Historia

Siostra Marionilla

angelofdeath 1 9 lat temu 2 658 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Był piątkowy wieczór, spojrzałam na zegarek zmęczonymi oczami:

- Już 21. - powiedziałam sama do siebie, szukając chaotycznie komórki, wśród bałaganu, na służbowym biurku.

Po tym jak znalazłam telefon, wsadziłam do torebki jeszcze kilka moich rzeczy. Wyszłam z biura, mając nadzieję na spokojniejszy weekend, niż mijający tydzień pracy, który był za mną. Z pracy tego dnia wychodziłam ostatnia ze względu na moje nadgodziny, więc wychodząc, kilka razy upewniałam się, że napewno wszystko dobrze zamknęłam.

- Brrr... Ale zimno! - powiedziałam, siadając do samochodu.

Nic dziwnego, w końcu był już listopad i to własnie była taka typowa, listopadowa noc. Zimno, ciemno a z nieba padało coś, czego nie mogłam zidentyfikować. Był to chyba deszcz ze śniegiem - w każdym razie skutecznie utrudniało warunki na drodze.

Do domu miałam 30km. Jedynym marzeniem było wziąć ciepłą kąpiel i położyć się, wiec postanowiłam włączyć radio, aby czas mi szybciej zleciał. Przeszukałam kilka stacji radiowych, szybko mi się to znudziło i ostatecznie zostawiłam jakąkolwiek. Akurat leciało "Bring me to life". Podgłośniłam na full, gdyż prawdę mówiąc, byłam już coraz bardziej senna.

- Pewnie gdyby ktoś jechał ze mną, nie nudziłabym się tak, to logiczne. - Pomyslałam.

Jedynym rozwiązaniem było zabrać jakiegoś autostopowicza. Rzadko zdarzało mi się któremuś zatrzymywać, a wtedy nawet gdybym chciała żadnego, jak na złość, nie było.

Do domu zostało mi jeszcze jakieś 20 km. Właśnie dojeżdżałam do drogi obok lasu, która graniczy pomiędzy miastem w którym pracuję, a moją miejscowością.

- Dopiero pół drogi. - westchnęłam.

Deszcz zacinał już tak mocno, że pomimo wycieraczek, strugi deszczu płynące po szybie do tego stopnia utrudniały mi widoczność, że ledwo widziałam drogę... Wtem w bocznej szybie mignęła mi się postać i strumień wody z kałuży (w którą właśnie wjechałam) Oblewający kobietę. Zrobiło mi się jej żal, więc zatrzymałam się żeby przeprosić.

Dopiero, gdy wysiadłam zobaczyłam, że owa kobieta jest w habicie. Tak to była zakonnica . W dodatku, na moje oko, mogła mieć ok 60 lat. Zrobiło mi się więc podwójnie głupio, za to nieumyślne ochlapanie. Była przemoczona do suchej nitki.

- Bardzo przepraszam! Nie zauważyłam tej kałuży. Czy wszystko w porządku? -Spytałam niepewnie.

- Nic nie szkodzi moje dziecko - Odparła, z uśmiechem. - Wszystko w porządku, miło z twojej strony, że się zatrzymałaś. Jedź z Bogiem!

Swoją drogą dziwiło mnie co ona tu robi sama w lesie w taką ulewę, więc zapytałam:

- Może siostrę podwiozę? bo widzę że zmierzamy w tym samym kierunku. Siostra też do Krzyżanowic? - zapytałam, wiedząc że jest u nas taki mały zakon, więc pomyślałam że musi być stamtąd.

- Tak do Krzyżanowic, jeśli to nie kłopot chętnie skorzystam z propozycji. - Odpowiedziała.

- Cieszę się, proszę wsiadać - Zaprosiłam ją do samochodu, szybko zamykając drzwi, kiedy juz wsiadła.

Gdy weszłam do auta wyłączyłam radio i szybko odjechałam.

Nigdy nie byłam wierząca, więc towarzystwo zakonnicy średnio mi odpowiadało, ale w sumie lepsze to niż nic. Poza tym chciałam "odkupić winy" za to niefortunne ochlapanie.

Po chwili ciszy zakonnica odezwała się:

- Ja się chyba jeszcze nie przedstawiłam... - Jestem Siostra Marionilla - Powiedziała. należę do zakonu Franciszkanek.

- Ja mam na imię Nadia, Miło siostrę poznać - Odpowiedziałam od niechcenia, jednak starałam się tak, żeby tego po mnie nie zauważyła.

- Mnie również, do której parafii należysz moje dziecko? -Zapytała.

- Nie chodzę do Kościoła. - Szczerze odparłam.

- Dlaczego? - Zapytała z lekkim rozczarowaniem w głosie.

- Ponieważ, nie sądzę żeby "coś" tam na górze istniało, pozatym nie mam na to czasu, jestem zapracowana.

- Ależ dziecko! Nie możesz tak mówić. Pan istnieje i zdziwiłabyś się, jak bardzo mu na tobie zależy. - Tak jak na każdym z nas... On nigdy się od Ciebie nie odwraca, i ty też musisz Mu zaufać, powierzyć Mu swoje życie i otworzyć przed Nim swoje serce.

Uśmiechnęłam się do niej życzliwie, już nic nie odpowiadając. Nie chciałam podważać tego co mówi i burzyć jej teorii, jednak na ten temat miałam swoją własną i byłam nie ugięta.

Przez dłuższy czas zakonnica nie odezwała się już ani słowem, ja także. Dopiero gdy zapytałam ją, gdzie mogę ją wysadzić powiedziała, że, jeśli nie będzie to problem, to pod zakonem sióstr Franciszkanek. Wiedziałam gdzie to jest, a więc od razu włączyłam kierunkowskaz, chciałam skręcić i jechać drogą na skróty. Tam było trochę bliżej.

Wtedy Wrzasnęła:

- Nie! Nie tędy!! - Prawie wyrwała mi kierownicę z rąk.

- Ojej... - aż podskoczyłam. - Nie wiedziałam że jest taka nerwowa. - Pomyślałam. - Dobrze, pojedziemy dłuższą drogą - Urwałam nie pytając czemu tak zareagowała, nie chciałam wdawać się z nią już w dyskusję.

Gdy dojechałyśmy w końcu pod zakon, siostra pożegnała się słowami:

-Dziękuję z okazaną mi dobroć, wierzę że masz dobre tylko zbłąkane serce. Znajdziesz wiedyś sens życia, tylko dzięki Panu. Pamiętaj. - Lekko się zamyśliła.

-Dobranoc dziecko - Rzekła i zamknęła za sobą drzwi samochodu, znikając w tyle

- Dobranoc - Pożegnałam się i patrzyłam jeszcze chwilę w masywną, ogromną bramę zakonu, aczkolwiek nie widziałam żeby tam wchodziła.

- Pewnie weszła jakimś swoim tylnym wejściem. - Pomyslałam i odjechałam zadowolona, myśląc ze do domu jeszcze tylko 6 km.

Reszta drogi minęła mi spokojnie. Gdy podjechałam pod dom odwróciłam się na tylne siedzenie, aby zabrać torebkę. Kątem oka zauważyłam coś złotego pod siedzeniem z przodu, na którym siedziała zakonnica. Sięgnęłam po to, była to malutka złota szkatułka z jakimiś drobnymi napisami na wierzchu, w zupełnie nieznanym mi języku. Nie otwierałam jej, pomyślałam, że musiała jej wypaść.

- Podwiozę jej jutro pod ten zakon. - Powiedziałam sama do siebie i powlokłam się w stronę domu.

Kiedy weszłam do domu, od razu skierowałam się do łazienki a następnie do łóżka. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.

Nazajutrz przypomniałam sobie o znalezionej szkatułce. Ubrałam się, zeszłam na dół i wkładając kurtkę, już otwierałam drzwi aby wyjść, ale zatrzymała mnie mama:

- Nadia, zaczekaj! – zawołała z kuchni.

- Tak ? - odpowiedziałam

Słyszałaś o tym wypadku wczoraj, wieczorem, na Marszłkowskiej ?

Nie... - A co się stało? – zapytałam zdumiona.

Jakieś duże dostawcze auto wpadło w poślizg i staranowało 2 osobowe samochody. Wszyscy zginęli na miejscu...

Która to była godzina? – Zapytałam

- Podobno ok. 21.30.

- Aha, Mamo ja już muszę lecieć. - Rzuciłam krótko.

Gdzie tak się spieszysz? jest sobota. Odpocznij. - Powiedziała.

Nie zdążyłam odpowiedzieć, wybiegłam jak oparzona. Przecież mniej, więcej o tej godzinie ja miałam jechać Marszałkowską na skróty do zakonu, wtedy kiedy ta zakonnica wyrwała mi kierownice.

Boże, przecież mogłam już nie żyć. - Pomyślałam w panice.

Byłam zdezorientowana

Skąd mogła wiedzieć? Jakim cudem nas uchroniła? -Myśli kotłowały mi się w głowie.

Teraz dopiero byłam zmotywowana, aby jak najszybciej jechać do tego zakonu. Oddać jej szkatułkę i przy okazji zapytać skąd wiedziała...

Po 10 minutach byłam już pod zakonem, wzięłam szkatułkę i szybko wysiadłam z samochodu. Brama była otwarta, ciężkie skrzydło bramy zaskrzypiało i weszłam na plac zakonny. Zadzwoniłam do drzwi, otwarła mi zakonnica na oko w wieku 40 lat.

W czym mogę pomóc? -Zapytała

Szukam Siostry Marionelli. - Odpowiedziałam i dodałam - Podwoziłam ją wczoraj pod zakon i zostawiła u mnie, w samochodzie to...

Wyciągnęłam małą złotą szkatułkę z torebki.

Zakonnica nieco zdziwiona odparła:

Nie ma w naszym zgromadzeniu aktualnie żadnej siostry Marionilli.

To niemożliwe! - Powiedziałam, nic nie rozumiejąc.

No cóż, proszę wejść. - Powiedziała

Sprawdzimy w naszym spisie, ponieważ ja jestem tu od niedawna. Być może była tu kiedyś, ale została przeniesiona gdzieś do pobliskiego zgromadzenia.

Weszłam, jakiś czas szłam za nią przez długi hol, aż w końcu zakonnica zaprosiła mnie do jednych z drzwi, po lewej stronie korytarza.

- Proszę usiąść. - Powiedziała i zajrzała do jakiejś dużej, grubej i wyglądającej na starą, książki.

Usiadłam, choć nic z tego nie rozumiałam. Miałam nadzieję, że za chwilę to wszystko się wyjaśni. No bo jak to? zakonnica której nie ma zostawia coś u mnie w samochodzie i ratuje od wypadku, przecież to niedożeczne...

Moje przemyślenia przerwała siostra zakonna:

Tak jak mówiłam, nie ma i nie było u nas takiej Siostry w ciągu ostatnich kilku lat, więc nie została taka też nigdzie przeniesiona... - Powiedziała, dziwnie na mnie patrząc. - Musiało się Pani coś pomylić. - Dołożyła.

- Proszę sprawdzić jeszcze raz. - Nalegałam. - Przecież wiem kogo wiozłam, właśnie tak się przedstawiła i tutaj kazała mi się zatrzymać.

Widziałam, że siostra zakonna, nie dość że traci już do mnie cierpliwość, to jeszcze, chyba ma mnie za jakąś wariatkę, ale nie dawałam za wygraną, więc jeszcze raz sprawdziła.

Po 15 minutach ciszy w końcu sie odezwała:

- Tak była u nas kiedyś taka siostra, ale było to ok 110 lat temu i zginęła mając 57 lat, w wypadku samochodowym. Było to w 20.11.1902r. - Powiedziała wyczerpująco.

Ale... ale, przecież jak to możliwe? - Miałam wrażenie, że już sama nie wiem co mówię.

Nie wiem, mówiłam że coś się Pani pomyliło, może chce pani szklankę wody? - zapytała. - Strasznie pani zbladła.

- Nie, dziękuję. A czy może, mogłabym zobaczyć zdjęcie tej siostry która zginęła w 1902 roku? - Zapytałam cicho.

Zakonnica spojrzała na mnie jeszcze podejrzliwiej, ale odparła:

- Tak, proszę... - I podała mi do ręki wielką książkę.

- O Boże! - powiedziałam cicho, rzuciłam książkę i wybiegłam.

- Proszę pani! Co się stało? - Krzyknęła zakonnica. - Mogę jakoś jeszcze pomóc?

Nawet nie obejrzałam się, kiedy wsiadłam do samochodu i z piskiem opon, odjechałam z tamtąd.

Tak, To była ona! Ta kobieta ze zdjęcia, to ta sama którą podwoziłam wczoraj.

-Ale jak? do cholery - Biłam się z myślami.

Było mi to ciężko zrozumieć, tym bardziej, że nigdy nie wierzyłam w duchy i tego typu inne „bajki”. Szybko jeszcze raz przeanalizowałam myśli, kiedy dojechałam do domu.

Zaraz... przecież dziś mamy 21.11.2013r. - Pomyślałam spanikowana. - A więc, jeśli to prawda, co pisało w tej książce i ona rzeczywiście nie żyje, to wczoraj minęło 111 lat od jej śmierci, która podobno była spowodowana wypadkiem samochodowym.

Wszystko powoli zaczynało nabierać sensu - Uchroniła mnie przed tym samym losem który 111 lat temu spotkał ją.

Ale dlaczego akurat mnie? – pytałam sama siebie.

Niestety pytanie pozostało bez odpowiedzi. Natomiast chwilę później, przypomniałam sobie o szkatułce, która nadal leży gdzieś w mojej torebce. Trochę się zawahałam, trzymając ją w dłoni, ale ciekawość wygrała. Postanowiłam ją otworzyć. Co bardzo mnie zdziwiło to, to, że w środku znalazłam tylko błękitną karteczkę, z napisem w jakimś dziwnym języku.

Pisało na niej:

„Dominum curam tuam ipsam in vestram misericordiam infinitam, et in hora mortis nostrae exaltatae potentiam. Amen.”

Za wszelką cenę chciałam się dowiedzieć, co to znaczy, nie chciałam wracać już do tego zakonu, więc poszłam do księdza. Miałam przeczucie, że on może mi to przetłumaczyć. Wydawało mi się, że jest to jakaś modlitwa. Nie myliłam się ksiądz po przeczytaniu powiedział że jest to język łaciński, a słowa dosłownie oznaczają:

„ Panie, miej ją w swojej opiece, albowiem Twoje miłosierdzie jest nieskończone, a moc Twoja wyższa niż ogień piekielny. Amen.”

Podziękowałam księdzu i wyszłam, wsadziłam karteczkę z powrotem do szkatułki . Może to głupie, ale chyba zaczęłam wierzyć... i mimo, że nadal nie chodzę do kościoła, to nie jestem już taka pewna, że cuda się nie zdarzają. Wiem jedno, po całym tym zdarzeniu wierzę w duchy, bo czym innym była Siostra Marionilla?

A szkatułka? Nadal leży pod siedzeniem w samochodzie, wierzę że jest to coś w rodzaju ochrony.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Co to za imię Marionilla. Ze spaghetti się kojarzy xD W sumie historia ciekawa, aczkolwiek nie jest 'creepy' ;=;
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Czas czytania: ~19 minut Wyświetenia: 22 256

Artykuły i recenzje