Historia

WHY?! DLACZEGO?!
Zwykły dzień, codzienna rutyna. Życie nudne, nic się nie działo, wszystko się ciągnęło, było takie długie... brak sensu życia... Aż do pewnego czasu.
Nienawidzę poniedziałków, ale ten wydawał się być wyjątkowo denny. Wyszedłem do pracy. Jak zwykle,w połowie klatki przeszła mi przez głowę myśl "Zamknąłem? Czy nie zamknąłem?", ale miałem to dzisiaj gdzieś. Niech mnie okradną, ze wszystkiego. Choćby się coś stanie. Wyszedłem przed blok. Jak to jesienią - zero liści na drzewach, pełno pod butami. Nie było nikogo, żadnej żywej duszy, oprócz jakichś cholernych ptaków, które siadały na drzewach i wlepiały we mnie swoje martwe oczy. Ha... ucieszyłem się. Cholernie przerażający widok, ale coś się w końcu stało. Obok śmietnika, do którego wyrzucałem peta znalazłem coś naprawde dziwnego. Nowiutki komputer. Wziąłem go od razu do siebie, nie idę do pracy. Szef mnie wyleje, ale przejmowałem się tym - może coś się w końcu stanie. Podłączyłem go, zdziwiłem się, kiedy usłyszałem dźwięk otwieranego windowsa. Komp... był zawalony. Cały pulpit był zaśmiecony. Czym? Dziwnymi plikami, bardzo dziwnymi:
Absolwent
Barbie.avi
Smile.jpg
de_^.zrths
princess.exe
Tissue.avi
666.avi
GhostHouse.exe
I pełno innych. Co wtedy zrobiłem? Zamarłem. Nic nie robiłem. Takiego strachu nie doświadczyłem jeszcze nigdy. Siedziałem tak przed kompem, wpatrujac sie w monitor przez jakieś 10 minut. Zaznaczyłem pliki do kasacji. Doooobra... Wszedłem do interneru, ku mojej uciesze, komputer posiadał Operę. Włączyłem przeglądarkę. Wyświtliła mi się psychodeliczna strona, dziwne kolory sprawiły, że oczy mnie bolały, a ja czułem się... dziwnie. Nagle pojawił się czarny ekran. Siedziałem jak kołek. Tak, czytałem creepypasty, wiem co to wszystko oznaczało. Potem na ekranie pojawił się złowieszczy napis:
Razem zdziałamy więcej, bracie
Ukłoń się nam, Fundacji Martwych Dzieci
Nawiedzamy Cię, próg twojego domu
!
Rok spędzony na forum o pastach zrobił swoje. Gdyby nie mój "paranormalny" refleks, byłbym już pewnie martwy. Automatycznie przeczytałem pierwsze litery każdego akapitu. Wybiegłem szybko z pokoju, lecz... w drzwiach... stały trzy osoby. Nienaturalnie powyginane. Dzieci. Wrzasnąłem, zdecydowałem się uciec oknem. Gdy biegłem, zdąrzyłem zauważyć... na oknie widniały ślady rąk. Dłoni. Dłoni, z sześcioma palcami.
W locie, z trzeciego piętra, pomyślałem "Dlaczego ja? Co to, kurwa, było?!"
Tak bardzo chciałem, żeby coś się w końcu stało... i dostałem to, czego chciałem...
Obudziłem się... obudziłem się w dziwnym korytarzu... było ciemno, ale miałem telefon. Wyjąłem, odblokowałem i zobaczyłem. "666 nieodebranych wiadomości". Obrzydliwy wrzask. Z początku ludzki, potem nie sprawiał już takiego wrażenia. Tej chorej melodii towarzyszył dźwięk wylewanego mięsa. Zwymiotowałem. Wyłączyłem cholerne wiadomości głosowe, by oświetlić sobie drogę. Nagle upadłem na ziemię, zwinąłem się w głębek, zaczał histerycznie płakać. Nie wiedziałem co to oznacza. Czułem, że niedługo ujdzie ze mnie życie. I będzie to bardzo bolesna śmierć. Ale oni tego chcieli, chcieli, żebym okazał słabość, ale ja nie dam tym skurwysynom tego, czego chcą. Wstałem, nadal czułem gorzki smak rzygów. Szedłem w górę, do wyjścia. Nagle usłyszałem płacz. Płacz małego dziecka. O nie, nie będę ryzykował życia, dla jakiegoś małego smarkacza. Pobiegłem w górę, chyba z dwadzieścia pięter, ale płacz nie wydawał się słabnąć. Myślałem, że bachor łazi za mną, odwróciłem się. To był błąd. Zobaczyłem paskudną, wielką mordę, wpatrywała się we mnie, a ja, sam nie wiedząc jak, powstrzymałem płacz, pobiegłem co sił w nogach w górę. Zobaczyłem wybawienie, drzwi. Uciekłem. Była noc, a ja byłem w lesie.
Rozpłakałem się, wrzeszczałem. Ale postanowiłem pójść. Poszedłem.
Usłyszałem za sobą szelest.
"Odwróc się, odwróć!"
"Nie rób tego! NIE RÓB!"
Nie wiedziałem co począć. Lecz ten dylemat nie trwał długo - szelest stawał się wyraźniejszy, głośniejszy. Zaczałem biec, znowu. Słyszałem pasudny, ciężki oddech tego czegoś za sobą. Nie mogłem już. Odwróciłęm się. Zobaczyłem Go. Tego, którego wszyscy się obawiali. The Rake. Goły humanoid, obrzydliwy. Biegł w moją stronę. Powalił mnie na ziemię, liznął po twarzy, swym ozorem. Śmierdziało mu z ust śmiercią. Wydał dziki ryk.
Zaczął mnie rozbierać.
Leżałem półnagi, zwymiotowałem ponownie. Paskuda już miała robić swoje, gdy nagle coś nim szarpnęło. Poleciał w prawo, ale ja czekałem. Chciałem zobaczyć mego zbawcę.
Pomimo ciemności... widziałem wszystko dokładnie. Wysoki, ubrany w garnitur. Długie nogi i ręce. Twarz... Nie miał twarzy, tylko paskudne usta, z okropnymi wielkimi zębiskami. Rzucił się na świntucha, a ja wykorzystałem okazję. Wziąłem strzępy spodni, założyłem i zwiałem. Pomógł mi. Pan strachu, dzięcięcy koszmar. Slenderman. Tak, pomógł mi, ale jakoś nie czułem porzeby dziękowania mu. Zwiałem. Wybiegłem na drogę. Zemdlałem.
Gdy się obudziłem, było... Kurwa, nadal było ciemno! Zwymiotowałem, lub bardziej miałem odruch wymiotny - nie miałem już czym rzygać. Prawie nagi, w poszarpanych ciuchach, powstałem i szedłem.
Zbawienie! Zacząłem się głośno śmiać. To był śmiech szaleńca. Na drodze ktoś stał. Zacząłem go wołać, pobiegłem w jego stronę. On się odwrócił.
Wiedziałem, że to było zbyt piękne.
Wielkie, puste oczy, blada cera, długie, krucze włosy, zęby jak brzytwy. Zawróciłem. Biegłem, błagając o litość, przysięgając, że tamta rutyna nie była wcale taka zła, prosząc, bym mógł teraz obudzić się we własnym łóżku, mokrym od moczu i wymiocin, ale bezpieczny!
Ale Boga nie ma.
Przynajmniej nie tutaj.
Goniło mnie całe stado, drąc się opętańczo. Ale jednak coś, coś się stało. Wstało słońce. potowry zaskowytały i umknęły w las, zostawiając mnie samego na pustej drodze. Upadłem, dziękując Prometeuszowi, za to, że dał nam światło. Ogień.
Lecz wtedy sobie uświadomiłem... Czy nie lepiej zostać pożartym, przez to coś? Nie wyglądali, jakby mieli potrzeby podobne do tego czegoś w lesie... Wtedy postanowiłem
Śmierć, przy najbliższej okazji.
Na kresie sił dotarłem do jakiegoś domu na skraju lasu. Był okropny - zniszczony, a na ścianach widniały przerażające obrazy. Przpomniało mi się coś, ale nie miałem ochoty o tym teraz myśleć.
Ale miałem to szeroko w dupie. Usiadłem na łóżku i myslałem. O wszystkim. Nie mogłem wytrzymać z świadomością, że stało się coś takiego.
Histeria i próba rzygania.
Wszystkie uczucia odeszły. Głód, pragnienie, strach.
Zobaczyłem coś kątem oka w pokoju.
Na progu, stała lalka. Trzymała nóż.
- Stało się.
Wszystkie uczucia odeszły. Ale na dźwięk jej głosu, przeszył mnie dreszcz. Niski, stłumiony, paskudny głos. Głos, który nie pasował do lalki. Ale jaki
by pasował...?
- To wieczny koszmar. Będzie się ciągnął w nieskończoność, aż umrę - odpowiedziałem załamanym, piskliwym głosem.
Nie miała oczu. Tam, gdzie powinny być kuleczki, bądź guziki, wystawały tylko końcówki nici. Jakby ktoś nożem wyrwał jej oczy...
- Błagam, zrób to. Nie moge już więcej tak żyć.
Nagle strach wrócił. Strach przed śmiercią, o którą tak błagałem.
- Nie bój się - odpowiedziała ohydnym głosem - zaboli tylko trochę.
Tłumaczenie: Neck
Komentarze