Historia
I że cię nie opuszczę aż do śmierci
Leżała w drewnianej trumnie, obłożona wiązankami sztucznych kwiatów. Odziana była w koronkową, białą jak śnieg suknię. W ciemne, spływające gęstymi falami na drobne ramiona, włosy wplątany miała długi welon. Uśmiechnąłem się przez łzy. Była taka piękna.
Jak przez mgłę pamiętam chwilę, gdy zasłabła podczas wypowiadania przysięgi. Upadła wtedy ciężko na marmurową posadzkę, uderzyła głową o schody i poturlała się na sam ich kres. Spod warstwy włosów wypłynęła krew, zabierając ze sobą życie ukochanej. Przyjechała karetka. Zbadali puls, zapakowali w czarny worek i odjechali. Tak po prostu. Gdy mi ją oddali, nie była już taka sama. Dali mi tylko ciało, w którym byłem zauroczony, a odebrali duszę, w której się zakochałem.
Ciężki dzień. Po pogrzebie wróciłem do domu, całkiem zmarnowany. Przywitało mnie puste mieszkanie, które wcześniej wyglądało zupełnie inaczej. Spuściłem powieki, broniąc się przed kolejną falą płaczu i lawiną łez. Nawet więdnące róże, ulokowane w różowym wazoniku na środku stołu, miały w sobie więcej życia ode mnie.
Nie ma jej, po prostu nie ma. Ale czuję jej obecność. Słyszę jej głos, słyszę jak śpiewa. Nuci marsz weselny. Tak lekko, jak gdyby wszystkie troski poszły daleko w niepamięć. Śmieje się, słyszę ten radosny, delikatny śmiech.
Zamknąłem oczy, kojony poczuciem, że jest przy mnie, blisko. Dotknęła moich włosów. Zasnąłem.
Obudziłem się z nią. Otaczała mnie ciemność i stęchły odór rozkładającego się ciała. Koścista, sztywna dłoń głaskała moje włosy.
Zrobiło mi się gorąco, strach pobudził moją krew. Odskoczyłem od niej, chciałem wstać, ale uderzyłem głową w wieko drewnianej trumny.
- Co się stało, kochanie? – zapytała – Przecież obiecałam, że nie opuszczę cię aż do śmierci.
Komentarze