Historia

Ogród z posągami.

darkmoon 0 7 lat temu 556 odsłon Czas czytania: ~7 minut

Szary pył przesypywał się między moimi palcami jak piasek w klepsydrze. Drobne ziarenka zabierał wiatr, rozwiewając je na wszystkie strony świata. Stojąca obok mnie kobieta zakaszlała pod nosem. Spojrzałem na nią.

- Mam uczulenie na kurz – odpowiedziała, krztusząc się i zatykając dłonią usta.

- To nie kurz – odpowiedziałem – to drobinki marmuru.

- Słucham? Skąd odłamki marmuru w tych okolicach?

- Widocznie morderca przyniósł je ze sobą.

Kobieta trzymała w dłoni fotografię. Na fotografii znajdowało się martwe ciało innej kobiety. Sine i wysuszone niczym egipska mumia. Powykręcane w nienaturalnym kształcie kończyny wyglądały jak konary starego drzewa. Wychudzona twarz, z naprężoną na kościach policzkowych skórą, spoglądała gdzieś za kadr zdjęcia białymi jak śnieg gałkami ocznymi, wywróconymi do góry. Mnie akurat najbardziej interesował inny ślad. Rozszarpana szyja z prawej strony wyglądała, jakby dziewczyna przed śmiercią połknęła granat.

- Jakie dzikie zwierzę mogło dopaść moją siostrę? – zapytała, z trudem powstrzymując narastający płacz.

- Mam pewną teorię – odpowiedziałem jej, nawet nie próbując wytłumaczyć, o co tak naprawdę mi chodziło. I tak by nie uwierzyła albo nie zrozumiała. Zostawiłem ją samą, wpatrzoną w trzymane w dłoniach zdjęcie. Zanim się oddaliłem, usłyszałem cichy szloch. Nie wytrzymała. Trudno jest powstrzymać emocje, znajdując się w miejscu, w którym nie tak dawno ktoś zamordował bliską ci osobę. Ślady widoczne były gołym okiem. Zaschnięta krew wsiąkła w ziemię, ale nie na tyle, żeby nie zauważyć plam, za to wystarczająco, by morderca ją pominął. To było dziwne z jego strony. Istoty, które z taką łapczywością rzucają się do szyi ofiary, raczej starają się nie pominąć ani kropli wysysanej krwi. No, chyba że są już tak nasycone, że gardzą taką małą plamką.

Na skraju miasta znajdowała się posiadłość. Opuszczony, wielki dom, odstraszał miejscowych ludzi krążącymi dookoła plotkami na temat jego historii. Zapewne dlatego nie było chętnego, by go kupić. Zresztą, kto by chciał zamieszkać w takiej ruinie. Szary kolor zmurszałych murów przebijał się między zielenią konarów starych drzew, ze wszystkich stron otaczających posiadłość. Pozbawione szyb okna, pozabijane były deskami. Nie to jednak zniechęcało bezdomnych do pomieszkiwania w zatęchłych i opustoszałych pokojach, tylko te wielkie, kamienne gargulce. Kilka wielkich posągów pilnowało wejścia do wiekowego domu. Zastygłe w pozach, jakie nadał im dłutem ich stwórca. Nieruchome oblicza spoglądały posępnym wzrokiem na każdego, kto przekroczył bramę porośniętego gęstymi chaszczami ogrodu.

Zwłaszcza nocną porą posiadłość ta nabierała szczególnie odstraszający klimat. Nie przypadkiem przekroczyłem teren opuszczonej posesji o północy. Spacerowałem spokojnie między kamiennymi gargulcami, oświetlonymi blaskiem księżyca. Wspominałem rozmowę z nieznajomą dziewczyną.

- Było ich trzy – powiedziała do mnie – moja siostra została zamordowana jako czwarta.

Wyciągnęła z kieszeni zdjęcie. Młoda, piękna dziewczyna spoglądała na mnie śmiejącymi się oczami.

- A tak teraz wygląda – schowała zdjęcie i wyciągnęła następne. Te nie było już tak przyjemne dla oka. Nie będę opisywał, co dokładnie przedstawiała fotografia. Widok był zbyt masakryczny i przykry zarazem. Przyjrzałem się natomiast dacie, widniejącej w prawym, dolnym rogu zdjęcia.

- Może mi pani pokazać fotki trzech poprzednich kobiet? – zapytałem.

Dziewczyna sięgnęła ręką do torebki. Wyciągnęła trzy, małe prostokątne kartoniki. Podała mi je. Przyjrzałem się każdemu zdjęciu z osobna.

- Dobrze, że robiła pani zdjęcia starym aparatem – odezwałem się po chwili,oddając fotografie – widać na nich datę.

- A co to ma do rzeczy?

- Dla laika może nie ma albo dla kogoś mało spostrzegawczego –

odpowiedziałem i spojrzałem na księżyc. Świecił tak samo, jak każdej z tych nocy, kiedy mordowano kolejne kobiety. Była pełnia. Regularny cykl, powtarzający się co dwa tygodnie. Dokładnie dwa tygodnie minęły od znalezienia zwłok ostatniej ofiary.

- Policja nie daje rady – zapytałem – że aż sama musiała pani wykraść zdjęcia z biura?

- Śledczy chyba słabo łączą fakty.

- Dobrze, że pracuje pani na komisariacie i ma dostęp do akt.

Jeszce raz tej nocy spojrzałem na księżyc. Tym razem patrzyłem z terenu zarośniętego gęstymi chaszczami ogrodu posiadłości. Srebrna tarcza lśniła jak wypacykowany talerz. Niebo było bezchmurne. Mury wysokiej posiadłości górowały wysoko nade mną. Wiedziałem, że skrywają jakąś starą tajemnicę. Ciszę nocną przerwało wycie psa. Dobiegało z oddali. A może to był wilk? W tym momencie usłyszałem za plecami cichy chrobot. Powoli odwróciłem się i rozejrzałem dookoła. Trupio blade światło księżyca oświetlało teren. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie, tylko wydawało mi się, że widziałem cztery gargulce, kiedy wchodziłem na teren posesji. Albo miałem coś ze wzrokiem, albo jeden z nich...

Tak, nie myliłem się, stał w cieniu i spoglądał na mnie płonącym wzrokiem. Jego zmrużone oczy jarzyły się w ciemnościach czerwonym blaskiem. Warczał cicho pod nosem.

- Będziesz tak tam stał – powiedziałem, ściągając plecak – czy się pokarzesz w całej okazałości?

Niemal od razu pożałowałem tych słów... Wyszedł z cienia. Wysoki był skubaniec. O wiele wyższy, niż mi się to wydawało, kiedy ujrzałem go kilka minut temu jako posąg z wkopanym w ziemię postumentem. Być może zmyliło mnie to, że stał w przycupniętej pozycji, lekko pochylony, wspierając się potężnymi ramionami o porośnięty gęstą trawą grunt. A może wydawało mi się? Może od początku była to żywa istota, która wypełzła z jakiegoś koszmarnego snu. Patrząc na jego potężną klatkę piersiową, która unosiła się w rytm każdego oddechu, raczej ciężko było powiedzieć, że to twór z litego kamienia. Spojrzałem na jego wielką, odrażającą twarz.

- Ależ tyś brzydki – powiedziałem, z nieukrywanym obrzydzeniem – ale mam tu coś na twoją szpetotę.

Wyciągnąłem z plecaka wielki młotek.

- Za chwilę przekuję ci tę wredną mordę w coś bardziej paskudnego –

dokończyłem, wskazując obuchem młotka jego twarz. Z jego gardła wydobył się cichy, chrapliwy odgłos. Raczej trudno nazwać to rechotem, ale chyba tak to miało zabrzmieć.

Skoczył nagle na mnie z rozpostartymi szeroko ramionami. Coś błysnęło w mroku. Mała błyskotka, którą miał owiniętą na przedramieniu. Skąd ona się tam wzięła? Na pewno nie był to czas na przemyślenia. Chyba jednak nie spodziewał się, że będę szybszy. Albo on był taki wolny, bo uniknąłem jego wielkich łapsk, zanim zacisnęły się na mojej szyi. Odskoczyłem w bok. Mój młotek zatoczył szeroki łuk. Rozległ się głuchy łoskot. Tępy obuch wylądował na jego głowie. W powietrze wystrzeliły odłamki rozbitej czaszki. Stał przez chwilę nieruchomo. Odwrócił się powoli. Już miałem zdzielić go po raz drugi, kiedy zamarłem. Spoglądał na mnie jednym okiem. Drugie zniknęło wraz ze skronią.

- Twardy masz łeb – powiedziałem – ale sprawdzimy, czy inne organy również.

Zza pleców wyciągnąłem długi kołek. Zaostrzonym końcem wycelowałem w niego i pomachałem młotkiem na zachętę. Warknął tylko i ponownie skoczył na mnie. Nadział się potężną klatką na sam naostrzony czubek. Rozległ się huk, jakby potężny fiskars rozbił na pół kamienny głaz. Spodziewałem się, że wybuchnie gigantyczny płomień, tymczasem on stał w miejscu z kołkiem wbitym w pierś. W jednej chwili jego tors i kończyny pokryła pajęczyna delikatnych, cieniutkich pęknięć. Wyciągnął rękę w moją stronę i rozszerzył palce. Zdążył tylko ryknąć, zanim jego ciało rozsypało się na setki drobnych kawałków. Nie tego się spodziewałem.

Stałem na szeroko rozstawionych nogach, trzymając w jednej dłoni młotek. Pod moimi stopami leżała sterta marmurowego gruzu. Przetarłem dłonią płaszcz. Szary pył pokrywał całe moje ubranie.

Usłyszałem za sobą stłumiony kaszel. Odwróciłem się, unosząc do góry młotek. Za mną stała młoda dziewczyna. Spoglądała na mnie szeroko otwartymi oczami, zasłaniając dłonią usta i nos.

- A ty co tu robisz? – zapytałem zdziwiony.

- Wybacz. Śledziłam cię.

- To było bardzo głupie.

- Tam!

Dziewczyna wskazała palcem miejsce za moimi plecami. Ponownie się odwróciłem.

- Co?

- Tam, w stercie gruzu.

Zmrużyłem oczy. Coś lśniło w blasku gwiazd pomiędzy rozbitymi kamieniami. Podszedłem bliżej i się pochyliłem. Podniosłem srebrny łańcuszek z małym wisiorkiem w kształcie serca.

- Chyba miał to owinięte wokół nadgarstka – powiedziałem, podając medalion dziewczynie. Spojrzała na wygrawerowane imię. Jej oczy napłynęły łzami.

- To należało do mojej siostry – odpowiedziała trzęsącym się głosem – nosiła go na szyi.

Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje