota Mała, Brzezia Łąka i Chrząstawa. No właśnie: Chrząstawa. Przez Chrząstawę biegnie żółty szlak turystyczny, który zachęca do spacerów.

Ja sam w pewne zimowe popołudnie postanowiłem przejść się żużlową, a gdzieniegdzie błotnistą drogą łączącą Kanał Graniczny z Dobrzykowicami. Zaraz po zachodzie widoczność zdecydowanie spadła, i to do tego stopnia, że pośród zadymki dało się dostrzec jedynie lekko zarysowaną linię horyzontu, a także chaszcze rosnące wzdłuż biało-czarnej alejki, a krajobraz zrobił się plastyczno-manieryczny i zaczął przypominać wszystkie te akademickie pejzaże węglem kreślone. Śnieg mieszał się z błotem, a czerń kontrastowała z bielą, a raczej z wszelkimi odcieniami szarości. Dróżka, którą szedłem, zdawała się składać z dwóch równoległych czarnych kresek z czymś białym pomiędzy nimi, linię horyzontu zdobiły czarne – a jakże – zagajniki, a granicę ugorów wyznaczały różne odcienie szarości i oczywiście czerni. Obserwowałem te fenomeny natury niczym natchniony malarz, maszerując pod lodowato zimny wiatr, który śmigał po polach i sprawiał, że czułem się dziwnie nieswojo. Strachem bym tego nie nazwał, jeszcze nie, ale cała ta surowa, ascetyczna aura i mnie się udzieliła. Głucha przestrzeń z opowiadania Stefana Grabińskiego w wydaniu dobrzykowickim była naprawdę głucha i zionęła. Chłodem i wilgocią! Ale najlepsze miało dopiero nastąpić.

Pod koniec przechadzki spojrzałem jeszcze przed siebie w najodleglejszą dal, chcąc się przekonać, jaki dystans dzieli mnie od wału przeciwpowodziowego i starego młyna, ku któremu zmierzałem. I wtedy to ujrzałem. Naprzód jakieś dwa kilometry przed sobą zauważyłem dwie czarne, pochylone do przodu sylwetki. Pojawiły się nie wiadomo skąd i wyglądały jak dwie zgarbione staruszki z chustami na głowie. Były całe smoliście czarne. Nie mogłem uwierzyć w to, co zaobserwowałem. Ze zdziwieniem wytężałem wzrok i przecierałem oczy, ale obraz wcale nie znikał, a wręcz przeciwnie – wyostrzał się. Po chwili jakby spod ziemi wyrosła trzecia sylwetka i ta również skierowała się w moją stronę. Kobiety, bo to musiały być na pewno kobiety, he, one zawsze chodzą stadami, zdawały się unosić w powietrzu. Miałem w związku z tym unoszeniem się bardzo złe przeczucia i uznałem, że nie ma chwili do stracenia. Odwróciłem się na pięcie i skierowałem pośpiesznie ku Dobrzykowicom. Jednak co pewien czas sprawdzałem dystans, jaki dzielił mnie od dziwotworów. W końcu z niedowierzaniem stwierdziłem, że obserwowane zjawy zmniejszyły dzielącą nas odległość o więcej jak połowę. Zamarłem, a serce zaczęło mi łomotać. I wtedy zacząłem biec ile wlezie. Miałem nadzieję, że uda mi się uciec tym trzem osobliwościom, których nie potrafiłem nawet jakoś po ludzku nazwać. Ostatnie metry okazały się być najtrudniejsze, bo zmęczenie zdążyło zrobić swoje, niemniej wolałem sobie nawet nie wyobrażać, co by było, gdyby dopadły mnie te... demony. W końcu udało mi się dotrzeć do pierwszych domów, gdzie poczułem natychmiast ulgę, a dziwotwory znikły i więcej się już nie pojawiły.

Na drugi dzień odwiedziłem proboszcza z Gajkowa, który tymczasowo sprawował pieczę nad naszą dobrzykowicką parafią, by dowiedzieć się czegoś na temat miejscowych legend i zapoznać się z tutejszą demonologią. Miałem nadzieję, że uda mi się coś odkryć. Sędziwy kapłan przywitał mnie niezwykle ciepło i z powagą wysłuchał tego, co miałem mu do powiedzenia. Nie byłem ani przesadnie wierzący, ani jakoś specjalnie bojaźliwy, jednak sprawę widziadeł należało po ludzku i obiektywnie zbadać. Ksiądz pokazał mi ilustrowaną księgę parafialną z ubiegłego stulecia, z której wynikało, że pod koniec wojny żołnierze powracający z frontu dopuścili się okrutnego gwałtu na trzech mieszkankach sąsiedniego Krzykowa, a te – podług legendy – stały się wkrótce wieczornicami.

I tu gwoli wyjaśnienia dwa zdania. Wieczornicami stawały się dusze kobiet zmarłych tuż przed albo w trakcie ślubu, bądź też wkrótce po weselu; te zadawały ludziom napotykanym na polu zagadki, od odpowiedzi na które zależał los pytanego. Zabijały lub okaleczały swe ofiary, dusiły śpiących na polu żniwiarzy i porywały dzieci bawiące się na skraju pola; były więc dla człowieka niebezpieczne, tak samo zresztą jak owiane złą sławą południce.

Usłyszawszy to i skojarzywszy fakty, więcej się wieczorami po dobrzykowickich, krzykowskich i wieściszowskich polach nie wałęsałem. W ogóle starałem się, by na wałach przebywali ze mną: albo sąsiad (chodziarz z zamiłowania), albo chociaż pies (mój najlepszy przyjaciel, pogromca upiorów).                            

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje