Historia
Kronos 3
Spis części w profilu: http://straszne-historie.pl/profil/3877
Nie planowała płakać, ale kiedy wychodziła z Instytutu miała boleśnie ściśnięte gardło. Po wszystkim, co zaszło, Adam był ostatnią osobą na której mogła polegać, a teraz wraz z grupą wyspecjalizowanych żołnierzy musiała wyruszyć na północ. Nie wzięła ze sobą wiele. Wyposażono ich w najbardziej niezbędne rzeczy, a także mały generator Deep Shield, mimo to poruszać się mieli głównie nocą.
Opancerzona ciężarówka podjechała niecałe pół godziny po tym, jak zaszło słońce. Od razu wiedziała, że podróż ta nie będzie należała do najprzyjemniejszych - chociaż generał zapewniał ją, że będzie mogła liczyć na pomoc i wsparcie ze strony wojskowych, nie czuła się wśród nich komfortowo, zwłaszcza, że była jedną kobietą w oddziale. Ciężarówka była wypchana kombinezonami, lekami, bronią. Lidia nie wiedziała z jakiego powodu miałaby się im przydać ta ostatnia, jednak nie kwestionowała decyzji osób wyżej postawionych. Reszta miała zakaz rozmawiania z nią o szczegółach wykraczających poza jej kompetencje.
Ze względu na ograniczony zapas paliwa, wyznaczono im w ciągu trasy przystanki na których mieli uzupełniać braki. Ściśnięci jak sardynki w puszcze, na każdym przystanku zmieniali kierowcę. Priorytetem było dotarcie na miejsce katastrofy w możliwie najkrótszym czasie i uratowanie tego, co było jeszcze możliwe. Przede wszystkim zależało im na zabezpieczeniu zbiorników zawierających niebezpieczne substancje. Obawiała się niefrasobliwości naukowców, sytuacja mogła wyglądać podobnie jak w przypadku zakażenia się Adii bakterią nad którą pracowali na jej piętrze. Niedostateczne środki ostrożności wielokrotnie sprawiały, że świat stał na skraju katastrofy, ale oczywiście o tym nie mówiono głośno ani w Instytucie, ani poza nim.
Pasek torby boleśnie wpijał się w jej ramiona, mała ilość powietrza dawała się we znaki. Zastanawiała się, czy właśnie taką ciężarówką wywieziono z Instytutu Adię... Na kolejnym postoju przyjrzała się temu, co widziała w blasku księżyca - wszystko było zrujnowane, niemal zrównane z ziemią. Budynki, obok których przejeżdżali wyglądały jak ruiny. Ciemne okna najeżone resztkami wybitych szyb niby groteskowe usta pochłaniają srebrne światło, wokół prócz nas nie ma nikogo, tylko pustka i resztki drzew giętych ku ziemi przez jesienny wiatr.
Otuliła się szczelniej puchową kurtką, naciągnęła kaptur na głowę. Zarządzono godzinę postoju, rozpalili więc ognisko. Jako, że nie chciała zbyt długo z nimi przebywać, a zdawała sobie sprawę, że jest przez nich obserwowana - postanowiła rozejrzeć się po okolicy. Z ocalałych oznaczeń wywnioskowała, że znajdowali się w Otwocku. Podczas, gdy żołnierze przerzucali się między sobą kiepskimi żartami i spożywali pospieszną kolację, ona oddalila się. Towarzyszyło jej tylko światło niewielkiej latarki, odgłos oddalających się śmiechów i jej własne kroki.
Rozbili się nieopodal pozostałości Szpitala Powiatowego. Lidia ruszyła ulicą Matejki w stronę parku miejskiego. "Ciekawe, czy za kilkadziesiąt lat ktokolwiek będzie pamiętał, kim był Matejko?", przemknęło jej przez myśl, jednak po chwili odrzuciła ją. Aktualnie mieli ważniejsze sprawy - jeśli nie uda im się na północy, mała szansa, że przetrwa ktokolwiek, kto mógłby się tym przejmować. Przecież świat się skończył.
Pod jej stopami chrzęściło szkło. Nagle przystanęła zaniepokojona. Wydawało jej się, że do jej uszu dotarł jakiś dźwięk, którego się nie spodziewała. Miasto było przecież wyludnione, tak jak i wszystkie inne - ocaleni zostali przeniesieni do enklaw, w których otrzymają niezbędną pomoc materialną i lekarską. Zdawało jej się, że to zmęczony umysł płata jej figle, gdy dźwięk się powtórzył. Wstrzymała oddech. Gdzieś w głębi parku był człowiek, była tego niemal pewna. Spojrzała na podświetlaną tarczę zegarka - miała jeszcze wystarczająco dużo czasu, by sprawdzić, czy się nie myli.
Odczuwała strach, wiedziała jednak, że nawet jeśli wróci do obozu po kogoś, może okazać się, że to, co wydawało dźwięk już zamilknie lub przemieści się. Nie chciała dopuszczać do świadomości, że może być to ciężko ranna osoba, jednak wyobraźnia podpowiadała jej najgorsze scenariusze. Odetchnęła kilka razy głębiej, zacisnęła w dłoni mocniej latarkę i żwawym krokiem ruszyła w głąb parku.
Wiedzieliśmy już w czym tkwił nasz błąd. Założyliśmy, że jeśli tylko generatory będą miały wystarczająco dużą moc, uda nam się utrzymać cząsteczki aluminium nad chmurami. Same chmury były problematyczne, jednak możliwe do osiągnięcia, nie przepuszczały większości promieni słonecznych - dzięki temu udawało nam się schłodzić obszar objęty Deep Shield, jednak cały czas pozostawał problem promieniowania. Aluminium było do tego celu idealne, ponieważ odbijało promieniowanie z powrotem w przestrzeń kosmiczną.
Tworzenie sztucznych chmur miało miejsce już dużo wcześniej, nazywaliśmy je chemtrails - niestety, ze względu na swój skład chemiczny nie były doskonałe. Liczyliśmy się z tym, że starając się ochronić ludzkość przed promieniowaniem, sprowadzimy innego typu problemy. W skład mieszanki wchodziły między innymi dwutlenek siarki oraz barek sodu. Było to niestety niezbędne, chociaż doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że są szkodliwe dla ludzkiego organizmu. Mieszanka była dostosowana do tego, by tworzyła "zawiesinę"; ze względu na zawartość polimerów potrafiła utrzymywać się w powietrzu wiele godzin i bardzo wolno opadała na ziemię. Nawet aluminium, które stosowaliśmy było silnie toksyczne dla ludzkiego organizmu.
Wcześniej chemtrails testowane były przez wiele państw - wielu ludzi zastanawiało się, czym są te dziwne pasy na niebie, wyglądające jak ślady po przelocie samolotów, jednak utrzymujące się znacznie dłużej. Mieszanka rozpylana była metodą na ślepo, daleko poza oficjalnymi korytarzami lotów samolotów, a w miejscach gdzie pojawiły się chemtrails ludzie dosyć szybko odczuwali ich skutki - do najdelikatniejszych należały symptomy podobne do tych występujących przy grypie, zaniki pamięci oraz ogólne osłabienie organizmu.
Projekt, który powstał na podstawie założeń Tellera mógł wiele zmienić. Planowałem zaproponować rozwiązanie, które będzie stałe - aluminiowe kopuły otoczone warstwą chmur miały ukrywać miasta. Wiedziałem, że to rozwiązanie będzie mniej inwazyjne dla ludzi, mimo wszystko doskonale zdawałem sobie sprawę, że wojsko może mieć co do niego wątpliwości. Musiałem wziąć pod uwagę, że za wszystkim stoją pieniądze oraz układy. A czy dla koncernów farmaceutycznych wzrost zachorowalności nie byłby czymś niesamowicie zyskownym?
Kiedy więc udało mi się w końcu dostać do generała i przedstawić moją koncepcję, wcale mnie nie zdziwiło, że pod sumiastym wąsem zagościł cyniczny uśmieszek. Nie tyle śmiał się ze mnie i mojego podejścia, co usiłował dosyć łopatologicznie wytłumaczyć, że to nie przejdzie i że na samym Deep Shield możemy bardzo wiele ugrać na arenie światowej.
- Uparty jak zawsze- rzekł pozornie łagodnym tonem - Kraj nie ma środków, żeby stworzyć chociaż jedną taką kopułę.
- Przecież w ostatecznym rozrachunku więcej zyskamy chroniąc większy obszar i przez dłuższy czas - burknąłem zły.
- Co nie odpowiada ci w Deep Shield? - zapytał, po czym wzruszył ramionami nie doczekawszy się odpowiedzi i dodał:- Pomyśl o tym w ten sposób: możemy sprzedać wiele generatorów na zachód...
- I pogrzebać się pod toną chemikaliów - rzuciłem zgryźliwie.
Jak można było się domyślić, był to koniec mojej audiencji u generała, który nie dopuszczał do swojej świadomości długotrwałych skutków korzystania z klasycznych chemtrails, a moje wywody zwyczajnie włożył między bajki. Jako, że moją wizytą udało mi się skutecznie podnieść mu ciśnienie, znowu nie mogłem liczyć na to, że pozwoli mi opuścić choć na chwilę teren Instytutu i tym samym zobaczyć się z Adią.
Cisza, która zapanowała nad parkiem wydała się jej nienaturalna. Przed chwilą była jeszcze pewna, że robi dobrze, teraz jednak przystanęła zaniepokojona. Otaczała ją tylko ciemność, słyszała swój przyspieszony oddech. Dobrze wiedziała, że w mroku nie może się czaić żadne niebezpieczeństwo - przecież wszystko to, co najgorsze już się wydarzyło. Nie wierzyła też w żadne zabobony, zatem dlaczego miałaby przejmować się duchami? Sam pomysł wydawał jej się absurdalny.
- Czy ktoś tu jest? - zawołała, ale nie doczekała się odpowiedzi.
Odprężyła się nieco. Nigdy nie uważała, że ma wybujałą wyobraźnię, tego dnia przekonała się jednak, że przy odpowiednich warunkach jest w stanie wyobrazić sobie niesamowite rzeczy. W myślach nazwała się idiotką, uśmiechnęła się lekko sama do siebie i postanowiła wrócić do obozu.
Ni z tego ni z owego nagle od strony szpitala rozległ się nieludzki wrzask i odgłos wystrzałów. Nie miała zielonego pojęcia, co zaszło, wiedziała jednak, że znajdowali się w niebezpieczeństwie - zarówno żołnierze, jak i ona. Początkowo sparaliżowana strachem, po chwili zebrała się w sobie i przełamując wewnętrzny opór ruszyła biegiem w stronę ulicy Batorego. Kilkakrotnie potknęła się i runęła jak długa, jednak pomimo poranionych dłoni i stłuczonej latarki wiedziała, że musi dotrzeć tam jak najszybciej. Nie miała żadnego przeszkolenia, a oni byli przecież wykwalifikowani, a jednak coś wewnątrz czaszki, jakiś głos, kazał jej działać.
Oddech stał się bolesny, chłodne powietrze wdzierało się jej do płuc, ale nie przestawała biec. Gdy w końcu dostała się do ciężarówki, zauważyła, że część żołnierzy rozproszyła się po terenie, rozglądali się trwożnie przyświecając sobie latarkami. Gdy tylko ją zauważyli, dali jej znak, żeby natychmiast się ściszyła. Zakryła usta dłonią, starając się nie wydawać ani jednego dźwięku.
Ognisko nadal płonęło, ale wyglądało tak, jakby ktoś w nie wpadł - rozniosło się na znaczną część terenu, a w blasku płomieni dostrzegła, że tuż obok leży mężczyzna, którego zapamiętała jako pierwszego kierowcę. Gdy cicho się zbliżyła, zauważyła, że jest martwy, wyglądał jakby dzikie zwierze rozerwało go na strzępy. Z trudem powstrzymała mdłości, cała zawartość żołądka podeszła jej do gardła - klatka piersiowa i brzuch zmieniły się w krwawą miazgę, wyraźnie dostrzegała wnętrzności.
Popatrzyła z przerażeniem w stronę pozostałych, wyglądali na tak samo wystraszonych, jak i ona. Udało jej się nawiązać kontakt wzrokowy z jednym z nich, zaprzeczył ruchem głowy. Czyli on również nie widział, co to było. Stali bez ruchu już jakiś czas, rozglądając się, szukając stworzenia, które właśnie urządziło krwawą jatkę w ich obozie. Cisza, znów ta przerażająca cisza i tylko ich własne bicie serc.
Dziki wizg przedarł się przez noc, a oni struchleli w oczekiwaniu na najgorsze, kurczowo trzymając uniesioną broń. Lidia zagryzła wargi, by nie wydarł się z nich zdradziecki okrzyk strachu.
Nagle coś runęło między nich z tym samym dzikim skowytem. Zaczęli krzyczeć i strzelać, jeden z żołnierzy padł na kolana trzymając się za twarz, a nikłe światło pozwoliło Lidii dostrzec, że jest ranny - krew trysnęła z resztek jego ust, rozcięty policzek odsłaniał zęby. Jednym susem znalazła się przy nim i przyłożyła mu do twarzy naprędce wyciągniętą z torby bluzę.
Na moment znów zapanowała cisza, przerywana tylko jękami rannego, zbili się więc w zwartą grupkę. Nigdy wcześniej takiego czegoś nie doświadczyli, nie mieli pojęcia jak postąpić.
- Co to, do kurwy nędzy, jest? - syknął sam do siebie jeden z żołnierzy.
Wszyscy się nad tym zastanawiali, lecz nikt nie znał odpowiedzi. Dopiero po chwili doszli do siebie na tyle, aby zastanowić się nad tym co zaszło - właśnie stracili jednego człowieka, drugi wykrwawiał się z powodu rany, która pojawiła się dosłownie w mgnieniu oka. Dopiero gdy wspólnymi siłami taszczyli żołnierza do ciężarówki na prowizorycznych noszach, w oczy rzuciło im się to, co powinni zauważyć znacznie wcześniej - z samochodu zniknęła większa część jedzenia, a także broni.
Spojrzeli po siebie zdziwieni i jednocześnie zszokowani. Dotarło do nich, że ewakuacja ludności musiała być przeprowadzana bardzo chaotycznie i bez większego planu. To, co zaatakowało ich w obozie bez wątpienia było człowiekiem lub grupą ludzi, a dokładniejsze zbadanie terenu potwierdziło ich przypuszczenia - nieco dalej znaleźli ślady krwi prowadzące w stronę zrujnowanego szpitala, gdzie za jedną ze stojących jeszcze ścian nośnych znaleźli poważnie rannego od kul człowieka.
Patrzył na nich z pogardą i otwartą wrogością, gdyby mógł chodzić, z pewnością rzuciłby się na nich znowu, by wykończyć jak największą ich ilość. Przy jego boku znaleźli prymitywnie wyglądającą broń wykonaną z prętów i haków. Wszelkie próby nawiązania kontaktu kończyły się fiaskiem, miotał na nich przekleństwa i groził, że ich pozabija, tak jak innych.
- Zostawiliście nas tutaj, wy pierdolone gnoje - ryknął tamten ostatkiem sił - Zabraliście jedynie część ludzi, a nas, kurwa, zostawiliście na pastwę losu!
Rozsierdziło to dowódcę grupy, dla którego słowo generała było rzeczą świętą. Początkowo spokojny, w końcu nie wytrzymał - tak czy owak, mimo, że to człowiek w jego mniemaniu przypominał już wyłącznie bestię, a takie istoty należy wyeliminować, zwłaszcza, że pozbawił go części towarzyszy. Mimo, że Lidia próbowała oponować, nawet bronić rannego, celem poznania jego wersji, dowódca nie dał się przekonać - uniósł broń i oddał jeden celny strzał, a z oczu tamtego błyskawicznie uszło wszelkie życie i ślady emocji.
- Czy ty zdajesz sobie, co zrobiłeś? - krzyknęła Lidia, uderzając go z wściekłością, gdy tylko opuścił broń. - To był człowiek, człowiek!
Drugi raz nie pozwolił się już trafić, po prostu przytrzymał jej rękę tak, że niemal usłyszała chrzęst swoich kości i jęknęła z bólu. W życiu nie była tak wściekła, gdyby mogła, pewnie toczyłaby pianę. Na terenie miasta, a pewnie i całej Polski zaszło coś, co zostało zatajone - najprawdopodobniej bardzo wielu ludzi nie zostało przetransportowanych do bezpiecznych enklaw, a po prostu zostawionych na pastwę losu i promieniowania.
Gdy już trochę doszła do siebie, a furia odeszła, zorientowała się, że siedzi przy rannym w ciężarówce. Jej ciepła bluza leżąca na jego policzku w całości przesiąknęła krwią. Było jej niedobrze od nadmiaru emocji i chociaż doskonale zdawała sobie sprawę, że cel ich podróży jest zupełnie inny, usilnie próbowała przekonać resztę, że należy znaleźć tych ludzi i udzielić im pomocy - nikt jednak nie odniósł się do jej pomysłu entuzjastycznie.
Oznajmiono jej dobitnie, że nie ma żadnej władzy nad oddziałem, póki nie dotrą na miejsce katastrofy, a i tam słuchać jej rozkazów będą tylko i wyłącznie w przypadku, kiedy ich dowódca uzna to za słuszne. Owszem, ona również żałowała żołnierzy, nie była jednak w stanie przestać myśleć o tych ludziach kryjących się wśród ruin dawnego świata.
Gdy tylko udało im się opanować krwawienie i w miarę możliwości ustabilizować stan rannego, odjechali - nieuchronnie zbliżał się świt, należało więc znaleźć miejsce na tyle bezpieczne, by udało się przetrwać dzień bez skutków dla oddziału. Nie zdawali sobie sprawy, że w pierwszych promieniach wschodzącego słońca w odjeżdżającą ciężarówkę wpatrywały się oczy, w których płonęła wściekłość.
Ciąg dalszy: http://straszne-historie.pl/story/14383-Kronos-4
Komentarze