Historia

Skarłatny bruk - Część I

Nioz9 1 5 miesięcy temu 196 odsłon Czas czytania: ~11 minut

Witam. To moja pierwsza historia, którą planuje rozbudować na dziesięć części. Jeśli Ci się spodoba, polub oraz skomentuj, a będę wiedzieć, czy podjąć dalsze kroki rozbudowania historii. Miłego czytania! :) 

Chwilę zajęło zanim John wyszedł z konsternacji tego poranka. Wstał lewą nogą z łóżka, czego powodem był doskwierający ból głowy, zmieszany z dezorientacją. 

- Łeb mi zaraz pęknie. Co mnie podkusiło? 

Zeszłego wieczora, lekko ujmując przesadził z alkoholem oraz ziołem. 

Wzmagał się z uzależnieniami, od prawie dwóch lat. Nie obce mu były nieprzespane noce, za to znajomy był odór kaca i pustynia saharyjska w ustach. 

John był facetem o jasnej cerze, z krótkimi prostymi włosami oraz orzechowymi oczami. Jego twarz o jajkowatym kształcie, zdobił lekki zarost. 

Mieszkał w blokowisku na piątym piętrze. Nie żył ani w zbyt dobrych warunkach mieszkaniowych, ani w zbyt dobrych warunkach z sąsiadami. Jak to się mówi, jakim cię widzą takim cię piszą. Tak też było w tym przypadku. Niezadbany mężczyzna po trzydziestce, wyglądający, jakby w każdej chwili mógł runąć niczym domek z kart, gdzie podmuchami wiatru, byłyby używki oraz apatia w stosunku do społeczeństwa. 

- Pora się poskładać do całości, już nieraz to przerabiałem. 

Wstał ledwo trzymając się na nogach. Pognał w stronę kuchni. Miał szaleńczą potrzebę nawodnić organizm, więc sporządził miksturę w większym kubku, której składnikami była woda z cukrem, miodem, szczyptą soli, oraz klasycznie tabletka witaminy c, jako jego prowizoryczne elektrolity.

Przeniósł wyposażenie z kuchni do małego salonu. Gdy już dotarł na miejsce, zaczął rozglądać się za pilotem, który miał w zwyczaju zgubić w różnych miejscach, zależnie od dnia. Przykład jak szczegół może uprzykrzyć życie, bo nie bez powodu, codziennie akurat w tym pomieszczeniu, rozbrzmiewały bluzgi odbijając się od ścian, tworząc echo. 

- Jakim cudem znalazłeś się pod kanapą? 

Rozsiadł się wygodnie w fotelu i pozwolił aby pierwszy łyk lekarstwa, udobruchał jego wołającą o litość, wyschniętą na wiór śluzówkę gardła. 

Chwycił za pilot, po czym wcisnął duży czerwony guzik, aby uruchomić ekran telewizora, przez co prawie oblał się z poirytowania. 

- Przecież baterie wymianiałem wczor... 

Umilkł, widząc że, diodka od dekodera się nie świeci. 

- Chyba wczoraj zrobiłem coś, czego zaraz pożałuję. 

Odłożył napój, pilot rzucił na fotel i pognał w stronę gniazdka, które znajdowało się tuż przy drzwiach prowadzących na balkon. Jago oczom ukazał się próg futryny, wraz z całą szybą ubazganą w wymiocinach. 

- Powinienem wziąć się raz na zawsze w garść.

Skwitował z niedowierzaniem, spoglądając na chlew który narobił, podczas swoich pijackich wybryków.

Wczorajszej nocy był aż tak odużony, że zawartość żołądka zwrócił na balkon, uwalając tym samym drzwi. 

- Musiałem niechcący zahaczyć o kabel i go wyrwać z kontaktu, plus już wiem, czemu lepią mi się palce. Zajebiście. 

Sprawnym ruchem, wepchał z satysfakcją wtyczkę do gniazdka, wstał, po czym ponownie buchnął gniewem. Ponieważ sprzęt, wciąż nie dawał żadnej odpowiedzi. 

- Nie popłaciłem rachunków za prąd? Czy go po prostu nie ma? 

Lekko zmieszany, pomaszerował do łazienki, aby wyczyścić dłonie. Przyglądając się sobie w lustrze, mrużąc oczy, jakby doszukiwał się problemu w swoim odbiciu i chyba już wpadł na to co mu nie pasowało. 

- Który mamy dzień?

Zapytał, ze zdziwiniem na twarzy, zerkając na zegarek na ręce. 

15:26, 14 października

- Spałem dwa i pół dnia?! To już naprawdę spora przesada. 

Chwilę zajęło, zanim go odmurowało. Wyjął z szafki Biały ręcznik, po czym pewnym krokiem przeszedł z łazienki do salonu, aby pozbyć się brudu z szyby. Rytmiczne ruchy rąk wyprowadziły go z otumanienia, spowodowanego ciężką głową i mroczkami przed oczami. W trakcie porządków, kątem oka, wypatrywał czegoś na zewnątrz. Wraz z każdą sekundą, narastało w nim nieprzyjemne uczucie, jakby od środka zasysała go czarna dziura, a przyśpieszony oddech i bicie serca, w niczym nie pomagały.

- Spokojnie... Głębokie oddechy, tylko mi tu nie zemdlej.

Znieruchomiał, gdy podniósł głowę i przyjrzał się widokowi ulicy Zza szyby, czując Jak rośnie mu Gula w gardle.

Minęło parę minut, zanim zdążył wykrzesać z siebie choć słowo, które bardziej przypominało atak jąkania.

- Coś jest ewidentnie nie tak jak powinno... 

Na nigdyś tłoczej ulicy, panowała zupeła pustka. Zero jakichkolwiek poruszających się aut, pieszych, rowerzystów, czy też tramwajów. Co oczywiście, nie było normalnym zjawiskiem, w końcu nie była to przykładowo trzecia rano, kiedy ruch był faktycznie o wiele mniejszy, albo można było odczuć, że nie było go wcale.

- Dobra muszę wrzucić na chill. Zadzwonię do Harrego, może on mi wytłumaczy co to diabła się wyprawia. A może dzisiaj jest jakieś święto o którym zwyczajnie zapomniałem? W końcu zdarza mi się mieć problemy z pamięcią.

Nogi miał jak z waty, próbując usiąść, więc musiał oprzeć ciężar ciała na stole, podpierając się dłońmi, po czym drżącą ręką, sięgnął do kieszeni po swój smartfon. Nie Minęło zbyt długo, zanim nadzieja na wyjaśnienia, ustąpiła miejsca następnemu atakowi paniki. 

- Jakim cudem nie ma sygnału? Co się do licha odpierdala? postradałem zmysły? Mam schizofrenie? Halucynacje? Albo inne gówno mąci mi pod kopułą. 

Wstał z wyższej konieczności, ruszył w kierunku obskurnej szafy, w której wisiał wytarty szary płaszcz i zielona czapka z daszkiem. Zarzucił ubiór na siebie i pognał w stronę drzwi, które po uchyleniu, dopuścił do mieszkania świeżego powietrza, wymieszanego z martwą ciszą.

Ku jego zdziwieniu, dostrzegł otwarte na oścież wrota, do skromnych progów swojej sąsiadki. A raczej to co z nich zostało. Lukając wgłąb pomieszczenia, ujrzał widok żywcem wyjęty z filmu katastrofalnego. Na podłodze leżały ubrania, jedzenie, krzesła i inne elementy, które powinny leżeć w zupełnie innym miejscu. 

- Co tu sie odwaliło? Wygląda jakby przeszedł tędy huragan katrina. 

John czuł jak z brody z przedziałkiem, skapuje mu pot na buty. 

- Amber, Markus, jesteście tam może? Zauważyłem bałagan i chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku. 

W odpowiedzi otrzymał kolejny zastrzyk stresu, wymieszanego z lękiem, gdy dotarła do niego wiadomość w formie pustki. 

Po chwili namysłu, zdecydował się przestąpić przez próg aby upewnić się, czy z sąsiadami wszystko w porządku.

Natychmiast do jego nozdrzy, wtargnął dziwny metaliczny zapach, który nieprzyjemnie drażnił narząd węchu. 

Gdy wychylił głowę do salonu, o mało co nie zszedł na zawał serca. Jego oczom ukazała się nic nie przypominająca bryła, zbita z tkanek, narządów i płynów ustrojowych, gdzie przeraźliwemu widokowi, dodawał grozy kompletny chaos w pomieszczeniu.

- Jezus Maria. Osz kurwa, co do jasnej cholery tutaj zaszło?! 

Odwrócił odruchowo wzrok i puścił pawia na panele, wspierajac się ręką o ścianę. Wybiegł z mieszkania szybko niczym błyskawica, wprost do swojego gniazdka. 

- Jesli wparował tutaj jakiś psychol, to muszę się czymś koniecznie bronić, na wypadek jakbym na niego trafił, a wolałbym tego uniknąć. Jak można coś takiego zrobić? co za zwierze musiało być do czegoś tak okrutnego zdolne?Dlaczego nikt tego nie zgłosił? Wyrżnął całe blokowisko? Nikt tego nie zauważył? To wręcz prosi się o zaradzenie w jakikolwiek sposób, już służby powinny być dawno na miejscu, tylko z jakiegoś powodu, nie ma ani prądu, ani zasięgu, na dodatek, w takim momencie odcieli chwilowo prąd i nikt tego nie zgłosił ? To bardzo mało prawdopodobny zbieg okoliczności, muszę się dowiedzieć o co chodzi. 

Wyjął z szafki nóż myśliwski, który został mu po jego ojcu, który fascynował się polowaniem na dzikie zwierzęta, lecz niestety zmarł z powodu przedawkowania alkoholu. 

Po dwóch minutach, był już gotowy stawić czoła tajemnicy, która wydawała się być na wyciągnięcie ręki. 

Stanął na pierwszym stopniu klatki schodowej, która biegła w dół, ku wyjściu z budynku. Po paru krokach, spostrzegł kolejne zwłoki, marnie leżące na ziemi. 

- To jakiś koszmar...

Wytrzeszczył oczy, zasłaniając twarz rękawem.

- Nie wiem czy to dobry pomysł iść dalej. 

Wpadł w sporą niepewność. Lecz nie był typem tchórza. Nie do końca zdecydowanie, ale jednak postanowił, że podejmie dalsze kroki, schodząc coraz niżej. Gdy mijał zwłoki, wydobył nieziemski krzyk, wymiszany ze strachem. Dłoń rzekomego trupa, zacisnęła się na kostce Johna, przez co stracił koncentracje i runął z impetem na posadzkę. 

- Zostaw mnie! bierz te łapy, bo użyje noża! 

Skierował ostrze w kierunku napastnika. 

- Błagam, pomóż mi... 

Wykrzutsił z gardła, łamiącym się głosem nieznajomy. 

- Wybiegnę po pomoc tyl.. 

Obcy przerwał mu w pół zdaniu. 

- Nie, nie, nie... Ty mi musisz pomóc, nie wychodź na zewnątrz...Nie możesz...Tylko nie na zewnątrz. 

Zaczął wręcz błagać mężczyzna w średnim wieku, a jego brązowe oczy zaszły się łzami. 

- Oni tam są. 

- Kto tam niby jest? 

Zapytał John, niepewnie wpratrując się na opadającego z sił poszkodowanego. 

- Te potwory... nie waż się wychodzić po zmorku na zew.... 

Wydusił z siebie, po czym urwał i padł twarzą na podłogę, jakby stracił przytomność. 

- Słyszy mnie Pan? To jacyś terrorysci, grupa mordeców, czy coś innego? 

Nie otrzymał odpowiedzi. 

Nie myśląc zbyt długo, nachylił się nad ciężko rannym, po czym przyłożył palce na tętnicę szyjną, by sprawdzić czy denat jeszcze żyje. Dziesięc sekund później, dawał z siebie sto procent, aby wprawić sercę w prace, poprzez uciśnięcia, lecz po paru minutach, odczuł już pierwsze skutki zmęczenia, jakimi były uderzenia gorąca oraz obolałe ramiona. 

- Stracił za wiele krwi, muszę jak najszybciej wezwać pomoc. 

Mimo świadomości, że należy się sprężyć, z tyłu głowy zakodował, co mężcyzna dłuższą chwilę temu mu przekazał.

Wolnym chodem pognał w kieunku wyjścia. Dotarło do niego jasne światło słońca, wymieszane z odczuciem chłodu i wilgoci.

Po minucie wgłębliwego doszukiwania się niebezpieczeństwa, czychającego na dworze, nie dostrzegł niczego niebezpiecznego. 

- Wspominał o nocy... Dlaczego noc? Dalej mam wiele pytań, a mało odpowiedzi. 

Po krótkim namyśle, zdecydował się podnieś głos o parę decybeli, aby wezwać niezbędną pomoc. 

- Pomocy! Niech ktoś pomoże! W środku leży osoba, wymagająca pogotowia!

Poczuł przytłaczający strach, gdy obca dłoń, przyległa z siłą na jego ustach. Zaczał bezsilnie wierzgać na prawo i lewo, wydając niezrozumiałe dzwięki. 

- Uspokój się, nie zrobie ci krzywdy tylko przymknij jadaczkę, bo wieczorem będzie ich tutaj całe stado. 

Powiedział odziwo spokojnym tonem, nieznajomy męski głos, po czym odpuścił, puszczając Johna. 

- Co w ciebie wstąpiło?! Chodź lepiej pomóc temu facetowi, bo ktoś zginie. 

- Jak się nie przymkniesz, to doliczysz do tego mnie i ciebie. 

- Czy ty wiesz w ogóle, co próbuje ci przekazać? 

Z niedowierzaniem na twarzy wyrzucił z siebie John. 

- Jesteś głupi, niepełnosprawny, czy jakimś cudem, jeszcze o niczym nie wiesz? Chociaż nie wiem, jak to jest możliwe. 

- Co masz na myśli? 

- Czyli to drugie... Temu facetowi już nie pomożesz, choćbyś stanął na głowie. 

- Ciągle nie wiem o czym mówisz. Możesz jaśniej? 

- Nie ma szpitali, policji, staży i czego jeszcze byś nie wymyślił. A jeśli jest, to napewno nie w promieniu wielu kilometrów od nas  rozumiesz? 

- Chcesz powiedzieć że co? Że wstałem jak z dnia na dzień  a świat szlag trafił? 

- To łagodne określenie... Tak zdecydowanie zbyt błache. Powiedziałbym, że swiat strzelił jasny chuj. 

- Mów co wiesz, chce wiedzieć dosłownie wszystko. 

- Nie tutaj, już powoli się ściemnia, w sumie, to już jesteśmy zagrożeni. Gdzie twoje mieszkanie? 

Synapsy Johna zalewała powódz myśli, które przyprawiły go o migrenę. 

- W tej klatce na piątym piętrze. Za mną

Zdawał sobie sprawę, że może to będzie największy błąd, jaki popełnił, zapraszając nieznajomego do siebie, lecz wiedział, że z drugiej strony, to co na dzień dzisiejszy zaserował mu los, może być czymś na co sam odpowiedzi nie znajdzie tak prędko. Osoba jego niepewności, wydawała się godna zaufania, a przede wszystkim, rzekomo wiedząca do czego doszło. 

- Jak mogę się do ciebie zwracać? 

- Nazywam się Mike, a ty? 

- John miło mi poznać, chociaż bardzo nietypowe okoliczności na nawiązywanie nowych znajomości. 

Przechodząc obok trupa, Mike podjął głos. 

- Widać, że były naprawdę wygłodzone. 

- One? 

Weszli do mieszkania. Mike zdjął ciemno zieloną kurtkę, odwieszając ją na wieszak. John przyglądał mu się przez chwilę, próbując doszukać się oznak podstępu. Mike był afroamerykaninem, z krótkimi kręconymi włosami, wyeksponowaną szczęką, niebieskimi oczami, a jego cerę zdobiły liczne piegi. Był mocarnie zbudowany, jakby nie opuszczał dnia na siłowni. 

- Zamknij drzwi na klucz i na suwak. Po prostu rób co mówie. Musisz mi zaufać. 

Choć z wątpliwościami, John postąpił zgodnie ze słowami, które dobiegły do jego uszu. 

- Przyda się krzesło, albo jakaś półka, aby obłożyć drzwi. 

- Jaja sobie robisz? 

- Jestem śmiertelnie poważny, to nie żart. 

W salonie mam małą szafkę, na której stoi tv. 

Mike podszedł do owej półki, po czym zrzucił telewizor na ziemie. Uprzedzając komentarz johna. 

- On już się nie przyda, jestem tego pewien, bardziej już czegokolwiek innego. Chodź tu, pomóż mi to przenieść. 

Zabarykadowali drzwi, po czym przeszli do następnego kroku. 

- Trzeba zasłonić okna. Nie chcemy żeby nas zauważyli.

- Firanki nie wystarczą? 

- Miałem na myśli koce, kołdry, prześcieradła, najlepiej czarne, lub brązowe. 

- W sypialni coś się znajdzie, zaraz przyniosę. 

Po zasłonięciu okien oraz zrobieniu istnej fortecy z bazy, Mike rozsiadł się na kanapie, a John na swoim ulubionym fotelu. 

- Więc? Co się dokładnie wydarzyło? 

- Zanim przejdę do tego absurdu. Wyjaśnisz mi, jakim cudem jeszcze nic nie wiesz? 

- Spałem dwa dni z hakiem. 

- Nie wnikam, jak do tego doszło. 

- To nie istotne. 

- Pozwól że zacznę mówić. Były zamieszki. Tak przynajmniej nam wpajano przez media. 

- Ludzie zbuntoali się przeciwko rządowi ? 

- Dokładnie tak. Jednak parę godzin później, internet zaczęły zalewać fale filmików, a linie telefoniczne pękały w szwach. Informacje niosły się, w zateważającym tępie. Nie było opcji, aby dalej próbować uspokajać społeczeństwo samymi kłamstwami. To stało się naprawdę szybko, prawdę mówiąc, szybciej niż byliśmy w stanie zaregować. 

- Atak terrorystyczny? 

- To pikuś. Za chwilę sam się przekonasz, tylko musisz być cicho, jak mysz pod miotłą, wiele zaryzykowałem, wchodząc tu z tobą, nie wiem co ci strzeli do głowy. 

- Jakby nie patrzeć, jesteśmy u mnie w mieszkaniu. 

- Zaraz zrozumiesz, czemu to ja, mam większe powody do niepokoju, niż ty. 

Zegarek wskazywał 17:11, na zewnątrz zawitał mrok. Przez beton i szkło, przebijały się dziwne ogłosy, które nabierały na sile, przypominając charkanie, wymiszane z piskami. 

- Co się dzieje? 

- Ani słowa więcej, podejdź na palcach. 

John powoli wstał, starając się nie wydawać najmniejszego hałasu, po czym uchyli lekko koc, zakrywający okno, by dostrzec widok za nim. 

Gdy spojrzał na obraz na ulicy, nie był w stanie objąć umysłem na co patrzy. 

Na drodzę, dostrzegł stado człekokształtynych kreatur, poruszających się na czterech kończynach niczym pająk, wydających przy tym przeraźliwe jęki. Całość w mroku nocy, wyglądała jak wijące się pędraki w ciemności. 

John ledwo słyszalnym szeptem, wykrztusił z gardła drżącym głosem. 

- Na co ja dokładnie patrzę? 

- Zapewne na ludzi, których wydywałeś codziennie, wychodząc z bloku...




 

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ciekawie zapowiadająca się historia :D
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje