Historia

Awaria prądu
Uwaga wulgarne słownictwo.
Zaczęło się tak, że na dworze lał deszcz, a wiatr wiał co najmniej jak pojebany. Przyszedł do mnie kumpel. Właśnie oglądaliśmy jakiś filmik na YouTube, kiedy nagle w całej wiosce zgasły wszystkie światła. Ta wioska to Więckowice, które leżały na skraju Poznania.
A te chuje z elektrowni zawsze wyłączały prąd, kiedy tylko wiatr nieco mocniej zawiał,
no sorry, ale idzie się wkurwić… Przez chwilę siedzieliśmy w ciemnym pokoju, miotając przekleństwa na pracowników elektrowni. Prawie po omacku, ostrożnie zeszliśmy
na dół, gdzie siedzieli równie wkurwieni moi rodzice, którzy właśnie oglądali jakiś film.
Pomyśleliśmy, że skoro i tak nie ma co robić, to pójdziemy do naszego kumpla,
a co tam. Poza tym, już nie pada. Powiedziałem rodzicom, że wychodzę i wrócę niedługo.
Był zimowy wieczór, więc było ciemno jak w dupie. Wyszliśmy na ulicę i zauroczyliśmy się tym gęstym jak smoła mrokiem i tym klimatem niebezpieczeństwa i tajemnicy.
Nigdy nie widziałem, żeby w całej wiosce nie było ani jednego jasnego okna.
Nawet, gdy ksiądz chodzi po kolędzie tak tu nie wyglądało, hehe. Do tego również, żadna latarnia na ulicy się nie paliła. Efekt był piorunujący. Było strasznie i przenikliwie.
Czułem się jak w jakimś amerykańskim horrorze: W całej wiosce wysiada prąd, więc dwóch kumpli z nudów postanawia się poszwendać po okolicy. Heh, zapowiada się nieźle.
Już czekałem, aż wyskoczy na mnie jakiś Rozpruwacz albo chuj wie kto. Chyba jednak
za szybko o tym pomyślałem. Całe szczęście, że niebo było całkiem bezchmurne i gwiazdy,
i księżyc dawały więcej światła niż zwykle.
Skręciliśmy w polną drogę, do naszego kumpla. Było na niej pełno kałuż i błota, więc nie chcąc ujebać sobie całych butów, kroczyliśmy bardzo ostrożnie, robiąc dziwne kroki. Zadzwoniłem, żeby wyszedł do nas, lecz on nie odbierał. Pomyślałem, że pewnie gdzieś rozbija się po domu, chcąc znaleźć telefon w ciemności. Ziomek niedawno się tam wybudował. Nie było tam żadnego podjazdu, więc jego podwórko było bardziej zajebane niż ta droga.
Kiedy stanęliśmy u progu jego domu, wiatr jakby zrobił się mocniejszy. Tak szumiał nam w uszach, że prawie nic innego nie słyszeliśmy. Zaczęliśmy pukać, lecz nikt nie otwierał. Zdawało się, że nikogo nie ma w domu. Zerknąłem przez szybę w drzwiach próbując coś wypatrzeć. Po momencie spojrzałem na Marcina i zacząłem mówić, że nie ma po co tak stać, tym bardziej, że zrobiło się niepokojąco. Wiatr co chwilę unosił czarną, chropowatą folię, która trzaskała o drewno robiąc straszliwy hałas. Po chwili znowu zwróciłem się w stronę drzwi i omal nie spadłem ze stopni w błoto. W ciemności, tuż przy oknie w drzwiach, widziałem sylwetkę kogoś, kto stał za nimi i najwyraźniej nas obserwował. Miałem jakieś dziwne wrażenie, że stoi tam od dawna. W przypływie zdrowego rozsądku krzyknąłem,
czy jest Wojtek w domu, w nadziei, że ta osoba mnie usłyszy. Po chwili zamek szczęknął i w progu ukazała się sylwetka niewysokiego, lekko zgarbionego, grubego mężczyzny, takiego w średnim wieku. Chyba nosił okulary. Nie widziałem dokładnie, ponieważ jak już mówiłem było ciemno jak w dupie, a jedynym światłem były gwiazdy i księżyc. Oczywiście mogłem
mu w twarz poświecić telefonem, ale obawiałem się jego reakcji. Nie wyglądał na najsympatyczniejszego człowieka. Cuchnęło od niego potem i jakimś piżmowym zapachem. Zniesmaczony, ponowiłem swoje pytanie, lecz facet tylko przecząco pokręcił głową. Jednak zaprosił nas ciężkim, zmęczonym głosem i zapraszającym gestem, żebyśmy weszli i poczekali chwilę. Oświadczył nam, że jest wujkiem Wojtka. Wytłumaczył, że on i rodzice wyjechali jakiś czas temu, ale już zaraz powinien wrócić. Pomyśleliśmy „Czemu nie. Przecież i tak nie mamy raczej nic lepszego do roboty. A jak byśmy poszli i za chwilę znowu mieli tu wracać
to bezsensu.” Mężczyzna polecił nam, żebyśmy zdjęli buty, kurtki i poczekali w jego pokoju. Kiedy już tam szliśmy, nagle prąd został przywrócony i światło na nowo się zapaliło. Zobaczyłem kątem oka, że facet trzymał w dłoni wielki nóż kuchenny. Nie byłem tego pewien na 100%, ponieważ po dwóch sekundach światło znowu zgasło. Lekko zaniepokojony poszedłem do pokoju za Marcinem. Po omacku, wysilając swój instynkt i wzrok, próbując
nie jebnąć małym palcem w jakiś mebel albo futrynę drzwi. Kurwa! Wdepnąłem w jakąś ciecz wylewającą się z łazienki na korytarz. Pewnie stary dziad rozlał wodę…
Weszliśmy do pokoju i usiedliśmy na łóżku. Nie chciałem nic mówić, o tym
co prawdopodobnie widziałem, żeby nie niepokoić kumpla.
Po chwili Wojtek oddzwonił, pytał się co chciałem. Ustawiłem na głośnomówiący
i spytałem się, kiedy wróci, bo czekam z Marcinem, u niego w pokoju. Dalej mówiłem,
że w całej wiosce wysiadł prąd i, że jakby co, wpuścił nas jego wujek. Odpowiedział
mi ironicznie uprzejmym głosem, że wróci dopiero za jakąś godzinę i, że mamy se nie robić głupich jaj, bo w domu nikogo nie ma. Uśmiechnęliśmy się tylko, bo wiemy, że Wojtek
to często nieogar i pewnie zapomniał albo mu rodzice nie wspomnieli, czy coś.
- Ej stary, skończ bredzić i przypomnij sobie! Jest u ciebie wujek i nas wpuścił, powiedział,
że zaraz wrócisz. Ogarnij się! – Usiłował jak najprościej wytłumaczyć całą sytuacje Marcin.
- Czekaj, spytam rodziców… - oschłym głosem odparł Wojtek. Po chwili milczenia powiedział mega poważnie, że dom jest pusty i nie wie o co nam chodzi. Odparliśmy, że w domu jest jakiś niewysoki, gruby facet w okularach, który podaje się za jego wujka.
Znowu milczenie. Kazał nam udowodnić, że faktycznie u niego jesteśmy.
Pytał się co leżało w jakimś koncie pokoju i pod biurkiem. Poświeciłem w tamte miejsca telefonem i odpowiedziałem mu bezbłędnie, że w kącie są jakieś ubrania porozrzucane, a pod biurkiem szary śmietnik, do połowy pełny.
- O kurwa… W takim razie, radzę wam jak najszybciej spierdalać stamtąd, co jeśli to jakiś psychol? - powiedział to mocno zaniepokojony, lecz nadal z lekkim niedowierzaniem i ironią w głosie – Chociaż wiecie co… Tak se myślę, że miałem zamknąć garaż jak wyjeżdżaliśmy,
ale chyba zapomniałem tego zrobić… Ej, ej, w biurku jest latarka jakby co – dodał już bardziej przestraszony i w tej samej chwili wyczerpał mu się abonament, bo połączenie zostało zerwane.
„Moglibyśmy wyjść oknem, gdyby nie te jego jebane moskitiery, których nie dało
się odsłonić” – pomyślałem wkurwiony
Rozłączyłem się. Teraz jedyną drogą ucieczki były drzwi frontowe.
Chwilę tak siedzieliśmy, szeptają co dalej robić. W końcu postanowiliśmy ruszyć
się z miejsca. Po cichu wstaliśmy i ruszyliśmy w stronę drzwi, modląc się, żeby on za nimi
nie stał. On, psychopatyczny morderca kurwa… Jakiś uciekinier z Gniezna, czy co…?
Skąd on się do chuja wziął w tej spokojnej wiosce? Jak wszedł do domu?
Pewnie tym garażem, którego ten cwel nie zamknął…
Oczy były już przyzwyczajone do mroku. Wziąłem latarkę, a raczej mini światełko
z biurka i podszedłem do drzwi. Chwyciłem klamkę, nacisnąłem i lekko uchyliłem drzwi. Włączyłem lampkę, która wydała z siebie głośne kliknięcie. Oblałem się zimnym potem,
oby tego nie usłyszał… Wyszliśmy po cichu na korytarz. Przeszliśmy przez kuchnię. Widziałem, że na blacie leżał zestaw kilku noży, w którym brakowało jednego.
Uświadomiłem sobie, że wtedy w tym przebłysku światła nie przewidziało mi się.
Nagle usłyszeliśmy niespokojne kroki zza rogu ściany. Szedł po nas… Szybko weszliśmy
do pokoju obok i ukryliśmy się za ścianą. Facet szedł w naszą stronę, lecz skręcił do łazienki
i się w niej zakluczył. „Teraz!” pomyśleliśmy, to była jedyna okazja. Schyliliśmy się i po cichu, na kolanach szliśmy do wyjścia. Szedłem pierwszy, nagle moja ręka trafiła na jakąś inną
niż podłoga powierzchnie. Nie mogłem się oprzeć i poświeciłem w to miejsce telefonem, żeby nie klikać tą chujową lampką. Cieczą, w którą wszedłem na początku, okazała się teraz już zastygła krew.
„Kurwa” – pomyślałem. Czyja ona mogła być do chuja? No tak… Przecież oni mają kota… Wszystko zaczęło układać się w logiczną całość. Akurat zacząłem układać logicznie wydarzenia, kiedy za chwilę miałem umrzeć, genialne kurwa. Nagle usłyszeliśmy lecącą wodę z kranu, trzeba było uciekać! Zauważyłem, że przez cały korytarz ciągną się plamki krwi. Ślizgając się na wypolerowanej podłodze i w niewygodnej pozycji, na zakręcie uciekła mi noga i jebła w jakiś wazon. Na szczęście się nie przewrócił, ale i tak zaalarmował mordercę. Klamka w łazience zaczęła się nerwowo szarpać. Wtedy już byliśmy w wiatrołapie
i zakładaliśmy buty. Byliśmy zlani potem, serca waliły jak młot, a włosy stały dęba.
Niestety trzeba było je zawiązać, żeby ich nie zgubić i przy okazji nie wyjebać się mordą
w błoto. Z korytarza dobiegł rumor i dźwięk tłuczonego szkła. Skurwysyn wyjebał się na tym samym zakręcie i w dodatku rozbił wazon. Mieliśmy kilkusekundową przewagę.
Wzięliśmy kurtki w ręce i ruszyliśmy, ale zatrzymaliśmy się na drzwiach, które były zakluczone. Kurwa, oby tylko na jeden zamek. Pokręciłem gałką i wtedy wybiegliśmy, omal nie wywalając się w błoto. Facet zdążył chwycić Marcina za kurtkę, z której wypadł telefon, ale mimo wszystko ta wyślizgnęła mu się z rąk. Chuj z telefonem, trzeba było uciekać.
Po kilku minutach dotarliśmy do mojego domu. Otworzyłem szybko drzwi, weszliśmy
i zamknąłem natychmiast na wszystkie zamki. W środku było ciemno, żadna świeczka
się nawet nie paliła. Pobiegłem do garażu, świecąc sobie lampką. Był już zamknięty.
W salonie była karteczka od rodziców. Poświeciłem klikającą lampką i odczytałem,
że pojechali do cioci w sąsiedniej miejscowości, gdyż nie mieli co robić, a oni mieli prąd. Chciałem zadzwonić na policję, ale mój telefon po prostu nie działał, a nie mieliśmy już stacjonarnego.
Po godzinie Wojtek z rodzicami wrócili do domu. Wtedy już przywrócili prąd. W środku było czysto, jak gdyby nigdy nic. Wojtek do mnie nie oddzwonił, żeby z przekąsem powiedzieć, że to jakieś głupie żarty i w domu jest wszystko OK. Zrelaksowana rodzina zasiadła przed telewizorem oglądając wiadomości. Durczok właśnie ostrzegał widzów, że z poznańskiego więzienia uciekł groźny morderca i nakazał widzom zamknięcie drzwi i okien.
Wojtek się zmieszał. Nie wiedział co o tym sądzić.
- Dobrze, że stąd do centrum i więzienia jest niezły kawałek drogi – powiedział rozluźniony ojciec, który jeszcze nie wiedział…
Wtem rodzina usłyszała głośne kroki, dobiegające ze strychu…
autor: Wolin
Komentarze