Historia
UWAGA KLIENCI! Prosimy o natychmiastowe ukrycie się na tyłach sklepu
– Uwaga klienci – męski głos odezwał się przez interkom. – Prosimy o natychmiastowe ukrycie się na tyłach sklepu.
– Na tyłach? – szepnęłam do Daniela. – Nie chodzi im o kasę? Żeby zapłacić za nasze rzeczy?
Była godzina 20:50 – 10 minut do zamknięcia. Zabraliśmy dwójkę naszych dzieci na tę nocną wycieczkę do Carrefoura w nadziei, że zużyją trochę energii; zamiast tego po prostu rzucały się na nowe Lego i Hot Wheelsy. To była katastrofa.
Ale najwyraźniej katastrofa miała się dopiero zacząć.
– Prosimy o natychmiastowe ukrycie się na tyłach sklepu – powtórzył głos nad głową. – To nie są ćwiczenia.
Rozejrzałam się, ale inni klienci byli tak samo zdezorientowani jak ja. Starsza pani wpatrywała się w sufit, marszcząc brwi.
– Co do cholery? – zapytała ciemnowłosa kobieta pchająca wózek pełen artykułów ogrodniczych.
– Nie słyszałaś? – powiedział starszy mężczyzna, pochylając się nad wózkiem z butelkowaną wodą i konserwami. – Zbliża się tornado. Jedno uderzyło już w Piotrków Trybunalski.
Tornado? Zdecydowanie zanosiło się na burzę. Widziałam wcześniej czarne chmury nadciągające ze wschodu. Ale nie wyglądało to aż tak źle.
– Prosimy nie przebywać na otwartej przestrzeni. Powtarzam – prosimy nie przebywać na otwartej przestrzeni.
Głos umilkł. Potem wszyscy zaczęli się mobilizować. Toczące się wózki, spanikowane głosy, stopy uderzające o podłogę.
Nie, nie, nie. To nie może się dziać...
Pośpieszyłam w dół alejki z zabawkami, z Tomkiem w ramionach, Danielem i Jackiem podążającymi za mną. Trzy zygzakowate zakręty i znaleźliśmy się w dziale z elektroniką. Zerknęłam na telewizory na ścianach.
I wyobraziłam sobie naszą czwórkę, zmiażdżoną pod nimi.
– Prosimy trzymać się z dala od okien i drzwi – kontynuował głos z głośnika. – Prosimy nie próbować opuszczać sklepu.
– Czy tu jest bezpiecznie?
Daniel potrząsnął głową.
– Duże otwarte przestrzenie nie są dobre. Sprawdzę na zapleczu, czy nie ma tam jakiegoś pokoju socjalnego. Ty zostań tutaj, dobrze?
Przytaknęłam. Z trzęsącymi się rękami usiadłam na ziemi między dwiema półkami z grami wideo. Tomek leżał w moich ramionach i ssał butelkę, podczas gdy Jacek zaczął chichotać.
– Czy tornado uderzy w sklep? I wszystko będzie bardzo szybko latać w kółko? – zapytał z wielkim głupawym uśmiechem na twarzy.
– Nie wiem.
Tornado. Prawdziwe tornado, takie jak w filmach, przechodzące przez nasze miasto. To było takie... niepojęte. Byliśmy rodowitymi warszawiakami. Nigdy w życiu nie widziałam tornada. Daniel w końcu wrócił.
– Wszystko jest zamknięte – powiedział, dołączając do mnie na podłodze. – Ale słuchaj. Łódź to duże miasto. Szanse, że uderzy w ten Carrefour... Myślę, że nic nam nie będzie.
– Nigdy nie powinienem był nas tu sprowadzać.
– Nie wiedziałeś. Nikt z nas nie wiedział. – Objął mnie ramieniem.
– Powinni byli nas ostrzec. Jakiś alarm na telefon. Albo syrena alarmowa czy coś takiego.
Ponownie odezwał się interkom:
– Prosimy nie przebywać na otwartej przestrzeni. Prosimy nie rzucać się w oczy. Dotyczy to również kamer bezpieczeństwa – prosimy przenieść się w miejsce niewidoczne dla kamer.
Zmarszczyłam brwi.
– Co to ma wspólnego z tornadami?
Poczułam niepokój w podbrzuszu.
– Chyba powinniśmy ich posłuchać i zejść im z oczu – szepnęłam.
Chwyciłam Jacka za rękę, Daniel podniósł Tomka i pobiegliśmy do środkowej alejki. Sklep wyglądał niesamowicie – porzucone wózki sklepowe, przewrócone w alejkach, pełne wszystkiego, co się da, od ciast, po baterie i rośliny. Po sklepie roznosiły się echem kroki ludzi, którzy znajdowali nowe kryjówki.
Przebiegliśmy obok wózka pełnego napojów gazowanych, przebiegliśmy przez artykuły kuchenne, a następnie zatrzymaliśmy się w alejce z dekoracjami wielkanocnymi. W centralnym korytarzu znajdowała się kamera, ale dopóki trzymaliśmy się środka alejki wielkanocnej, byliśmy niewidoczni. Przykucnęliśmy na podłodze obok kilku obłąkańczo wyglądających zajączków wielkanocnych.
– Jestem głodny – jęknął Jacek.
Uciszyłam go.
– Mamo...
Chwyciłam torbę z kolorowymi czekoladowymi jajkami i rozerwałam ją.
– Masz. Cukierek. Zadowolony? – szepnęłam, wsuwając mu je w ręce. Oparłam się plecami o metalowe półki, dysząc ciężko. Nie miałam dużo czasu na odpoczynek. Nad głową rozległ się mechaniczny warkot, a potem głos ponownie popłynął przez głośniki:
– Prosimy trzymać się z dala od alejek z żywnością. Jeśli mają państwo przy sobie jedzenie, prosimy o zostawienie go i przeniesienie się do nowej kryjówki. Jeśli mają państwo otwarte rany, prosimy przykryć je ubraniem.
Co kurwa?
Nie miało to nic wspólnego z procedurami bezpieczeństwa podczas tornada.
– Powinniśmy uciekać – szepnął do mnie Daniel, zaczynając wstawać.
– Ale... tornado...
– Nie sądzę, żeby było jakieś tornado. Posłuchaj. Słyszysz wiatr?
Słuchałam, ale słyszałam tylko ciszę. Żadnego wyjącego wiatru, żadnej trzęsącej się ziemi, nic nie uderzało o metalowy dach.
– Może... może wciąż nadchodzi. Wiem, że to co mówią nie ma sensu, ale wyjście na zewnątrz...
– Musimy się stąd wydostać. Teraz. – Chwycił Jacka za rękę, gdy ten trzymał Tomka w ramionach. – Chodź.
– Daniel, to chyba nie jest dobry pomysł – szepnęłam.
Ale kolejne słowa z interkomu zmieniły moje zdanie.
– Prosimy przyjąć pozycję embrionalną i położyć ręce na głowie. Prosimy zamknąć oczy i nie otwierać ich pod żadnym pozorem.
– Chodźmy.
Zerwaliśmy się do biegu i popędziliśmy środkowym korytarzem, nie zważając na kamery. Drzwi wejściowe były przed nami – mały czarny prostokąt majaczący w oddali. Gdy podeszliśmy bliżej, zobaczyłam, że Daniel miał rację. Na granicy parkingu, pod latarnią, stało drzewo. Było idealnie nieruchome.
Biegliśmy dalej, mijając strefę z ubraniami i przekąskami ustawionymi w kolejce do kasy. Biegłam w kierunku przesuwanych szklanych drzwi tak szybko, jak tylko byłam w stanie. Już prawie. Już prawie. Już...
Drzwi się nie otworzyły.
– Nie. Nie, nie, nie.
Daniel uderzył w nie swoim ciałem. Zagrzechotały. Próbowałam wcisnąć palce w szczelinę między nimi, by spróbować je otworzyć. Nie ruszyły się.
– Oni... zamknęli nas – wyszeptałam.
– Chcę iść do domu – powiedział Jacek. Tomek też zaczął marudzić, wydając z siebie takie dźwięki, jakby gdyby zaraz miał zacząć płakać.
Odwróciłam się. I wtedy go zobaczyłam. Pracownik Carrefoura. Siedział na ziemi, na końcu jednej z alejek z kasami. Odwrócony do nas plecami. Miał na sobie znajomą czerwoną kamizelkę ze stylizowaną literą C.
– Hej! Wypuść nas!
Nie odpowiedział.
– Słyszałeś mnie? Nie obchodzi mnie, czy jest pieprzone tornado. Otwórz drzwi i wypuść nas!
Ponownie nic nie powiedział.
Nagle usłyszałam coś. Mokry, mlaskający dźwięk. Wpatrywałam się w mężczyznę, lekko zgarbionego, wciąż odwróconego ode mnie.
– Czy on... coś... je?
Głośnik nad głową ożył:
– Uwaga. Prosimy nie rozmawiać z pracownikami Carrefoura.
Zmroziło mnie. Trzaskanie ustało. A potem mężczyzna zaczął powoli wstawać. Położył dłonie na taśmociągu, a potem je podniósł – widziałam, że były poplamione krwią. Cofnęłam się. Czułam, jakbym poruszała się po kadzi z miodem.
Nie, nie, nie.
Palce zacisnęły się na moim ramieniu.
– Chodź! – krzyknął Daniel.
Pobiegłam za nim w głąb sklepu. Tomek patrzył na mnie przez ramię, a Jacek biegł tak szybko, jak tylko pozwalały mu na to jego małe nóżki. Niejasno zdawałam sobie sprawę z odgłosu klapsa za mną, ale nie odważyłam się spojrzeć za siebie.
Daniel wbiegł do działu z ubraniami, a ja zakołysałam się, omijając okrągłe stojaki z T-shirtami i drewniane wieszaki z dziecięcymi ubrankami. Zatrzymał się i wbiegł do przebieralni.
– Tutaj! – szepnął, wskazując na jedną z kabin.
Weszliśmy do środka i zamknęliśmy drzwi.
– Tatusiu – zaczął Jacek.
– Posłuchaj mnie bardzo uważnie – powiedziałam, przykucając. – Musisz być bardzo cicho. Nie mów ani słowa. Dobrze?
Jacek spojrzał na mnie, potem na Daniela, po czym skinął głową i usiadł na podłodze.
– Spróbuję zadzwonić pod 911 – wyszeptał Daniel, przekazując mi Tomka i wyciągając swój telefon. Stuknął w ekran, po czym zmarszczył brwi.
– Co?
– Nie... wydaje się, że nie mamy zasięgu. Nie...
Rozległ się dźwięk uderzenia. Chwyciłam Jacka i odciągnąłem go od drzwi. Skuliliśmy się w kącie. Wstrzymałam oddech.
Kolejne uderzenie.
Pod drzwiami garderoby pojawiły się stopy w czarnych butach.
– Nie ruszaj się – szepnęłam, przytrzymując Jacka.
Mężczyzna zrobił kolejny krok.
– Nie wydawaj żadnych dźwięków. Nie ruszaj się. Nie...
Tomek wydał z siebie cichy okrzyk. Mężczyzna zatrzymał się. Jego stopy obróciły się, kierując się w naszą stronę. Nie. Nie, nie, nie. Tomek wydał kolejny okrzyk – tym razem głośniejszy. Moje paznokcie wbiły się w dłoń Daniela. Nie...
Pojawiła się dłoń. Powoli naciskała na poplamioną krwią podłogę. A potem pojawiły się jego kolana, gdy zniżał się do szczeliny pod drzwiami.
Nie.
Czy zmieściłby się pod nią? Gdyby rozpłaszczył się na podłodze... jest szansa, że dałby radę się zmieścić. Z przerażeniem patrzyłam, jak ukazuje się jego brzuch. Później jego czerwona kamizelka Carrefoura, gdy opuszczał ciało na podłogę. Następnie wsunął rękę pod szczelinę i po omacku zamiótł nią po podłodze.
To jest to. Umrzemy.
A potem opuścił głowę.
Jego twarz. O Boże, z jego twarzą było coś okropnie nie tak. Uśmiechał się do nas niewiarygodnie szeroko, ukazując zakrwawione zęby. Jego skóra była tak blada, że prawie niebieska. A jego oczy... były mlecznobiałe, bez źrenic i tęczówek. Otworzyłam usta, by krzyknąć.
– Drodzy klienci – zaczął głos nad głową.
Nie, nie, nie.
– Prosimy o udanie się do kas i dokonanie ostatnich zakupów. Sklep zamyka się za dziesięć minut.
Co?
I wtedy – zanim zdążyłam zareagować – coś niewidocznego odrzuciło mężczyznę z pola widzenia. Potem rozległ się dziwny dźwięk, jakby ktoś wyciągał jego ciało z garderoby. Wpatrywałam się w drzwi, trzęsąc się ze strachu, gdy krzyki Tomka dzwoniły mi w uszach. Mężczyzna nie wrócił.
W ciągu dziesięciu minut powrócił zwykły zgiełk Carrefoura. Głosy. Kroki. Koła wózków sklepowych toczące się po podłodze. Trzęsąc się, w końcu wstałam i otworzyłam drzwi. Sklep wyglądał zupełnie normalnie. Ludzie stali w kolejce do kas, kładąc towary na przenośnikach taśmowych. Pracownicy skanowali metki, drukowali paragony. Ludzie podchodzili do szklanych drzwi, a kiedy to robili – te otwierały się.
Gdy powoli szliśmy w kierunku wyjścia, zauważyłam starszego mężczyznę, który wcześniej ostrzegał nas przed tornadem.
– Co to było? – zapytałam, nie mogąc powstrzymać drżącego głosu.
Wzruszył ramionami.
– Chyba tornado nas ominęło! Co za cud, co?
Uśmiechnął się do nas, po czym zniknął za szklanymi drzwiami i ruszył w noc.
Źródło: BlairDaniels @ https://www.reddit.com/r/nosleep/comments/11wa4sq/attention_shoppers_please_hide_at_the_back_of_the/
Komentarze