Historia

Obraz w Kwaterze

nieprawicz 0 6 lat temu 770 odsłon Czas czytania: ~15 minut

Jeżeli pośród Knieji przepomnianych pól zapadłej wsi zechciałbyś bieżyć kamienną, rozklekotaną drogą pamiętającą jeszcze jak pieczołowite niewolnicze ręce judaistów ją uklepywały pod nazistowskim batogiem, tedy dojdziesz w miejsce nietypowe okraszone moczarami

i skromnym strumieniem w którym to nieme Pluszcze nurkują, mocząc swoje natłuszczone skrzydła w poszukiwaniu larw, gdzie Bączek, krewny czapli ze swym rozdętym brzuchem czeka w groteskowej pozie na złapanie znacznej płotki oraz gdzie stoi niewielkich rozmiarów drewniana kwatera ozdobiona przybitym z sękatego drewna szyldem niosącym nazwę "Szeryfówka".

Jest to miejsce zjazdów wybitnie bezszelestnych ludzi, którzy pod przewodnictwem św. Huberta postanowili się utrzymywać ład na którym natura wyniszczona nieprzemyślanymi zabiegami ludzkości nie byłaby w stanie już zapanować. Są to ludzie z nie byle jakiej gliny ulepieni. Pośród Kołymskich wichrów odnajdują spokój, napawają się widokiem rozbrykanej Borsuczej dzieciarni której przyjdzie podrosnąć, rozmnożyć się i wydać nowe potomstwo. Sierdzą się też niemiłosiernie gdy liczne i plugawe lisie grono, szkody czyni wśród ptactwa co trzciny wraz z okolicznymi zbiornikami wodnymi na dom sobie obrało. Niejeden przeżył w tym zapomnianym przez Boga odludziu dziwów i przygód. Śmiesznych, głupawych, które okraszone sporą ilością przedniego piwa czy też pomarańczowej nalewki zmieniały się w rubaszne, podkolorowane anegdoty które w sprawnej imaginacji języków kawalarzy przemieniały się w pamiętliwe żarty natchnione finezją a nieraz i grą słowną, które rozjaśniały lica towarzyszy broni śmiejących się do rozpuku.

Niekiedy wędrując ku zaoranym polom mógłbyś dostrzec tropy jeleni co na Rykowisku snadnie zaganiały swój nieprzyzwoity harem Łań albo miejsce gdzie nacierały się własnym nasieniem niczym człowiek nasyca się perfumami by wabić miast odrzucać swą obecnością. Na niejednej ambonie, w oczekiwaniu na spektakl umilany od czasu do czasu gackami czy też bezszelestnymi sowami majaczącymi na ciemniejącym nieboskłonie lub dopiero widoczne w zarysie przy blasku miesiąca, wypalono nieprzeliczone ilości tytoniu podczas to której skryty w ciemnościach obserwator nie raz i nie dwa widział ganiającego Kozła sarny za zgrabną młódką a także jak

Borsuczyca w niekontrolowanym napadzie agresji klęła lepiej od Gdańskiego szewca przeganiając Mikitę. Młodego liska o dość bujnej puszystej kicie która figlarnie falowała w jego podskokach ucieczki. Nie było też lepszego przedstawienia niż lis polujący w Zimie. Przysadzony psowaty wzbijał się na polu w śmiałym wyskoku by po krótkiej chwili zatopić cały swój pysk w nieprzeniknionym puchu śnieżnym wyławiając z niego przerażoną nornicę. Wyglądało to lepiej niż bolesne doznania z ziemią kreskówkowych bohaterów, cieszyło tym bardziej iż działo się naprawdę.

Jednak pośród areałów samych przygód przychodził też czas by oddać szacunek upolowanej zwierzynie, która padłszy od jednego śmiertelnego strzału natychmiast uchodziła ku Krainie Wiecznych Łowów gdzie i sami Myśliwi zwykli się udawać po śmierci. Tedy to dwie niewielkie gałązki igliwia lub listowia, jedyne świadectwo obrzędu składane były przed tuszą. Jedna spoczywała w ciosanym rzędzie zębów, druga zaś maczana była w ranie śmiertelnej i zatknięta na kapelusz, świadczyła o pomyślności dzisiejszego dnia. Wszelkie zabiegi patroszenia przynosiły również małym drapieżnikom niemałe korzyści. Niepotrzebne podroby snadnie były odnajdywane oraz konsumowane w gęstych krzakach przez rozmaitych bywalców okolic.

Każda jednak przygoda kończyła się powrotem do azylu. Kwatery, w której to palące się bale drewna pozwalały strudzonemu śmiałkowi wreszcie odpocząć i posilić się sycącym brzuchy gulaszem a na drugi lub trzeci dzień może i plastrami wątróbki. Smażonej na patelni w towarzystwie cebuli przed uprzednim namoczeniem w mleku. Pośród oszczędnych pokoi z piętrowymi łóżkami pamiętającymi jeszcze czasy głębokiej komuny a także pośród badanych kościstych trofeów minionych dekad było też miejsce pamiętne okraszone fotografiami weteranów tutejszych wypraw i przygód zaś w centrum opatrzonej szklaną gablotą ściany widniał obraz. Arcydzieło detalów ukazujących wesołą kompanię świętujących, nieraz na wpół śpiących ludzi usytuowanych w karczmie, która możecie wierzyć lub nie, nie trudna byłaby w odszukaniu nawet w tak wyludnionych meandrach okolicznej wsi.

Obraz nie miał w sobie nic z fikcji choć pewnie niejeden odbiorca za taki właśnie by go uznał. Przepełniony był znacznymi i nietypowymi osobistościami jakich trudno byłoby znaleźć zwykłemu śmiertelnikowi w telewizji czy innym dystyngowanym życiu publicznym. Była to zbieranina indywiduów, swoista banda przyjaznych rozbójników z jaką opróżnić można było niejedną beczkę miodu a i rozmowa z nimi nie była jałowa. Uwiecznieni na warstwie płótna, tańczyli, pili, świętowali pozostawiając nieco bardziej zmorzonych snem w okowach drewnianych blatów.

Obraz oprawiony był w pozłacaną, barokową ramę złożoną przez oprawiacza o kilkanaście kilometrów stąd w miejscowości co zwie się Złoczewem. Farby olejne mimo czasu jaki upłynął nadal zachowały żywy, bogaty kolor. Swoistą ciepłą herbacianą paletę kolorów wypełniającą namalowane lampy rzucające obfite leiste światło. Było to jedyne źródło ciepłych i przyjemnych wspomnień uwiecznionych dla przyszłych pokoleń pośród mglistego odmętu szuwarów otaczających zapomniany przez chłopów, przybytek ludzki.

Jeżeli jednak pośród szumu gałęzi i świergotu Bogatek (gatunek sikorki) wytężyłbyś słuch, posłyszałbyś błagalny skowyt topiącego się człowieka. Pośród niezliczonych tuzinów zdradliwych bagien na nieco spróchniałym pniu stał w gumowych kaloszach Krzysztof Krzesielski beznamiętnie palący uprzednio nabita fajkę tytoniu z utkwionym wzrokiem w ofiarę swego własnego losu. Oto przed nim w rozpaczliwych napadach konwulsji szamotał się wyglądający na hipisa luntek, który jeszcze godziną temu darł się na całe gardło przeświadczony niezłomnie iż swym harmidrem udaremni wszystkim ludziom kniei ich łowy. Teraz jednak gdy już wykrzyczał się ze wszystkich złorzeczeń, obelg i niezdrowego fanatyzmu był w stanie jedynie charczeć przysłowiowe "pomocy". I to ku człowiekowi którego nienawidził całym sercem. Krzesielski nie spieszył się z pomocą ani myślał takowej udzielać. Osobnik nie reprezentował dla niego żadnej wartości. Podług jego światopoglądu jego groteskowa postać była kompletnie alogiczna i niedorzeczna.

~"Żałosne pokolenie. Myślą że ratują nature a paradoksalnie jej szkodzą. Drą mordy w przeświadczeniu, że ratują podczas gdy w rzeczywistości wypełniają okolicznego zwierza lękiem. Niszczą lizawki które na próżno wypełniamy dla zwierzyny solą by te mając jedyny azyl

pośród tych bali miały pod dostatkiem soli. Niby dlaczego miałbym ratować jednego z nich kiedy to natura tak chętnie się upomina o Niego. Jego mięso znacznie lepiej zostanie spożytkowane użyźniają ziemię. To jedyny plus jaki mogą dać ci fanatycy o wypranych mózgach."~

-Pro....szę. Pomóż mi...Po...mo..cyy!!!

Krzysztof zaciągnął się fajką i wypuścił parę obłoków dymu. Wiatr rozmył smugę w kierunku zachodnim. A więc wracając do "Szeryfówki" będzie iść z wiatrem. Jego chwilowy zamysł przerwał kruk który przysiadł na gałęzi. Czarny omen obleczony w smoliste pierze nastroszył pióra gardłowo kracząc w kierunku swojego przyszłego obiadu.

-Widzisz go? -myśliwy wskazał na krukowatego- Nie masz szczęścia. Nieopodal ma gniazdo i dwójkę dzieciarni do wykarmienia. Jeżeli bagno nie wciągnie cię bez reszty zacznie cię jeść poczynając od gałek ocznych. Póki jestem tutaj jest ostrożny ale kto wie...może gdy sobie pójdę nabierze więcej odwagi. Śmieszne bo Kruki są padlinożercami, mimo to zdarza im się nad wyraz często atakować żywą zwierzynę. A wy co...a wy sprawiliście, że nadal jest pod ochroną mimo iż populacja jest dziś niemal tak liczna jak myszołowów i lisów razem wziętych.

Tutaj przykucnął i baczniej przyjrzał się czerwonej jak burak twarzy nieszczęśnika.

-Opowiem ci małą anegdotę. Kiedy kruki łączą się w pary. Robią to na całe życie. Nawet jak jeden z nich umrze, drugi pozostały przy życiu nie obiera sobie nowego partnera. U nich przysięga wierności jest silniejsza od samej śmierci. A my, purytanie, żenimy się i rozwodzimy bez pamięci. Pozostaje się tylko cieszyć że nie jesteśmy aż tak poligamicznymi

hedonistami jak norki amerykańskie. Ale cóż...my tu gadu gadu a czas ucieka, słońce zaszło, miesiąc wschodzi...

To mówiąc wstał i idąc meandrami twardego gruntu niczym doświadczony Indianin Inczu-czuła znikną bezszelestnie pośród mgły i szuwarów. Dzisiejsze wyjście było owocne mimo iż nie wypalił ani razu. Widział dość pokaźną rzeszę młodocianych jeleni, samotną klępę, która zanic miała reflektory jego samochodu który wlukł się za jej sylwetką. Miał okazję zobaczyć też

Szopa, który figlarnie opierniczał pobliski śmietnik tuż pod domem pewnego chłopa o nieprzyzwoitej liczbie półdzikich burków jakie nieraz powracały z okolicznych pól i kanałów irygacyjnych z pierzem w zębach. Po chwili grzęznący w bagnie topielec usłyszał odgłos zapalanego silnika, który stopniowo zaczął zanikać co świadczyło o tym że jedyny wybawiciel pojechał w diabły. Kruk zleciał z gałęzi i ucapiwszy się szponami głowy hipisa zagderał gardłowo. W krótce potem dało się słyszeć stłumione jęki nieszczęśnika, który stawał się właśnie ślepcem. Szybko jednak ucichł zapewne na skutek utraty świadomości.

Około Północy, Krzesielski dotarł do azylu. Spoczynku wszystkich strudzonych Ludzi Kniei. Ugnojone kalosze, przemoczone spodnie po pas na skutek brodzenia po dzikich polach opatrzonych trywialnie nieużytkami rolnymi. Zdjąwszy odzienie i ubrawszy klapki domowe, stary weteran rozładował swą broń i odstawił na sękaty stojak w kącie. Wkrótce dołożył kilka

żerdzi do kominka gdzie pozostał zaledwie żar wraz z paroma tlącymi się węgielkami. Szybko jednak ogień odrodził się dając nową dawkę ciepła. Brodaty Czterdziestolatek podążył do skromnej i lekko obskurnej kuchni z której wrócił po jakimś czasie z podgrzaną kaszanką i słoikiem ogórków. Chwilę później do posiłku doszła również herbata.

Krzesielski wziął do rąk wczorajszą gazetę na której tłustymi literami wypisano na pierwszej stronie: "Dziwne Znaki Naskalne na Północnym Sentinelu. Fotograf wykonał zdjęcie żywego Bóstwa Tubylców, nie przeżył."

Skrzywił się mimowolnie. Znał odrażającą sławę tamtego miejsca. Czytał nie raz i nie dwa brutalne wydarzenia w jakich to ginęli śmiałkowie z rąk tych animowych izolacjonistów, którzy ponad wszystko cenili sobie prywatność, a teraz pomimo kompletnego braku wiedzy o Nich pokazali swoją świętość. Groteskową, wychudłą, białą postać przypominającą sylwetką "Kukłę" ludzkich rozmiarów...lub być może coś o wiele bardziej groźnego.

Wypalony tytoń w fajce został pieczołowicie wyskrobany z jej dna zaś Krzysztof susząc swoje wyjściowe ubranie wraz ze stopami opartymi na drewnianym sosnowym balu spoglądał na obraz z niemałym rozrzewnieniem. Pogrążony we wspomnieniach i radosnych konwersacjach z doborową brygadą, z którą mógłby przejść nawet przez piekielne pustkowia pożogi niewysłowionego horroru jaki wychodzi poza obleśne przestworza spęczniałej sfery widzialnego Wszechświata. Rozmyślania przerwało pukanie do drzwi.

Wybudzony z zamyślenia weteran, poderwał się na nogi z zamiarem nałożenia na siebie jakiś domowych spodni zwiniętych naprędce z suszarki swego do mu po czym przekręcając zamek w drzwiach otworzył drzwi na ościerz. Przywitała go siarczysta fala mrozu i nietypowy zapach rumiankowych perfum które spowijały bladą niczym śnieg brunetkę o bezdzennie czarnych tęczówkach oczu i równie węglistym bawełnianym płaszczu spływającym aż po kostki.

-Kopę lat.

-Agata, a już myślałem, że nawet Licha nie uświadczę.

Po tych słowach oboje padli sobie w ramiona. Witali się jak starzy przyjaciele, którzy niejedną kolejkę już opróżnili. W krótce nowy gość, zagospodarował się w środku zajmując sąsiedni pokój z jedną masywną torbą i niewielkich harcerskim plecakiem na którym nadal jeszcze widniały pieczołowicie zamieszczone naszywki Heavy Metalowych band. Równocześnie z pojawieniem się kobiety zawartość lodówki wzrosła niemal trzykrotnie wliczając w to czteropak okolicznego piwa, które wyrabiane na szemranych papierach wolne było od wszelkich ciężkostrawnych siarczanów, mających za zadanie konserwować ten jakże gorzki lecz lubiany powszechnie trunek. Krzysztof zaoferował ze swojego skromnego zapasu nalewkę pomarańczową, która bynajmniej nie została wzgardzona, jako że był wprawnym kucharzem i niejedną tajemnicę samogonu czerpał ze spuścizny ojcowskiej.

-Od kiedy tu jesteś? -spytała Niewiasta o azjatyckich rysach twarzy i przenikliwym spojrzeniu.

-Od wczoraj. Jutro stąd wyjeżdżam. Szkoda...coraz mniej czasu, ciągle praca i cholerne becikowe.

-Nic mi nie mów, na słowo rachunki chce mi się rzygać owsianką. W robocie jadę na saych jogurtach i Tigerach (napój pokrzepiający). Nic konkretnego. Gdyby nie wczorajsza karkówka to bym była dziś trupem.

-W sumie niewiele ci do tego brakuje.

Agata Przekręciła lekko głowę w bok:

-Wyszło dziś ciekawego na pole?

-Sama młodzierz. Nic ciekawego. Wszystko gówno niedojrzałe. A i dzisiaj jeden pro-zielony hipis utoną w sadzawce.

-Pomogłeś mu?

-Nie. Był już tam jak go spotkałem. Kruk pewnie wyjadł mu już dawno oczy, do rana jego głowa zostanie starannie oskubana ze wszystkich mięśni.

-Widzisz, a mówili, że nie nie ma w tobie nic z romantyka. - zaśmiała się szyderczo Czarnooka. Po czym otwierając workowatą gardziel plecaka wyłożyła na stół niemały tom lektury, której nieopisana przez ludzkie słowa zawartość pozbawiłaby czytającego reszty zmysłów i zdrowego rozsądku.

-A więc przytargałaś tu to cholerstwo. -skrzywił się Krzesielski. Odstawił opróżnione z trunku naczynie i wziąwszy Tom do ręki, pogładził pieczołowicie solidną oprawę. Ani myślał czytać tego szkaradzieństwa pożerającego wolną wolę ludzi nieustępująca obsesją brnącą ku nieznanym, innym wodom, gdzie prawa żeglugi były diametralnie inne niżeli ktokolwiek mógłby przypuszczać.

-Na jakiś czas chcę je tutaj przechować, poza tym mam dla Ciebie całkiem intratną posadę w swojej firmie.

Tutaj Krzysztof pokręcił przecząco głową.

-Już kiedyś rozmawialiśmy na ten temat, nie mam zamiaru pracować u Ciebie. Jeszcze życie mi miłe ale lekturę przechować można a...nawet należy.

To mówiąc zdjął Sławetny obraz uwieczniający dobre czasy za ktorym to krył sie przepastny, śpiżowy sejf wmurowany w ścianę. Odpowiednia kombinacja czterocyfrowego kodu zadziałała zaś Księga została umieszczona wewnątrz niczym przeklęty totem nie mający prawa ujrzeć ponownie światła dziennego.

-Na razie musi to wystarczyć. -stwierdził sam do siebie myśliwy siadając ponownie na fotelu. Agata tymczasem udała się do swojego okupowanego pokoju i wykąpawszy się w niezwykle prowizorycznej łazience z ledwo sprawnym prysznicem pożegnała rozmówcę w jednej z bardziej

kuriozalnych, upstrzonych piżam jakie widział świat. Krzysztof zaś postanowił nie komentować

tego co było mu dane zobaczyć choćby dlatego, że sam śmiał się w duszy z zaistniałej sytacji.

Niebawem sam udał się do swojego pokoju z zamiarem wstania kwadrans po południu by móc zajechać do siebie a trzecią. Do tego zaś czasu jakakolwiek dawka alkoholu powinna się była ulotnić.

W nocy zaś rozmaite sny przechodziły przez jaźń Krzesielskiego. Raz miał wrażenie jakoby gniła go wataha wilków zaś on wspiąwszy się na drzewo patrzył bezsilnie jak rozwścieczona horda obgryza zażarcie przepastny pień próbując obalić jedyną barierę pomiędzy sobą a nim. Innym razem zdawało mu się że zasnął na bagnach w rozlatującej się wysiadce i za każdym razem gdy miał się poruszyć, sękate i spróchniałe siedzisko rozpadało się coraz bardziej zwiastując rychły upadek. Innym razem widział mu się obraz nieokreślony ale niemniej napawający go niewysłowiona grozą. Nie wiedział czego się boi. Czuł jedynie paraliżujący terror paniki jakoby uwity z gwiezdnych konstelacji przepomnianych neonów których nawet galaktyki nie pamiętałyby. Ostatecznie obudził się o 14-tej popołudniu średnio pamiętając swoje nocne zwidy prócz owego ostatniego widzenia które jakoby zakorzenione było głębiej w jego jaźni. Miał wrażenie że przez cały czas miał jak na dłoni źródło wszelkich jego obaw, fobii i problemów skrytych pod pieczołowicie obfitymi kolorami farb oliwnych.

Wychodząc na zewnątrz by nieco otrzeźwieć i wybudzić się z ospałego stanu zobaczył Agatę, która była w trakcie wieszania na haku dość pokaźnej tuszy Odyńca. Masywne "szable" (kły dolne) dzika robiły wrażenie zaś gdyby zostały zamieszczone na hebanowym drewnie stanowiłoby niewątpliwie cenną i bogatą pamiątkę pośrod jej kolekcji.

-O patrzcie kto się nam tu obudził i jakie ma zajebiste bokserki.

Krzysztof nieco poczerwieniał na twarzy zastanawiając się co ma właściwie odpowiedzieć chłop ubrany w białą bieliznę nakrapianą Kierami (serduszkami).

-Jak to się dzieje że ilekroć tu przyjeżdżasz to Hubert to darzy ot choćby takiego Odyńca.

-Może to jeden z aspektów mojej urody... - odparła rozmówczyni zaś wyraz jej twarzy miał więcej wspólnego z obliczem szaleńca niżeli urokliwej osoby. Szybko jednak zaprzestała swojej karykaturalnej mimiki widząc pogłębiającą się konsternację w oczach towarzysza po czym dodała - Szczęście czy też nie ujebałam swoje spodnie, kamizelkę i buty gdy w końcu go znalazłam. Buszował przy jakimś kompoście… aha i bym zapomniała, "Koliber" znowu buszował.

Na te słowa Krzysztof spluną ze złości w ziemię. Nie był to bowiem zwykły Koliber. Pseudonimem tym czy raczej przydomkiem opatrzony był groteskowej postury wieśniak, który znanym wszem i wobec był z tego, że lubił kłusować. Mimo iż nigdy Straż Leśna nie znalazła u niego żadnej broni liczni świadkowie nie raz i nie dwa opowiadali jak to jakaś postać głęboko po zmroku szabrowała w borach z drylingiem a potem w gminnej gazecie pojawiały się artykuły o postrzelonym psie gajowego czy też innych nieco bardziej doniosłych ekscesach. Sam pleban w końcu rugał jego ród i plemię z którego wyszedł aż modlącym się Niedzielnikom więdły uszy bo choć duchowny był człekiem pojętnym i obrotnym to klął gorzej niż szewc. Jego pasmo występków i zatrzymań po spożytym alkoholu należało także do legendarnych gdyż jako jedyny z całej wsi

przekroczył barierę 14 promili i cudem przetrwał na odwyku dygotany drgawkami gorszymi niż w febrze. "Koliber" zawdzięczał swoje pokraczne miano dzięki długim soplowatym nosie oraz cofniętemu podbródkowi zaś każdy dentysta odgadł by w mig, że miał wadę tyło zgryzu. Był chłopem z dziada pradziada do którego można było mówić i prosić a on dalej robił swoje. Nic więc dziwnego skoro jego rodzice wywodzili się z terenów podkarpackich.

-Eh, żeby ten chuj sczezł w swoich własnych sidłach. Mógłby chociaż kłusować nie korzystając z tych jebanych potrzasków. Ale choć w prawie polującego wyraźnie jest zaznaczone że sideł używać nie można to ten głupi chuj nakupował ich z tuzin i porozstawiał. Jeszcze tylko brakuje żeby była powtórka z ostatniego lata jak dzieciakowi mało ręki nie ucięło. Jeszcze trochę a będzie z tego nieszczęście na całą wiochę i bynajmniej nie zamierzam kryć Łowczego bo miał się tym zająć już dwie wiosny temu a chuja zrobił do tego czasu.

-To co. Może wybiorę się do niego i z nim porozmawiam. Parę słów, butelka Krupnika, dwa solidne argumenty do rozpoczęcia negocjacji.

-Agata...to jest kurna beton. To by młotem trzeba było rozbijać by coś do niego doszło.

-Oj już tak się nie skarż. Wiesz dobrze że mogę dokonywać niemożliwego. -odparła Czarnooka blada zjawa wylewając miskę zimnej wody na okrwawiony posoką drewniany blat. Załadowała do niej następnie nerki wraz z obraną z woreczka żółciowego i błony wątrobą podążając w kierunku zacisza kuchennego. Po niespełna pół godzinie Krzesielski pokrzepiony dawką mocnej kawy spakował się i pożegnał życząc odruchowo "połamania broni". Typowego "do widzenia" życzącego sukces na łowach gdyż jak wszystkim wiadomo trzeba życzyć źle by komuś się poszczęściło. Taki to już przesąd.

Wyjeżdżając jednak ku swojemu domowi Krzysztof nie zwrócił uwag na czarną gigantyczną masę która przycupnąwszy na dachu "Szeryfówki" poczęła z czasem zgodnie krakać w nieokreślonym szale podniecenia. Ów zły omen wywołany niczym innym niż samą obecnością Brunetki o diabelskim spojrzeniu mógł jedynie wróżyć kłopoty dla samozwańczego kłusownika który dawno pożegnał się z szacunkiem wśród reszty rolników.

Epilog

"Koliber" jęcząc majtał sękatym kijem na oślep drąc się jak zarzynane prosie w rzeźni. Oto przed nim stała Zgroza spowita w czarnym eleganckim płaszczu czarniejszym od smoły, która paliła obficie nabitego papierosa potocznie zwanego skrętem. Nie to jednak było głównym powodem jego dantejskich mąk wypełnionych rozdzieraniem skóry, wydrapanymi oczami oraz obgryzionymi uszami. Przyczyną wszystkich wyżej wymienionych dyskomfortów była nieprzeliczona horda Kruków których wygłodniałe trzewia wypełniały ich dzioby gardłowym, spiżowym krzykiem.

Liczne towarzystwo obsiadało z wprawą mrowiska swoją ofiarę. Agata zaś poprzestawała na niemej roli spektatora porządkującego ostatecznie sprawy, którymi nikt nie chciał się zająć.

-Po....moc....AAAA!!!

Bladolica niewiasta spojrzała na niego z wyraźnym znudzeniem jakoby słyszała tą samą kwestię przynajmniej z tuzin razy. Zaciągnęła się dymem i pozwalając by uciekał jej nozdrzami podjęła krótki i treściwy wywód.

-Widzisz "Koliber", a jednak trzeba było pozostać przy malowaniu obrazów. U plebana chociaż miałbyś względy a tak to co? Dzieciak obity, żona uciekła a ty kpie jeszcze swój złom zasrany rozstawiasz. Niedługo już moi koledzy cię pochwycą i puszczą w obroty. 10.000. Dziesięć tysięcy dziobów rozłupie twoją czaszkę i bynajmniej tutaj nie zawyżam. Bo widzisz...jest nas tutaj od cholery i ciut, ciut...

Po tych słowach horda wezbrała na sile pchana jakoby samą nienawiścią ziejącą z bezdennych źrenic rozmówczyni zaś jęki konającego ustały. Ciało przestało się już bronić zaś teraz wraz z grupką skrzydlatych oprawców poczęło być wciągane do matni matki Natury. Wnętrza prastarej bogini Gai gdzie wszystko ostatecznie kończy by mogło się narodzić nowe.

Tak też się zakończyła pobieżnie zarysowana historia "Kolibra". Zaś obraz który narysował na zamówienie Łowczego pobliskiego koła myśliwskiego do dziś spoczywa oprawiony w bogato zdobioną ramię. Skrywając sekret nieokreślonego terroru grozy osłoniętego sceną gdzie pośród rozradowanych Myśliwych, bawią się także biały Diabeł i Śmierć. Zmożeni nieco siłą i ilością wypitego trunku.

[The End]

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje