Historia
Narodziny - Gatunek V
Część 1: http://straszne-historie.pl/story/12773-Prawo-Murphyego-Gatunek-I
Część 2: http://straszne-historie.pl/story/12813-Drzewo-Gatunek-II
Część 3: http://straszne-historie.pl/story/12844-Pulapka-Gatunek-III
Część 4: http://straszne-historie.pl/story/12896-Marshall-Gatunek-IV
Patrzyli na siebie, Lucy z nienawiścią i strachem, on zaś z pewną ciekawością. Po kilku sekundach wskazał pistoletem wolne krzesło stojące przy stole i powiedział oschle:
- Siadaj.
Zrobiła to. Wolała być posłuszna, przynajmniej do czasu, gdy nie miała planu ucieczki. Oczywiście, mogłaby spróbować go zaatakować, ale wtedy naraziłaby się na strzał. Nie chciała umrzeć. Nie po tym, co przeszła.
Marshall podszedł do jednej z szafek, otworzył ją i wyjął ze środka niezbyt czystą szklankę. Nalał do niej wody, po czym z innej szafki wyciągnął niewielki flakonik nieznanej Lucy substancji. Wlał kilka kropel do szklanki, wziął ją do ręki i wciąż celując w dziewczynę pistoletem, postawił przed nią szklankę.
- Wypij. - nakazał.
-Czego tam nalałeś?
- Powiedziałem wypij. - powtórzył ostro przykładając jej pistolet do skroni.
Zrobiła to i już po chwili odczuła skutki kropli nasennych. Nie była w stanie powstrzymać zmęczonych powiek, które coraz mocnej zaczęły jej się zamykać. Zasnęła.
***
Kiedy się obudziła, wciąż siedziała na krześle, z tą jednak różnicą, że była związana. Pokój, w którym się znajdowała był pusty, jedyny dźwięk dobywał się z drugiego pomieszczenia za zamkniętymi drzwiami. Czuła się strasznie, jakby ktoś wywiercił jej dziurę w głowie i nawtykał tam waty. Miała problemy ze skupieniem się, kiedy próbowała poskładać informacje do kupy.
Po kilku minutach Marshall wyszedł z zamkniętego pokoju i popatrzył na Lucy. Gałąź, którą podpierał się wcześniej zastąpiła profesjonalna kula.
- Patrzcie państwo! Czyżby Lucy w końcu się obudziła? - powiedział, po czym uśmiechnął się - Mam nadzieję, że jesteś w formie, bo mamy dziś dużo do zrobienia.
- Co takiego? - zapytała ospale. Nie spodziewała się pozytywnej odpowiedzi, lecz mimo wszystko wolała wiedzieć, co ją czeka.
- Pamiętasz tego chłopaka, którego wczoraj podglądałaś? Otóż jest to młody Barney Braid, a raczej trzynasty Członek pokolenia rodzicielskiego. Dziś jest jego pierwszy dzień, więc musimy zawieźć go do Punktu Narodzenia. - mówił wszystko powoli i spokojnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku - Oczywiście będzie nam do tego potrzebna taczka, którą zostawiłaś w obozie Braid'ów, więc będziemy musieli się po nią wrócić.
Pokuśtykał się w jej stronę, po czym powiedział:
- Teraz rozwiążę cię. Spróbuj stawiać jakikolwiek opór, a zostaniesz zastrzelona. - pokazał pistolet trzymany w prawej ręce. - Może i nie mam nogi, ale strzelam naprawdę nieźle.
Przytaknęła ruchem głowy, po czym Marshall zabrał się do roboty. Usiadł na ziemi, oparł się plecami o ścianę i począł rozwiązywać sznury zawiązane na jej kostkach i nadgarstkach. Nie widziała go, więc nie wiedziała, czy ma ją wciąż na celowniku. Mimo wszystko wolała nie ryzykować, przynajmniej dopóki nie będzie miała czystej sytuacji.
Kiedy liny spadły na ziemię, zaczęła obcierać obolałe nadgarstki.
- Hola hola! Nie tak szybko! - powiedział ostro mężczyzna podnosząc się i przykładając jej ponownie pistolet do głowy - Nie zapominaj, kto tu teraz rządzi. Zanim cokolwiek zrobisz, masz się mnie o to zapytać, jasne? Jeśli będziesz nieposłuszna, staniesz się takim samym kaleką jak ja, chyba, że postanowię odebrać ci życie. Czy to jasne?
Przytaknęła. Następnie nakazał jej wstać, co wykonała i podszedł do drzwi wyjściowych. Pistolet wciąż trzymał wycelowany w jej stronę.
***
Wyruszyli. Marshall nie spuszczał z niej oka, wciąż trzymając pistolet w pogotowiu, a Lucy, posłuszna na jego każde polecenie myślała, jak go rozbroić. Co jak co, wolała się bezsensownie nie narażać na postrzelenie, a podczas ich długiej wędrówki nie nadarzyła się żadna okazja, gdzie mężczyzna straciłby czujność.
W końcu doszli do opuszczonego obozowiska. Marshall trzymał się z tyłu, gdy zadaniem Lucy było pójść po starą taczkę stojącą obok jednego z namiotów. Kątem oka zauważyła podłużny, drewniany przedmiot, który - jak sobie przypomniała - był kijem baseballowym, lekko nadłamanym przy trzonku. Schyliła się po niego, gdy usłyszała z tyłu:
- Nie waż się go tknąć! - wrzasnął mężczyzna - Jeśli to zrobisz, strzelę! Wstań i podejdź do taczki!
Nie mając wyboru zrobiła to i już po chwili jechała przed jej oprawcą z powrotem do obozu, a raczej bazy wbudowanej w górę. Marshall kazał Lucy wtoczyć taczkę do środka, pilnując, żeby nie próbowała żadnych sztuczek. Kiedy oboje byli wewnątrz, podał jej młotek i stanął po drugiej stronie pomieszczenia, nakazując dziewczynie oderwać gwoździe ze ściany, za którą znajdował się młody Braid.
Przez chwilę Lucy zastanawiała się, czy nie rzucić młotkiem w napastnika, ale zrezygnowała z tego, jako iż mogła nie trafić, albo młotek mógłby po prostu odbić się od Marshalla, który, zdenerwowany, postrzeliłby ją i tyle. Posłusznie odrywała jeden gwóźdź za drugim, a one spadały na podłogę, na której przez chwilę jeszcze się odbijały, zanim upadły na dobre.
Kiedy ukryte pomieszczenie zostało odkryte, mężczyzna kazał jej wsadzić zdeformowanego chłopaka do taczki, co zrobiła, z mieszanką obrzydzenia, współczucia i strachu. Młody Barney wyglądał naprawdę marnie, pokryty tymi wszystkimi ranami i z nogami, które sprawiały, że na sam ich widok człowieka coś skręcało.
Kierując się kolejnymi poleceniami wytoczyła taczkę z bazy i ostrożnie zjechała nią po górce, po czym zaczekała aż Marshall zejdzie. Nie próbowała uciekać. Nie miałoby to sensu, a nawet jeśli, nie wiedziała na ile prawdą było to, że mężczyzna potrafi dobrze strzelać. Jeżeli chciała się stąd wydostać wolała nie ryzykować. Skierowali się ku trzynastemu Punktowi Narodzenia.
***
Miejsce to znajdowało się w okolicach, których Lucy dotąd nie znała. Skierowali się w strony, z których dziewczyna nie potrafiłaby wrócić, nawet z pomocą mapy. Las tutaj stawał się gęstszy, a krzaki rosły wyżej.
W końcu, po prawie godzinie drogi Marshall nakazał jej wyładować taczkę na kompletnie przypadkowym - zdaniem Lucy - kawałku ziemi, pomiędzy drzewami i krzewami. Nie widziała w tym miejscu nic szczególnego, jak na "Punkt Narodzenia", nazywany tak przez mężczyznę.
Ostrożnie podniosła Braida i ułożyła go na ziemi. Współczuła mu. Była pewna, że za kilka dni prawie na pewno umrze z braku pożywienia i odniesionych ran. Mimo wszystko nie mogła nic na to poradzić. Przynajmniej na razie, dopóki jej głowa była stałym celem pistoletu Marshalla.
- Dobra, - powiedział - na dziś już prawie koniec. Teraz odstawimy taczkę pod obóz i wrócimy do wraku twojego samochodu. Chcę ci coś uświadomić.
Lucy popatrzyła na niego błagalnie, lecz on tylko się uśmiechnął i machnął pistoletem, nakazując jej iść.
***
Wyszli na niewielką polankę, na której znajdował się - tym razem leżący na ziemi - wrak auta. Obok niego leżały dwa ciała, oddalone od siebie o kilka metrów. Marshall nakazał jej podejść do martwego Odmieńca.
- Popatrz na niego. - powiedział lekko zirytowany - Popatrz! Widzisz, co mu zrobiłaś? Czym zawinił, że spotkał go taki los!? - jego głos się załamywał, jakby miał się zaraz rozpłakać. - Poświęcił się dla dobra Gatunku, a ty go zabiłaś, jak coś bezwartościowego!
Lucy nic nie mówiła, stała przed ciałem odwrócona tyłem do oprawcy. Z jej oczu, cienkimi stróżkami popłynęły łzy. To miejsce przywołało wiele przykrych wspomnień, o których wolałaby zapomnieć. Ale Marshall nie miał zamiaru odpuszczać.
- Przez ciebie Gatunek ucierpiał o jednego Członka! Wiesz, ile pracy potrzeba, żeby dać tym ludziom lepsze życie!? Czy wiesz, ile potrzeba do tego precyzji i uporu!? Dzięki mnie, ono miało sens! A ty im je zabrałaś! - krzyczał rozwścieczony - Sądzisz, że zrobił coś złego, jedząc twojego gównianego narzeczonego!? Po prostu był głodny, do jasnej cholery!
Pokuśtykał do rozkładającego się ciała Daniela, podniósł kulę, po czym bezlitośnie wbił mu ją w oczodół.
- To o nim właśnie sądzę! - wrzasnął przez łzy - Więc jeśli chcesz naprawić to, co zrobiłaś, to lepiej bądź mi, kurwa, posłuszna!
Lucy rozpłakała się na dobre. Zwłoki Daniela były już wystarczająco sprofanowane, a ten akt brutalności nie był jej wcale potrzebny. Uklękła i złożyła głowę w dłoniach.
Trwali tak przez kilka sekund, po czym Marshall podszedł do niej, przyłożył jej pistolet do głowy i powiedział:
- Wracamy. Jutro twój wielki dzień.
_________________________________________________________________
Czytaj dalej: http://straszne-historie.pl/story/12991-Ewolucja-Gatunek-VI-OSTATNI
_________________________________________________________________
Jeżeli jesteś zainteresowany moją dalszą twórczością, bądź chcesz być na bieżąco ze wszystkimi nowymi materiałami odwiedź mój Fanapge:
https://www.facebook.com/mrdonut064?fref=ts
______________________________________________________________
Komentarze