Historia
Biały Koszmar
Do Clintown przybyliśmy na kilka godzin przed zmierzchem. Dzięki Bogu, bo już się martwiłem, że nigdy tam nie dojedziemy. Cholerny GPS wysiadł w połowie drogi, uparcie twierdząc, że jesteśmy gdzieś na zadupiu w sercu Australii i koniecznie musimy zawrócić. Tylko dzięki uprzejmości okolicznych mieszkańców udało nam się dotrzeć na miejsce. Nastroje wewnątrz vana były ponure jak niebo nad nami. Każdy z szóstki pasażerów miał już serdecznie dość podróży w samochodzie z zepsutym ogrzewaniem, niewygodnymi siedzeniami i skrzypiącym zawieszeniem. Jednak gdy tylko ujrzeliśmy dom, od razu przeszedł nam zły humor. Miejsce było po prostu idealne na nasze potrzeby: duży ogród otoczony rozległymi, ośnieżonymi terenami rozciągającymi się na powierzchni prawie 50 arów osłaniał wysoki płot z czerwonej, ozdobnej cegły zwieńczony ostrymi szpikulcami. Sam dom posiadał dwa piętra i wyglądał naprawdę nowocześnie, nie to co większość tych turystycznych chałup z drewnianych bali, nie mających nawet ogrzewania. Stał na wschodnim skraju ogrodu, tylną ścianą niemal stykając się z ogrodzeniem. Była to bardzo dogodna lokacja, bo z okien na froncie domu dało się dostrzec cały ogród. Furtka skrzypnęła radośnie, gdy pchnęliśmy ją przekraczając teren posiadłości. Naprawdę, nie mogliśmy znaleźć lepszego i tańszego miejsca na spędzenie sylwestra. Nasza grupa liczyła, jak już mówiłem, sześć osób: Kirk, James, Susanne (dla przyjaciół Sue), Rose, jej siostra Pam i oczywiście ja. Nie przedstawię się, nie proście mnie o to. Zbyt wiele się wydarzyło, bym mógł już komukolwiek zaufać. Ale po kolei.
Próg domu przekroczyliśmy gdzieś koło 3 po południu. Naszym oczom ukazał się ciasny przedpokój, w którym to zostawiliśmy kurtki na wbitych w ścianę wieszakach i pomaszerowaliśmy do znajdującego naprzeciwko salonu. Nie powiem, zrobił na nas wrażenie nie mniejsze niż sam dom z zewnątrz.
Przez środek pomieszczenia biegła ściana, w której zamontowany był kominek wykonany z piaskowca i granitu. Jego wnętrze pełne było niedopalonych węgielków i kawałków drewna. Co ciekawe, niektóre z nich słabo się żarzyły i migotały pomarańczowym światełkiem. Było to o tyle dziwne, że podczas rozmowy z właścicielem domu dowiedziałem się, iż budynek ten stoi pusty od kilku tygodni, od czasu gdy opuścili go poprzedni najemcy. Przemilczałem jednak ten fakt przed resztą grupy. Po co ich niepotrzebnie niepokoić? Zamiast tego kontynuowaliśmy zwiedzanie domu. W salonie, oprócz kominka, stałrównież olbrzymi telewizor i szafka wypełniona po brzegi alkoholem. Większość z nich nie była nawet otwarta! Wtedy coś mi zaczynało cichutko szeptać, że coś tu nie gra, ale zlekceważyłem to. Niesłusznie.
Na parterze znaleźliśmy ponad to dwie sypialnie i jadalnię zastawioną już talerzami. Reszta grupy była coraz bardziej zdziwiona, widząc to wszystko. Za każdym razem starałem się ich uspokoić i zbagatelizować całą sprawę twierdząc, że to właściciel na moje życzenie przygotował to wszystko specjalnie na nasz przyjazd. Nie dałem po sobie poznać, że mną również wstrząsnął fakt, iż nakryć w jadalni było dokładnie sześć.
Nic, absolutnie nic co ujrzeliśmy tego dnia w domu w Clintown nie było normalne. Ani ciepła kołdra w sypialniach, jakby ktoś przed chwilą wstał z łóżka, ani zapalone świeczki w łazience, przygotowane na romantyczną kąpiel, ani jeszcze mokre po myciu szyby. Wszystko wyglądało tak, jakby ktoś naprawdę oczekiwał naszego przyjazdu. Zacząłem naprawdę wierzyć w to, że to sam właściciel przygotował dom na nasz przyjazd. Obiecałem sobie, że zapytam go to, gdy znowu do niego zadzwonię. Teraz byłem zbyt zajęty; trzeba było rozpakować wszystkie nasze rzeczy, ustalić, kto gdzie śpi i rozpalić w kominku ogień, jako że zaczynało się ściemniać.
Ogień trzaskał wesoło w kominku, rzucając rozmigotane cienie na ściany. Rozejrzałem się wokoło. Twarze moich przyjaciół ginęły w mroku, gdy tak razem siedzieliśmy na krzesłach wokół paleniska, grzejąc się w jego blasku. Zgasiliśmy światła w całym domu, żeby spotęgować żar bijący od kominka. Obok niego leżał pokaźny stos drewna, przygotowany na całą noc palenia. Robiliśmy to, co zazwyczaj robi się w takich sytuacjach, nie byliśmy ani trochę oryginalni: opowiadaliśmy straszne historie. Jak to zazwyczaj bywa, większość z nich była bardziej śmieszna niż straszna, inne aż raziły głupotą. Ale trafiały się również te naprawdę niepokojące, takie po których stojący w kącie kwiatek przybierał kształt potwora o długich ramionach i setką głów. Wyobraźnia. Wspaniała rzecz, prawda? Szkoda, że nie zadziałała w tamtą noc, gdy siedzieliśmy wszyscy razem przy ognisku. Powinniśmy uciekać, gdy tylko to się zaczęło. Nie uciekliśmy. Nawet głos Kirka, który poszedł do łazienki i wzywał nas do siebie nie zrobił na nas wrażenia. Czego może chcieć od nas w toalecie? Mamy spuścić za niego wodę czy co? Dopiero, gdy jego przerażony, niski głos wypełnił cały dom, ruszyłem ponaglany przez resztę przyjaciół sprawdzić, co się dzieje. Poszedłem do łazienki i zapytałem, dlaczego tak się drze. Kirk stał sztywno na środku pomieszczenia i jedną ręką wskazywał na okno, za którym ziała bezkresna ciemność nocy. Nie od razu zrozumiałem o co mu chodzi. Dopiero, gdy zgasił światła dostrzegłem to, co on. Zadrżałem. Cofnąłem się do tyłu wpadając na ścianę. Spojrzałem na Kirka. W jego oczach krył się najprawdziwszy strach.
- Nie powiesz o tym nikomu, rozumiesz? Nic tam nie ma, nic nie widziałeś.
Sam byłem zaskoczony słowami, jakie wypłynęły z moich ust. Do dzisiaj zastanawiam się, czy to naprawdę ja wyrzekłem to kluczowe dla całej sprawy zdanie, które zadecydowało o losie mych przyjaciół. Czasami nawiedza mnie myśl, że być może Oni przemawiali za mnie, że zmusili mnie do tego. Nie wiem. Po prostu nie wiem.
Kirk popatrzył na mnie i coś w mojej twarzy sprawiło, że bardzo wolno pokiwał głową. Był jeszcze bardziej przerażony, niż gdy na świeżym śniegu zobaczył dziesiątki śladów stóp. Wszystkie prowadziły do naszego domu. Żadne nie wróciły...
Powróciliśmy do salonu. Na pytające twarze moich przyjaciół odpowiedziałem, że Kirkowi coś się przywidziało. Po prostu za dużo strasznych historii i tym podobne. Ulżyło im i powrócili do przerwanej opowieści. Kirk patrzył to na nich, to na mnie. W końcu niepewnie usiadł na krześle jak najbliżej ognia. Wyciągnął ręce w stronę kominka, by się rozgrzać. Dłonie mu drżały.
Rozsiadłem się wygodnie na krześle i wsłuchałem w opowieść Rose, mówiącej o jakimś nawiedzonym domu w stanie Ohio. Nie interesowało mnie to, ale udawałem, że jest wręcz przeciwnie. Z jakichś niewytłumaczalnych powodów starałem się za wszelką cenę zatrzymać ich w tym domu najdłużej, jak to tylko możliwe. Sam czułem się wspaniale: wyluzowany, odprężony, spokojny. Ślady z oknem uleciały mi z pamięci. Kto by się tym przejmował? Tutaj, przy kominku, jestem bezpieczny. Jest tak ciepło, tak wygodnie, tak...
Obudził mnie krzyk Pam. Podniosłem głowę uświadamiając sobie, że zasnąłem na siedząco tuż przed kominkiem. Szyja rwała niemiłosiernie, jednak udało mi się rozejrzeć dookoła. Większość gości już spała. James na sofie przy szafie z alkoholem, ściskając whisky w ręku, Kirk zwinięty w kłębek na łóżku w jednej z sypialń. Sue zajęła drugą sypialnię, lecz nigdzie nie mogłem dostrzec Rose. Krzyk Pam przybierał na sile i teraz wszyscy domownicy podnosili się z łóżek. Jako pierwszy ruszyłem w stronę przedpokoju, z którego dobiegały te wrzaski i otworzyłem drzwi.
Pam stała w kałuży topniejącego lodu i histerycznie szlochała. Chciałem zapytać się, o co chodzi, gdy uświadomiłem sobie, że od drzwi wejściowych do salonu ciągną się w regularnych odstępach kałuże topniejącego śniegu. Nie trzeba było być niezwykle bystrym, żeby dostrzec wyraźny ślad podeszwy buta. Zapytałem Pam, o co chodzi, jakbym nie widział mokrych śladów. Odpowiedziała łamiącym się głosem, że Rose zniknęła w chwili, gdy pojawiły się te ślady. Spojrzałem na drzwi. Były uchylone, mroźne powietrze wdzierało się do środka.
- Rose mówiła mi, że idzie się przejść - Rzekłem bardzo powoli i dobitnie - Pewnie wróciła po coś do domu i poszła dalej.
- Ale c-c-co ona m-może robić na zewnątrz w środku n-n-nocy...? - Zapytała Pam jąkając się. Zełgałem jej coś o pięknej nocy, chwili samotności i takich tam. Usłyszałem, że zbliżają się James i Kirk.
- Nie powiesz o tym nikomu, rozumiesz? Nic tam nie ma, nic nie widziałaś.
Znowu te same słowa, znowu ta sama reakcja. Byłem zdziwiony, że tak po prostu mnie słuchają, chociaż mogliby spakować walizki i uciekać w cholerę. Ale mi przecież zależało na tym, by zostali, prawda?
Wróciliśmy, każdy do swojego łóżka. Tylko ja znów usiadłem przed kominkiem, jak nadzorca w więzieniu. Spojrzałem na zegarek: dochodziła północ. Wpatrzyłem się w ogień. Pomarańczowo-żółte języki strzelały wysoko, tracąc jednak na swojej sile. Nie dokładałem do ognia. Czułem, że tak nie wolno, że płonący kominek wyznacza pewien okres czasu. Gdy zgaśnie, coś bezpowrotnie się skończy.
Rick rzucał się przez sen. Kopał i wierzgał, zrzucając z siebie kołdrę. Nieco inaczej sprawa wyglądała z pościelą Sue, która sama nagle zaczęła powolutku zsuwać się z jej ramion. Patrzyłem bez cienia emocji, jak kołdra opada bezszelestnie na podłogę i podrywa się z niej, jakby trzymana przez niewidzialną rękę. Nie drgnęła mi nawet powieka, gdy materiał uformował się w postać, która stanęła przed Sue. Patrzyłem zafascynowany, gdy kołdra opadła błyskawicznie z powrotem na łóżko, zakrywając Sue razem z głową. Wstałem. Ostrożnie podreptałem do sypialni Sue i przejechałem palcami po gładkiej powierzchni kołdry. Tak jak myślałem, nikogo pod nią już nie było. Łóżko było puste.
- Nie powiesz o tym nikomu, rozumiesz? Nic tam nie ma, nic nie widziałeś.
Głos za moimi plecami nie zdziwił mnie. Odwróciłem się i ujrzałem ciemną sylwetkę, pogrążoną w mroku pokoju. Nie widać było ani twarzy, ani kończyn. Po prostu ciemny zarys czegoś, co z pewnością nie było człowiekiem. Nie widziałem jego oczu, lecz z pewnością wzrok utkwiło we mnie. Uśmiechnąłem się i pokiwałem głową, przyjmując do wiadomości jego słowa. Coś odwróciło się i wypłynęło z pokoju w obłoku czarnego dymu. Za sobą pozostawiało topniejący śnieg o krystalicznie czystej, białej barwie. Wyszedłem za nim z pokoju i usiadłem przy kominku. Pozostała połowa drewna, najwyżej trzy godziny palenia. Czas się zbliża.
Około pierwszej w nocy dosiadł się do mnie James twierdząc, że nie może spać. Nic nie odpowiedziałem, dalej wpatrując się w ogień. Minęło trochę czasu. Ze swojej sypialni wyszła Pam, ubrana do wyjścia. Oświadczyła, że ma dość czekania, aż Rose wróci i idzie jej poszukać. Odradziłem jej to stanowczo, jednak nie posłuchała mnie. Ruszyła w kierunku przedpokoju. Chwilę potem usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi. Za oknem wychodzącym na ogród ujrzeliśmy, jak Pam maszeruje w głąb terenu posiadłości. Zauważyłem, że James drży: za dziewczyną maszerowała niewidzialna postać, zostawiając ślady w śniegu. A potem sylwetka Pam zniknęła nam z widoku. Zupełnie jakby wyparowała. James spojrzał na mnie, śmiertelnie przerażony. Uśmiechnąłem się pogodnie i rzekłem:
- Nie powiesz o tym nikomu, rozumiesz? Nic tam nie ma, nic nie widziałeś.
Głowa Jamesa poruszyła się w górę, a potem w dół. Poklepałem go po ramieniu.
- Ogień dogasa, mój przyjacielu - Powiedziałem, nie przestając się uśmiechać – Może dołożyłbyś coś do niego?
James osłupiał, a potem zgarbił się tak, że ramiona wisiały mu na wysokości kolan. Z martwym wzrokiem podszedł do kominka, otworzył drzwiczki i przez chwilę gapił się w huczące płomienie. Pomarańczowe światło igrało na jego twarzy, z której odpłynęła cała krew. Wahał się. Spojrzał na mnie, jakby szukając pomocy, lecz ja tylko uśmiechałem się obojętnie. Przez głowę przelatywała mi tylko jedna myśl: Muszę wypełnić zadanie. Muszę zapłacić za gościnę właścicielom tego domu, za to, że tak pięknie przygotowali dom. Od wizyty ostatnich turystów minęło już tyle tygodni. Są głodni.
Rozsiadłem się wygodniej w fotelu, ogrzewając się w huczącym teraz głośno kominku. Muszę przyznać, że James naprawdę wspaniale rozpalił ogień. Szkoda tylko, że strzępy jego ubrania zaśmieciły niemalże całą podłogę. Nie zauważyłem, jak z sypialni wychodzi Kirk. Dopiero metaliczny błysk noża w jego ręku wyrwał mnie z otępienia. Uniosłem na niego wzrok i znów się uśmiechnąłem. Był taki zabawny, stojąc tak przede mną, z drżącym nożem w zbielałej dłoni. Tylko on już pozostał w tym domu. Ostatnie danie. Zerknąłem na ogień, który pochłonął już całego Jamesa i na nowo zaczął przygasać. Drewno się skończyło. Czas kończyć.
Wstałem z krzesła i zrobiłem krok w stronę Kirka. Tak jak myślałem, zaczął się cofać, nóż spadł z brzdękiem na podłogę.
- Nie powiesz o tym nikomu, rozumiesz? Nic tam nie ma, nic nie widziałeś
Odskoczył jak oparzony. Ruszył pędem w kierunku drzwi, jednak poślizgnął się na kałuży śniegu i upadł na wznak. Patrzył , jak podchodzę do niego z niegasnącym uśmiechem na ustach. Kominek za moimi plecami tlił się ostatkiem sił. Podniosłem nóż.
Nawet nie krzyknął. Wyprostowałem się i z niezadowoleniem spojrzałem na szkarłatne plamy na mojej koszuli. Będę musiał ją wyprać. Ogień w kominku zgasł. I dopiero wtedy uświadomiłem sobie, co tej nocy zrobiłem. Przed oczami stanął mi obraz Rose uciekającej przede mną do ogrodu, siebie samego duszącego Sue prześcieradłem, siebie rozmawiającego z odbiciem w lustrze, siebie wpychającego Jamesa w huczące płomienie kominka, siebie pochylającego się nad Kirkiem z nożem w dłoni. Stałem tak sam, w domu pełnym martwych przyjaciół i przypominałem sobie po kolei wydarzenia tej nocy. W końcu przejechałem dłonią po twarzy, otrząsnąłem się i ruszyłem się spakować. Gdy tak zabierałem swoje rzeczy, szepnąłem sam do siebie, a na mojej twarzy znów zagościł uśmiech.
- Nie powiem o tym nikomu. Nic tu już nie ma, nic nie widziałem.
Zapraszam do polubienia fanpage'a:
https://www.facebook.com/banan07002
Komentarze