Historia

Rękawiczka
– Czy dzisiaj wtorek?
– Nie, kochanie, dziś jest dzień umierania.
– Ale ja wolałbym wtorek.
– Zamknij się już, dobrze?
Anka sypnęła ziemią na pierś swego związanego kablem męża. Gdy tak leżał w głębokim dole, ubielony nieśmiałymi promieniami księżycowego światła, wyglądał jak porzucona marionetka, której poplątały się sznurki. Oczy też miał szklane jak lalka – żona odurzyła go chloroformem, zupełnie jak na filmach, które tak lubiła.
Anka przydeptała krawędź szpadla, by ostrze weszło głęboko w usypaną obok grobu stertę ziemi. Stęknęła, gdy zabolały ją plecy, z trudem uniosła kopczyk brudnego piachu i wysypała go na nogi swego ślubnego. Posapała chwilę i ponowiła czynność.
Po szóstym szpadlu, gdy jej mięśnie rozgrzały się, a robota wyraźnie posunęła się do przodu, zaczęła pogwizdywać.
– Po co jest ten cały piach, skarbie? – wybełkotał mężczyzna. Wypluł trochę błocka.
– Przygniecie cię i udusi. Po to właśnie jest.
– Aha. – Mąż Anki zamilkł na chwilę. – Czy to „Funky Town”?
– Co?
– To, co gwiżdżesz.
– Ach… Chyba tak. To ty jesteś muzykalny w tej rodzinie, Leoś.
Leon uśmiechnął się zdrętwiałymi wargami. Sypnęła mu ziemią w twarz. Przez chwilę pracowała w milczeniu, aż w końcu znowu się odezwał:
– Czemu chcesz, żebym się udusił?
Anka przerwała zasypywanie grobu. Wsparła się na szpadlu.
– To zapobiegawczo. Nie zrozumiesz.
– Przecież nie jestem taki głupi.
– Jesteś. Jakbyś nie był, nie musiałabym cię teraz zakopywać.
Leon spróbował się poruszyć, lecz kabel trzymał mocno, a i warstwa piachu była już dość ciężka.
– To był wypadek przy pracy – powiedział. – Normalnie nie zrobiłbym czegoś takiego.
Anka ponownie sypnęła ziemią, i znowu, i jeszcze.
– Są trzy zawody, w których błąd popełnia się tylko raz – odparła po chwili. – Lekarz może wszyć komuś fartuch do brzucha tylko raz, saper może przydeptać niezauważoną minę też raz, no i ty mogłeś zgubić rękawiczkę tylko przy jednej okazji.
– Kto ją znajdzie, kochanie? Spadła za kanapę.
– Ja bym znalazła, jak bym tam sprzątała, a policja posprząta tam jutro całkiem nieźle, wierz mi. Znajdą twoją rękawiczkę.
Anka odzyskała rytm i teraz sypała ziemię niczym wprawny robotnik. Jej ślubny już się nie odzywał, ale kobieta wiedziała, że nie padły jeszcze jego ostatnie słowa.
– Kotku – wydusił z siebie wreszcie. – Możemy to wszystko naprawić.
– Taa? – Anka uśmiechnęła się ponuro. – Ciekawe, w jaki sposób. Miałeś tylko wykonać zwykłą robotę i na dokładkę ukraść jakąś książkę. Zgubiła cię rutyna i teraz nie ma odwrotu.
– Mogę tam pójść i zrobić tym policjantom to samo, co studentce.
– Nie bądź głupszy niż jesteś. Zresztą akurat teraz nigdzie nie możesz pójść, bo tak się składa, że leżysz związany w grobie i zaraz cię zakopię. Ciebie, twoją kominiarkę i przeklętą drugą rękawiczkę. Nie ma sprawcy, nie ma dowodów, nie ma sądu i więzienia.
– Obeszłoby się bez tak drastycznych…
– Drastycznych? Ha! – Anka z furią przydepnęła krawędź ostrza szpadla. – Ciesz się, że to nie gliny i nie pieprzona Alabama albo inny Teksas! Tam to dopiero byłoby drastycznie, z krzesłem elektrycznym albo publiczną szubienicą! Mieliby ludzie kino za darmo! Spotyka cię łagodna kara, zaufaj mi.
– Ale to nieludzkie…
– Co nieludzkie, co? – Anka rozpostarła ramiona i zakręciła się teatralnie wokół własnej osi. – Nie widziałeś naszego ogródka, stary bałwanie? Piętnaście pagórków szpeci mój trawnik, a pod każdym leży takie jedno twoje „nieludzkie”! Lepiej byś milczał i umierał jak mężczyzna.
– One wszystkie były martwe, jak je zakopywałem.
– Też będziesz martwy, nie bój się. Jesteś w rękach fachowca.
Anka gniewnie pochwyciła trzonek szpadla i nagle zamarła, wpatrzona w jakiś punkt podwórka.
– Co jest? – zaniepokoił się Leon. – Nic stąd nie widzę. To policja?
– Bądź cicho teraz. – Kobieta chwyciła łopatę oburącz i odstąpiła parę kroków od krawędzi grobu. Leon stracił ją z oczu. – Ta dzisiejsza chyba się odkopała. Musiałeś słabo uderzyć. Zaraz wracam.
Mężczyzna wytężył słuch – tylko to mu pozostało. Rozmowa z żoną wyzuła go ze wszystkich sił – z miażdżącym ciężarem ziemi na piersiach każde słowo kosztowało go bardzo wiele.
Słuchał, jak Anka idzie po żwirze. Jej kroki były lekkie, szybkie – skradała się, ale nie jak mysz unikająca kota, lecz jak puma chcąca zaskoczyć ofiarę.
To za tę klasę ją kochał – między innymi.
Nagle usłyszał krótki wrzask jakiejś dziewczyny i głuche uderzenie. Chrzęst. Anka jęknęła i – o ile mężczyzna mógł to ocenić po samych dźwiękach – osunęła się na trawę.
Cisza.
Kroki.
– Hej! – wrzasnął – Jestem w grobie! Pomóż mi!
Po chwili umorusana ziemią i krwią twarz studentki ukazała się nad krawędzią dołu.
– Nic panu nie jest? – zapytała.
– Nie, ale uważaj na tego faceta, gdzieś się tu pewnie kręci. – Spryt jest cechą dobrego zabójcy. – Pośpiesz się, może nadejść w każdej chwili.
Studentka położyła się na krawędzi dołu i wyciągnęła do niego rękę. Leon mozolnie pracował nad kablem odkąd Anka przerwała zasypywanie i zdołał w końcu oswobodzić ramiona. Teraz sapał, wytężając mięśnie, by przebić piach zdrętwiałymi kończynami. Wreszcie jego lewa dłoń, pokaleczona i zgrabiała od zimnej ziemi, wynurzyła się z mrocznego zawaliska.
Studentka chwyciła ją i pociągnęła do siebie. Leon wydobył z piachu drugie ramię i wyciągnął dłoń do swej wybawicielki.
Dłoń w rękawiczce.
Dziewczyna patrzyła na nią przez moment. Potem przeniosła poważny wzrok na człowieka, w którym rozpoznała swego oprawcę, i odsunęła się powoli od grobu.
– Hej! Nie zostawiaj mnie tutaj!
Nie zostawiła. Wróciła do ciała Anki po szpadel.
Komentarze