Historia

Kolekcjoner antyków - [póbna trollpasta]

nieprawicz 1 7 lat temu 1 067 odsłon Czas czytania: ~50 minut

1.Prolog

Był późny wieczór 15 lipca 2016r.

Tomek czekał w kolejce do recepcji. Był ubrany w czarną kurtkę i takoż same spodnie. W ręce trzymał numerek E-243. Szpital był przepełniony ludźmi w podeszłym wieku, godzinami wypytującymi o bardzo oraz mało istotne rzeczy, wsłuchanymi w bełkot zmęczonych życiem recepcjonistek. Nie lubił szpitali a wsparta o ladę starsza pani usilnie dopytująca się na którym piętrze, jakim oddziale leży i jak dojść do swojego męża któremu wycięto wyrostek robaczkowy- jąkała się co drugie zdanie zaś On miał już serdecznie dość tej przedłużającej się

w nieskończoność farsy.

~"No kończ to kobieto!"~ pomyślał w duchu by nie wypaść na niewychowanego. Tylko tego by było mu trzeba żeby wdać się w pyskówkę z obcą osobą a potem przepraszać bo nastąpi wielkie oburzenie wszystkich dziadów w promieniu 6 metrów od jego butów. Nie cierpiał kolejek, kasjerek a przede wszystkim starszych ludzi którzy nie mając z kim pogadać wygłaszali jałowe tyrady o tym jak to współczesna młodzież jest zepsuta. Jakby te stare zgorzkniałe pierniki nigdy nie popełnily błędów życiowych przez które teraz cierpią. Jakoby wiedli stabilne niezakompleksione życie pełne cnót a jakimś cudem, przez czysty przypadek, wychowali zakały społeczne.

-W jakiej pan sprawie? -powiedziała zawodzącym tonem pani w okienku.

-Ja tylko chcę się dowiedzieć gdzie leży Kajetan Malczewski.

-Kto?

-Malczewski Kajetan!

-Pan jest krewnym jego?

-Nie, przyjacielem. Chciałem zobaczyć jak się trzyma.

-Przepraszam ale godziny wizyt są do 19:30 a jest 19:15 więc nie wiem czy jest w tym sens. Poza tym ja tu nie mam żadnego Malczewskiego.

-Proszę?

-Niech pan przyjdzie kiedy indziej.

W tym momencie coś w Tomaszu Zawodzkim pękło. Jego twarz wykrzywił grymas gniewu, źrenice zwęziły się, zaś ręce zderzyły z szybą aż zadudniło. Recepcjonistka podskoczyła na krześle i wybałuszyła oczy chcąc powiedzieć z oburzeniem: "Co pan robi?" ale przerwano jej w połowie zdania.

- Odłóż tego pączka ty spasiona, zmęczona życiem pizdo! A teraz zjedź w dół listy na ekranie swojego zasyfiałego komputera i znajdź mi Malczewskiego.

- Proszę pana, ja...

- Żadne "Ja", ty chlejąca po kryjomu na przerwie małpeczkę, ze spóźniającym się okresem, świnio. Myślisz że jak twój tatuś

Łabucki pił duszkiem krupnik to ty też możesz sobie na to pozwolić? A jak tam Mamusia, nadal mówi co drugie zdanie "Zosienka" bo przedawkowała prochy i karmią ją papką w psychiatryku? A tak w ogóle to Daniel Krześlak jestem!

Oczy "Zosienki" zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe niż przedtem. W głowie jej się nie mieściło jak osoba kompletnie obca i chamska zna tak dobrze sekrety jej życia, które skrzętnie skrywane stanowiły tajemnicę nawet dla jej koleżanek z którymi niezwykle rzadko rozmawiała.

- Proszę Pana! Ja!...

-Żadne JA! Scroll w dół i sprawdź.

Nie wiedzieć czemu, mimo woli i powszechnego "niemego" oburzenia za plecami wykrzykującego te słowa... zrobiła to.

- Drugie piętro, sala B 145. -wybełkotała zdając sobie sprawę ze swojego niedopatrzenia.

- No! I taraz rozmawiamy jak ludzie. Dziękuję pani bardzo. -odparł Tomek z udawanym aż do zwichnięcia szczęki uśmiechem i udał się do windy z której wypłynęło czterech ludzi, w tym dwóch na zepsutych wózkach oraz dwóch prowadzących te wózki. Ustąpił im miejsca. O dziwo nikt się tu nie wepchnął oprócz niego samego. Tak więc szybko nacisnął odpowiedni guzik oznaczony literą B i czekał aż dzrzwi się zamkną.

-Znów się zdenerwowałeś.- usłyszał głos dobiegający zza jego pleców.

-Co ty nie powiesz, gremlinie. -odparł z przekorą Tomek, spoglądając w lustro na siedzącą mu na barkach małą, bladą, wychudłą postać z szerokim uśmiechem najeżonym tuzinem ostrych zębów, z uwydatnionymi siekaczami. Poczwara, prócz swej złudnie wątłej postawy, miała czarne, obłe, hełmiasto spływające aż do wysokości podbródka włosy, parę zielonych kocich oczu

i szkaradne, wręcz goblinie uszy.

-Twój gniew będzie kiedyś twoją zgubą. -powiedziała sykliwym żeńskim głosem.

-Milcz Kyoko (kijoko). Oficjalnie nikt poza mną cię ni widzi, ni słyszy, więc stul mordę i szepcz tylko jak wejdą ci durni gliniarze.

-Tak jest Panie. -odparła istota z wyraźnym znudzeniem w głosie, kładąc łokcie na jego głowie tak by mieć wygodne podparcie.

Drzwi otworzyły się. Tomasz Zawodzki wszedł zdecydowanym krokiem, wymijając krążących niczym zombie, pacjentów i jął łapczywym wzrokiem szukać numeru B 145. W końcu znalazł drzwi.

-Dzień dobry komornik. Zabieramy łóżka od dziś śpicie na podłodze.- powiedział wyskakując zza uchylonych drzwi jak diabeł z pudełka.

-O panie, nie strasz pan -odpowiedział jakiś wąsacz w pasiastej piżamie, który właśnie czytał pożółkłą książkę.

-Ja do połamańca Kajetana, tylko na chwilę i już mnie nie będzie. -uspokoił i podszedł do najbardziej zabandarzowanego pacjenta z obecnych na sali.

-Jak się czujesz?

-Jakby ktoś mnie zjadł i wypluł -odchrząknął ochrypłym głosem Kajetan -Co tam o ciebie, brahu?

-A nic. Niewiele się dzieje.

-Ciężkie życie kolekcjonera broni zabytkowej, co?

-Ano ciężkie. Ale do rzeczy. Kto ci to robił? Hmm...jacyś kibole?

-Nie. To było w kanałach.

-Hmm...o przemocy wsród szambonurków i kanalarzy to jeszcze nie słyszałem.

-Co..? Nie to nie to. Byłem głębiej niż kanały w jakiejś posranej świątyni.

Zawodzki zamarł jak spetryfikowany.

-Co ty pierdolisz? Jakiej świątyni?

-No normalnie...-kontynuował Malczewski- pamiętam jak tam byłem, ty musisz mi uwierzyć.

-Nic nie muszę kolego ale opowiadaj o swoich zwidach.

-No więc była to wielka komnata na planie ośmiościanu, z kolumnami i dziwnymi znakami.

-A nie były to jakieś koszmary? Słyszałem, że znaleźli cię w studzience. Jak ty się tam dostałeś?

-Nie wiem.

-No to opowiadaj. Pośmiejemy się z twoich zwid.

-Eh...poszedłem z koleżankami do pijalni wódki i piwa, wiesz, tam na Starym Rynku...

-Noo...

-I zobaczyłem otwarty kanał i postanowiłem do niego wejść, i... przeszedłem aż do Mostu Teatralnego.

-Idąc wciąż kanałami?

-Coś mnie zmyło, jakby jakaś śluza wypeniona wodą pękła a cała jej zawartość wylała się na mnie.

-Ostatnio dość dużo padało koło Poznania. Wiesz, że mieszkam w Mosinie i jaki jest tam teraz syf?

-No jaki?

-Wychodząc z domu muszę zakładać kalosze bo mój ogródek stał się nową Atlantydą.

-Daj znać jak zaczniesz chodować u siebie krewetki. - zaśmiał się z lekka Kajetan i zakrztusił się własną śliną.

-Boże miłosierny, jakie nudy. -zachichotał "gremlin" na barkach Tomka i zeskoczył na ziemię. -To ja może pojdę za drzwi, co?

Jej właściciel jedynie machnął ręką koło ucha co znaczyło, że się zgadza. Po czym przerwał leżącemu

-Słuchaj słyszałem że opowiadałeś ciotce o jakimś potworze którego tam spotkałeś. Z jakiego horroru to wyciągnąłeś?

Wyraz twarzy chorego uległ zmianie. Przybrał marsową minę i prawą niezłamaną ręką poprosił aby Tomek się zniżył.

-To co spotkałem to diabeł. Prawdziwy. Uwierz mi. To coś nie ma oczu, emanuje białym fosforyzującym światłem i przyjmuje ofiary z dzieci.

-Co ty pierdolisz? Jaki diabeł? Jakie dziecko?

-Pewnie moja ciotka ci mówiła...

-Co niby?

-No że uratowałem dzieciaka. W tych kanałach.

-Z tego co ja słyszałem to masz sprawę w sądzie i troskliwa matka tego dzieciaka oskarża cię o jego porwanie...

-Co?! -wykrzyknął Malczewski i zawył z bólu gdyż próbował się gwałtownie podnieść z łóżka.

-Leż! Ja ci wierzę. Mów dalej. - uspokajał Tomek

-Odebrałem go tym posrańcom. Chcieli zabić dzieciaka, rozumiesz. Chcieli go zarżąć jak prosię...dla Pani 6-ciu kręgów. Karmicielki Awarów.

Przyjaciel Kajetana zamarł. Najwyraźniej słowa starego kumpla go zszokowały do tego stopnia, że wyjął z kieszeni czarnej kurtki niewielkich rozmiarów notatnik i żelowy długopis.

-Co robisz?

-Zapisuję twoje bzdury w senniku przyda się później do jakiegoś wierszyka czy coś.

-Piszesz wiersze?

-Traktuję to jako hobby np. -tu przerócił kilka kartek i zacytował: "Mózgi nam się już lasują. Kości gładko postukują. Kończcie państwo, zdrowi bądźcie i się w łóżku snadnie rządźcie."

-Dobre, dobre...Nie poznaję pana, panie Zawodzki.

-No, no, tylko nie chwal mnie tak bo jeszcze stanę się drugim Mickiewiczem.

-"Hej, użyjmy żywota! Wszak żyjem tylko raz. Niechaj ta czara złota. Nie próżno wabi nas."-wtrącił się w rozmowę sąsiad "Wąsacz", który koniecznie chciał się pochwalić znajomością "Pieśni Filaretów" wspomnianego w rozmowie romantyka.

Nagle drzwi otworzyły się i do wnętrza wpadł pielęgniarz uznajmiając stanowczym głosem:

-Proszę Pana, kończymy i wychodzimy, wizyty już się skończyły, proszę wyjść. Czemu nie ma pan foli na butach?

~"O kurwa! Zagadałem się."~pomyślał Tomek. Pożegnał się szybko ze wszystkimi, pospiesznie wychodząc z sali i przepraszając za niestosowanie się do regulaminu BHP. Pospiesznym krokiem udał się do ogólnej toalety dla pacjentów na korytarzu. Szybko wszedł do środka i zamknął się w najbliższej kabinie. Nikogo nie było. Otworzył swoją studencką torbę od laptopa wyładowaną szarą bluzą i beżowymi spodniami. Zdjął swoją czarną odież i zaczął się przebierać.

-Szybciej, szybciej Tomku. Bo będziesz w cudzym domku. -ozwała się Kyoko (kjoko) bawiąc się przyciskiem do spłukiwania wody w sedesie, tuż nad jego głową.

-Milcz diabliku. Jeszcze ktoś nas usłyszy.

-A czy ja coś mówię?

-W sumie racja.

-Masz jeszcze jakieś 5 minut zanim wejdą tu gliny. Mówili że przybędą za 15 minut od chwili twojej kłótni z tym leniwym babsztylem ale wiesz jacy oni są. Czasem udaje się im zdążyć przed czasem. Szczególnie jak Zgłaszająca, wydumała sobie, że groziłeś jej nożem.

-Pff...a to zakłamana suka. Gdzie się takie rodzą. Za ladą w Peweksie?

-Gdzież by indziej kochany, gdzieżby indziej.

W kilka sekund po tej jakże owocnej wymianie zdań nadszedł czas na drugą fazę planu. Golenie zarostu. Tomek wyszarpnął z kieszeni zapasowej swoją golarkę i ją szybko golić swój gęsty zarost. Szło mu to szybko lecz niezdarnie. Omijał niekiedy kępki włosów by później ze zdwojnym frasunkiem je skracać.

-Minuta...Minuta...-skrzeczała namolna towarzyszka.

Ostatecznie Tomek zdecydował się nałożyć piankę i dodakowo ogolić się zwykłą maszynką do golenia. Robił to jednak ostrożnie i precyzyjnie nie chcąc się zaciąć. Potem szybko opłukał twarz, zużył ostanie zapasy papierowych ręczników i wytarł twarz dodatkowo swoim malutkim ręcznikiem w serduszka. Był to podarunek od jego kuzynki Magdy.

-Jak wyglądam?

-Jak cieć. Wytrzyj tą pianę z nosa i chodź. Słyszę jak wchodzą po schodach. Jeden z nich jest cukrzykiem a drugi znerwicowanym gamoniem.

-Dobra, spokojnie i bez nerwów.- odparł Zawodzki chowając wszystkie narzędzia zbrodni do torby a także spłukał po sobie kłaki pozostałe w zlewie. Na szczęście miał krótką koszulę więc nie zamoczył rękawów. W końcu wyszedł.

-Zdejmij okulary. -dodał karzeł wychodząc tuż za nim.

Tomek posłusznie zdjął je a potem wrzucił do kieszeni swoich beżowych spodni. Udał się w kierunku windy. Nie miał dużej wady wzroku. Jego soczewki miały minus 1,5 dioptrii więc obraz w oddali nie tworzył nieprzeniknionej ściany mleka jak u reszty nieszczęśników z większą wadą.

Nagle metalowe drzwi się otworzyły a w korytarzu stanęli policjanci uzbrojeni w Glocki kaliber 19, pałki i krótkofalówki. A przynajmniej tak się zdawało Zawodzkiemu.

- Proszę pana. - odparł ponurym tonem dość puszysty policjant.

- Tak? - spytał zdziwiony, szary obywatel Rzeczpospolitej.

- Poszukujemy tego człowieka. Groził ponoć recepcjonistce nożem. -w tym momencie pokazał na swoim szerokim tablecie zamazane zdjęcie z kamery. - Poznaje go pan?

- Nieee...

- Poproszę o pański dowód osobisty. Heniek? Sprawdź no pokój B 145.

Tomek wahając się podał swój dokument. Serce mu stanęło. Jeszcze tego by brakowało żeby się skapnęli.

-T o m a s z Zawodzki?

-Tak.

-Pesel?

-96080203037.

-Zgadza się...zna pan jakiegoś Daniela Krześlaka?

-Nie.

-A co pan robi tu o tak późnej porze. Wizyty skończyły się jakąś minutę temu.

-Proszę pana ja ledwo z AWF-u wróciłem by zobaczyć się z przyjacielem.

-W sali B 138. -dodała z nutą złośliwości Kyoko (kijoko)

-W sali 138. -wydyszał, ledwo łapiąc równowagę, Tomek.

-Aha...a kogo tam pan, Panie Tomku odwiedzał?

- Ja...odwiedzałem...

- Mateusza Kordykę -wtrącił się znów gremlin.

- Mateusza Kordykę. -powtórzył słowo w słowo spocony podejrzany.

- Rozumiem. -odparł policjant klikając coś na tablecie. Po czym uśmiechnął się gdy baza danych wskazała nowo przychodzące świeże informacje na temat ośrodka i stanu poacjentów w danym skrzydle.

- A może tak poszedłby pan do wozu? JA bym pana przepytał i puścił do domu.

- Panie władzo niech się pan nade mną zlituje. Ledwo co wróciłem z AWF-u i wpadłem tu na szybko, przy okazji by sprawdzić co z Maćkiem a za chwilę mam pociąg do Mosiny.

- Spokojnie, panie Tomku. Ja tylko pytam, co się pan tak denerwuje? -odparł Policjant i odchrząknął do krótkofalówki:

- Co tam Heniek?

- Nie ma go tutaj?

- Pytałeś o Krześlaka?

- Tak, nic nie wiedzą, sprawdzam dalej.

- To weź sprawdź Mateusza Kordykę w sali 138.

~"Niech cię diabli wezmą ty wszędobylski psie sparchacony"~ zaklął w myślach Zawodzki zerkając ukradkiem na swojego pomocnika, który oparty o ścianę powstrzymywał się od śmiechu co wyglądało jakoby miał padaczkę.

- Znalazłem. -ozwał się głos Heńka.

- I co? -spytał pulchny policjant przyciszając nieco głośność odbiornika. -O ja...pier... dolę...

Twarz policjanta nabrala wyraz skruchy i pewnego rodzaju poczucia winy.

- Przepraszam pana najmocniej. Taka praca.

- Nic się nie stało. Mogę iść?

- Tak, może pan. Niech pan się nie przejmuje. Spokojnej nocy. -zakończył policjant i poszedł w kierunku swojego partnera by się naradzić co robić dalej.

Zawodzki z trudem wszedł do windy i nacisnął klawisz "P". Drzwi posłusznie się zamknęły.

-Czemu mi wcisnęłaś tego Mateusza Kordykę? A co jak nas sypnie?

-Oj, Tomek, Tomek. Czy ośmioletnie dziecko z zespołem Downa może cię sypnąć? -odparła Kyjoko czyszcząc swoje czarne pazury.

-Jesteś niesamowita. - odparł po chwili gdy winda otworzyła się na nowo.

-Eh...co byś ty zrobił beze mnie?

Oboje wyszli z windy w kierunku wyjścia. Prawie nikogo już nie było na stanowiskach w recepcji. Wychodząc Tomek minął

grubą sekretarkę, której cera już bardzo posiniała na skutek wypicia zbyt dużej ilości "małpek".

-Ładnie to tak kłamać policji? -wycedził przez zęby, zaś ta stojąc na zdecydowanie za wysokich szpilkach przewróciła się i zaczęła bełkotać coś niezrozumiale.

- 3 lata w zawieszeniu! - Dokończył swą wypowiedź zgrzytając zębami.

Recepcjonistka zaś niczym spłoszony dzik poderwała się biegnąć w kierunku windy by jak najszybciej powiadomić co się dzieje niczego nieświadomych policjantów.

Powietrze na zewnątrz szpitala było mroźne lecz świeże. Zawodzki szedł chodnikiem znajdując się z dobre 500 metrów za ośrodkiem szpitalnym.

- Jak myślisz Kjo, czy to się nagrało?

- Zluzuj zwieracze. Tyle razy ci mówiłam, że ten plan jest perfect. Kamery nagrywają dopiero o 20:00 -tej

- A co się stanie jak jednak dojdą, że to ja?

- Nie pękaj. Mają tylko 5 sekundowe nagranie twojej rozmytej mordy. W dodatku z zajebistymi PKS-ami, a teraz jesteś

gładki jak pupa noworodka. Wyglądasz zresztą o wiele młodziej.

- Yhm. -słuchający przytaknął.

-Zobaczysz. Ta stara krowa już tu dłużej nie pobędzie. Jutro ją zwolnią i przeczytasz o tym w Gazecie Poznańskiej.

-Jasnowidzka się znalazła.

-Sam zobaczysz.

-Cokolwiek powiesz, diablico.

Tak kończąc rozmowę, poszli na najbliższy przystanek autobusowy by zdążyć na jakiś przyzwoity pociąg do Mosiny nim kompletnie się ściemni. Tomek leniwym ruchem wyciągnął z kieszeni kurtki m.p. trójkę i odpalił heavy metalową bandę

Airbourne z kawałkiem: "No Way But The Hard Way."

-Życie jest jednak piękne. -powiedział sam do siebie.

2.Parodos

Do domu Tomasz dotarł ok. 23:40. Jak zwykle PKP miało opóźnienie. W końcu doczłapał się do swojego domu na skraju lasu

w ustronnym zgoła niedostępnym zakątku tej wioski. Pierwsze co zorbił po wejściu do korytarza i zamknięciu za sobą drzwi

to ciepnięcie się na łóżko.

- Jutro udkurzasz swoje antyczne graty.

- Daj mi spokój i śpij.

Nie zdążył dokończyć gdy ostre szpony spoczęły na jego czole.

- Nie uważasz, że coś mi się należy za wykonanie tak dobrej roboty?

- Taa...krew jest w lodówce. A teraz daj mi spać.

- Oczywiście. - powiedziała oddalając się w stronę kuchni.

Wkrótce po tym Zawodzkiego zmorzył sen. Był to jednak sen niecodzienny. Przepełniony lękami i niebywałymi przeczuciami. Gdyby jednak ktokolwiek natchniony darem poezji, miałby spisać ów straszliwy koszmar Tomasza, brzmiałby on mniej więcej tak:

"Skażona złem dusza idzie po nici przeznaczenia,

by dotrzeć do Elyrionu - Walhali przepomnianych myśli.

Znajduje tam tajemnicę zatartą i zapomnianą przez

pokolenia, których przodkowie na niebezpieczeństwa,

i zakazy niepomni, wyznawali.

Chojnie, prawieczny kult uposzczonych bogów czcząc,

którzy ni z biegem czasu, ni z biegiem zapomnienia

nie mogą zginąć i skazani są na wieczną egzystencję.

Bezradni, bezkarni, zatraceni w schematów swych udręce."

Nagle śniący poczuł jak coś miażdźy jego klatkę piersiową pozbawiając go tchu w piersiach. Nie mógł zaczerpnąć powietrza. Ból się nasilał. Chciał wstać, zrzucić ten ciężar lecz żadna z jego kończyn nie chciała go słuchać. Leżał bezwładny tonąc w odmętach myśli. Półprzytomny, nie mogąc podnieść powiek. W odmętach jażni zobaczył wyłaniającą się z ciemności bladą rękę z niewysłowienie obrzydliwą raną pośrodku. Rana rozwarła się tworząc coś w rodzaju nieokreślonego i obrzydliwego ropniaka skórnego, z którego ohydna zatęchła żółć sączyła się wzdłuź palców aż poczęła kapać, parząc jego czoło.

- Puszczaj! -zawył próbując schwycić tą nieprzyjazną i groźną rzecz lecz nie mógł. Rozejrzał się rzucając głową na boki i jęcząc

przeraźliwie z bólu, próbując chociażby odpełznąć byle dalej od przybliżającej się ręki. Jedyne co zobaczył to kałużę krwi. Krwi, która wypływała z jego korpusu. Widział jak zakrzepła posoka uformowała lepkie, glutowate formy, które rozpływałyby się w rękach niczym luźna nie zastygła jeszcze galareta. Plugawa ręka w końcu objęła jego twarz poczynającą coraz natarczywiej piec i palić. Nieopisany ból poprzedziło trzeszczenie drewnianych belek, współtworzących ścianę jego pokoju. I usłyszał gardłowy, bólgoczący nienawiścią głos:

- Harr taana kaf'ragil !!!

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

[nie czytać: możecie tu wrzucić jakiś bełkot który najbardziej złowieszczo i przerażająco będzie pasować do tych zbitków nieokreślonych słów. Wymyśliłem je naprędce i pierwotnie nie posiadają żadnego znaczenia więc zalecam próby czytania tego tak jak je słyszycie lub tak jak brytyjczycy by je słyszeli. Wasz wybór. Ma robić wrażenie. Nie musi brzmieć "słowo" w "słowo". Po przeczytaniu TEGO wydzielonego kreskami tekstu najlepiej byłoby gdybyście go usunęli. Zaoszczędzi to przypadkowych śmiesznych pomyłek na nagraniu. Zresztą po co ja wam to mówię. Jesteście profesjonalistami.]

-------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

- Budzimy się do życia!

Zlany potem Tomasz otworzył oczy i chwycił się odruchowo za piekący go policzek. Poruszył nogami i rękoma. Nadal je miał. Przed sobą zaś zobaczył, stojącego na jego klatce piersiowej, diablika.

- Co to ma znaczyć!?

- Plaskacz taktyczny.

- Co...?

- Jest 6 rano, dziś rekonstrukcja Bitwy pod Grunwaldem. Miałeś się tam stawić, dzielny rycerzu.

- Złaź do cholery! I gdzie z tymi glanami na moją piżamę.

- Oj tam, oj tam. Jeszcze mi podziękujesz, knechcie.

- Chanie Tatarski jak już.

Był 16 lipca 2016r. godz. 6:10. Zawodzki powoli zaczął się zbierać. W końcu był odpowiedzialny za poprowadzenie oddziałów tatarskich na prawym skrzydle jako chan, Dżalal ad-Din. Nigdy nie był jakimś twarzowcem, a do

rysów azjatyskich było mu daleko. Toteż zmuszony był nieco sobie pomóc, poprzez nakładanie make up-u skradzionego od

jego byłej dziewczyny, z którą się pokłócił na dobre jakiś miesiąc temu. Wyprowadziła się z jego domu mniej więcej w

chwili gdy On zaczął się interesować demonologią, ezoteryką i innymi dalekimi nauce dziedzinami. Nie wierzył w nie

jednak, one przyciągały go swoją tajemniczością. Aż w końcu natrafił na Araba z polskimi korzeniami, który prowadził antykwariat ze starociami, szmuglowanymi z różnych, jeszcze bardziej wątpliwych i zapyziałych miejsc Azji i Bliskiego Wschodu.

Tak to przypadkowo poznał diablika, a raczej demona z Kraju Kwitnącej Wiśni. Kjoko bez wątpienia nie należała

do tego rodzaju diabłów, które krzywdzą ludzi rozrywając im wnętrzności dla samej zabawy. Była raczej produktem czasów współczesnych gdyż uwielbiała zakładać na siebie szmatławce, których najbardziej zagorzali fani Metalu by się nie powstydzili. Wyglądała przez to jak każda inna dziewczynka emo. Miast budzić grozę, powodowała jedynie śmiech w sercu właściciela, który znalazłwszy ją w porcelanowym naczyniu po chińskiej herbacie, przygarnął ją jako troskliwy i niepoukładany ojciec z dziecięcej akcji charytatywnej "Chcę do domu" pod patronatem "Sosnowiec łączy".

Początki były trudne bo nie łatwo używać inkantacji, ani słów "mantry" by wypędzić duchową postać czegokolwiek, z jakiegokolwiek naczynia, w którym zostało ono zamknięte. Znajomość Zawodzkiego dotycząca rytuałów niesłowiańskich ograniczała się do serfowania po internecie, zbioru bajek, legend i opowieści zawartych w przeróżnych wydaniach książek oraz wiedzy wyniesionej z wykładów kulturoznastwa, na które sporadycznie jeździł do Poznania gdy miał na to czas. I tak miast wypędzić niechciany czarci pomiot, który zamieniał mu herbatę w popłuczyny pruskie, został z nim zespolony w formie nieprzewidzianego przez los kontraktu. Od tamtej chwili Kjoko musiała słuchać swego Pana zaś Pan musiał znosić ją.

-Którą zbroję płytową bierzesz?

-Żadną. Jedynie kolczugę, kufajkę, hełm, małą tarczę naramienną, kołczan ze strzałami, mały łuk i moją batorówkę.

-A gdzie się podziała tatarska szabla?

-Nie mam.

-Jakże to tak. Chanie Tatarski, hmm?

-Oj, już nie czepiaj się tak o poprawność historyczną.

-Pewnie. Zamiast włóczni użyjesz halabardy, zamiast mongolskiego łuku, angielskiego a później będą Ci mówić

żeś zbyt postępowy i niekanoniczny.

-Powiedziało Emo, które ubiera się jak Przemo.

-O kim teraz mówisz?

-O geju z liceum.

-Miłość ulotną jest.

-Przestań! -uciął rozmowę Tomek- chce mi się rzygać jak przypomnę sobie tego idiotę.

-Masz coś do homo?

-Nie. Ale nie lubię jak wyskakują mi ze swoimi posranymi ideologiami. Że jestem niby komformistą jakimś...Co to kurwa w ogóle znaczy?! To, że nie chce mi się włazić w jego dupę to chyba moja wolna wola i prawo do tej wolności a tu od razu KONFORMISTA! Kiep sparchacony...

-No już się tak nie denerwuj. Pytałam z ciekawości.

-Wiem, wiem. Dopiję kawę i pakuję się powoli.

-Trochę ci ten dojazd zajmie a lubisz być przed czasem.

-Owszem. Taka moja "kinder-sztuba".

-Co?

-Jakby ci to wyjaśnić...ogłada... luuuub...o... WYCHOWANIE.

-Aha...Mogę pojechać z tobą?

-Nie. Będziesz mnie tylko rozpraszać. Zamień się w kota i zrób coś z tymi myszami co zalęgły się w mojej piwnicy.

-Piwnica jest zalana. Zapomniałeś?

-Ah, no tak. To wypompuj wodę w takim razie.

-Niby czym?

-Wiadrem.

-Zajebisty z ciebie strateg. Wiesz jak umilić dzień kobiecie.

-Cicho karle. Zrobisz to, a ja wieczorem uszczelnię tą zardzewiałą rurę. Mam nową w garażu, wystarczy wymienić

30 cm rury, dokręcić i zaspawać.

-Może i to mam zrobić za ciebie?

-Nie, jesteś za niska.

-Mogę nieco urosnąć.

-Wy klu czo ne.

-A to niby czemu?

-Pozostaniesz w takiej samej formie w jakiej wyszłaś z tej porcelany. Jeszcze jakiś dzieciak cię zobaczy i naskarży policji, że jakiś włamywacz jest w moim domu, a później będę musiał pokazywać papiery, że jestem zdrowym psychicznie obywatelem polskim i mam papiery upoważniające mnie do trzymania broni białej i palnej.

-Przecież jesteś zdrowy.

-Yhm. A gadam do powietrza. Poza tym mam zdaje się dwa rodzaje broni ukrytej. Jeden XX wieczny parasol jako broń do skłuwania i jedną laskę z ukrytym 60 calowym ostrzem. A na to muszę mieć już inne papiery.

-Łał, prawdziwy dżentalmen z Ciebie, czemu mi się wcześniej nie pochwaliłeś, co?

-A jest tu czym się chwalić? Mam dobrą pracę, nie muszę wychodzić z domu. Tylko robić pierdolone projekty i wysyłać je różnym ludziom...

-Informatyk, miłośnik historii, biedny kolekcjoner i okultysta. -podsumował diablik wypijając przygotowaną przez Tomka, swoją porcję kawy. - To co, zbierasz się?

-Zbieram się. Tylko pamiętaj. Nie mam tu zastać żadnego burdelu.

-Tak jest Waćpanie.

Chwilę potem zapakaowany po uszy Chan Tatarski wyruszył starym Jeepem odziedziczonym po dziadku by lać Krzyżaków pod Grunwaldem, pozdrowić Ulryka von Jungingena i poprzekomarzać się z Jagiełłą na temat długości dwóch sławnych oręży. Czegóż to się nie robi dla rozbrykanej dzieciarni?

3.Epeisodium

Była już 23:30 gdy Tomasz wrócił do domu. Powoli zamknął drzwi. Oczy mu się kleiły.

-Kjo, gdzie jesteś?

-Jak było?! -odpowiedziała po chwili.

-Jungingen wyrżął w błoto.

-Pozbierał się?!

-Pół wojska go podnosiło.

-Znów przybrał na wadze?!

-Nie da się ukryć. -Tomek otworzył drzwi od swej sypialni i zastał coś strasznego. Kompletny rozgardiasz. Książki porozrzucane. Kasety tak samo. No i ślady rzygowin w kącie.

- To mój 5 papieros z tej paczki. Pozostało mi już tylko 15-ście. He he he!

- Smrodzisz niepotrzebnie a ja rzuciłem dawno temu.

- Hie hie hie. Mam... już... już... tylko 15-ście papierosów - bełkotała Kjoko zwinięta w kłębek na półce od książek.

Jej lewa ręka zwisała bezwładnie trzymając jednocześnie do połowy opróżnioną półtora litrową flaszkę Nalewki Pomarańczowej.

- Jezuuus Maria!

-Józefie śnięty...*odgłos czkawki* yyhhmmm...podrap mnie za uchem Tomku.

-Prosiłem jak kogo dobrego a co otrzymuję? -nie czekając ani chwili dłużej Zawodzki wyrwał jej butelkę z ręki i schwyciwszy w drugą rękę czuprynę nieposłusznego diablika podniósł Ją za włosy tak iż nie odrożniała się zbytnio od wisielca.

-Przestań...to...boooliii...-powiedziała ospale zdając się nie robić sobie nic z faktu iż grawitacja ciągnie ją ku ziemi

-Prze! Stań! Robić! Syf! Do. Cholery. Jasnej! - wydarł się na nią poprzedzając swoje zdania uderzeniami otwartą ręką w jej twarz.

-Tomku...- powiedziała zasmarkana niedorajda, która wyglądała gorzej niż zazwyczaj.

-Narobiłaś syfu jak zwykle! To już piąty dzień gdy to robisz!

-Tomku...

-Co znowu!?

-Lubisz ty mnie?

-Co?

-No... lubisz...

-Pewnie, że tak. Co to za głupie pytanie?

-To czemu mnie uderzyłeś?

-Bo zachowujesz się jakby ci czegoś brakowało. Masz dach nad głową, jedzenie, Mnie. Dlaczego znów się upiłaś? Chcę to wiedzieć. Powiedz mi to. Rozkazuję ci!

-Hrrr....psss...

~"No masz ci los"~ pomyślał Zawodzki i miast dalej trzymać za włosy, objął diablika za ramiona odstawiając butelkę na tanie, sosnowe biurko.- Eh...Tomku, Tomku co się z tobą dzieje. Kolejny raz uderzyłeś niewiastę. Diabła i to jeszcze zasmarkanego ale jednak niewiastę...-powiedział szeptem żeby nie zbudzić śpiącej.

-Tomkuuu...

-Tak? -powiedział najsubtelniej jak umiał.

-Erylien jest w kanałach.

-Kto?!

-Boginii 6 kręgów.

-I co z nią?

-Niedługo życie... z twojego przyjaciela ujdzie... Masz czas do 31 dnia tego miesiąca...hrrr...

Serce podeszło do gardła Zawodzkiemu. Nie wiedział jak zareagować na te słowa, zaś spoliczkowana niewiasta, mimo iż

był z niej liliput, wtuliła się w niego i przywarła tak mocno jak pijawka. On tymczasem kontemplował co z tą przepowiednią ma niby zrobić.

Odkąd diablik pojawił się w jego życiorysie, Tomasz wielokrotnie unikał niepotrzebnych kłopotów, w które nieumyślnie sam się pakował. Czasem były to działania bardzo proste w formie zwykłych rad typu: "Jak stać na przejściu dla pieszych żeby przebiegający ćpun cię nie potrącił". Oczywiście nigdy nie słuchał do końca. Wolał zwykle polegać na swoim doświadczeniu i objeściu z ludźmi. Problem w tym, że nie zawsze udawało mu się panować nad nerwami gdyż nie należał do ludzi o spokojnym i ugodowym usposobieniu. Jeżeli coś nie było jasne, żądał wyjaśnienia, a jeżeli nie dostawał go, znajdował je sam.

Teraz jednak problem był poważny. Nie zdarzyło się bowiem tak by Kyoko (kijoko) pomyliła się w swych przewidywaniach choć utrzymywała wielokrotnie, że nie posiada daru jasnowidzenia, a jedynie dedukcji. Dedukcji, która okraszona wieloma

stuleciami prób i błędów mogłaby wprowadzić w osłupienie samego Holmesa.

-Eh...co ty mi tu pieprzysz. Choć, położymy Cię na kanapie. -odparł Tomasz. Zaniósł zwłoki do dużego pokoju i przykrył ciało kocem. Dowody w sprawie zgarnął na szufelkę a następnie spławił klopem. Kiedy wszystkie ślady zbrodni, łącznie z rzygowinami i rozgardiaszem wśród ulubionych zespołów rockowych, zostały skrzętnie zatarte pozostała już tylko jedna rzecz. Przebranie się w piżamę, walnięcie się do swojego wyra i zapomnienie o całym zdarzeniu.

Wszystko byłoby pięknie gdyby nie niemożność zaśnięcia. Napełniony niepokojem Tomek zerwał się w końcu po nieudanych próbach snu. Zapalił lampę nocną.

Jasne światło zaczęło razić przyzwyczajone do mroku oczy. Odczekał z pół minuty.

Otworzył notatnik i zaaczął pisać od myślników:

-Odwiedzić Dorotę.

-Wziąć wolne na 15 dni.

-Odwiedzić Kajetana i wypytać dokładniej o istotę, którą widział. Cechy charakterystyczne, zachowanie.

-Zamówić przez Bartka kamizelkę kuloodporną U.S.Army

-Pogadać z kowalem na wydziale metalurgii.

-Zobaczyć się z Romkiem.

-Zakupić gąbkę wyścielającą.

-Zmodyfikować replikę zbroi.

-Zakupić sprzęt do wspinaczki górskiej.

-Pożyczyć ok. 5 kafli.

-Zdobyć plany kanałów poznańskich.

Skończył pisać i położył się z powrotem. W końcu ok. godziny 3:00 zasnął.

Obudził go najpierw dźwięk miksera, w chwilę później odgłos wyskakujących tostów a wreszcie poranne wiadomości w radiu

dobiegające wprost z kuchni. Nic zaś nie mogło się równać z dźwiękiem natrętnie szorowanych zębów i człąpiących odgłosów bosych stóp tuż za dzrzwiami, które uchyliły się, wydając nieprzyjemny pisk. Dodatkowo zegar wybił 12:05.

-Heeeeyyyj! Śpisz? - spytała Kyoko wchodząc z ręcznikiem przewieszonym przez ramię.

-Yhm!

-Za głośno?

-Nie kurna, może dasz głośniej?

-Doooobra.

Zawodzki poderwał się gwałtownie. Zdecydowanie nie był w humorze.

-Przez całą noc nie zmrużyłem oka z powodu twoich zapijaczonych bredni!!! Co ma niby się stać Kajowi, co?! Czemu to cholerstwo ma go zjeść!? Dlaczego mam tylko 15 dni? I dlaczego nie powiedziałaś mi tego wecześniej, co!!!?

Słuchaczka monologu swego Pana zdawała się nic nie robić z wygłaszanych pod jej adresem tyrad. Kończyła właśnie szorować

szczoteczką zęby, mętnym wzrokiem obserwując ruchy jego warg.

-Kawy?

-....co, ty do mnie mówisz?

-Spytałam czy nie chcesz K A W Y.

-Nie. Mam dość wrażeń i bez kawy, doprowadź się do ładu i na Bogów, ubierz się!!!

W chwilę po tym incydencie oboje jedli dzienne zapotrzebowanie obywatela. Pożywne śniadanie: Koktajl z kiwi, truskawek i orzechów, doprawiony ogórkiem, plus tosty z serem.

-Kjo...ja cię kiedyś za te herezje koktajlowe zatłukę. Jak ty możesz pić to świństwo?

-Zdaje mi się, że twoja ex kazała ci pić gorsze.

-Nie przeczę. Dodawanie roślinnego masła, czosnku, szpinaku i pomarańczy nie było jej najlepszym pomysłem.

-To co dziś robimy, kapitanie?

-Wpierw pojedziemy do Doroty.

-O kurwa.

-Żadnego przesmradzania. Pojedziemy tam i zapytamy się o parę rzeczy.

-Naprawdę musimy?

-M u s i m y.

-Cokolwiek powiesz, Tomku.

Wybiła godz. 13:00. Zawodzki wsiadł do samochodu. Przekręcił kluczyk w stacyjce i wyjechał z garażu. Sklepik Doroty

znajdował się w Poznaniu ale żeby do niego dojechać musiał się znaleźć na ul. Świętego Marcina. Tomek nie lubił jednak

tego miejsca. Była to ostatnia lokalizacja, którą chciał odwiedzać. Nie z powodu starej ekscentrycznej kobiety, która mimo że nie była żadnym szanującym się medium, odprawiała potajemne seanse spirydystyczne, wciskając rodzinom zmarłych kit jakoby ich utraceni byli przy nich obecni i próbowali się z nimi skontaktować. Lecz dlatego, że to właśnie tam szwędało się najwięcej gimbazjalnych pokurczów, których horyzonty poznawcze były tak samo rozległe jak fakt, że Bałtyk jest najczystszy.

-Tomkuuuu...

-Co znowu?

-Ona ma tuziny krucyfiksów, boję się.

-Na co ty? Może mi jeszcze powiesz, że Buddy też się boisz.

-Tego też.

-I tak pójdziesz.

-No dobrze.

-Tylko pamiętaj co przed chwilą ustaliliśmy a wszystko pójdzie gładko.

Po żmudnym dojeździe do miejsca przeznaczenia, zaparkowania oraz oględnego zlustrowania miejsca parkingowego, które okazało się być płatne, w końcu weszli do Sklepu Ezoterycznego Doroty Arciszewskiej, która wdowom i babciom była znana też jako wróżka Angelika. Zawodzki bezpardonowo otworzył drzwi od sklepu. Dzwonek przyjemnie zabrzęczał zwiastując nadejście gości.

-A dzień dobry, dzień dobry. Spodziewałam się pana, panie Tomaszu. Coś mi w lewym uchu dźwięczało więc to musiał być pan.

Dziś gwiazdy są w dobrej kondygnacji, niech pan usiądzie, pewnie chce pan usłyszeć swoją wróżbę. -odpowiedziała kobieta za ladą wychodząc Zawodzkiemu naprzeciw.

-Tak chciałbym przewidzieć kiedy umrę.

-Panie Tomaszu, młody pan jest i zdrowy, i ma pan pozytywną aurę.

-Dobra dobra niech pani da te karty.

-Już daję. -powiedziała starsza pani i po chwili wróciła z talią Tarota oraz czarnym woreczkiem, w którym jak sama powiedziała spoczywały Kryształy Przedwiecznych. Choć sam Zawodzki doskonale pamiętał jak jakiś tydzień temu zaklinała się na wszystkie świętości, że są to klejnoty Anubisa.

-Proszę. Niech pan przełoży.

Zawodzki wziął karty do ręki i począł je tasować, w końcu przestał. Wróżka Angelika powoli zaczęła wykładać po jednej karcie w określonym porządku. W końcu karty utworzyły wróżbę nieprzychylną, a pomarszconą twarz jasnowidzki wykrzywił mimowolny grymas zmieszania i niezadowolenia.

-Odbieram jakieś zakłócenia i brak przekazu czystej energii, niech pan spróbuje przetasować jeszcze raz.

-Dobrze -Zawodzki po raz kolejny dostał karty do ręki i przetasował. -A tak przy okazji. Ma pani szpargały swojego pradziadka.

-Wszystko sprzedałam do antykwariatu.

-I nic się nie ostało?

-Nic a nic.

-A ja pani nie wierzę.

-Nawet gdybym je miała nadal w piwnicy to jest moja własność i mogę z nimi robić co chcę.

-Pewnie, żeby papier bez reszty pokrył się pleśnią.

-Panie Tomku, ja mam bardzo dobry układ żył wodnych. Niech mi pan oczu nie mydli. Moja piwnica nie jest zalewana po ulewie jak pańska.

-Pewnie że nie, ale za to ma pani tam dużo szczurów.

-Albo pan się uspokoi albo żegnam pana. Bo znów zaczyna być pan chamski.

~"Chamstwem jest to, że wciskasz naiwnym ludziom kit, Dorotko."~ wycedził w myślach Tomasz i rozłożywszy się wygodnie w fotelu powiedział:

-Kyoookooo...

Nagle siwy włos wróżki Angeliki zdębiał. Zobaczyła bowiem rzecz szkaradną. Oto przed nią na blacie dębowego stołu stała para glanów. Zaskoczona powoli podniosła wzrok ku górze i tak ujrzała postać potworną o bladej cerze, czarnych jak noc włosach spływających do ramion, krępej lecz wychudzonej sylwetce oraz ziejących otchłanią oczach, których to tylko tęczówki zdawały się świecić złotawym, żywym, żarem nienawiści.

-Czeeeeśśśść... grzesznico...

W ułamku sekundy pewna siebie pani sklepu ezoterycznego zmiękła. Poprzedzone było to donośnym rozdzierającym niebiosa krzykiem słyszanym na całą kamienicę.

-AAAAAAA!!! Belzebub! Diabeł! Precz! Precz! Pater Noster...Pater Noster...

-Słuchaj ty, zakłamana nieudolna stara krowo. Gdzie masz dzienniki swojego pradziada?

-Trzymaj się ode mnie z daleka. Sprzymierzyłeś się z siłami zła! Bądź przeklęty. Tfu!

-Posłuchaj no choć jeden raz swojego rozumu i daj mi te dzienniki.

-Ja nic nie wiem! Nie powiem! Nie!!! Obyście się palili w piekle! -broniła się wrożka, wspierając się plecami o zegar wahadłowy i ściskając w rękach krucyfiksy.

-Posłuchaj no, szarlatanko. Albo zaczniesz mówić prawdę albo twoja dusza znajdzie się w żołądku tego demona i tym sposobem to ty będziesz cierpieć katusze. W i e c z n e.

Dorota popatrzyła na stojącą na stole Kyoko, zaś ta uśmiechnęła się ohydnie, obnażając swoje długie, 3 calowe, szpilkowate zęby. W chwilę potem sklep został zamknięty, a na szybie została wywieszona kartka: "Nie ma mnie do końca sierpnia".

Zawodzki tymczasem z dumną miną niósł sprawdzony pobierznie plik, nieuporządkowanych szpargałów, które to...

jak określiłby sam antykwariusz: Były w stanie "kary godnym".

-Nie przesadziłam?

-Skądże znowu. -odparł Tomasz otwierając bagażnik i wrzucająć tam nieocenione dzieło historyczne.- Widziałaś to jej przerażenie w oczach? Bezcenne.

-Są rzeczy, których kupić nie można.

-Taa...a teraz pojedziemy w parę miejsc i trochę podzwonimy.

Dzień upłynął Tomaszowi na zbieraniu informacji, rozmowach i załatwiniu formalności z ludźmi. Diablik przez większość czasu przyglądał się tym staraniom biernie, czasami z nudów przepłaszając koty lub stukając niecierpliwie w ścianę i rynny budynków. Generalnie, Kjo, starała się nie przeszkadzać.

4.Stasimon

Dni upływały, zaś Zawodzki zagłębiał się w lekturze opowiadań i zapisków pradziada Doroty, które sięgały w głąb czasu dalej niż On sam. Aż w końcu pewien przodek owego pradziada, znalazł wzmiankę o niespotykanej istocie, która czczona była przez słowiańskie zamierzchłe plemię Awarów. Było to wojownicze plemię, którego wzmianki z innych źródeł i wikipedii datuje się na VI wiek naszej ery. Znani byli z łupieżczych wypraw przeciwko Bizancjum. Po przetłumaczeniu tekstu przez Tomasza, z dawnej, zatęchłej łaciny, nieudolnie kaleczonej przez animowanego autora, tekst brzmiał mniej więcej tak:

Anno domini 13.07.1460

Zali dziwnym zdaje się iż lud koczowniczy i barbarzyński co na Bizancjum napadał i grabił, uczynił sobie bożka potężnego, który, według przesłanek od mojego przyjaciela Bombastusa, nie może być ranion ani zwyciężon, inaczej

niż przy pomocy siły wewnętrznej, zesłanej przez Zbawiciela Jedynego, który panuje w Niebiesiech. Kult ten plugawy i

niegodny ludzi rozumnych, grzechem jest niewybaczalnym i śmiertelnym, do którego nikt ni przybliżać, ni służyć

nie może, gdyż inaczej skazan On będzie na zatracenie...

Anno domini 30.08.1471

(...)Doszły mnie słuchy jakoby prawdą było iż, potomkowie ich skrycie żyją po dziś dzień w korycie rzeki zwanej Wartą i nieczyste rytuały skrycie odprawiając szerzą zabobon swój szkaradny. Znam imię Bestii, której to imię czczą tak zapamiętale. Zwie się ono Erylion lecz próżno szukać w tym słowie jakiegokolwiek znaczenia. Postanawiam udać się

do Miasta (Poznania) gdzie synod pod przewodnictwem biskupa Andrzeja z Bnina się zebrał i wybadać czy herezje głoszone przez ten lud uparty nie wywietrzeją z ich głów zamkniętych na światło chwały miłościwie nam panującego Boga Najwyższego."

Anno domini 12.09.1471

Wyznaczon na godne chwały i zaszczytu stanowisko Inkwizytora, przesłuchałem trzech z pojmanych i siłą uprowadzonych

wyznawców. Biskup w swej łasce zesłanej przez Ducha Świętego polecił mi bym kar haniebnych i tortur wszetecznych próbował zaniechać gdyż są to ludzie nadzwyczaj rozmowni i nie tają zgoła niczego do czego się chlubnie dopuścili...

Takoż to rzekł mi jeden z nich na spowiedzi: "Inkwizytorze i kpie skończony, nie pojmiesz iż Erylion co postać dziewicy przybiera musi być trzyman w zamknięciu, z dala od ludzi Boga Jedynego co i nam swym blaskiem przyświeca i daje wolę ku

dobrym czynom. Wielka schizma powstała w naszej małej społeczności. Bracia nasi, skażeni żądzą zemsty za krzywdy

przez was wyrządzone, nie wahają się składać ofiar z siebie by przetrwać jako myśli i wspomnienia w jestestwie

potwora piekielnego, z którym to połączyć się w jedno mają, i tak trwać przez wieki długie..."

Anno domini 14.09.1471

"Wstyd i żałość ściskają mnie w mej duszy gdyż jako człowiek cuda boskie na ziemi zgłębiając, wielu znam ludzi co alchemią się parają i po rady do Awarów chodząc lub pisząc, cenne nauki do poprawy rozumienia naszego miejsca na ziemi

otrzymali. Jednakoż wola Pana Naszego nieuniknioną jest i kara za występki, ich musiała dopaść. Moje zadanie skończone

lecz nim włos na mojej głowie posiwieje modlić się będę za ich dusze po trzykroć częściej niżeli dotychczas, by Pan w swej łąskawości przepuścił ich czyny i zbrodnie, gdyż wiem teraz na pewno iż innego wyjścia nie mieli."

--------------------------------------

[nie czytać:koniec fragmentu]

--------------------------------------

-Ale wtedy ludzie mieli nasrane w głowach. -powiedział diablik wisząc na żyrandolu i paląc papierosa.

-Ile masz jeszcze petów do spalenia? -spytał Zawodzki nie odrywając się od pożółkłego papieru oświetlanego blaskiem lampy biurkowej.

-Nie bój nic. Zostało mi ich już tylko 10.

-Dlaczego tak dokładnie je liczysz, co?

-Jeden papieros, jeden dzień... -odburknęła enigmatycznie Kyoko [Kijoko].

-Cóż, przynajmniej nie wypalasz 3 paczek na jednym posiedzeniu.

-Masz jakiś plan jak załatwić tą bestię?

-Nie bój nic. W razie czego, pomożesz mi.

-Pfff...Jasne, wyczaruję wielką czarną dziurę i będzie po zawodach panie ładny -zaśmiała się ironicznie.

-Nie o to mi chodziło. Wiem, że widzisz w ciemnościach lepiej niż ja. Po prostu czujesz przestrzeń.

Gremlin spojrzał na rozmówcę z zażenowaniem jakoby ten palnął największą gafę na świecie:

-Coś czuję Tomku, że zostaniesz profesorem niczego.

-Łoł, wysoko mnie cenisz. Myślisz, że nadawałbym się na tą jakże ważną i pożyteczną dla naszej oświaty funkcję?

-Taa...wsławiłbyś się jako jedyny profesor używający Argumentum ad debilare.

Nastał 22 lipca 2016r. Każdy samotny wojownik chcący uśmiercić wroga musi wpierw poznać teren, w którym przyjdzie mu się mierzyć z Nim. Tak też Zawodzki postanowił zabrać swój sprzęt do wspinaczki górskiej, latarkę, nóż, kalosze, kapok, ortalionowe spodnie i wybrać się w środku nocy do Poznania a raczej jego podziemnych czeluści. O północy, kiedy nocne niebo nad Poznaniem nabrzmiało od tlących się wątle gwiazd, zszedł do jednej studzienki, dokładnie na Moście Teatralnym

i począł szukać korytarzy, o których opowiedział mu dzień wcześniej Malczewski.

Pierwszym czego doświadczył po zejściu do kanałów był nieopisany odór.

-U kurwa. Ktoś się zjebał i to mocno.

-Mam ci pomóc?!- krzyknęła do niego towarzyszka niedoli.

-Nie! Weź pilnuj czy nikt nie patrzy.

-Aye! Aye! Capitain!

Zawodzki zszedł na samo dno. Jego kalosze zmąciły wodę w ściekach. Sytuacji nie poprawiał fakt, że miejsce to roiło się

od komarów, które poczęły natarczywie kąsać i żądlić intruza, który śmiał tutaj wchodzić.

-Przydałaby się drobna pomoc!

-Niby jaka? -odburknął Diablik zwisając głową w dół studzienki kanalizacyjnej.

-Zrób coś, bo mnie te cholerstwa zeżrą!

Demon zaciągnął się papierosem i przez chwilę pozostawał nieruchomo, przykurczony na suficie. Nagle Kyoko gwałtownie wypuściła powietrze.

Potężny podmuch wiatru i gęstego jak mleko dymu spowił wszelkie meandry kanałów w promieniu paru mil. Zawodzkiego zmiotło nieco na bok ale na szczęście złapał się wystającej rury, przywierając do niej z całą siłą.

*ekhe, ekhe, ekhe* -Co ty robisz kurna? Chcesz mnie zabić?!

- Niekoniecznie.

Tomek zpalił latarkę i skierował strumień światła w nieprzenikniąną mglistą część korytarza.

-Chuja widzę!

-Co!?

-Gówno widzę! Za dużo dymu narobiłaś. *ekhe ekhe ekhe* jak ty mieścisz taką ilość dymu w swoich małych płucach?

-Lata doświadczenia i praktyk. -odparła lapidarnie.

-Nie wątpię. *ekhe ekhe ekhe, Tfu!*

-Widzisz cokolwiek? - spytała schodząc i stając koło niego.

-Nie bardzo.

Kyoko nie trzeba było dwa razy powtarzać. Machnęła od niechcenia ręką, zaś przepastny i gęsty dym jął gwałtownie wylatywać

ze wszystkich studzienek kanalizacyjnych otulając mgłą tym razem nie czeluście kanałów a kamienice na powierzchni. W chwilę póżniej można było usłyszeć donośny krzyk niektórych pobudzonych do życia mieszkańców w stylu:

-O kura, ale jebie!

-Chamstwo w państwie!

-Ja! Ale dymi!

A potem jakiś ambaras gdy stara dachówka uderzyła o czyiś samochód na co ten wydał swój jazgoczący pisk. Parę chwil później dzwoniło już z tuzin pojazdów dwuśladowych, których alarmy były zbyt czułe.

W oknach zostały zapalone światła, zaś starsze panie należące do ugrupowania moherowych beretów poczęły zgodnym fałszującym chorałem gregoriańskim dopełniać swą kakofonią dzieło zniszczenia i ogólnego zamętu.

-Ups. -odparła Kyo Zawodzkiemu. Zaś ten w milczeniu złapał prawą ręką za jej wystającą sponad kanału głowę i ściągnął w dół. -I-dzie-my.

Przez jakiś czas oboje szli w milczeniu podziwiając masę karaluchów, pajęczaków, szczurów i jaszczurek, które nie przetrwały zabójczego wyziewu mglistego dymu. Światło latarki ujawniło iż niektóre z tych pokracznych i powykręcanych gatunków były jeszcze do niedawna zadbane póki znudzone i rozkapryszone dzieci nie zrezygnowały z nich.

-Brawo Kyoko teraz to jeszcze PETA się obrazi i będziemy w kryminale!

-Króliczek...

-Nie prosiłem cię o taką pomoc!

-Kaczuszka...

-Mówiłem zanim weszliśmy do tego bajora pełnego gówna: "Nie rób nic radykalnego"!

-Zajączek...

Zawodzki nie wytrzymał i pacnął latarką towarzyszkę przez łeb.

-Czy ty w ogóle słuchasz co ja mówię?!

-Nie. -odpowiedziała spoglądając na niego znurzonym wzrokiem.

Nastała kolejna faza milczenia, którą to umilał dźwięk rozdeptywanych odwłoków wszelkiej maści robactwa. A robactwa było dużo. Ich ilość możnaby porównać z ilością rdzawych liści jakie znajduje się jesienną porą w parku kiedy nikt od dłuższego czasu nie sprzątał.

-O! Świnka morska.

-Przestań z tą nekrofilią! Wiem, że demony japońskie mają nasrane we łbie ale ty mogłabyś się już trochę hamować.

-Doooobra...- odparło Emo połykając w całości wyliniałe truchło.

-Musiałaś to zrobić? Nie było innego wyjścia?

-No co? To jest smaczne.

-*Face palm*- Dobra idziemy.

W końcu po niemalże godzinnym marszu krętymi korytarzami oboje doszli do rozwidlenia tuneli. Zawodzki wyciągnął mapę i zaczął analizować swoje położenie. Mamrotał pod nosem z coraz większym zniecierpliwieniem obserwując mapę kanałów, które nijak nie pokrywały się z głównymi ulicami czy innymi obiektami architektonicznymi.

-Idziemy w prawo... -postanowił po chwili- Poczekaj! Co to jest? -mówiąc to Zawodzki wskazał na sklepienie na którym to

nie caglane a kamienne struktury układały się w okrąg jednak uwagę przykuwała wyryta na jednym z kamieni pieczęć.

Przedstawiała Miecz i skrzyżowane u jego sztychu klucze.

-Masz pojęcie co to jest?

-Najmniejszego Tomku.

-Yhm...Wywal mi ten kamień w suficie. Chcę zobaczyć co jest na powierzchni.

-To kup skaner!

-Nie będziesz mi się tu szarogęsić. Wywalaj mówię.

-Wolałabym Nie. Tam jest za dużo...

-Czego...?! Hę...

Kyoko milczała i gapiła się w ścianę.

-Na mocy Naszego paktu rozkazuję ci demonie! Zrób w tym miejscu dziurę!

Gromki rozkaz poprzedzony był przeraźliwym skowytem Towarzyszki. Jeżeli ktokolwiek oprócz tych dwóch by tam się jeszcze znajdował to mógłby zobaczyć jak w świetle latarki na wątłej, lewej ręce Diablika pojawia się czarna, jątrząca się rana.

-Przestań!!! - wydyszała- To boli!!!

-Zrób to, to przestanie. -odparł niewzruszony Tomek- Gdyby nie ten pakt to byś mnie wystawiła a ja na to nie pozwolę.

W końcu Demon posłusznie wzniosł lewą rękę nad siebie i wycharczał jedynie dwa słowa:

-Odsuń się...

W Katedrze pod wezwaniem św. Piotra i Pawła w Poznaniu panowała nieprzejednanie cicha atmosfera. W Złotej Sali gdzie spoczywali pierwsi Piastowie jakich nasza Rzeczpospolita Nosiła, prócz pozłacanych ołtarzy i malowideł naściennych, To kamienna mozajka na planie okręgu, budziła największe uznanie. Mieściła ona w sobie nie tylko geometryczne wzory, cierpliwie wyklepane podobizny dwunastu apostołów i świętych lecz także liczby oraz słowa modlitwy spisane w kaleczonej

przez wieki łacinie.

Nagle kamienna posadzka zadrżała. Rozległo się natrętne i uporczywe dudnienie. Z pomiędzy cierpliwie złożonych kamieni,

zaczęła wyskakiwać, kruszyć i odbryskiwać zaprawa murarska. Aż w końcu, odciętą od dostępu zwiedzjących mozaikę wyrwała

potężna eksplozja niwecząca wszelki kunszt artystyczny jak został w nią włożony.

Z ziejącej i szerokiej na pół metra dziury wychynęła najpierw prawa a potem lewa ręka Zawodzkiego.

-Kyo....!

-*ekhe* Co znowu!

-Możesz palnąć mnie w łeb właśnie wbiliśmy się do Katedry.

-Mówiłam, nie rób tego.

-Trzeba było mówić że to Katedra do cholery!

-Skąd miałam wiedzieć, że to Katedra!

-Przecież umiesz widzieć przez ściany.

-Nie. Nie umiem i niech to dotrze do twojego tępego łba! Widziałam tylko...

-Co?!

-Nieważne...

-No wyduś to wreszcie z siebie!

-Chuja w dupie widziałam! Nic nie widziałam! Nie naciskaj mnie!

Tomek zszedł na dół i zaświecił Diablikowi w oczy.

-Ty! Ty krwawicz?

-Co ty nie powiesz Sherlocku...słabo mi...

-HEj! Hej! Hej! Nie odpływaj mi tutaj. Powiedz mi co mam robić.

-łataśi-ni cio atae masss [tłumaczenie:"give me blood"]-wysyczała ledwo przytomna i usunęła się prosto do ścieków.

W chwilę później odzyskała przytomność ale znajdowala się już na świeżym powietrzu. W ustach zaś tkwiła niewielka gumowata rurka, połączona z dość pokaźnych rozmiarów woreczkiem, na którym to zaciskały się palce Zawodzkiego.

-Pij to! Do cholery!

Woreczek szybko skurczył się. Diablik ssał zachłannie życiodajną ciecz.

-Daj mi kolejną...

-Nie mam więcej.

-Jesteś beznadziejny!

-Wiem. I przepraszam.

-...Maaasz może szluga?

Zawodzki wyjął pokaźnych rozmiarów ręcznie zrobionego skręta.

-Kupiłem od Marka po promocji, wiesz; tego ćpuna z mosińskiego baru.

Kyoko wyrwała zachłannymi rękoma "fajkę" i zaciągnęła się z całych sił. Po trzech sakundach z papierosa pozostał tylko

pył, który bezwiednie opadł, na pokryty rozdeptanymi gumami do żucia, chodnik. Znajdowali się bowiem na Ostrowie Tumskim.

-Tomek...?

-Taaak?

-Nie karz mi już nigdy więcej wysadzać żadnej katedry.

-Nie zrobię już tego, przysięgam na grób mego dziadka.

-Już tak nie przysięgaj, po prostu nie karz mi tego już więcej robić.

-Nie będę. Słowo honoru.

-Dzięki.

-No dobra a teraz zbierajmy się zanim jakiś biskup nas prześwięci.

To mówiąc, wziął Ją na ramiona, przełożył przez bark i zaczął nieść tak jak zwinięty perski dywan.

-Mogłeś mnie nieść na rękach...

-W twoich snach diablico.

-Barbarzyńca.

-Emo.

Na niebie już zdążyło pojaśnieć. Było około czwartej nad ranem. Tak to, upłynął pierwszy dzień rekonesansu ścieków cudownego miasta Poznania.

5.Komos

Dni upływały. Zawodzki obeznawał się z tunelami coraz dokładniej. Od rana do późnej wieczorowej nocy ślęczał i modyfikował swój pancerz. Z opowieści Malczewskiego

uznał iż najlepiej będzie pójść w kierunku zbroi mieszanej. Hybrydy pomiędzy zbroją plecioną a płytową. Toteż przenicował na napierśniku druty na które to cierpliwie i mozolnie nawlekał małe trapecowate blaszki tak iż nachodziły na siebie jedna na drugą. Podłużny Hełm wyścielił gumowatą lecz wytrzymałą pianką by amortyzowała ewentualne ciosy w głowę. Dospawał na wysokości szyji około pułtóra centymetrową blachę która wygięta sotała w strzalisty strzałkowaty kształt aby pazury bestii z którą przyjdzie mu się mierzyć, ześlizgiwały się i omijały gardło. Dołożył na Naramienniki dodatkową grubość pancerza każdą ważącą po ok. 10 kg. Nagolenniki pokryte zostały dodatkowo warstwą nieprzemakalnej gumy, która po zastygnięciu utworzyła coś w rodzaju kaloszy. Potężna, metalowa replika pasa knechta została wzbogacona o

4 cztery, pół-centymetrowe płyty, mające za zadanie chronić dodatkowo uda. Dodatkowo przy pomocy znajomości magicznych inkantacji, Diablika, każdy centymetr rynsztynku został pokryty misternie wybitymi znakami, inskrypcjami i symbolami mające dodatkowo wprzynieść ochronę w walce z nieznanym zagrożeniem, które mogło znać arkana magii, znacznie potężniejszej niż runy Celtów.

Zawodzki ćwiczył w zbroi codziennie po 4 godziny by przyzwyczaić się do ciężaru jaki miał udźwignąć oraz do ograniczeń jakie z sobą niosło chodzenie w tym ubiorze po ściekach. Zrezygnował z metalowych rękawic na rzecz skórzanych, w których to ćwiczył po 2 godziny dziennie, władanie ciężkim lecz krótkim mieczem, przystosowanym bardziej do skłuwania niżeli do cięcia. Dodatkowo postanowił się wyposarzyć w mały i poręczny toporek oraz tymczasowo pożyczonego od innego kolekcjonera broni palnej

pistolet Desert Eagle, który swoją siłą rażenia rozsadzał na strzępy arbuz każdej wielkości. JAkby jeszcze tego było mało jakimś cudem Toaszowi udało się sprowadzić używany i nadsputy egzoszkielet wykorzystywany przez armię amerykańską mający za zadanie odciążać i zmniejszać przeciążenie żołnierza podczas wielogodzinnego marszu.

Był w prawdzie zepsuty ale parę szybkich zabiegów lutownicą zdziałało cuda. Oczywiście nie obyło się bez siniaków, rozcięć na skórze i niezliczonych klątw żucanych pod różnymi adresami. Zawodzki kupił także tymczasowo lokal, który prowadzony przez cygana niemieckiego pochodzenia nie zawierał żadnych mebli, okien i innych jakże mało ważnych i zbytecznych rzeczy. Na dobrą sprawę Tomek otrzymał piwnicę, z której to mógł wychodzić bezpośrednio na ulicę Rossevellta zdala od wścibskiego wzroku gapiów.

Tam też przeniósł swoją zbroję.

Aż wreszcie przyszedł 28 lipca 2016 roku. Kiedy to Tomaszowi udało się odkryć szczelinę w kanałach spadającą setki metrów w nieprzniknioną otchłań zapomnienia. Spóścił

się na niej przy pomocy sprzętu traperskiego w dół i dotarł dokładnie tam gdzie Malczewski opisał swój pobyt. Nie czekając ani chwili dłużej wpadł rozradowany do swojego wynajmowanego pokoju i porwał w objęcia Diablika.

-Tomek *kheeee* Tomek....ja się duszę....Paaaanie...Panie puść Pan.

-HA ha ha! Ha ha ha! Znalzałem! Znalazłem gniazdo tej suki!!! -śmiał się i płakał rozradowany jak dziecko, które przeżywało najlepszą zabawę w swoim życiu.

-Co się stało? -wydyszała Kyoko

-Znalazłem gniazdo tej bestii co chce pożreć Malczewskiego!

-Cieszę się...*ekhe* puszczaj.

Zawodzki puścił swoją Towarzyszkę niedoli i postawił ją energicznie na betonowej possadzce.

-Słuchaj no chochliku. Mam dla ciebie bojowe zadanie. Ponieważ wiem, że skarżysz się na swą niemoc i generalnie nie jesteś tak silna jak parę wieków temu

będziesz czuwać w kanałach dokładnie pod szpitalem. Taka jest moja wola i rozkaz.

-Tak jest Panie. -odparł Diablik ze znużeniem w głosie paląc kolejnego papierosa ze swojej prywatnej paczki. Tomek zatrzymał się w pół słowa i przyjżał się twarzy demona. Przeczuwał że coś się święci ale nie wiedział co. - Kyo...dobrze się czujesz.

-Wspaniale. Jak zwykle. -odparła lapidarnie z mętnym spojrzeniem utkwionym w oczach Tomka. Nie była to ekscytacja ani zapatrzenie małej siksy w swego idola lecz

zmęczenie, zażenowanie i zniesmaczenie lecz Zawodzki to zlekceważył, ciągnąc dalej swój monolog:

- Posłuchaj wyczytałem z zapisków, że ta kreatura atakuje późno w nocy więc na pewno uderzy w przedziałach od 24-tej do 5-tej. W tych przedziałach słońce jest poza horyzontem w dniu 31 lipca tego roku. Ale poza tymi ramami jeżeli Malczewskiemu się nic niestanie Twoja przepowiednia się nie sprawdzi i klątwa nie dojdzie do skutu.

-Mylisz pojęcia. Za dużo nad tym rozmyślałeś.

-Milcz Demonie!!! -warknął na nią Zawodzki i palną ją otwarta ręką w twarz, tak iż poleciała na ścianę. Nie robiła jednak sobie nic z tego. Jedynie otrzepała swoją skórzaną kurtkę z tynku i słuchała w milczeniu dalej. Leżąc bezwiednie niczym manekin.

-Poświęciłem dużo czasu na przemyślenie każdej sytuacji i spodziewam się, że dasz z siebie 100% normy! Nie 200% procent normy. To plugastwo nie może wyjść na powierzchnię a nawet jak wyjdzie to musimy je na powierchni tak długo przetrzymać aż Sam Bóg blaskiem słońca nie spali tej istoty na popiół.

-Mówisz jak nawiedzony.

-Kwestionujesz moje osiągnięcia na polu nauki?!

-Pseudonauki.-poprawił go Diablik zaciągając się papierosowym dymem.

-Nie muszę słuchać twoich przemyśleń, manipulańcie! Zrobisz co karzę bo nie masz wyjścia a teraz słuchaj.-to powiedziawszy mapę miasta i nałożył na nią prześwitującą kartkę z rociągającymi się kanałami ściekowymi - Będziesz czekać w strefie A, to jest pod szpitalem w kanałach. JA się spuszczę w dół tej dziury w strefie B.

Jeżeli będę musiał się wycofać wtedy smieniamy pozycję. Ty przychodzisz do mnie do strefy B gdzie będę walczył z potworem. Ty masz za zadanie jedynie komunikować się przez tą oto mikrofalówkę i nie zadawać pytań.

-Tomku...

-Co!!!?

-Nie podobasz mi się. Ty już nie ratujesz swojego przyjaciela. Ty się chcesz mścić za coś.

-Co ty możesz o mnie wiedzieć. Znamy się dopiero 2 miesiące a ja cię rozgryzłem w 5 minut.

-Jak uważasz. Pamiętaj tylko, że jeżeli cię zrani dotkliwie ociekaj na trefę A. Kieruj się tam także jeżeli nie będę się zgłaszać.

-Dobrze. Mądrze pomyślane gremlinie. Będziesz mi się meldować co 5 minut.

-Tak jest, Maestro.

Narada wojenna zakończyła się, a Zawodzki ciepnął się w kąt i zasnął podkurczony na zimnej posadzce otulony jedynie trzema kocami, coś marudząc.

6.Exodus 31 lipca 2016r. godz. 23:56

-Jesteś gotowa Kjo?

-Szeregowa Kyo melduje się na rozkaz.

-Szeregowy ustawi się w strefie A i czeka na mój powrót.

-Mam zaśpiewać?

-Udzielam zgody Szeregowemu.

-I. Am. Iron. Man. Sru tu tu tu tu..."

-No no szeregowy tylko bez przesady. Włąśnie wychodzę z lokalu i nakładam hełm.

-Przyjęłam. A tak przy okacji. Jak ty rozwiącałeś problem ze słuchawkami?

-Pomyślałem o tym nim ty się jeszcze narodziłaś. Słuchawki i mikrofon są wbudowane w hełm.

-Aha...Powodzenia Pattonie...

Tomasz zawodzki ociężałym krokiem zszedł do kanałów. Wybrał korytarz największy i najszerszy aby łatwiej mu było podróżować. Po szybkim 15 minutowym marszu doszedł

do wyrwy w kanale. Dokładnie tam czekał na niego cały sprzęt do wspinaczki alpejskiej. Lina kilka mocno przytwierdzonych do ścian metalowych gwożdzi z uchami igielnymi, zakotwiczonych tak by umiejętnie rozłożyć dodatkowy ciężar zbroi. Nie czekając za wiele, Zawodzki podpiął się do zestawu lin, ugiął nogi i po mału zaczął się spuszczać w dół nieprzyjaznego i niebezpiecznego miejsca.

Zapalił odruchowo latarkę i przyspieszył nieco spuszczanie się w dół. Dotarcie do zalanego ciemnego pomieszczenia

zajęło mu z 2 minuty. Z łomotem wylądował w wodzie rabiąc przy tym dużo hałasu.

-PUK! PUK! Erylionie!!! Przyszedł twój Inkwizytor!!!

Energicznym ruchem wyszedł schodami na górę włączając przy okazji egzoszkielet, który nieco odciążył jego nogi. Tomek ze zdwojoną siłą wskoczył do komnaty opisywanej przez Kajetana i zamarł. Erylion czekał na niego w zielonym blasku jażących się tajemniczych inskrypcji w zapomnianym prastarym dialekcie. Bestia zrócona była twarzą do niego zaś jej barwa zmieniła się z świetlisto białej na purpurową.

-Przychodzę to w Imieniu mojego przyjaciela oraz Boga. Twoje dni są policzone maszkaro! Nie zabierzesz mi Już niczego ani nikogo w życiu!!! Choć no tutaj!

MAKE! MY! DAY !!!

*odgłosy walki i brzęczącego orężą, ryczenie i harczenie, chaos*

"Teraz dopiero w obliczu zagrożenia stoją dwie siły.

Rycerz i Smok. Rycerz kłuje poczwarę lecz Gad wytrąca mu oręż.

Rycerz siecze go toporem lecz Gad twardą skórę mając, razów nie odczuwa.

Rycerz wbija topór w głowę lecz Gad zgładzony nie zostaje.

Rycerz używa pistoletu, co pociskami swymi skały mogłyby rozsadzać,

lecz Gad nie pada od razów i ze zdwojoną siłą atakuje Rycerza.

Rycerz w końcu rzucony zostaje o filar, a wszystkie kości w jego krzyżu trzeszczą.

Rycerz razi Bestię prądem, lecz ta wyrywa i roztrzaskuje mu misterne dzieło ludzkie.

Rycerz naciera na bestię. Lecz ta rozrywa mu z łatwością pancerz i rani go śmiertelnie.

Rycerz w akcie desperacji dobywa szabli lecz i ta złamana zostaje.

Rycerz się wycofuje, uchodzi pół-żywy lecz bestia go nie goni. Jeno ryczy przeraźliwie

a dzielne serce Rycerza mięknie i kruszy się jak sopel lodu co spadł na betonową posadzkę."

-Diabliku!!! Pomóż!!! Sam nie dam rady!!!

*cisza, pzzzzzt*

-Kyoko rozkazuję ci!!!

*cisza, pzzzzzt*

-Kurwa, odbierz!!!

*cisza, pzzzzzt*

-Co robić?

*cisza, pzzzzzt*

-Ok. Strefa A tam musi być. Odwrót.

*cisza, pzzzzzt*

Wybiła godzina 4:53. Zawodzki dotarł do strefy A. Miał rozszarpane ramię i zmiażdźony obojczyk. Ranę kłótą na lewym udzie i wykręcony nadgartek lewej ręki.

Większość niepotrzebnego pancerza pozbył się po drodze. Miał już tylko na sobie gumowaty przylegający do skóry, wełniany sweter, egzoszkielet z nagolennikami i toporek.

-Kyo! Co ty robisz do cholery!? Miałaś przyjść i mnie wesprzeć? To był rozkaz!!!

-Zamknij swą plugawą mordę knechcie!!!-warknął na niego diablik i obrócił się na pięcie -Został mi ostatni papieros. Kiedy się wypali przestanę istnieć. O czekaj!

*odgłosą zaciągnięcia się*

-Zostało pół papierosa.

-Co? Co ty knujesz Kyoko? Jesteśmy przyjaciółmi He... he! Pomagałaś mi we wszystkim, co nie!?

-Tak. Pomagałam. Ale nie chce mi się już udawać Tomku. To nie Erylion miał zjeść duszę twojego przyjaciela...Tylko ja.

-Co?

-Widzisz skarbie świat jest tak użądzony że jeżeli Demon długo nie wchłonie określonej liczby duszy, przestanie istnieć. To zależne od naszego metabolizmu. Myśl o tym jak o śmierci głodowej. Im bardziej wytrzymały demon tym dłużej zajmuje im agonia, więc pomyślałam sobie...czemu by cię nie nakręcić...

-Zmanipulowałaś mną! Okłamałaś mnie? Zdrajca!!! In nobile patris!!!

-Myślisz, że służenie tobie ty marna podżędna małpo sprawia mi przyjemność?! Prawie tysiąc lat upłynęło odkąd nie zjadłam ani jednej ludzkiej duszy. Wiesz co się stanie jak dzisiejszej nocy nic nie zjem? Stanę się wodą w kałuży albo wiatrem w kominie, MYŚLISZ ŻE TO MI ODPOWIADA?!

-Zdrajca!!! -Warknął Tomasz i ciął toporkiem z góry do dołu. Diablik zasłonił się lewą ręką. Odłgos rozrwyanego nagarstka i jęku poszkodowanej odbił się echem po najdawniejszych katakumbach szarego miasta. Lewa ręka demona z jątrzącym się czarnym znamieniem poleciała w kąt i rozsypała się w proch. Pakt został zerwany.

*odgłosy kaszlu i sardonicznego śmiechu kobiety*

-Papatki, głupcze! -wykrztusiła jękliwie i drwiąco Kyo, (czyt.: Kjo) po czym zamieniła się w czarną masę nieprzeniknionej ciemności i uleciała wprost przez szczelinę w włazie.

Nim Zawodzki zdąrzył się opamiętać pojął w lot co trzeba robić.

-Tak łatwo się nie poddam, Pipo.

Wyszarpnął z ukrytej kabury, mały, niewielkich rozmiarów pistolet. Chwycił go w zęby, przeładował i począł szarpliwymi ruchami wspinać się po drabinie studzienki.

Wywarzając kratownicę, dojrzał kontem oka, jak czarna chmura wlewa się przez uchylone okno na piętro szpitalne gdzie leżał sobie Kajetan.

-Nie!!! -Zawodzki wpadł w szał. Wyskoczył z kanału i kuśtykając natarł na zaknięte już automatyczne schody. Odbił się od nich lecz poderwał się na równe nogi.

Ponownie wyszarpnął z za pasa toporek. Odwrócił go szpikulcem do przodu i uderzył w szkło, które rozsypało się w drobny mak.

Wpadł do środka i potrącił sekretarkę lecz nie była to już ta gruby puplet a całkiem młoda i urodziwa blondynka, która z przeraźlwymy piskiem osunęła się na ziemię mdlejąc. Zawodzki wstał powtornie i dopadł schodów. Ją wskakiwać po dwa stopnie byle szybciej dostać się do drzwi B 145. W końcu wywarzył je kopniakiem a zbudzeni pacjenci poderwali się na równe nogi. Wszyscy z wyjątkiem Kajetana Malczewskiego.

Tomek dopadł jego jego łóżka i jął ostrożnie trącać go palcem w policzek.

-Kaju! Kaju kurwa! Zbudź się! Malczewski!? Mal-czewski...?

-Cześć Tomek...-odparł ochrypłym głosem Malczewski- Która godzina?

-Kaju ty żyjesz?

-No raczej...Tomek? To krew?

Udzia

Zawodzki skamieniał. Lecz nim zdążył coś zrobić usłyszał tylko odgłos przeładowanej broni i rozkazujący głos.

-Stój! Policja!

-Gleba! Gleba! Mówię! Gleba kurwa!!!

7. Epilog

Tomasz Zawodzki został umieszczony w izolatce. Jego powierchwne oględziny wykazały objawy schizofremi, znerwicowania i halucynacji. Udzielona mu została pomoc medyczna

a kości nastawione. Od incydentu w szpitalu Tomek przesiadywał bez przerwy w izolatce. Nie chciał rozmwaiwać z ludźmi i był opryskliwy w stosunku do służby szpitalnej.

Odmawiał wizyt z terapeutą i musiał być ciągnięty siłą by policjanci mogli wyciągnąć od niego ze znanie. Nie powiedział im z zgoła nic konkretnego.

-Kto rozaszarpał i zpalił 4 miesięczne dziecko które znaleziono przy Malczewskim?

-Nie wiem.

-Wiemy że to nie pan. Chciał pan kogoś uratować? Kogo?

-Kajetana Malczewskiego.

-Groziło mu coś?

-Tak.

-Kto?

-Nie wiem?

-To za mało panie Zawodzki. Nie ma pan alibi na tą noc a stan w jakim pana znaleziono świaczy przeciwko panu.

-To kłamstwo. Chcecie mnie wrobić.

-Nie panie Zawodzki. Chcemy panu pomóc.

-Akurat!

-Niech pan to podpisze. To dokument na którym zrzeka się pan z posiadania wszelkiej broni koelkcjonerskiej i palnej.

-Nie podpisze się.

-Trudno. Prokurator dobierze się panu do dupy. Naprawdę chce pan tego?

-Pierdol się.

Przesłuchania nic nie dały aż w końcu gliny odpuściły pozostawiając Tomasza samemu sobie w czterech ścianach aż jego stan psychiczny się po lepszy. I wtedy pewnej księżycowej nocy kiedy światło w izolatce zostało zgaszone a światło miesiąca (inaczej: Księżyca) wlało się do konaty nieszczęśnika, ktoś go odwiedził.

-Dzień doberek! -ozwał się smutny żeński głos.

-Idź precz szatanie...nie mam z tobą nic do omówienia.

-Chciałam pochwalić się swoją nową ręką. Wygląda jak nowa. Spójrz.

-Kto ci dał prawo do odbierania niewinnych istnień.

-To ty postawiłeś mnie w takiej sytuacji. Zapomniałeś.

-Nie...to ty...-tu Tomek spojrzał w stronę mówiącej i serce mu zamarło. Ujrzał bowiem istotę okropną i odrażającą ktora w nijaki sposób nie może zotać tutaj opisana.

-Tak wyglądam kiedy ludzie mnie nie widzą zaś tak...kiedy ty mnie widzisz?

Tomek spojrzał na nie metrową lecz już półtora metrową smukłą kobietę której to blade azjatyckie rysy twarzy mieszały się krzykliwym czarnym makijarzem. Unniór jej niewiele się zmienił. Wcąż nosiła glany, skórzaną kurtkę i spodnie. Wciąż jej usta i paznokcie były zabarwione na ten sam czarny kolor. Poza goblinimi bladymi uszami

niewiele ją odróżniało od "Dziewczyny z Tatuażem".

-Po co tu przybyłaś? Hmm? Żeby mnie poniżyć i pośmiać się ze mnie? Odebrałaś mi wszystko! Wszystko!!!

-To ty wiecznie mnie słuchałeś! Myślisz że łątwo mi było Samej podjąć taką decyzję?!

-Nie zwidziesz mnie kolejny raz diable...In nomine patris at fili et...

W tym momencie coś pękło w psychice Kyoko (czyt: kijoko) Zerwała się na równe nogi, chwyciła swą ofiarę lewą ręką i przycinęła do ściany. Następnie wzniosła otwartę prawą dłoń z zamiarem wymierzenia mu kary ostatecznej.

***

Odgłosy siarczystych plaskaczy rozbrzmialy na korytarzu psychiatryka.

*miarowe odgłosy uderzeń otwartą dłonią w policzek w rytm wypowiadanych słów [czyt: dać komuś z liścia/czyt. plaskacz]*

-Przestań! Się! MAzgaić! Ty! Nadęta! Egoistyczna! Szowinistyczna! Świnio!

-To boli!!! Nie bij mnie!

-Chuj mnie obchodzi twoje biadolenie!!! -darła się Kyoko wymierzając coraz bardziej dotkliwe razy

-Błagam!!! Przestań!!! Już, już....spokojnie...

-Tylko mi nie próbuj wmawiać: "spooookojnie"!

Zawodzki już wystarczajaco otrzeżwiał z marazmu i apatii jakie nagormadziły mu się przez ostatnie dni a może nawet tygodnie.

-Stój...!

Diablik przestał:

-I zapamiętaj To, Ty głupia łysa pało! Wszystko co robiłam, robiłam w interesie dobra nas obu!

-Jak to?

-Pamiętasz jak zawierając pakt zabroniłeś mi krzywdzić kogokolwiek?

-Tak.

-Rozumiesz? Nie miałam wyboru. Ty mi nie dałeś wyboru.

-Ale...

-Czarnoksiężnik zawierający pakt z demonem powinien być nieco bardziej odpowiedzialny, chłopie!!!

-Kiko...? *odłgosy mazgajenia się, chlip chlip*

-Taa.....? *z nutą zmęczenia w głosie*

-Czemu ty na mnie krzyczysz?!

-Kurwa Tomek...czym oni cię napoili?

-Nieeeee wiem.

-Jezus Maria, głupiego jasia ci strzelili! Poczekaj.

W tym momencie palce Jej lewej dłoni zamieniły się długie i przeraźliwe czarne szpony. Tomek już się nie szarpał, było mu wszystko jedno.

*odgłos zorzdzieranego materiału*

-No pewnie, że ci w żyłę dali. Ho ho, chłopie To będziesz miał teraz jazdę. -zaśmiała się skrzekliwie a śmiech jej był szczery.

-O patrz...krókwa...

-Ej, ej Tomek! Tomek! Nie odpływaj mi tutaj! Tomek?!

-Wszyćko mi się kręci w głowie...mojej głowie...

-Poczekaj no sprawdzę ile ci tego dali? - to mówiąc ukłuła go w palec i zassała łapczywie posoką.

-Paluszek opusze...k- majaczył Zawodzki

-No pięknie...kompetencja polskich pielęgniarek powszechna i szanowana...

-Co mi będzie.

-Nic, zjem cię.

-A będzie mi ciepło.

-Nie! Zimno.

-To dobrze, bo lubię zimne piersi...

-Co takiego?

-Pipierosy...

-Chcesz szluga?

-Yhm...

W chwilę potem dym papierosowy wychodził przez rozszczelnione małe okno celi gdzie architekt zapomniał umieścić klamek.

-Tomku...

-Tja?

-Trzeźwiejesz?

-Powoli...

-Dobra a teraz posłuchaj no megalomanie. Policja nic na Ciebie nie ma...

-To wiem!

*plask*

-Daj mi skończyć do cholery!

-Słucham.

-Prokurator, który prowadzi śledztwo przeciwko tobie jest twoim wujem. Sędzia dalekim znajomym twojej matki a komendat policji...

-Kompletnym dupkiem?

-Kompletnym d u p k i e m. -potwierdziła Kyoko

-Masz też z jakiś tuzin pocztówek nawet od tego kowala od którego zamawiałeś dodatkową grubość blachy.

-Naprawdę?

-Taa...naprawdę.

-Kyoko.

-Hmm?

-Hajtną bym się z tobą.

-HA ha ha! Chcesz się żenić z ponad 1000 letnią staruchą. Wy-klu-czo-ne!

-Mówię serio.

-Eeeeh...Zawodzki.

-Co?

-Z doświadczenia powiem ci tak. Służyłam już wielu ludziom. Wielkim i małym duchem lecz nie moglam zaspokoić ich cielesnych uciech. Ludzie przeze mnie dziwaczeli aż w końcu poełniali samobójstwo. Nie wytrzymywali bez normalnej ludzkiej kobiety. Rozumiesz?

-Chyba...

*odłos spadających łez na miękki materiał*

-Dlatego....proszę cię Tomku...zapomnij o mnie. Tak będzie najlepiej.

-Nie chcę.

-To jest rozkaz kpie!

-Zmuś mnie...

-Nie utrudniaj mi tego chłopie. Przez trzy dni rozważałam co konkretnie mam ci powiedzieć.

-Yhm...

-I to jest jedyne wyjście.

-Yhm...

Kobieta zmieniła temat:

-Za dwa dni cię wypuszczą a twoi starzy się trochę tobą zajmą. I pamiętaj by przeprosić Kajetana za problem. Od dwóch tygodni jest zesrny i dzwoni po wszelkich

klinikach psychiatrycznych pytając co z tobą.

-Kyo...

-Co?!

-Kocham cię wiesz? Jesteś najlepsza.

-Wiem. -odparła spokojnie i wyciągnęła z kieszeni świstek zmiętolonej kartki- Przeczytaj, uśmiejesz się.

To mówiąc i nie przedłużając przeniknęła przez drzwi izolatki i Zawodzki stracił ją z oczu. Po chwili podczołgał się do zmiętolonej kartki i ostrożnie rozłożył zawiniątko. Był to wycinek z gazety poznańskiej datowanej na 16 lipca 2016r. Tytuł nagłówka głosił. "Recepcjonistka szpitala im. Józefa Strusia w Poznaniu zwolniona. Ordynator Milczy."

Tomek zaczął się rechotać.

-Miała rację! He he he! Miała rację...

***

Późniejsze wydarzenia potoczyły się powoli lecz pomyślnie nie tylko dla Tomka ale i jego rodziny. Oczywiście nie obyło się od gróźb złożeczących i oznajmiających iż "rodzicielka się go wyrzeka","ojciec jest zhańbiony" no i "jakże on mógł tak napadać na szpital". Niektórych czynów jednak nie można odczynić, nawet najdwaniejszą i prastarą magią. To też zadłużony i usankcjonowany Tomek zmuszony był sprzedać swoje mieszkanie w Mosinie i przenieść się na obrzeża Poznania. Miesiąc po wyjściu poznał jakąś dziewczynę i chyba na nowo układa się w jego życiu. Nie wiem jednak gdzie podziewa się jego dawna towarzyszka niedoli, która poświęciła się dla Niego niemożebnie, wiele niedogodniści i przykrości znosząc. Oby bogowie łaskawym okiem wejrzeli na Jej czyny chwalebne, a może któregoś dnia los I tego demona się odmieni. JA tymczasem kończę to dzieło żmudne i zamykam rozdział tej nowoczesnej epoki, w której przyszło mi dziś żyć. A niechaj niedowiarki wiedzą iż zdarzenia te miały miejsce, a postacie są nie mniej prawdziwe niż oni sami.

~alchemik, Bombastus :)

The End

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Genialne. Pomijając oczywiste - nie jest to straszna historia - jest to najzajebistsze opowiadanie jakie czytałem na tej stronie. I jedno z lepszych i bardziej wciągających opowiadań jakie zdarzyło mi się w ogóle czytać. Na jego podstawie mogłaby powstać świetna książka. Przyznam że postać Kyoko szczególnie przypadła mi do gustu.
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje