Historia

Cienie za mgłą.

darkmoon 0 8 lat temu 757 odsłon Czas czytania: ~16 minut

Bernard zniknął za ścianą gęstej mgły. Dosłownie, jakby wjechał w obłok i rozpłynął się w powietrzu. Nacisnąłem mocno na pedały. Rama zaskrzypiała. Spod kół wydobył się głośny pisk, kiedy mój rower sunął siłą rozpędu przez kilka metrów. Droga w tym miejscu urywała się, a ziemie pokrywała cienka warstwa błota. Rower zatańczył na śliskiej nawierzchni i obrócił się bokiem. Sunąłem tak jeszcze przez chwile, jak żużlowiec na wirażu. W końcu koła wyhamowały, a ja, tylko jakimś cudem, stanąłem na nogach. Przebiegłem kilka metrów siłą rozpędu i zatrzymałem się tuż przy gęstej mgle. Wymachując rękami na boki, próbowałem utrzymać równowagę, by nie wylądować na błotnistej ziemi.

Coś huknęło za moimi plecami. Obejrzałem się. To był Harry. Miał mniej szczęścia ode mnie. Nie poradził sobie ze śliską ziemią i z głośnym pluskiem wylądował w błocie. Leżał przez chwilę nieruchomo z twarzą zanurzoną w gęstej, śmierdzącej brei.

- Stary, żyjesz? – zapytałem wystraszony.

W odpowiedzi Harry podniósł głowę i uniósł tułów na rękach. Spojrzał na mnie jednym okiem. Drugie miał kompletnie zawalone błotem, podobnie jak i całą lewą część twarzy. Przetarł dłonią usta i splunął. Z jego ust wyleciała lepka, czarna maź. Z obrzydzeniem spojrzałem na niego.

- Tak – odpowiedział przez zaciśnięte zęby – czuję się po prostu świetnie!

W tym momencie nadjechał Siwy. Jego Wigry 3 wyposażone było w mniejsze koła, niż moje i Harry'ego Ukrainy, więc w pewnym momencie został trochę w tyle. Teraz zatrzymał się i zsiadł z siodełka. Szeroko otwartymi oczami patrzył na leżącego Harry'ego. Zaśmiał się głośno:

- Chłopie, wstawaj, co tak leżysz?!

Siwy złapał się za brzuch i śmiał się na cały głos, podczas gdy Harry z mozołem dźwigał swoje wysokie, chude ciało z ziemi.

- No i z czego się brechtasz, kretynie?! – zawołał.

Siwemu nagle jakby ktoś przekręcił kluczyk w plecach. Przestał się śmiać.

- Kretynie? – zapytał poważnym tonem i ostro spojrzał na Harry'ego.

Zapadła cisza. Z niepokojem patrzyłem, jak z każdą sekundą twarz Siwego staje się coraz bardziej blada. Harry stał nieruchomo i nic nie mówił. Siwy podniósł rękę i wskazał palcem na jego postać. Odezwał się po chwili:

- I mówi to ktoś, kto mordą wylądował w błocie!

Zaśmiał się ponownie głośno. Odetchnąłem z ulgą. Harry nic nie odpowiedział, tylko zabrał się za strząsanie błota z ubrania.

- A gdzie ten ciołek? – Siwy zapytał rozglądając się dookoła i rozkładając ręce.

- Wjechał tam – odpowiedziałem, pokazując palcem mgłę.

- Tam? A co on, jakiś kosmita?

- Raczej zombie – Harry wtrącił się do rozmowy. Przestał się otrzepywać z błota i stał nieruchomo. Siwy spojrzał na niego zdziwionym wzrokiem.

- Co?! – zapytał go.

- Jak w tych filmach. Nie widziałeś? Trupy zawsze wychodzą z mgły, albo do niej wchodzą.

Siwy zmarszczył brwi.

- Harry, co ty bredzisz? – zapytał.

- Nic nie bredzę! To taki żart! Głupie porównanie!

- Wiesz co? Może lepiej sam zamień się w takiego trupa i wejdź do tej mgły!

- Przestańcie! – zawołałem – trzeba iść za nim.

Zapadła cisza. Staliśmy na niedużej polanie, oświetlonej blaskiem księżyca. Przed nami opary gęstej mgły wiły się w powietrzu, jak olbrzymie węże, utkane z szarych obłoków. Światło księżyca przebijało się przez tę naturalną barierę. Wyglądało to tak, jakbyśmy znajdowali się przed kurtyną w teatrze cieni.

- Nigdy czegoś takiego nie widziałem – Harry pierwszy przerwał ciszę.

- Po prostu bagna parują i wytwarza się mgła – Siwy wzruszył ramionami.

- A może to wyziewy z wnętrza rozkładających się trupów.

Siwy spojrzał na niego marszcząc brwi.

- Znowu zaczynasz? – zapytał, wyraźnie rozzłoszczony, a Harry kontynuował:

- Nie słyszeliście? Podobno wielu ludzi tu utonęło.

Ponownie zapadła cisza.

- To tylko opowieści – odpowiedziałem po chwili.

- Opowieści? To gdzie są wszyscy ci, którzy zaginęli?

- Może wejdziesz tam i sprawdzisz? – Siwy odezwał się pokazując palcem mgłę.

Na jego twarzy malował się szelmowski uśmiech.

- Sam tam wejdź – Harry odpowiedział mu cofając się krok do tyłu i pokazując ręką zachęcający gest.

- Czekajcie – odezwałem się, przerywając rodzącą się ponownie kłótnię – skoro Bernard tam wjechał i jeszcze nie wyszedł, to może nie jest tam tak źle.

- Tak? – Siwy podszedł do mnie. – To może sam sprawdzisz jako pierwszy?

Spojrzałem na jego palec serdeczny, skierowany w moją stronę. Przeniosłem wzrok niepewnie na mgłę. Byliśmy jeszcze dzieciakami. Nasze umysły podpowiadały nam różne, dziwne obrazy. Wyobraźnia buzowała. Miejsce, w którym się znaleźliśmy, mogło wprawić w niepokój nawet najbardziej odpornego na horrory, dorosłego człowieka.

Nie odpowiedziałem. Odwróciłem się i podszedłem wolnym krokiem do mgły. Wyciągnąłem rękę. Koniuszki moich palców zanurzyły się w ciemnych oparach. Nie poczułem niczego niepokojącego. Wyprostowałem rękę. Moja dłoń zniknęła. Widać było tylko blady cień, kształtem przypominający ludzką kończynę. Spojrzałem na Harry'ego i Siwego. Milczeli, w napięciu przyglądając się moim ruchom.

Powoli dałem krok na przód. Byłem tuż przy mgle. Zawahałem się na moment. Po chwili postawiłem kolejny krok, i moje ciało zniknęło w gęstych oparach. Poczułem się, jakbym przekraczał niewidzialną zaporę. Otaczała mnie zawiesina gęstych, ciemnych obłoków. Nie widziałem niczego na odległość kilku centymetrów od mojego ciała. Wyciągnąłem dłoń. Utonęła w ciemnej zawiesinie. Oddychając głośno, szedłem wolno do przodu, macając na oślep ręką. Nie wiem, jak długo podążałem. Trwało to dla mnie jak wieczność.

Niespodziewanie mgła rozeszła się na boki. Znalazłem się po drugiej stronie polany, dosłownie. To, co ujrzałem, sprawiło, że ciarki przeszły mi po plecach. Przede mną znajdował się krajobraz, jakby żywcem wyjęty z horroru, albo z jakiegoś koszmaru sennego. Mgła w tym miejscu opadła i wiła się tuż przy ziemi, na wysokości moich łydek. Ale nie to niepokoiło mnie najbardziej, tylko widok setek, niewysokich drzew, wyrastających wprost z gęstych oparów, oplatających ich korzenie. Drzewa wyższe były ode mnie, ale tylko dlatego, że ja byłem mały wtedy. W rzeczywistości nie były większe od przeciętnego, dorosłego mężczyzny, co tym bardziej dodawało im nienaturalnej, ludzkiej postaci. Poskręcane konary wyglądały jak ramiona, zastygłe w ostatnim geście. Łyse, pozbawione liści, stały nieruchome niczym marmurowe posągi. Czarna, jak smoła kora, dodawała im tylko upiornego wyglądu.

Nagle poczułem dotyk na moim ramieniu.

- Gdzie on jest? – usłyszałem pytanie, a na uchu poczułem ciepły oddech.

Krzyknąłem głośno i odskoczyłem. Za mną stali Harry i Siwy. Zdziwieni, patrzyli na mnie.

- A tobie co? – Siwy zapytał marszcząc brwi. – Ducha zobaczyłeś?

Zaśmiał się głośno. Pokiwałem tylko głową.

- Wiem tyle, co ty – odpowiedziałem, wyraźnie rozzłoszczony.

- To niewiele wiesz!

- Patrzcie tam! – Harry pokazywał coś palcem.

Lekki błysk przeciął powietrze kilka metrów od miejsca, w którym staliśmy. Coś leżało na ziemi. Wystawało ponad mgłą. Spojrzeliśmy na siebie. Siwy pokazał głową, żebym tam podszedł. Wskazałem palcem na siebie i uniosłem brwi. Zmarszczył czoło, wytrzeszczył zęby i pokiwał kilka razy głową. Przełknąłem ślinę. Siwy patrzył na mnie takim wzrokiem, jakby chciał mi dać kopa na zapał. Pokazałem rękoma, żeby się uspokoił, i odwróciłem się.

Wolno ruszyłem przed siebie. Obejrzałem się. Chłopaki stali nieruchomo i uważnie przyglądali się moim poczynaniom. Zawsze mnie wykorzystywali do najgorszych robót. Zawsze, odkąd pamiętam. I jak dziecko, zawsze dawałem się wrobić w jakiś bajzel.

Jeden krok, drugi, trzeci... Wolno zbliżałem się do miejsca, gdzie coś podłużnego, okrytego strzępami jakiejś tkaniny, wystawało nad mgłą. W wyobraźni widziałem urwaną rękę, albo trupa leżącego na ziemi z wyciągniętą do góry kończyną. Widziałem ramię Bernarda, w podartym rękawie jego bluzy. Widziałem dłoń, jak kikut bezwładnie zwisającą z przedramienia...

Moje serce mało nie wyskoczyło z piersi, gdy ujrzałem, co leży na ziemi.

- Hej! – zawołałem. – To tylko rower Bernarda!

To była kolarzówka Berniego. Wywrócona, spoczywała na czarnej glebie. A to, co brałem z początku za rękę, było w rzeczywistości tylko mocno skręconą kierownicą. Gumowa rączka pęknięta była i bezwładnie zwisała na samym końcu ramienia. Coś, co przypominało porosty, oplatało kierownicę i cały rower.

- Co to? – Siwy zapytał, kiedy chłopaki podeszli bliżej.

- Wygląda jak gluty – Harry mu odpowiedział – albo jakiś szlam.

Nieważne, co to jest. Pewnie pedały się w to zaplątały i Bernard się wywrócił.

- Dobrze tak, głupkowi – Siwy aż podskoczył. – Tylko gdzie on teraz jest?

Rozejrzeliśmy się dookoła.

- Hej! – Siwy zawołał. – Gdzie jesteś, ciołku?!

Spojrzałem na niego zniechęcony.

- Sądzisz, że nam odpowie? – zapytałem.

Wzruszył ramionami.

- Masz lepszy pomysł?

Nie odpowiedziałem. Otaczała nas tylko cisza. Nieruchome drzewa wydawały się nasłuchiwać.

- No cóż – powiedziałem – musimy to zrobić.

- Co? – Siwy zapytał.

- Iść tam – odpowiedziałem, wskazując palcem drzewa.

- To idziemy!

- Tak po prostu?

- A co, strach cię obleciał?

- Nie, ale...

- No co? Skoro Bernard tam polazł, to i my możemy.

Przełknąłem głośno ślinę i przytaknąłem głową.

- Rozdzielimy się – Siwy odezwał się stanowczo.

- Co? – zapytałem.

- Głuchy jesteś, czy głupi? Ja pójdę w prawo, Harry na lewo, a ty prosto. Jak któryś go znajdzie, ma zawołać resztę i nie pozwolić mu uciec.

- A jak żaden go nie znajdzie?

- Macie go znaleźć i koniec! Spotkamy się w tym samym miejscu.

Rozeszliśmy się. Każdy z osobna udał się w wyznaczonym przez Siwego kierunku. Ja ruszyłem prosto. Z wolna zbliżałem się do pierwszych drzew. Spojrzałem w prawo. Siwy właśnie znikał za jednym z nich. Spojrzałem w lewo. Harry'ego już nie było widać. Dałem krok na przód. Moja noga ugrzęzła w czymś miękkim. Dałem następnego. Zachlupotało. Nie widziałem, w czym stoję, bo ta cholerna mgła wiła się pod moimi kolanami, ale czułem, że jest to coś bardzo mokrego i zimnego.

- A niech to! – usłyszałem z prawej strony stłumiony głos Siwego. – Co za jakaś przeklęta woda!

Zrozumiałem, że nie tylko ja taplałem się w tej mulistej brei. Na chwilę mnie to powstrzymało. Tyle razy słyszałem opowieści o ludziach, których pochłonęły bagniste moczary. Błoto wciągało ich na samo dno.

Musiałem się przełamać, inaczej Siwy mnie zabije, a Harry wyśmieje. Nie mogłem dać plamy. Oni byli już w przodzie. Ruszyłem przed siebie. Z każdym krokiem moje nogi grzęzły coraz głębiej w czarnej wodzie. Moje buty były już całkowicie zalane, a nogawki przemoczone. Szedłem jednak do przodu. Bardzo powoli, ale do przodu. Mijałem kolejne drzewa. Każde różniło się od poprzedniego, ale było powykręcane w niemniej przerażające, groteskowe kształty. Naprawdę, bałem się ich. Przerażały ukrytego we mnie, małego chłopca. Ale zagryzłem wargi i szedłem dalej.

Nie wiem ile to trwało. Wydawało mi się, że idę i idę. Już nawet nie słyszałem chlupotu nóg moich kolegów. Straciłem orientację. Niby szedłem cały czas do przodu, a jednak zabłądziłem. Rozejrzałem się dookoła. Wszędzie ciemność i te przeklęte drzewa. Nie widziałem niczego na odległość kilku metrów ode mnie. W mroku majaczyły tylko poskręcane sylwetki nieruchomych pni. Ciszę nocną przerywał mój przyspieszony oddech i chlupot wody pod moimi nogami.

I wtedy...

Coś się poruszyło! Gdzieś w przodzie. Mógłbym przysiąść, że usłyszałem cichy plusk. Włosy zjeżyły mi się na głowie. Nie mogło mi się przewidzieć, ani przesłyszeć. Byłem sam, a wokół mnie tylko te drzewa.

- Siwy?! – zawołałem niepewnie.

Odpowiedziała mi cisza.

- Harry?! – powtórzyłem.

Cisza. Czułem tylko, jak narasta we mnie coraz większy strach. Nie widziałem niczego, ani nie słyszałem, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Nienamacalna obecność kogoś, lub czegoś nieznanego i niewytłumaczalnie obcego, dosłownie zawładnęła swoją ponurą obecnością mój umysł. Odniosłem wrażenie, że ktoś mnie obserwował. Jakby setki oczu prześwietlało moją duszę.

I wtedy... usłyszałem głos.

Lodowate palce strachu powoli wspinały się wzdłuż mojego kręgosłupa, powodując mrowienie pod skórą. Klaustrofobiczne uczucie niepokoju dosłownie sparaliżowało moje ciało. Stałem bez ruchu i nasłuchiwałem. Wstrzymałem oddech, by lepiej słyszeć. Ale cisze nocną przerywało tylko bicie mojego własnego serca i puls krwi uderzającej do głowy.

Niespodziewanie znów usłyszałem ten sam głos. Tym razem wyraźniej! Nie byłem w stanie zlokalizować źródła dźwięku. Stałem, jak, słup wrośnięty w ziemię i tylko oczami rozglądałem się na boki.

Mateusz – usłyszałem za plecami szept.

Ktoś za mną stał! Czułem to! Nie widziałem go, ale słyszałem. Ten ktoś wypowiedział moje imię! Byłem tego pewien!

Powoli odwróciłem się.

Ujrzałem coś, co na zawsze miało zapaść głęboko w mojej pamięci. Przede mną, jakieś dwa metry od miejsca w którym się znajdowałem, stało niewielkie drzewo. Niczym specjalnym nie wyróżniałoby się od setek innych, rosnących na tych bagnach, gdyby nie jeden szczegół... To drzewo żyło! Przysięgam! Poruszało się. Konary wiły się i skręcały jak węże, a czarna kora oplatała się wokół czegoś, co wyglądało jak ciało ludzkie! Wyglądało to tak, jakby drzewo wsysało żywego człowieka! Ale nie to było najbardziej przerażające, tylko ta twarz. Twarz zastygła w grymasie potwornego przerażenia i zdziwienia. Szeroko otwarte oczy wpatrywały się we mnie. Rozdziawione usta szeptały niewyraźnie słowa.

- Mateusz – mówiły – pooomóż... miiii.

To był Bernard! Klnę się, że widziałem, jak drzewo go pożera. Jego nogi zniknęły pod grubą korą. Tułów został wessany. Stałem, jak sparaliżowany i patrzyłem, jak jego twarz znika. A ostatni grymas bólu i przerażenia zastyga, niczym wykute z żelaza oblicze, wrzucone do zimnej wody.

Usłyszałem nagle wrzask. Wrzask, który mógł wyrwać się tylko z gardła śmiertelnie przerażonego człowieka. Z gardła dziecka! Dopiero po chwili dotarło do mnie, że to ja jestem tym śmiertelnie przerażonym człowiekiem, i to ja krzyczę, stojąc po kolana w czarnej wodzie, na przeciwko drzewa, które przed chwilą było moim kolegą z klasy!

Coś wyrwało mnie z otępienia. Jakiś odgłos. Kolejny chlupot!

Coś tam było! Tam, daleko w przodzie, głęboko pod wodą! Czułem, jak narasta we mnie paniczny lęk. Lęk przed czymś niepojętym i niewyjaśnionym. Lęk przed czymś, czego nie widziałem, ale czułem! Przed czymś, co zbliżało się w moim kierunku i sunęło pod wodą, przecinając jak gigantyczne ostrze czarne błoto!

Cofnąłem się o krok. Po chwili następny. To coś było coraz bliżej, a ja nie byłem w stanie wyrwać nóg z tego cholernego błota! Jakby mnie przyssało! Odwróciłem się i rzuciłem do panicznej ucieczki. Moje nogi grzęzły w bagnie, które spowalniało moje ruchy. Czułem się, jak we śnie, kiedy człowiek ucieka przed czymś, co ściga go za plecami. Jak w zwolnionym tempie.

Wiem, że biegłem, jak szalony. Gnałem co tchu, a moje nogi rozbijały czarną wodę. Jednak dla mnie, było to, jak ucieczka w zwolnionym tempie. Czas nagle się zatrzymał, a jedyne, co gnało mnie do przodu, to świadomość, że goni mnie coś niezrozumiałego i przerażającego.

Biegłem i biegłem. Czułem za plecami obecność jakiejś potężnej istoty. Czułem jej oddech, wydobywający się spod wody. Czułem, że zaraz mnie dopadnie, chwyci w swoje szpony i rozszarpie! Owinie się wokół mnie i oplącze obślizgłym ogonem! Przyciśnie do obleśnego, lodowatego odwłoka, jakim było tego czegoś ciało. Pożre mnie! Wessie! Zamieni w drzewo, tak, jak zrobiło to z Bernardem! Zamieni w...

Upadłem! Czułem, jak przewracam się i lecę głową do przodu. Moja noga uderzyła o coś twardego! A może była to już dłoń potwora, chwytająca mnie za stopę! Świat wokół zawirował, a ja z głośnym krzykiem wylądowałem prosto w czarne błoto! Poczułem, jak zimna, gorzka maź wypełnia moje usta. Wsysa moją twarz! Oplata obślizgłymi ramionami moje kończyny i ciało! Zrobiło się strasznie zimno.

Z wrzaskiem, rozrywającym nocną przestrzeń, oderwałem moje ciało od czegoś zimnego i klejącego. Krzyczałem, kiedy wydostałem się na zewnątrz. Byłem spanikowany! Nie wiedziałem, gdzie jestem i co się ze mną dzieje! Byłem oślepiony. Nic nie widziałem, bo moje powieki sklejone były czymś lepkim i zimnym, ale przysięgam, że w oddali majaczyły dwie, zamazane sylwetki. Usłyszałem jakieś głosy. Ktoś, coś mówił niewyraźnie. Słabo słyszałem, bo moje uszy wypełnione były błotem... błotem?

Tak, to było błoto. Najzwyklejsze w świecie błoto.

Siedziałem na ziemi i rozglądałem się na boki. Przetarłem dłonią oczy. Wytarłem twarz. Nikogo nie widziałem w pobliżu. Przetarłem dłonią bolącą stopę. Siedziałem na błotnistej ziemi. Obejrzałem się za siebie. Spodziewałem się, że coś zaraz wyskoczy z czarnej wody, ale za mną była tylko ściana mgły. Nawet nie zauważyłem, kiedy przez nią przebiegłem. Byłem znów na polanie po drugiej stronie, po właściwej, bezpiecznej stronie. Niedaleko wystawał z ziemi gruby korzeń. To zapewne o niego potknąłem się i runąłem twarzą w błoto.

W wyobraźni widziałem Harry'ego, jak stoi i śmieje się ze mnie. Z mojego upadku. Siwy pewnie będzie mu wtórował. Tylko, że jakoś ich nie było w pobliżu... A co z tymi zamazanymi postaciami, które widziałem, jak klęczałem na ziemi z zabłoconymi oczami? Bo przecież je widziałem. Nie było innej opcji! Nie mogło mi się przewidzieć, słyszałem przecież ich głosy. Rozmawiali. Mówili coś...

Stanąłem. Rozejrzałem się. Wokół była tylko cisza i mrok.

- Siwy?! – zawołałem.

Nic.

- Harry?!

Cisza.

Nie podobało mi się to. Może chłopaki błądzili wciąż na bagnach w poszukiwaniu Bernarda. Nie wiedzieli, co się z nim stało. Ja wiedziałem dobrze, ale nie miałem jak ich o tym poinformować.

Coś mi się nie podobało. Czegoś mi brakowało na polanie.

Ruszyłem wolno do przodu. Rozglądałem się uważnie na boki. Nagle potknąłem się tą samą, bolącą stopą o coś twardego. Zawyłem z bólu. Ale tym razem nie przewróciłem się. Złapałem równowagę. Zakląłem głośno, kiedy zobaczyłem, co było przyczyną mojej nieuwagi. To był mój własny rower. Zahaczyłem o ramę.

Rower?

Dopiero w tej chwili dotarło do mnie, że na polanie leżały tylko jeden rower. Mój rower. Nie widziałem natomiast ani Ukrainy Harrego, ani zardzewiałych Wigry 3 Siwego.

Zostawili mnie. Moi najlepsi koledzy zostawili mnie samego i odjechali. W środku ciemnego lasu. Przy czarnych bagnach, w wodach, w których czaiło się coś mrocznego. Niedaleko tych powykręcanych drzew, które obserwowały każdego, kto przekroczył granicę z mgły.

Zostawili mnie samego...

Nic już nie miało takiego znaczenia, jak to, że straciłem kolegów...

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje