Historia

Lepiej nie pytaj

lexiexi 1 9 lat temu 1 335 odsłon Czas czytania: ~4 minuty

Nikt nie lubi opowiadać o drzewie wisielców. Miejscowy przesąd głosi, że ten, kto zbyt często porusza ów temat, sam w końcu ozdobi jedną z jego gałęzi.

- Pani lepiej tym się tak nie interesuje - fryzjerka w wieku poemerytalnym, niejaka pani Hania, energicznie masowała mi skórę na głowie. - Odkąd pamiętam, zawsze ktoś się na tym drzewie wieszał. Nie żeby tak zaraz z jakiegoś konkretnego powodu! Na przykład taki Franek... Od dziecka miał namieszane w głowie, łaził nocami po polach, grał na fujarce, to i Zły się wokół niego zakręcił i pociągną na gałąź. Z kolei Witek od Gawlichy zawsze gorzałkę lubił. Więc nie trzeba było diabła, sama wódka zaciągnęła go na konar. Albo taki Tadek Jędrzejczyk...

- Jędrzejczyk? - spytałam po chwili, gdy pani Hania zamilkła, zawijając mi ręcznik na głowie.

- Pani siądzie na fotel... To jak tniemy? Do ramion? - spojrzała na mnie w lustrze jasnymi oczami kobiety, która wiele wiedziała, wiele w życiu przeszła i wiele zrozumiała.

- Pani tnie na jeża - powiedziałam do fryzjerki i wzdrygnęłam się w duchu.

Kochałam te włosy - długie,gęste, lśniące. Ale przyszedł czas na zmiany w każdym aspekcie mojego życia. Potrzebowałam symbolu, znaku, że na nie zdecydowałam. Czegoś, co mnie zaboli. Co na pierwszy rzut oka poświadczy: to już inna kobieta.

Pani Hanna zastygła z grzebieniem nad moją głową.

- Na jeża - powtórzyłam, popatrzywszy jej wyzywająco w oczy w lustrze.

Kobieta kiwnęła głową i zaczęła mi rozczesywać włosy.

Fryzjerka najwyraźniej wiedziała coś jeszcze.

- Jędrzejczyk był sierotą - zaczęła opowiadać. - Miał już trzydziestkę na karku, spore gospodarstwo po rodzicach. Wykształcenie. Czas było się żenić, więc upatrzył sobie pannę. Ta jednak już innemu była zapisana. Więc Jędrzejczyk snuł się po jej ogrodzie nocami i prosił, żeby wyszła. Ale dziewczyny rodzice pilnowali. No i wziął i z tej rozpaczy się obwiesił we wiadomym miejscu. Tak przynajmniej tu ludzie gadają... - westchnęła pani Hania - Zrobię pani piękną fryzurę, jak u Marilyn Monroe, co? Szkoda takich włosów.

Znów się wzdrygnęłam.

- Na jeża. Proszę... - chwilę mocowałyśmy się na spojrzenia. - Z rozpaczy się powiesił? - trudno mi było w to uwierzyć. - W XXI wieku? Mając gospodarstwo, plany? Coś tu nie gra.

- Pani pewnie nigdy tak nie kochała! - fryzjerka zawiesiła głos.

Wścibska baba. W jej oczach błyszczała taka ciekawość, która niemal wyciągała mi słowa z ust.

Och, kochałam. Kochałam tak, że można mi było na czole przylepić plakietkę: OOS. Obsesja. Obłęd. Szaleństwo.

- Na jeża - zapowiedziałam stanowczo i fryzjerka już więcej słowem się nie odezwała, tylko zaczęła operować nożyczkami.

Na ziemię spływały długie pasma złotych loków, lśniąc w smugach czerwcowego słońca.

Mówi się, że we włosach tkwią nasze wspomnienia. Siła jak u Samsona. Magia kobiet. W końcu wszystkie czarownice miały długie włosy... Zamknęłam oczy, żeby nie widzieć.

Ale wbrew oczekiwaniom miałam wrażenie, że wspomnienia, zamiast opadać na ziemię wraz z blondpasmami, uciekają pzd nożyczkami, wpychając mi się do głowy. Krzycząc! Narzucając się! Pchając naprzód...

Miałam kochającego męża, rodzinę, dom, dobrą pracę. Miałam. Potem pojawił się ON. Czy to była miłość? Bardziej obsesja zamykając mnie w obłędzie i szaleństwie.Lecz nie to jest najgorsze. Żeby go nie stracić, wyciągałam pieniądze z domu. Brałam kredyty. Kłamałam.

A on i tak mnie zostawił, kiedy nie miałam już nic.

Nic oprócz wstydu.

Pamiętam filmy o okupowanej Warszawie. Tam kobietom które gziły się z Niemcami - wrogami - obcinano włosy do gołej skóry. Na znak hańby.

- Proszę - odezwał się fryzjerka. - Na jeża.

W tym lustrze to nie byłam ja. To była obca kobieta z ośćmi policzkowymi niemal przebijającymi skórę. I wielkimi oczami, w których czaił się... Nie wiem co, coś na pewno, ale nigdy nie byłam dobra w odczytywaniu tego, co się czai w oczach. Może gdybym była, może życie potoczyło by się inaczej. ON by mnie nie omamił nie oszukał. Nie zniszczył.

- Dziękuję - powiedziałam, zapłaciłam i wyszłam.

Odchodząc, czułam na plecach uważne spojrzenie zza szyby zakładu fryzjerskiego.

Intrygowało mnie to drzewo Wisielców. Właściwie to z jego powodu pałętałam się teraz po niewielkiej mazurskiej mieścinie. Jechałam właśnie... och, powinnam przestać się sama oszukiwać. Uciekałam do domku na działce nad Wigrami. Uciekałam przed komornikiem, rodziną, mężem. Tylko przed wstydem uciec nie mogłam, nie ważne, jak szybko bym jechała.

Pędziłam więc drogą, mając nadzieję, że nikt nie postawił tu fotoradarów, gdy nagle zobaczyłam w oddali dziwne drzewo - pozbawione liści, powyginane jak na obrazach potępionych artystów. Na tle rozbuchanej czerwcowej zieleni wyglądało jak wykrzyknik, "memento mori". I przyciągało mnie jak magnez.

Zwolniłam więc, po czym skręciłam w najbliższą drogę prowadzącą w stronę drzewa.

Kiedy droga się skończyła, zostawiłam samochód i poszłam pieszo przez pole.

Drzewo stało samotnie. Niby martwe, a jednocześnie nabrzmiałe dziwną energią. Czułam, że coś mnie do niego ciągnie. Nawet nie zorientowałam się, kiedy nogi mnie do niego przyniosły. Nagle stałam tuż przy pniu i już wyciągałam dłoń by dotknąć brunatnej, chropowatej kory... Co to za gatunek?

- Nie dotykałbym tego drzewa - usłyszałam cichy głos.

Odwróciłam się.

Za mną stał młody mężczyzna w dżinsach i flanelowej koszuli w kratę. Uśmiechał się.

- Dlaczego? - spytałam, dziwiąc się, że ubrany jest tak ciepło, choć tego dnia słońce mocno przygrzewało.

- Ubrudzi pani dłonie - odparł. - Poza tym, nikt z mieszkańców nie dotknął by tego drzewa za żadną cenę. A tubylców lepiej nie słuchać.

- A jaki jest powód? - chłopak obudził moją ciekawość.

- Pojedzie pani do S. i zapyta o Drzewo Wisielców.

Coś w jego głosie było takiego, że bez sprzeciwu wróciłam do samochodu.

Ciąg dalszy nastąpi...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Ciekawie się zaczyna...
Odpowiedz
Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje