Historia

Dziadkowe nawie

rebel_fulcrum20 0 4 lata temu 890 odsłon Czas czytania: ~6 minut

To wszystko było tak niesamowite. Mimo powagi sytuacji, nadal widzę to wszystko w snach... jakby... jakby wydarzyło się wczoraj.


Pamiętam czasy dzieciństwa, kiedy późnymi zimowymi wieczorami dziadek opowiadał mi różne historie i bajki.

Najbardziej interesowały mnie jego opowieści o czasach, kiedy służył w wojsku i walczył na froncie. W swoje historie wplatał motywy niczym z mitologii słowiańskiej, których... no cóż, nie brałem na poważnie.

Stwierdził raz, że podczas jednej z bitew w lesie, pomogły mu istoty nadprzyrodzone i rozszarpały wrogiego żołnierza. Dla mnie była to po prostu bajka, i tłumaczyłem mu że to prawdopodobnie były dzikie zwierzęta.

Jeszcze jako dziecko, bardzo podobały mi się te wszystkie opowieści, zwłaszcza przez klimat, jaki dawały one w połączeniu z padającym na zewnątrz śniegiem i zapachem parzonej herbaty z imbirem i miodem. Zawsze zachowywałem racjonalizm i trzeźwość myślenia i nie brałem tych historii na poważnie.

Mój dziadek zmarł rok przed tym, jak skończyłem gimnazjum. Był to dla mnie nowy etap - wkroczenie w dorosłość. Próg liceum przekroczyłem stanowczym i pełnym nadziei krokiem. Nie martwiłem się nowymi wyzwaniami, w końcu miałem dobre oceny. Nie w tym jednak rzecz.

Pewnego razu, po piątkowych zajęciach, kolega zagadał mnie i jeszcze parę innych osób.

- Może zrobimy jakiś wypadzik jutro? 

Wiedziałem z czym się to wiązało. On załatwi jakieś słabe smakowe piwo, a potem pójdziemy się gdzieś poszlajać.

Mimo to zgodziłem się, podobnie jak reszta naszych kolegów.

No cóż, wydawało mi się, że to dobry pomysł. W końcu ważnym jest aby utrzymywać dobre relacje, zwłaszcza z nową klasą. Na następny dzień czekałem z podekscytowaniem.

Wreszczie nadeszła sobota. Rano poszedłem z mamą na zakupy, a potem troszkę posprzątałem pokój. Nic niezwykłego. Po południu dostałem telefon od mojego kolegi, który oznajmił, że mogę już wychodzić z domu. Spotkaliśmy się już całą ekipą na głównym placu miasta.

Minęło parę minut, po czym doszedłem na miejsce. Jak się okazało, jako jedyny wziąłem plecak. 

Ponieważ wszyscy trzymali w rękach napoje alkoholowe zaproponowałem, żeby włożyli je do środka. Chociaż dodatkowy ciężar na plecach utrudniał mi poruszanie się, byłem szczęśliwy, że mogłem na coś się przydać. W końcu sam nic nie przyniosłem.

Przeszliśmy się w stronę lasu. Było bardzo przyjemnie i chłodno, drzewa osłaniały nas przed piekącym słońcem. Nie spędziliśmy tam jednak całego dnia, może dwie, trzy godziny. W czasie kiedy zaczęło się ściemniać, wyszliśmy na pobliską polanę. Tam zauważyliśmy parę ściętych blisko siebie drzew, co świetnie posłużyło nam za siedzenia.

Jako, że słońce już zachodziło i robiło się coraz chłodniej, zaproponowałem rozpalenie ogniska. Rozdzieliliśmy się aby uzbierać odpowiednią ilość drewna. Kiedy już wszystko nanieśliśmy, wzięliśmy się za rozpalanie. Na szczęście, wszystko poszło sprawnie i po dorzuceniu większej gałęzi i małego, ale grubego kawałka drewna, ogień ustabilizował się.

- To może czas na straszne historie? - rzucił jeden z obecnych.

Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem, jednak po krótkim namyśle doszliśmy do wniosku, że nie ma nic innego do roboty, więc to był dobry moment.

Moja koleżanka zgłosiła się na ochotnika. Zaczęła opowiadać nam o jakimś opuszczonym szpitalu psychiatrycznym, w którym przechowywane były zwłoki i wycinano narządy, które potem trafiały na czarny rynek. Na koniec dodała, że jej historia jest oparta na faktach, co mnie tylko rozbawiło. 

Potem, jeden z moich kolegów wyjął  telefon i przeczytał jakąś marną creepypastę. Nie miał w sobie talentu do opowiadania, jednak nie poszło mu źle w czytaniu.

W końcu nadeszła moja kolej. Musiałem na poczekaniu pomysleć, o czym opowiem. Chciałem trochę zaplusować.

Przyszła mi na myśl jedna z opowieści dziadka.

Zacząłem dosyć nietypowo, o czasach reżimu Hitlera i walkach prowadzonych na wschodzie Polski. Początkowo, wszyscy byli znudzeni, jednak ja dopiero się rozkręcałem. Opowiedziałem o tym, jak dziadek został na polu walki sam, gdy nagle...

No właśnie. Magiczne stwory... to nie było tak realistyczne, jak historie opowiadane przez dziadka. Mimo to, bardzo zainteresowałem słuchaczy. Udało mi się całkowicie skupić ich uwagę.

Dziadek schował się w okopie, między ciałami zabitych. Dookoła huczały pociski, a jedynym światłem, które oświecało las, był ogień z palących się krzewów. Wtedy, jak grom z jasnego nieba, przez jęzory ognia przeskoczyło jakieś czarne stworzenie, jakby cień, bez widocznego futra, tylko o gładkim zarysie ciała. Kule wystrzelone z karabinów przelatywały przez ,,to coś", nie wyrządzając mu szkód. Kiedy ,,to" dobiegło do wrogiego okopu, dorwało snajpera i wyciągnęło na zewnątrz, gdzie dosłownie oderwało mu głowę od reszty ciała swoimi długimi pazurami.

Wszyscy byli lekko przestraszeni, może przez to jak dokładnie opisałem zabicie wrogiego żołnierza. Jednak, to nie był koniec.

Czarna postać zniknęła, rozpływając się w ciemności. Dziadek był przerażony. Z jednej strony, coś na jego oczach właśnie zamordowało człowieka, z drugiej był nieustannie ostrzeliwany przez wrogów.

Nagle ujrzał przed sobą wielką postać o ludzkiej sylwetce. Ubrana ona była w czarną szatę, sprawiającą wrażenie bardzo lekkiej i poruszającej się w powietrzu, mimo braku wiatru. Dziadziuś spojrzał się w górę. Widział tylko czaszkę, chyba jelenia, sądząc po rogach, która zakrywała oblicze tajemniczej postaci pozostawiając widoczne tylko oczy. W dłoni trzymał laskę ze skręconego drzewa i przywiązanymi do niej paciorkami z piór i kości.

Stwór postawił wielki krok, wychodząc z okopu.

- Otworzyć ogień! - rozkazał wrogi komandor.

W tym samym momencie, postać uderzyła swoją laską w ściółkę zatrzymując wszelkie pociski w powietrzu. Chwilę ciszy przerwało poruszanie się liści na drzewach, które trzepotały, jak nigdy dotąd. Nagle, drzewa zaczęły się poruszać, dosłownie. Zbliżały się ku wrogom dziadka i ściskały ich. Ludzie krzyczęli z bólu i przerażenia. Konary zaczęły ich pochłaniać. 

Kiedy już wszyscy zostali wchłonięci przez drzewa, tajemniczy stwór ostatni raz odwrócił głowę w stronę dziadka, po czym odszedł między ciemne gąszcze lasu. Z armii wroga nie został nikt. W korze drzew widoczne były tylko wrośnięte hełmy, czy skrawki materiałów. Dziadek uciekł z pola walki.

Tak właśnie zakończyłem opowieść.

Było już przed północą. Cały las opanowała całkowita ciemność, jedynym źródłem światła było nasze ognisko. Całkiem jak w historii dziadka. Siedzieliśmy w ciszy, nikt nic nie mówił, próbowaliśmy nacieszyć się ogniem i jego ciepłem.

Nagle, odczułem wielki napływ gorąca. Stwierdziłem, że nic wielkiego się nie stanie, jeśli na chwilę opuszczę moje towarzystwo i przejdę się przewietrzyć.

Przeprosiłem moich znajomych i odszedłem w stronę pobliskiego pola z uprawami. Była to jak sądzę pszenica. Wszedłem między źdźbła i poczułem przyjemny, zimny powiew wiatru. Było mi dobrze.

Nagle, coś się zmieniło. Znowu poczułem ciepło, a wiatr przestał wiać. Pszenica jednak cały czas falowała, jak morze. Coś było nie tak... 

Nie było wiatru, a jednak rośliny poruszały się. Usłyszałem dźwięk, przypominający łamanie małych gałązek. Myślałem, że to ktoś z moich znajomych przyszedł po mnie, jednak bardzo się myliłem.

To, co zobaczyłem, zapamiętam do końca życia. Postać przypominała kobietę, jednak jej skóra była bardzo wyschnięta i osadzona na kościach. Jej twarz, niczym  z horroru - szarawa, wyłysiała, z wyłupiastymi oczami i uszkodzoną dolną żuchwą, z której wystawał długi język. Ubrana była w białą suknię, która unosiła się razem z nią w powietrzu. W ręku trzymała sierp. Zamarłem. Spojrzała na mnie, lekko wykrzywiając głowę i zaciskąjąc rękę na trzymanym przez siebie przedmiocie. 

Nie mogłem uwierzyć w to, co widziałem, jednak wiedziałem, jaki postać miała zamiar. Rzuciłem się do ucieczki, ona za mną. Wiedziałem kim, a właściwie czym, ona jest.

Z opowiadań dziadka wysnułem, że była to ,,Północnica"- panna młoda, która została zabita o północy, i teraz o tej porze szuka swojego oprawcy zabijając każdego na swojej drodze. 

Moje życie wisiało na włosku. Biegłem, ile sił w nogach, nie zwracając nawet uwagi na przyjaciół.

Postać goniła mnie, wydając z siebie głodny ludzkiego mięsa krzyk.

Biegłem dalej.

Nagle, odwróciłem wzrok, by spojrzeć, czy ta kreatura nadal siedzi mi na ogonie. To właśnie mnie prawie zgubiło. Nie zauważyłem gałęzi odstającej od drzewa i z całym impetem uderzyłem się w brzuch, zatrzymując pod rozłorzystym dębem.

Nie mogłem się podnieść, ponieważ kuliłem się z bólu. Powoli przeczuwałem mój koniec...

Jak się jednak okazało, Północnica wleciała pod drzewo i gdy już miała zadać mi śmiertelny cios sierpem, rozpłynęła się w powietrzu, krzycząc.

Przypomniałem sobie opowieści dziadka, gdzie wspominał, że takie stwory żyją tylko w świetle słońca albo księżyca, nie mogą za to wejść w cień. Po tym wszystkim z tych wszystkich nerwów i strachu, straciłem przytomność. Nazajutrz obudziłem się w domu, gdzie jak okazało się, nieprzytomnego przywieźli mnie w nocy rodzice jednego z kolegów. Nie mówiłem o tym zdarzeniu rodzicom, bo pewnie i tak by mi nie uwierzyli i wysłali do czubków.

Jedno tylko wiem - widziałem to. Pewnie teraz wypomnicie mi to, że mieliśmy ze sobą alkohol na ognisku. Tak, to prawda. Tylko, że ja, jako jedyny nie piłem...

Dziadkowe bajki nie były fantazją. Te stwory istnieją, tylko nie każdy, kto je widział, chce się do tego przyznać.

Drogi czytelniku, dam Ci małą radę. Możesz jej posłuchać lub nie, to zależy od Ciebie - nigdy nie błąkaj się po lesie i łąkach sam, bo nie wiesz, co może na Ciebie czychać...  



Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje