Historia

Bóg patrzący

pariah777 6 8 lat temu 9 501 odsłon Czas czytania: ~9 minut

Na zewnątrz padał deszcz. Bębnił o szybę, choć przez nieprzeniknioną zasłonę ciemności rozciągniętą za oknem ciężko było go dostrzec. Z jakiegoś powodu latarnie uliczne były wyłączone. Nawet gwiazdy oraz księżyc tonęły w mroku.

– Wszystko w porządku? – zapytał mężczyzna siedzący przede mną.

Spojrzałem na niego, ale nie mogłem skupić wzroku. Byłem pewien, że wciąż sprawiam wrażenie zmyślonego, odległego.

– Tak – rzekłem, ledwie mogąc poruszać ustami.

Zmarszczył brwi. Jego oczy przypominały dwa czarne węgielki wetknięte w kłębek szarych kłaków i kołtunów. Poniżej sterczał wielki nos, który triumfalnie wyłaniał się z zarośniętej twarzy. Ust nie dostrzegłem. Zauważyłem za to, gdy się odezwał po raz drugi, pożółkłe zęby z mnóstwem dziur i szpar.

– Nie wygląda pan najlepiej – bąknął.

Mogłem rzec podobnie o nim. Miał na sobie zakurzony i sztywny od brudu brązowy płaszcz. Obecność mężczyzny kontrastowała z luksusowym wystrojem mojego gabinetu. Brud pod nieprzyciętymi paznokciami aż gryzł w oczy, kiedy dało się go dostrzec na tle starego, rzeźbionego biurka. Naszła mnie ochota, by strącić jego ręce z mebla, bo obawiałem się, że w każdej chwili z rękawów może mu wypełznąć jakieś robactwo.

– Był pan umówiony? – zapytałem, starając się skupić na swojej pracy.

Kiwnął głową, po czym doprecyzował:

– Na północ.

Zdziwiłem się. Wysunąłem szufladę, by odszukać swój notatnik i sprawdzić, czy czyjeś nazwisko faktycznie figuruje w terminarzu o tak późnej porze. Zacząłem grzebać wśród długopisów, ulotek oraz książek, lecz nigdzie nie dojrzałem zeszytu. Pomyślałem, że będę musiał zapytać mojej sekretarki. Chwyciłem za telefon i wstukałem odpowiedni numer. Kobieta okazała się jednak nieuchwytna.

– Na pewno? Dokonywał pan rejestracji?

– Telefonicznie. Nie pamiętam nazwiska osoby, z którą rozmawiałem.

– Mhm – mruknąłem. – Dziwna sprawa.

W jego oczach pojawiło się coś na wzór troski. Jakby chciał mi w czymś pomóc, jakbym nie zdawał sobie sprawy z czegoś oczywistego. Przeszły mnie dreszcze. Musiałem odzyskać koncentrację. Sięgnąłem po kubek z kawą, ale resztka zimnego czarnego płynu na spodzie zadziałała odpychająco. Westchnąłem z rezygnacją.

– To nasze pierwsze spotkanie? – wolałem się upewnić.

– Tak.

– Więc... na czym polega pana problem?

– Chodzi o to, co czeka tam. – Skinął głową w kierunku drzwi.

– W poczekalni? – zaniepokoiłem się.

– Nie, jeszcze dalej.

– Na zewnątrz?

– Tak.

Spojrzałem jeszcze raz na czerń zalegającą za oknem. Deszcz padał o wiele mocniej niż jeszcze przed kilkoma minutami. Zasługiwał na miano ulewy. Wstałem z fotela i podszedłem do okna, próbując dojrzeć w ciemnościach cokolwiek. Nie dało się.

– Brzydka pogoda – zauważyłem, co zabrzmiało strasznie nie na miejscu.

Mężczyzna nawet nie odpowiedział. Oczekiwał ode mnie bardziej stanowczej reakcji.

– Co tam czeka? – zwróciłem się do niego.

– Nie uwierzy pan – mruknął lękliwie.

– Proszę jednak powiedzieć – nalegałem.

– To niech pan wpierw sam zobaczy.

Po chwili wahania wyszedłem z gabinetu, wciąż zerkając za siebie w obawie przed jakimś podstępem. Nieznajomy siedział nieruchomo, zdawał się nawet nie oddychać. Minąłem pogrążone w cieniach stanowisko sekretarki, a następnie puste siedzenia w poczekalni. Nigdzie nie paliło się światło, tylko jego resztki dochodzące zza moich pleców rozjaśniały mi drogę. Chwyciłem za klamkę i pociągnąłem, ale drzwi wyjściowe były zakluczone. Znów obdarzyłem mężczyznę podejrzliwym spojrzeniem. Trwał w bezruchu. Czyżbym to ja je zakluczył, wbrew moim przyzwyczajeniom? – zadałem sobie pytanie. Wzruszyłem ostatecznie ramionami i otworzyłem drzwi.

Fala chłodu wdarła się do budynku razem z zimnymi kroplami deszczu. Stałem przed morzem czerni. Pamięć podpowiadała, że gdzieś tam jest ulica, są dwa schodki na chodnik, w oddali powinien odznaczać się na tle nocnego nieba szyld galerii handlowej. Nic z tego nie dostrzegałem, jakbym znalazł się przed bezkresną otchłanią. Po chwili dopiero zauważyłem sierp w kolorze miedzi, zawieszony wysoko, w samym sercu tej pustki. Pomyślałbym, że to księżyc, lecz jego położenie zdawało się nienaturalne. Miałem go bowiem dokładnie nad sobą. Natychmiast zrobiłem krok w tył i zatrzasnąłem drzwi.

– Nietypowa noc – oznajmiłem, wchodząc z powrotem do gabinetu.

– Tak, tak... – ożywił się, jakby teraz już mógł mi zdradzić swoją tajemnicę. – Bóg na nas patrzy.

Te słowa zabrzmiały nazbyt niepokojąco. Usadowiłem się w fotelu i z całych sił próbowałem ukryć wszelkie oznaki lęku.

– Co pan ma na myśli?

Wskazał palcem ku górze, prostopadle do sufitu.

– Oko – szepnął, niby bojąc się, że ktoś usłyszy.

– Oko boga?

– Tak.

Na parę sekund zapadła niezręczna cisza. Ja próbowałem przejrzeć go badawczym spojrzeniem, on natomiast błagał swym zakłopotanym, nieco nawet wstydliwym wzrokiem, bym mu uwierzył.

– Niech pan powie coś więcej – poprosiłem.

– On patrzy – zaczął obłąkańczym tonem. – Niektórzy mówią, że go nie ma, ale jest. Tylko oszalały. Bawi się nami. Wybiera osoby, na które będzie patrzył i demonstruje swoją siłę.

Słuchając tego, zjeżyły mi się włosy na rękach. Możliwe, że z zimna, bowiem w pokoju zapanował nieprzyjemny ziąb.

– Może nas zabić, zniszczyć, wszystko z nami zrobić – kontynuował łachmaniarz. – On gra z nami.

– I dlatego umówił się pan na wizytę? – zapytałem rzeczowo.

– Kazał mi tu przyjść. On szepcze.

– Ma pan z nim kontakt?

– Tak. Widzę go w kącie.

– Którym?

– Nieważne. Nie zobaczy go pan i tak.

Nie mogłem przezwyciężyć pokusy rozejrzenia się wokół. W gabinecie panował porządek, nic nie wzbudzało podejrzeń. Nic nie czaiło się w kątach. Tylko pacjent nie pasował. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, iż nie znam nawet jego imienia.

– Kim pan w ogóle jest? – rzuciłem nieco szorstko.

– Nikim. Nieważne, naprawdę.

Zwiesiłem głowę i zacząłem się drapać po brodzie w zamyśleniu. Wciąż drażnił mnie jakiś niepokój, coś obcego, dręczącego niczym drzazga pod paznokciem. Ciszę na moment stłumił grzmot poprzedzony błyskiem, który przeciął gabinet jasnym światłem.

– Burza – stwierdziłem obojętnie.

– Tak, tak... – potwierdził, jakby chcąc natychmiast zakończyć ten niepotrzebny wątek.

Nagle w moim umyśle pojawiło się dziecinnie proste rozwiązanie całej tej sytuacji. Poderwałem wzrok na mężczyznę i z bojowym zacięciem powiedziałem:

– Powinien pan przyjść na konsultację jutro, za dnia.

I choć swoim tonem chciałem mu odciąć możliwość polemiki, to jednak okazał się pod tym względem nieustępliwy.

– Proszę mnie nie wyrzucać, nie w taką noc – żebrał. – To nie jest dobry pomysł.

Pomyślałem, że musi być zdesperowany. Może nawet podejmie walkę. Dopuści się mordu, a w tym mroku nikt nawet nie usłyszy mojego krzyku. Nasze oczy wpatrywały się w siebie nawzajem. Wiedziałem, że gdy umknę spojrzeniem w bok, szukając czegokolwiek do obrony, on uczyni podobnie, skazując na klęskę wszelkie próby negocjacji. Musiałem więc trwać nieruchomo.

– Zmęczenie daje mi się we znaki, a chyba nic panu po takim terapeucie – wytłumaczyłem, pozorując uprzejmość.

– Nie wyjdę – rzekł twardo.

– Proszę – naciskałem. – Jeśli potrzebuje pan schronienia, proszę udać się do jakiegoś przytułku.

– On mi każe zostać.

– Proszę wskazać dokładnie, gdzie on stoi – nakazałem, chcąc rozwiązać tę kwestię.

– Zabrania.

Wstałem z fotela.

– Gdzie? Ten kąt, tamten? – pytałem, wskazując dłońmi na kolejne kąty.

Cały drżał i widać było, że stara się ze wszelkich sił powstrzymać pokusę odpowiedzi i zrzucenia jarzma swoich zwidów. Ostatecznie nie dał rady zachować milczenia.

– Tam – wykrztusił ze łzami w oczach.

Za moim siedziskiem, gdzie nie zawadzała żadna doniczka, żaden mebel. Jedyny pusty kąt. To było do przewidzenia. Zrobiłem krok w tamtą stronę. Nieznajomy aż pisnął i przyłożył dłonie do twarzy ze strachu. Wyciągnąłem rękę w przód, by pokazać mu, że w tym miejscu nic się nie czai. Palcami przeciąłem powietrze, raz, drugi, a następnie odwróciłem się z powrotem do mężczyzny.

– Czy on jest duchem, którego nie można dotknąć?

Pokręcił przecząco głową. Zauważyłem, iż wzrok skupił na czymś za mną, jakby wysłuchiwał czyichś poleceń. Otworzyłem usta, chcąc coś powiedzieć, lecz kompletnie nie miałem pomysłu, co. Trwało to kilka sekund, aż wreszcie wstał ze swojego krzesła, po raz pierwszy od kiedy go ujrzałem, i zaczął się wycofywać powoli, do poczekalni, idąc tyłem. Wymacał klamkę, po czym zwinnie wymknął się z gabinetu.

W tym samym momencie oblazł mnie od tyłu chłód. Zadrżałem, zacisnąłem zęby. W każdej chwili mogłem się odwrócić i zobaczyć, że w kącie nic nie stoi, ale wolałem stawić opór tej psychozie. Zamiast tego szybko ruszyłem przed siebie, chcąc sprawdzić, czy nieznajomy wyszedł już na dobre. Wpadłem do poczekalni, gdzie zaskoczyły mnie otwarte na oścież drzwi wyjściowe. Przez nie wdzierał się lodowaty wiatr, niosący ze sobą krople deszczu. Ale to nie on sparaliżował moje ciało. To nie on wdarł mi się przez oczy aż do umysłu, by i tam zapuścić swoje śliskie, chłodne macki. Nie, to nie on. To zrobił spoglądający prosto na mnie miedziany sierp. Zmienił położenie tak, że teraz mógł zaglądać do wnętrza budynku. Do mojego wnętrza. Równocześnie w gabinecie rozległy się kroki.

– Nie dałeś mi gościny... – jęczało coś za moimi plecami. – Wyrzuciłeś... Nie zasługujesz, żeby...

Przerwał mu huk zamykanych drzwi. Potem przekręciłem klucz w zamku, upewniając się, że nic wylezie z gabinetu. Przez ten ułamek sekundy, kiedy się odwracałem i ujmowałem klamkę, nie zdążyłem nawet zajrzeć do środka pokoju. Nawet mi na tym nie zależało. Nawet o tym nie myślałem wtedy. Od razu potem doskoczyłem do drugich drzwi, czyniąc podobnie, chcąc się uwolnić od widoku miedzianego sierpa. W ten sposób zostałem sam, w poczekalni, w kompletnej ciemności.

– Jak sobie chcesz... – syknęło z gabinetu.

Wyciągnąłem telefon i zacząłem działać, nie zważając na dźwięki dochodzące zewsząd. Zadzwoniłem do Patrycji. Odebrała za drugim razem. Chciałem coś jej powiedzieć, błagać o pomoc, ale mogłem jedynie słuchać pytań. Co się dzieje? Dlaczego cię jeszcze nie ma? Kochanie? Kochanie...? Łzy ciekły mi po policzkach. Język mi odmawiał wszelkiego posłuszeństwa, uciekł gdzieś w głąb trzewi. Jęczałem tylko, mając nadzieję, że ona zrozumie. Wreszcie powiedziała, równie przestraszona co ja, żebym się nie rozłączał i się uspokoił, co zabrzmiało komicznie, zważając na jej załamujący się głos. Zapytała, czy jestem u siebie w gabinecie. Chyba wykrztusiłem coś podobnego do „tak”, bo oznajmiła, że zaraz przyjedzie. Że mam wytrzymać.

– Biedaku... – ktoś wyszeptał czule.

Czyjeś opuszki delikatnie przemknęły mi po twarzy. Powoli otworzyłem oczy, a uczyniwszy to, ujrzałem swoją sekretarkę. Od razu się wzdrygnąłem i rozejrzałem wokół. Siedziałem w swoim fotelu, w gabinecie. Panował porządek, a okno przepuszczało promienie porannego słońca.

– Spałeś tutaj? – zapytała troskliwie Karolina. – Mówiłam, że się zapracujesz na śmierć... Chyba że chciałeś mieć spokój od żony – dodała po chwili namysłu.

– Śniły mi się koszmary – rzekłem, uspokoiwszy się nieco. – Odwołaj wszystkie dzisiejsze wizyty, nie dam rady w takim stanie...

Objęła mnie i ucałowało w czoło, po czym wyszła z gabinetu, rzucając jeszcze zalotne spojrzenie przez ramię. Po chwili przypomniałem sobie o Patrycji. Chwyciłem telefon leżący na biurku. Był wyciszony. Nie dzwoniłem do nikogo w nocy. Tymczasem w rejestrze widniało kilkanaście nieodebranych połączeń. Kilka z nieznanego numeru. I esemesy. Ostatni od Patrycji głosił, że nie wytrzyma tego niepokoju i jedzie po mnie do pracy. Potem już była tylko prośba o kontakt. Nie od niej.

– Kurwa... – mruknąłem, przeczuwając, co to oznacza.

Potrzebowałem zaczerpnąć świeżego powietrza.

– Miałeś pacjenta o północy czy w systemie jest błąd? – zapytała Karolina, uważnie wpatrując się w ekran laptopa, gdy przechodziłem obok.

– Daj mi spokój – zbyłem ją.

Przysiadłem na schodkach i zadzwoniłem na nieznany numer. Do szpitala, jak się okazało.

Karolina po chwili dołączyła do mnie. Usiadła obok i zapytała, czy coś się stało. Oderwałem dłonie od twarzy i spojrzałem na nią. Wtedy jednak dostrzegłem stojącego w oddali, na chodniku, mężczyznę. W płaszczu. On również wpatrywał się we mnie. Natychmiast wstałem i ruszyłem biegiem ku niemu.

Dopadłem go, po czym wepchnąłem w jedną z bram, gdzie nikt nie zagląda.

– Ty kurwo – wrzeszczałem, wymierzając mu cios za ciosem. – Oddaj mi ją, słyszysz!? Oddawaj!

Pomimo krwi zalewającej twarz, wciąż się śmiał. Jego oczy przypominały dwa miedziane sierpy. Wepchnąłem w nie palce. On dalej się śmiał. Karolina próbowała mnie odciągnąć, lecz była za słaba.

– Już na nikogo nie spojrzysz! – krzyczałem, drapiąc mu paznokciami w oczodołach. – Będziesz ślepy!

Śmiał się. Śmiał się, aż ja oślepłem. Zacząłem tarzać się po ziemi. Wrzeszczałem dalej.

– Uspokój się! – Karolina uderzyła mnie w policzek, bym wreszcie oprzytomniał. – Tu nikogo nie ma!

– Nic nie widzę! – oznajmiłem, zanosząc się nagle śmiechem.

Dopiero po chwili uwierzyła.

Nawet nie zobaczyłem pogrzebu własnej żony.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Wersja audio - https://youtu.be/DM-aEVWSQsg
Odpowiedz
Mógłbyś to bardziej rozwinąć. "Przeklęty gabinet" z tego opowiadania, z tej wizji mogła by powstać książka.
Odpowiedz
Bardzo ciekawe i interesujące opowiadanie.
Odpowiedz
Opowiadanie bardzo ciekawe... https://www.facebook.com/groups/608729129309951/?fref=ts
Odpowiedz
Ciekawe
Odpowiedz
Bardzo fajne opowiadanie
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje