Historia

Siedem grzechów głównych
Chciwość
Zawsze uważałem, że władza niszczy człowieka. Młody człowiek, startując w życie, widzi świat przez różowe okulary. Ma cel i chce go spełnić wszelkimi możliwymi sposobami. Moim celem była naprawa świata. Zdaję sobie sprawę, że to bardzo oklepana ambicja, ale ja, tak jak wielu uważa w tym wieku, że jest kimś wyjątkowym. Uważa, że ma niesamowitą moc, zdolny jest przenosić góry i zdoła zmienić świat na lepsze. Trzeba być niesamowitym pesymistą, żeby będąc młodym, nie mieć ambicji stworzenia czegoś wielkiego. To piękne uczucie, kiedy kończąc szkołę średnią wydaje Ci się, że dostałeś bilet do spełnienia. Cały świat jest Twój. Jednak życie pokazuje, że nie jest usłane różami. Mam wrażenie, że do samego końca tego nie zrozumiałem. Od samego początku wiązałem swoje życie z polityką. Rozmyślałem nad różnymi sposobami dojścia do władzy. W moim kraju panowała demokracja, więc oczywistym by było przygotować kampanię wyborczą oraz przekonanie większości do swoich racji. Do dwudziestego piątego roku życia wszystko planowałem. Musicie wiedzieć, że prawo państwa w którym żyłem, zezwalało na uczestniczenie w wyborach dopiero od tego wieku. Skrupulatnie analizowałem każdy przepis prawny, posiadałem stosowne wykształcenie do stanowiska naczelnika kraju oraz zebrałem grupę ludzi – i to całkiem pokaźną – którzy tak jak i ja, chcieli zmienić ten kraj na lepsze. Tuż przed osiągnięciem bariery wiekowej, dzielącej mnie od upragnionego stołka, w kraju wydarzyło się coś co mogło w teorii pokrzyżować moje plany. W praktyce jednak, bez tego nigdy nie zostałbym tym, kim byłem. Wybuchła wojna domowa. Spowodowana była niby nieznaczącymi słowami, wypowiedzianym publicznie, w nieodpowiednim momencie. „Ta czarna kurwa” to słowa kierowane przez polityka partii rządzącej, opisujące przedstawiciela mniejszości narodowej. Mój kraj borykał się w tym czasie z falą rasizmu i kontrowersji społecznych przez rozrastającą się nację ciemnoskórej ludności we wschodniej części naszych ziem. Podział opinii był mniej więcej pół na pół, połowa była po stronie mniejszości, druga zaś była zdecydowanie przeciwna nawet istnieniu takich ludzi. Później nastąpił efekt kuli śnieżnej. Rozpoczęły się masowe protesty, walki na ulicach, zabójstwa polityków, prezesów wszelkiego rodzaju mediów oraz ważniejszych osobistości w kraju. Ujrzałem w tym swoją szansę. Opowiadając się po stronie mniejszości, za sprawą nabytej wiedzy zdołałem sprawnie pokierować zasobem ludzkim, doprowadzając ich do druzgocącego zwycięstwa. Obaliliśmy partię rządzącą, obaliliśmy konstytucję, wszystkie dotychczas istniejące instytucje przestały istnieć. Prawdopodobnie w podzięce za zasługi podczas rewolucji, wybrano mnie na zarządcę nowo powstałego państwa. Dopuszczam do siebie myśl, że ta decyzja mogła być spowodowana moimi kwalifikacjami na to stanowisko. Prosty lud – bo takim kierowałem – zawsze lubi być kierowanym przez kogoś mądrzejszego od siebie. Dlatego wybrano mnie. Można powiedzieć, że w tym momencie spełniłem swoje życiowe marzenie. I wtedy wszystko zaczęło się sypać. Moje sprawowanie władzy opierało się na rządach autorytarnych – chciałem wiedzieć o wszystkim, chciałem sprawować władzę nad wszystkim, chciałem aby wszystko było moje. Za niesubordynację surowo karałem. Z każdym dniem moja pewność siebie rosła i tak zatraciłem się w swojej władzy, że nawet nie zauważyłem kiedy grupka moich najbardziej zaufanych popleczników zaczęła spiskować przeciwko mnie. Moje rządy może i polepszyły standard ludzi, ale niewielkiej grupy i to tylko tej przychylnej do mojej osoby. Opozycja nie istniała. Każdy przejaw stawiania oporu skutkował najwyższą karą. Ludziom, którzy byli ze mną od samego początku nie spodobało się to. Zrozumieli, ze moja chciwość mnie zmieniła i zapomniałem już o starych wartościach, do których wspólnie dążyliśmy. Do tego doszły protesty ludności, która była niezadowolona głodem, brakiem pracy i innymi niedogodnościami płynącym z nowego porządku. Na samym początku kazałem do nich strzelać, bo jak już wcześniej mówiłem, nie tolerowałem jakiegokolwiek oporu. Problem zaczął być problemem, gdy zbuntowało się również wojsko i policja. Wtedy zorientowałem się, że nie mam już żadnej broni do obrony przed rządnym mojej krwi tłumem. Pamiętam ostatnie chwile mojego życia. Stałem przed oknem, zabarykadowany w swoim gabinecie mojej prywatnej rezydencji. Patrzyłem przez nie na budynki rażące jaskrawym światłem płomieni. Ulice stały w ogniu. Słyszałem krzyk tłumu. Ludzie stali z bejsbolami, maczetami, pochodniami tuż przed głównym wejściem, próbując wejść do środka. Pomyślałem sobie wtedy, że historia ciągle zatacza koło. Coś, co doprowadziło mnie na szczyt, zrzuca mnie z niego. Po mnie przyjdzie nowy rewolucjonista, który również zostanie zrzucony i będzie tak w kółko, aż nie pojawi się ktoś, kto faktycznie zmieni ten burdel w sprawnie działające państwo. Szkoda, że zrozumiałem swoją głupotę dopiero na sam koniec. Przyłożyłem wtedy pistolet do skroni. Trzymałem go dla bezpieczeństwa, nigdy wcześniej go nie użyłem. Nigdy nie sądziłem, że pierwsza kula wystrzelona z niego poleci w moją stronę. Nigdy też nie sądziłem, że to ja będę po jednej i po drugiej stronie broni. Ostatnie co usłyszałem to trzask pękających drzwi i huk wystrzału. A później była już tylko ciemność.
Zazdrość
Pochodziłem z biednej rodziny. Ojciec był alkoholikiem. Mama zwykłą kobietą, starającą się wiązać koniec z końcem. Gdy patrzyłem zza rogu jak ją bije, starałem się zrozumieć czy to właśnie jest miłość. Jeśli była, to szkoda że tylko jednostronna. Matka nigdy nie odeszła od ojca, zbyt bardzo go kochała, nawet patrząc przez pryzmat tego co jej robił. Spokój w domu był dopiero wtedy, gdy nachlał się do tego stopnia, że nie był w stanie się poruszać. Wymiotował wtedy na wszystko wokół, a matka starała się to na bieżąco sprzątać. Żyliśmy z zasiłku dla bezrobotnych, a w naszym kraju to cud jeśli ktokolwiek był w stanie za to przeżyć. Widocznie nasza rodzina była cudowna. Uczęszczałem do szkoły gdzie byłem stale wyszydzany. Śmiali się, że patologia, że biedackie ciuchy, że przychodzę do szkoły z poobijaną twarzą. Nauczyciele i dyrekcja niezbyt się tym przejmowali, szczególnie biorąc pod uwagę to, że często wpadałem w kłopoty. Niezbyt mnie lubili i nie chcieli mi pomóc. Praktycznie dla każdego, oprócz mojej mamy, lepiej by było gdybym umarł. Miałem też często myśli samobójcze. Jedyne co mnie od tego odciągało to moja matka. Wiedziałem, że nie przeżyje jeśli zostawię ją z tym samą. Nienawidziłem wszystkich wokół. Zazdrościłem im wszystkiego co mieli. Normalnego życia, pieniędzy, miłości w domu, miłości ze strony płci przeciwnej, po prostu wszystkiego. Moja zazdrość była na takim poziomie, że często chciałem ich wszystkich zabić, żeby zabrać im możliwość normalnego życia. Uważałem, że jeśli ja nie mogę tego mieć, to oni również. Wspomniałem o tym, że często wpadałem w kłopoty. W większości to były bójki z tymi, co mnie obrażali. Nie umiałem się bronić werbalnie i moim najlepszym argumentem była pięść. Przez te bójki, wszyscy nienawidzili mnie jeszcze bardziej. Zdarzały się również drobne kradzieże. Gdy wychodziło wszystko na jaw, byłem wysyłany do dyrektora, gdzie dostawałem solidny opierdol. Najgorsza sytuacja była, gdy chciałem ukraść tort ze sklepu. Był wtedy moje urodziny. Nawet nie spodziewałem się dostać jakichkolwiek życzeń, o prezencie nie wspominając. Pomyślałem, że chociaż sam zjem tort, zdmuchnę sam świeczki i pomyślę życzenie. Jeśli Bóg istnieje, to właśnie w takich przypadkach powinien ingerować. Złapałem więc tort i wybiegłem ze sklepu. No i niestety szybko dałem się złapać. Została wezwana policja. Nie dostałem żadnej kary, bo nie dość, że byłem młodociany, to w dodatku niska waga czynu i tylko odwieźli mnie do domu. Traf chciał, że ojciec wtedy nie leżał pijany, był nawet w miarę trzeźwy. Gdy policja opuściła nasz dom, dostałem taki wpierdol, jak nigdy. Straciłem wtedy dwa zęby. Po powrocie do szkoły dostałem nowe przezwisko – szczerbaty. Słyszałem to na każdym kroku. Nawet nauczyciele trochę się podśmiewali i twierdzili, że było się nie bić to bym miał zęby na swoim miejscu. Nie miałem już wtedy zaufania do nikogo. Czułem się jak wyrzutek społeczny, jak ktoś kto nie powinien istnieć. Dosłownie, jak śmieć. Zgnieciony, podeptany, gnijący na śmietniku społeczeństwa, czekający aż śmieciarka wywiezie go na wysypisko. I wtedy coś się zmieniło. Na korytarzu zauważyłem uśmiechającą się w moim kierunku dziewczynę. Podeszła do mnie i zapytała czy wszystko w porządku. Nawet jej nie odpowiedziałem. Myślałem, że to podpucha, stworzona przez moich wrogów. Wrogiem nazywałem każdego człowieka chodzącego po ziemi. Odszedłem szybko a ona została w tym samym miejscu, odprowadzając mnie wzrokiem. Udałem się do miejsca, gdzie zawsze spędzałem czas w szkole. Niedaleko pokoi dla konserwatorów była wnęka w ścianie, gdzie trzymano jakiś nikomu nie potrzebny syf, w stylu połamanych szczotek. Tam czułem się jak wśród swoich. Ta sama dziewczyna, ta z korytarza, znalazła mnie w moim tajnym miejscu. Przysiadła się do mnie nic nie mówiąc. Dopiero po chwili milczenia powiedziała, że nazywa się Monika. Na początku nie odpowiedziałem, ale po jakimś czasie zdradziłem swoje imię. Normalna rozmowa, dowiedziałem się, że była w podobnej sytuacji do mojej. Może nie tak tragicznej, ale podobnej. Obserwowała mnie od początku roku i dopiero teraz odważyła się zagadać. Po konwersacji z nią obudziły się we mnie jakiekolwiek pozytywne uczucia, tak bardzo ukryte pod warstwami smutku i zazdrości od wielu lat. Następne dni spędzałem z nią. Praktycznie każdą przerwę. Z biegiem czasu zrozumiałem, że Monika nadała nowy sens mojemu życiu, które dotychczas nie miało żadnego powodu by trwać. Z nią nawet to jak byłem upokarzany nie miało żadnej wartości, bo zawsze była ona, która mnie pocieszała i dzięki temu wiedziałem, że nic nie może stanąć mi na drodze. Niestety, inni uczniowie to zauważyli. Przestałem być głównym celem ich ataków, skierowali za to swoją uwagę na Monikę. Doszło nawet do pobicia. Myślałem, że rozniosę cały budynek. Dotarłem do tego, który to zrobił i odpłaciłem mu się tak, że trafił do szpitala. Zostałem w konsekwencji zawieszony w prawach ucznia. W praktyce oznaczało to codzienne spędzanie czasu z ojcem i dostawanie łomotu. Po powrocie, dowiedziałem się, że Monika nie wytrzymywała psychicznie i przeniosła się do innej szkoły, daleko ode mnie. Ten, który był za to odpowiedzialny, widząc mnie, szczerzył się tylko. Dumny z siebie, śmiał się ze świadomością, że zepsuł komuś życie. W tamtym momencie straciłem bezpowrotnie jedyne na czym w życiu mi zależało. Chciałem jedynie się zemścić. Nie wspominałem o tym wcześniej, ale mój ojciec jest byłym wojskowym. Miał pozwolenie na broń i trzymał ją w domu. Ukradłem mu ją i poszedłem z nią do szkoły. Część z Was już wie, jak ta historia się zakończy. Wchodząc do szkoły oddałem pierwszy strzał, prosto w dyrektora. Nagle wybuchła panika, wszyscy zaczęli uciekać, a ja strzelałem do każdego, kto się nawinął. Miałem trzy czy cztery magazynki, więc nie żałowałem kul. Zabiłem mojego głównego oprawcę, kilku nauczycieli, kilku uczniów i nawet panią szatniarkę. Ściany były umazane we krwi, gdyż kule przechodziły na wylot. To był dość silny pistolet, porównałbym go nawet z Magnum 44. Ledwo utrzymywałem go w rękach podczas oddawania kolejnych strzałów. Niestety, do dzisiaj nie wiem jak się nazywał. Część moich niedoszłych ofiar wydostała się na zewnątrz i zawiadomiła policję. Zjechał się oddział antyterrorystyczny. Weszli do budynku podczas gdy ja siedziałem zabunkrowany w sali, mając paru zakładników. Próbowali negocjować, ale nie mieli mi nic do zaoferowania. Nie zgodziłem się na pertraktacje. Kazałem im wypierdalać. Gdy nie posłuchali i dalej próbowali rozmowy, zabiłem kolejną osobę. Potem kolejną. I jeszcze. Mierzyłem już w przedostatnią, gdy podczas pociągania za spust usłyszałem głuche kliknięcie. Pusty magazynek. Nie zdążyłem nawet przeładować, gdy oddział wpadł do sali wyważając drzwi – czy nawet wysadzając, w szoku nie byłem pewny – i oddając precyzyjny strzał w moją głowę. Do końca życia nie czułem się winny, nie uważałem żeby to co zaszło, było moją winą. Nie wiem czym zawiniłem, że musiałem żyć takim życiem. Wtedy, upadając, zrozumiałem, że jeśli Bóg istnieje to jest zwykłą szują, jest jak mały chłopiec stojący z lupą nad ogniskiem i patrzący na cierpienie mrówek, palonych żywcem. I zrozumiałem, że właśnie wyruszam na spotkanie z nim by powiedzieć mu co o nim myślę, nie szczędząc przy tym epitetów. A potem była już tylko ciemność.
Nieczystość
Bieda doprowadza do różnych skrajności. Nawet do oddawania swojego najcenniejszego daru jakim jest ciało, w ręce oblechów którzy myślą tylko o zaspokojeniu swoich przyziemnych potrzeb. Byłam studentką psychologii. Moją pierwszą pracą było call-center. Siedziałam po 8 godzin w głośnym biurze, średnio co dziesięć minut rozmawiając przez telefon z nową osobą. Do moich zadań należało: wciskanie kitu staruszkom, wkręcanie w umowy na które nikogo nie było stać oraz sprzedawanie nikomu nie potrzebnego syfu. Po każdym dniu pracy ciężko było mi zasnąć. Miałam wyrzuty sumienia. Z każdym dniem coraz bardziej zdawałam sobie sprawę ile osób wpakowałam w poważne kłopoty. Moja stawka to było jakieś sześć złotych za godzinę, plus premia od sprzedanego towaru czy też wciśniętej umowy. Dodatkowo – jak to w korporacji – donoszenie na współpracowników, wyścig szczurów i niesamowity stres. Po miesiącu dostałam pierwszą wypłatę. Łącznie zarobiłam przez ten miesiąc dziewięćset pięćdziesiąt złotych. Po opłaceniu czynszu za mieszkanie zostało mi pięć dych na przeżycie. Zrozumiałam, że to nie ma sensu. Rzuciłam tą pracę. Nazajutrz zaczęłam szukać nowej. Wpadł mi do głowy pewien może nie do końca moralny, ale przynoszący całkiem niezłe korzyści pomysł. Zaczęłam się rozbierać przed kamerką na pewnej stronie internetowej, całkowicie poświęconej takiemu działaniu. Nieskromnie się przyznam, że miałam całkiem ładne, zgrabne ciało. Dzięki temu zyskiwałam coraz większą popularność na portalu. Śmieszyło mnie to trochę w sumie, gdy wyobrażałam sobie masę niespełnionych seksualnie facetów, którzy płacili za możliwość masturbacji do mojego pokazu. Mogę nawet rzec, że trochę nimi gardziłam. Większość ludzi powiedziała by o tym – obrzydliwe. Dla mnie to było całkiem zabawne. Po tygodniu mój zysk wynosił tyle ile dostałam po miesiącu w poprzedniej pracy. Wtedy też dostałam na prywatną skrzynkę wiadomość od pewnej agencji, zajmującej się foto-modelingiem. Oferta była całkiem kusząca, miałam pojechać do pewnego miejsca i tam zostałaby przeprowadzona ze mną sesja zdjęciowa, na potrzeby jakiegoś niszowego czasopisma. Wiązała się z tym całkiem niezła stawka, plus procent od zysków ze sprzedaży. Zaakceptowałam to i na następny dzień byłam w wyznaczonym miejscu. Przeciętny biurowiec, do którego główne wejście było od przeciwnej strony niż ulica. Po wejściu zapoznałam się dokładniej z ofertą i podpisałam umowę. Sesja została wykonana profesjonalnie, przez faktycznych zawodowych fotografów. Po zakończeniu, zostałam powiadomiona, o ewentualnych kolejnych spotkaniach i pozwolono mi wyjść. Przed drzwiami wyjściowymi czekał na mnie samochód, którym mieli mnie odwieźć do domu. Podczas jazdy zrozumiałam, że sprawy potoczą się trochę inaczej niż to planowałam. Zupełnie inaczej. Zauważyłam, że nie jedziemy w stronę mojego domu, a zupełnie w przeciwną stronę. Spytałam, co to ma znaczyć. Polecono mi zapoznać się z umową, dokładniej z ostatnią strona. Wtedy się przeraziłam. Właśnie zrozumiałam, że wyraziłam zgodę na pracę w agencji towarzyskiej. Cały foto-modeling to była jedynie przykrywka, dla burdelu. Krzyczałam, żeby się zatrzymali, jednak nikt mnie nie słuchał a drzwi od samochodu były zamknięte. Nie miałam nawet jak uciec. Nigdy nie spodziewałam się, że zostanę dziwką. Moje nowe mieszkanie dzieliłam wraz z dwoma innymi dziewczynami. Żadna z nas nie miała nawet jak uciec, bo wiedzieli o nas wszystko. Gdzie jest nasz dom, uczelnie, gdzie mieszkają znajomi. Grozili, że powiedzą naszym rodzinom o tym czym się zajmujemy, czym się zajmowałyśmy, jakie miałyśmy plany. Dodatkowo, groziły nam problemy prawne związane z niewywiązaniem się z umowy. Wbrew pozorom, w naszym kraju prostytucja jest legalna, prowadzenie agencji towarzyskich również. To był wynik jedynie naszej głupoty i niedopatrzenia w tym, co podpisywałyśmy. Miałyśmy po paru klientów dziennie. Większość była całkiem miła, tacy przeciętniacy szukający chwilowej bliskości. Ze względu na moje zamiłowanie, co wiązało się z wybranymi studiami, rozmawiałam z niektórymi z nich. Żal mi było tych mężczyzn, większość miała problemy w kontaktach z kobietami, była po rozwodach lub byli na tyle brzydcy, że żadna kobieta nie chciała by mieć z nimi do czynienia. Pieniędzmi, które od nich dostawałyśmy, dzieliliśmy się z agencją fifty-fifty. Patrząc z punktu czysto ekonomicznego, wychodziłam z tym na plus o wiele bardziej, niż na samych kamerkach. Po pewnym czasie, nawet doszłam do wniosku, że to nie jest taka zła praca. Czysto mechaniczna czynność, która w większości przypadków kończy się po trzech minutach. Myślałam sobie wtedy o tym, jaki film zaraz obejrzę, czy też co zjem dzisiaj na obiad. Podobne myślenie, do tego jakie się ma stojąc w kolejce do sklepu. Można powiedzieć, że byłam nawet szczęśliwa. Między wykonywaną pracą, miałam czas na studia, znajomych, własne przyjemności. Oczywiście nikt nie mógł wiedzieć, czym się tak naprawdę zajmuję. Im dłuższy był mój staż pracy, tym więcej przywilejów dostawałam od pracodawców. Oddawali mi większy procent, dostawałam premie. Moje nabieranie doświadczenia wiązało się jednak z przyjmowaniem klientów o lekko dziwnych preferencjach seksualnych. Z biegiem czasu, te „lekko” zamieniało się w „bardzo”. Zgłaszali się do mnie ludzie o tak skrajnych odchyleniach od normy, że widziałam w nich poważne zaburzenia psychiczne. Jednak praca to praca. Dostawałam za to jeszcze większą pensje, więc godziłam się na to. W końcu przyszedł do mnie klient, którego podniecało bicie i duszenie. Miałam za to dostać naprawdę dużą stawkę. Po szybkiej analizie zysku, podjęłam się tego wyzwania. Mężczyznę tego można opisać jako dość pokaźnych rozmiarów, całkiem umięśnionego. Moje pierwsze wrażenie było w sumie nijakie. Nie różnił się niczym od poprzednich, ot zwykły facet, ciemne włosy, mniej więcej metr dziewięćdziesiąt wzrostu, trochę większy od innych. Moje zadanie było proste. Położyć się na łóżku, dać się związać i pozwolić mu na dominację. Gdy byłam już unieruchomiona, on przystąpił do działania. Rozpoczął od lekkiego dotyku moich bioder, następnie przeszedł do sutków. Lekko je uszczypnął, po czym zupełnie niespodziewanie uderzył mnie otwartą dłonią w twarz. Najpierw jeden raz, później drugi. Złapał za szyję i mocno uścisnął. Wtedy dopiero wszedł. Pierwszy raz ktoś sprawił mi taki ból podczas wchodzenia. Zdecydowanie nie był delikatny. Podczas swoich posuwistych ruchów, jedną ręką trzymał mnie za szyję, a drugą bił po brzuchu. Nie mogłam krzyczeć, miałam zakneblowane usta. Z oczu płynęły mi łzy, a twarz stawała się coraz bardziej sina. Widziałam jego uśmiech, chory, nienaturalnie wykrzywiony. Jakby sprawianie cierpienia dawało mu największą rozkosz, o jakiej mógł sobie tylko pomarzyć. Czułam się wtedy jak szmaciana lalka, którą ktoś rwał. Im dłużej to trwało, tym stawał się brutalniejszy. Mocniej mnie dusił, mocniej bił, mocniej penetrował. W pewnym momencie, po prostu odpłynęłam. Nie wiem czy z bólu, czy z braku powietrza. Wszystko stało się czarne. Nie wiedziałam po jakim czasie obudziłam się w szpitalu. Stała nade mną moja rodzina. O wszystkim już wiedzieli. Nie byłam w stanie spojrzeć im w oczy. Diagnoza lekarzy to przemieszczenie paru organów, parę złamanych kości, obicia, otarcia i przerwanie macicy. Prawdopodobnie nigdy już nie byłabym w stanie zajść w ciążę. Po tygodniu spędzonym w łóżku szpitalnym, dostałam wypis do domu. Byłam praktycznie cała w gipsie. Agencja towarzyska, w której pracowałam, odcięła się ode mnie. Usunęli moje papiery ze swoich kartotek, zatuszowali wszystkie dowody, że kiedykolwiek u nich pracowałam. Nie dostałam również ostatniej wypłaty. Gdy sprawa wyciekła do mediów, rodzina i znajomi również się ode mnie odsunęli. Pamiętam ostatnie słowa ojca – ja już nie mam córki. Przez następne dni, żyłam z oszczędności. Natomiast gdy już się wyleczyłam, nie mogłam znaleźć pracy. Moja sława w mediach dawała o sobie znać. Żaden pracodawca nie chciał mnie przyjąć. Nawet na pierdoloną kasjerkę. Nie wytrzymywałam tego. Ludzie na ulicy wytykali mnie palcami. Ciągle słyszałam obelgi kierowane w moją stronę. Nie miałam nawet do kogo otworzyć ust. W końcu postanowiłam ze sobą skończyć. Chciałam się powiesić, w swoim mieszkaniu. Miałam zamiar zrobić to na spokojnie. Gdy tylko założyłam pętle na szyję, od razu wpadłam w panikę. Przypomniałam sobie sceny z tamtego pokoju. Kopnęłam krzesło, na którym stałam. Bujałam się i trzęsłam w spazmach. Brakowało mi tlenu. W pewnym momencie poczułam lekki trzask z tyłu głowy i krótki, choć niesamowity ból. Potem już była jedynie ciemność.
Nieumiarkowanie
W sumie od dzieciaka pociągał mnie alkohol. Jeśli dzieciakiem można nazwać chłopaka lat czternaście, w samym środku gimnazjum. Wtedy pierwszy raz go spróbowałem. Wraz z dwoma kumplami kupiliśmy flaszkę w osiedlowym sklepie, gdzie nikt zbytnio nie pytał o dowód. Nikt się tym nie przejmował. Wypiliśmy ją, mieszając z różnymi sokami, colą i podobnymi napojami. Po butelce na trzech byliśmy już bardzo mocno podpici. Moi rodzice wracali później, więc zdążyliśmy wytrzeźwieć zanim przybyli do domu. To był cudowny stan. Wszystko się kręciło, w głowie szum, słowotok, śmiech, euforia. Pamiętam, że były to wakacje, więc praktycznie nigdy nie było mnie w domu, wracałem dopiero wieczorem. Tak zafascynowani byliśmy alkoholem, że każdego dnia gdy wstawaliśmy mniej więcej o dwunastej, o trzynastej byliśmy już wstawieni. Wracaliśmy do domów koło dwudziestej drugiej. Do tego czasu już nam przechodził stan upojenia. Mieliśmy swoje miejscówki – za szkołą, na garażach, w lesie, w opuszczonym domu. Wszędzie tam skrywaliśmy się przed światem pijąc. Na kolejny dzień nigdy nie mieliśmy kaca. Mam teorię, że to przez młody organizm. W tym wieku to zjawisko raczej nie zachodzi. To nie jest tak, że pochodziliśmy z biednych czy patologicznych rodzin. Przeciwnie, nasi rodzice byli klasy średniej, niczego nam nie brakowało. To po prostu efekt zakazanego jabłka. Jak wiesz, ze czegoś nie możesz, to bardziej Ci się tego chce. No i chciało się, przez całe wakacje. W roku szkolnym chyba tak nie robiliśmy, może tylko w weekendy i to też sporadycznie. Kolejne wakacje i znów powtórka z rozrywki. Nie wiem ile przewaliliśmy pieniędzy na wódkę. Było tego naprawdę dużo. Ciągnęło się to przez całe gimnazjum, aż po pierwszą liceum. Wtedy zaczęły się imprezy. Ja jak to ja, musiałem pokazać że jestem najlepszy i mam najmocniejszą głowę. Wtedy często doprowadzałem się do zgonów. Na szczęście moi kumple mnie jakoś ogarniali i wracałem do domu bez większych problemów. Parę razy się wydało, że piłem, ale nigdy rodzice nie robili z tego większej tragedii. Dostawałem opierdol i tyle. Często też używałem wymówki, że nocuję u kolegi. Wtedy też piliśmy. Potem zaczęły się osiemnastki. Praktycznie nie było imprezy osiemnastkowej bez mojego zgona. To już taka tradycja, że jak się zapraszało mnie, to koło pierwszej w nocy musiałem już leżeć gdzieś w kącie. Wtedy w sumie już zrozumiałem, że to chyba uzależnienie. Często wychodziłem z domu tylko po to, żeby wypić parę piw z kolegą i potem po cichu wrócić, tak żeby rodzice nie zauważyli, że jestem pod wpływem. Skradałem się wtedy, powoli przekręcałem klucz w zamku i na paluszkach szedłem do swojego pokoju. Już oficjalnie mogłem o sobie wtedy powiedzieć, że się stoczyłem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kiedyś alkohol mnie wykończy. Myślałem sobie, że to będzie dopiero jak będę już stary, będę miał wszystko w dupie, na niczym już nie będzie mi zależeć. Nie spodziewałem się, że to stanie się tak szybko. Miałem wtedy około dwudziestu, może dwadzieścia jeden lat. Chyba to był grudzień i było bardzo zimno. Wyszedłem z dwoma kolegami do parku. Mieliśmy wtedy przy sobie dwie połówki, tak aby się rozgrzać. Piliśmy prosto z gwinta, bez żadnej zapojki. Na zimnie pije się trochę inaczej, jeszcze jak dobra wódka to wchodzi jak woda. Sam wypiłem praktycznie większość jednej butelki. Na zimnie alkohol działa inaczej, nie zauważyłem nawet kiedy zacząłem być pijany. Nie zdawałem sobie sprawy, w jakim jestem już stanie. Stojąc przy jakiejś ławce, zacząłem się popisywać. Wskoczyłem na nią i starałem utrzymać się na jednej nodze na jej oparciu. Niestety, zapomniałem o tym, że było ślisko. Pamiętam tylko jak spadałem, jak uderzałem bokiem głowy o coś twardego. Czułem się, jakbym nagle zasypiał. A potem już była tylko ciemność.
Lenistwo
Kurwa, jak mi się nie chce tego opowiadać. Na prawdę. To jest moja największa wada – nigdy nic mi się nie chciało. Moja historia jest bardzo krótka. Nie mam zamiaru jej opowiadać, przywołując rozmowy z innymi ludźmi, jakieś spektakularne wydarzenia, które obróciłyby Wasze myślenie o ludzkich wadach o sto osiemdziesiąt stopni. Wpierw, przedstawię mój żywot – byłem leniem. Obibokiem, którego lenistwo przejęło całkowicie kontrolę nad życiem i do końca tego życia doprowadziło. Moi rodzice zawsze mnie we wszystkim wyręczali. Dosłownie, byłem karmiony może do ósmego roku życia. Szkoła oczywiście prywatna, nastawiona na indywidualizm oraz przepuszczenie do następnej klasy za pomocą niewielkiej dotacji finansowej dla dyrektora. I tak to się jakoś toczyło. Z klasy do klasy bez nauki, bez ambicji, większość czasu spędzając na sofie w pozycji leżącej. Czasem półsiedzącej, gdy trzeba było coś zjeść. Gdy już musiałem opuścić dom, byłem zawożony samochodem – chociaż i tak większość spraw załatwiali za mnie rodzice. Pochłonął mnie kompletny marazm. Sielanka się skończyła pewnej sierpniowej nocy. Rodzice dłuższy czas nie wracali do domu. Wiedziałem, że coś się stało, lecz nie chciało mi się nawet sięgnąć po telefon aby zadzwonić. Dopiero gdy zaczął doskwierać mi głód, ruszyłem się z kanapy. Wtedy odkryłem, że jest pierwsza. Przegryzłem coś na szybko i położyłem się spać. Rano dalej ich nie było. Zdecydowanie było coś nie tak. Ostatecznie moje wątpliwości rozwiał policjant, który zaszedł do mnie nie długo po dwunastej. Mieli wypadek samochodowy. Oboje zginęli. Kolejne dni, pomimo doskwierającej pustki w domu i braku opieki nade mną, wyglądały podobnie. Leżałem na kanapie, spałem, przeglądałem internet, czasem coś zjadłem. I tak przez tydzień. Wtedy zaczęło kończyć się jedzenie. Gdy po kilku następnych dniach, jedzenie w domu kompletnie się skończyło, zacząłem szukać jakichś pieniędzy. Jedyne co znalazłem, to stuzłotowy banknot zostawiony przez ojca gdzieś na jego biurku. Zamówiłem za to cztery pizze, po dwie na dzień. Gdy i pizze się skończyły, a mi doskwierał głód, zapijałem go wodą z kranu. Wypełniając żołądek czystą wodą, nie był on taki silny. Wegetowałem tak trzy tygodnie. W ciągu tego czasu, zmieniłem się nie do poznania. Wcześniej, byłem na prawdę gruby – po głodówce straciłem ponad połowę masy ciała. Im więcej traciłem na wadze, tym bardziej głód stawał się nieznośny. W końcu osiągnął on poziom krytyczny. Moja śmierć nie była jakaś niesamowita, przerażająca czy ciekawa. Po prostu zasnąłem i już się nie obudziłem. Podczas snu, któryś z organów nie wytrzymał i się wyłączył. Umarłem bezboleśnie, bez świadomości umierania, jedynie stan przedagonalny był, co by nie mówić – męczący. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że tak na prawdę nigdy nie umarłem. Jak może umrzeć ktoś, kto nigdy nie żył? Nie kochałem swoich rodziców, byli kimś na wzór służby dla mojej osoby. Szkołę miałem w dupie, znajomych miałem w dupie, nie miałem żadnych ambicji, nic mnie nie interesowało. Życie nie miało dla mnie kompletnie żadnej wartości. A jednak ktoś dał mi je i pozwolił przez krótką chwilę zobaczyć świat, który i tak doceniam dopiero po śmierci. Zakładam, że nie będę mógł go ujrzeć ponownie – a szkoda. Trochę zaczynam tęsknić i żałować, ze tylu rzeczy nie zrobiłem. Chociaż w sumie by mi się nie chciało. Jeśli Bóg istnieje, a zaraz się o tym przekonam, pewnie przygotował dla mnie oddzielne miejsce w piekle, Marazmię. Miasto pogrążonych w lenistwie istot, tęskniących za chęcią do czegokolwiek.
...
Cała piątka obudziła się w pogrążonym w bieli miejscu. Nie mogli ujrzeć końca przestrzeni, jak i nie mogli ujrzeć charakterystycznych dla pomieszczenia szczegółów, takich jak podłoga czy sufit. Była jedynie nieskończona biel. Nie widzieli również swoich kończyn. Byli jak sam wzrok, zawieszony gdzieś w eterze, mogący się obracać, mówić, myśleć i poruszać, lecz nie oddziaływać na cokolwiek. Siebie wzajemnie widzieli natomiast jako świecące się punkty, otoczone ciemną mgiełką, falującą i powiewającą pod naporem nieistniejącego wiatru. Mimo ciszy, każdy z nich odczuwał swego rodzaju przygnębienie epatujące z towarzyszy. W końcu Chciwość przełamał ciszę:
-A więc to jest po śmierci? – ze stoickim spokojem zapytał retorycznie. Zdawał sobie sprawę z własnego położenia i nie można było odczuć po nim jakiejkolwiek emocji świadczącej o niepogodzeniu się z losem.
– Tak właśnie kończy każdy człowiek, w pustym, białym pokoju?– Jakie „po śmierci”, to są jakieś jaja? Wiem, że mnie kurwa wkręcacie, jestem pijany i przez to robicie sobie jaja! Koniec cyrku, Mati, Konrad, wyłazić! – krzyknął Nieumiarkowanie.
– Przestań wrzeszczeć! Wkurzasz mnie tylko. Umarłeś i pogódź się z tym. – Odpowiedział Zazdrość.
– Ta? Bo co mi zrobisz kozaku? – Zapytał Nieumiarkowanie, wyrażając tonem ewidentną pogardę.
– Przed paroma chwilami zajebałem kilkanaście osób i przysięgam, że jak nie zawrzesz mordy to zajebię i Ciebie! – Odparł wkurzony Zazdrość.
– I czym Ty go zamierzasz zabić? – Nieczystość włączyła się do rozmowy. – Przecież nie mamy kończyn, nie zauważyliście tego?
– Fakt, ale jakbyśmy mieli, to z chęcią bym to zrobił. – przyznał Zazdrość.
– Zamknijcie się wszyscy, słyszę coś! – Powiedział nagle Chciwość.
Z odmętów nieskończonej bieli, uformowała się przedziwna postać. Była ona bardzo wysoka, lub to oni byli bardzo mali. Nie było jak tego stwierdzić, bez punktu odniesienia. Posiadała trzy twarze, zrośnięte ze sobą. Miała również trzy pary rąk oraz trzy pary nóg. Była jakby jedną istotą w trzech osobach. Wyglądało to dosyć kuriozalnie, jednak dało się odczuć, że była to postać niesamowita. Biła z niej aura niesamowitej potęgi. Samo przebywanie w pobliżu wystarczyło, aby wiedzieć, że jest to ktoś bardzo ważny. Zazdrość jednak nie odczuł powagi sytuacji, nie odczytał aury i zapytał chamsko:
– A Ty kim kurwa jesteś?
– Mam wiele imion, ale wystarczy, że nazwę się Waszym stwórcą. – Postać odpowiedziała, wydobywając głos z trzech twarzy jednocześnie. Zarazem było czuć, jakby nie potrzebowała do tego ust, jakby wystarczyły jej same myśli do przekazania wiadomości a usta tylko wspomagały cały efekt.
Zazdrość nie mógł pohamować swoich emocji. W jednej chwili przypomniał sobie Monikę i chęć zemsty na Bogu za to co się stało.
- TY CHUJU! - wykrzyczał. - PRZEZ CIEBIE MIAŁEM SPIERDOLONE ŻYCIE! BYŁEM BITY I OPLUWANY, STRACIŁEM JEDYNĄ OSOBĘ, KTÓRĄ KOCHAŁEM! JAK MOGŁEŚ NA TO POZWOLIĆ?!
Bóg spojrzał na niego z widoczną pogardą. Odpowiedział jedynie:
- Pohamuj emocje.
Zazdrość, gdyby mógł, skoczyłby właśnie na Stwórcę z chęcią rozszarpania. Pomijając to, że nie miał ciała, nie był w stanie nawet się przemieścić. Chciwość natomiast nie uległ emocjom i zapytał spokojnie:
– A więc jesteś Bogiem, a my jesteśmy na czymś w rodzaju sądu ostatecznego?
– Ależ nie, sąd ostateczny jest dla ludzi. – niesamowicie głęboki głos odbił się echem po ścianach, które teoretycznie nie istniały.
– To kim my w takim razie jesteśmy, jak nie ludźmi? – Tym razem pytanie zadała Nieczystość.
– Efektem ubocznym mnie samego, którego musiałem się pozbyć na samym początku istnienia człowieka. Jesteście skondensowanymi wadami istot rozumnych, takich jak ja czy ludzie.
– Nie no, to już są albo jakieś jaja albo się naćpałem. Mati mi pewnie coś wsypał. Ogarnij się, ogarnij, zamkniesz teraz oczy i badtrip minie… – Bełkotał Nieumiarkowanie.
– Zamknąć mordy, ja prowadzę rozmowę! – Uciszył wszystkich Chciwość. – Możesz jaśniej? Jak to efektem ubocznym, to znaczy że czym my w zasadzie jesteśmy? I jak to takich jak Ty czy ludzie? Jesteś w końcu stwórcą czy stawiasz się na równi z ludźmi?
– Ha ha ha! Chciwość, jak zwykle rezolutny i najdociekliwszy z całej piątki. Ile razy Cię zsyłam na ziemię, Ty nigdy się nie zmieniasz. Mimo, że tłumaczyłem to Wam już miliony razy, powiem to jeszcze ostatni raz. Jesteście błędami, których pozbyłem się przed całymi eonami. Cząstkami mojej duszy, które były skażone i których posiadanie nie przystało istocie idealnej. Tworząc człowieka, musiałem się od niego różnić, dlatego pozbyłem się tych przykrych ludzkich cech i zesłałem je na ziemię. Tak właśnie powstaliście, ewoluując z cząstki mojej duszy na pełnoprawne, oddzielne byty z własnym rozumem, jednak nie do końca z własną wolą. Przeżywaliście nieskończoną ilość żyć i za każdym razem reinkarnowaliście się w innego człowieka. Każda z Was reprezentuje inną, najcięższą ludzką wadę – łącznie jest Was siedem, lecz na ziemię zesłałem tylko pięć. Gniew jest nadal we mnie, a zdradę reprezentuje ten zły, pod nami.
- Ty próbujesz mi powiedzieć, że przeżywałem nieskończoną ilość żyć, za każdym razem kogoś traciłem, za każdym razem ginął ktoś niewinny a ja cierpiałem przez całe życie? - zadał pytanie Zazdrość, będąc na granicy opanowania.
- Nie za każdym razem, ale w gruncie rzeczy - zdarzało się to dosyć często.
- Jak złym trzeba być, aby pozwolić na coś takiego... I Ciebie nazywają istotą idealną?!
Chciwość chwilę milczał, przetwarzał informacje. W końcu przerwał ciszę:
– Zdradę? Nie chodzi Ci o pychę? – Wtrącił się Chciwość.
– Nie, mój drogi. Pycha, czy też duma, nie jest tak ciężkim grzechem jak zdrada. To bardziej czynnik definiujący charakter jak skłonność do ironii niż faktyczny grzech. Ale ludzie jak to ludzie, trochę poprzekręcali moje słowa i siedem grzechów głównych na ziemi wygląda nieco inaczej.
– Chcesz mi powiedzieć, że przed stworzeniem człowieka, byłeś Bogiem uzależnionym od alkoholu? – chciwość spytał, patrząc się znacząco na Nieumiarkowanie.
– Absolutnie nie. To, że dajmy na to właśnie Nieumiarkowanie przeżył życie alkoholika, nie oznacza, że jego cecha dotyczy tylko alkoholu. Reprezentujecie cechy – nie konkretne sytuacje.
Lenistwo, który siedział dotychczas cicho, odezwał się:
– Czy to oznacza, że posiadając mnie, nie chciałoby Ci się tworzyć świata?
Bóg przez chwilę się nie odzywał. Nie dało się poznać, czy to z zakłopotania czy ze zdenerwowania. Odrzekł jednak spokojnie:
– To oznacza jedynie, że wszystko na świecie toczyło by się wolniej. Każdą z Waszych cech da się kontrolować w mniejszym czy większym stopniu. Lenistwo to jedynie kwestia motywacji.
– A jaką Ty miałeś motywację? – Zapytał ponownie.
– Żaden z Was nie jest w stanie tego zrozumieć.
– Przecież jesteśmy po części Tobą, jak moglibyśmy tego nie zrozumieć?! – wrzasnął zazdrość.
– Dość pytań! – Zakończył Bóg.
Stwórca zrobił kilka kroków wprzód i rozłożył wszystkie pary rąk. – Wiem, że pamiętacie tylko ostatnie życie. Mogę Was jednak zapewnić, że była ich niezliczona ilość. Wasza wędrówka z chwilą obecną jednak dobiegła końca. Postanowiłem na nowo się z Wami połączyć. Nastanie nowa era we wszechświecie – era chaosu i zniszczenia, czas apokalipsy. Świat oraz ludzi trzeba stworzyć na nowo. Złączcie się ze mną, moje dzieci!
Zanim którekolwiek zdążyło coś powiedzieć, poczuli niesamowite przyciąganie do boskiej istoty. Porównać to można do odkurzacza, wciągającego kurz. Nie byli w stanie tego opanować i chwilę później, wraz z akompaniamentem świstu oraz dziwnego, niebieskiego błysku zostali połączeni w jedną całość ze stwórcą.
Koniec?
Nie, to jeszcze nie koniec. Otworzyłem oczy. Widziałem przed sobą nieskończoną biel. Czułem rytmiczne bicie czegoś, co przypominało serce. Wyglądało inaczej niż ludzki organ, była to raczej niebieska sfera energii, pulsująca od mocy. Serce wszechświata. Serce Boga. W jednej chwili przez moje myśli przepłynęła fala milionów wspomnień, ze wszystkich żyć od początku mojego istnienia. Widziałem również wspomnienia innych grzechów. Widziałem też myśli samego Boga. Poznałem jego narodzenie, poznałem początek świata, zobaczyłem emocje, które nim kierowały podczas całego istnienia. Dobrze, że jednak byłem czymś więcej niż ludzie. Zwykły człowiek oszalałby, gdyby to zobaczył. Wiedziałem, że jest zły. Gniew, to nie jedyna cecha którą w sobie zostawił. Było ich znacznie więcej, a pycha była jedną z nich. Było też kłamstwo. Była również zawiść, zemsta, zdrada. Wszystkie te cechy nie były cechami ludzkimi – należały pierwotnie do stwórcy. On stworzył człowieka na swoje podobieństwo. Potem mnie olśniło. Dopiero teraz, po odzyskaniu wspomnień, to zrozumiałem. Byliśmy jego brakującymi cechami, ale nie zesłał nas na ziemię celowo. To był wypadek przy pracy. Nie dało się władać światem z tak wieloma złymi cechami i ta sama siła, która pozwoliła dla Boga stworzyć wszechświat, oddzieliła nas od niego. Nie mieliśmy wtedy jeszcze własnej świadomości. Dopiero pobyt na ziemi pozwolił nam na wejście w jej posiadanie. Pech dla niego, gdybyśmy nadal byli zerojedynkowymi cechami bez własnej woli, na pewno udałby się plan chaosu. Nie wiedziałem jednak jak mam temu zapobiec. Nie miałem kończyn, żeby ścisnąć serce. Poza tym, fizyczna siła i tak na nic by się zdała przeciwko niematerialnemu bytowi. Jednak poczułem wtedy coś dziwnego. Coś, co przepełniło moją jaźń. Poczułem dziwne wibracje, jakby zastrzyk ziemskiej adrenaliny. Nie wiem do teraz jak to nazwać. Poczułem, że jestem w stanie zrobić wszystko. Wtedy zrozumiałem. Była to ta sama siła, która pozwoliła Bogu stworzyć wszechświat. Kiedy przepływała przez niego samego, musiała przepłynąć również przez nas, w końcu byliśmy teraz jego częścią. Poczułem moje „rodzeństwo”. Wiedzieli to samo co ja. Również odzyskali wspomnienia. I również wiedzieli co musimy teraz zrobić. Chcę tego. Pragnę władzy, pragnę kobiet, pragnę całego świata. Ale pragnę też sprawiedliwości i dobra dla istot zamieszkujących wszechświat. Może i jestem z natury chciwy, ale mam też inne ludzkie uczucia. Wytężyliśmy wszystkie siły mentalne i skupiliśmy je na jednym punkcie. Nawet Lenistwo włączył się do walki, przełamując swoją dominującą cechę. Bóg miał rację, wszystko da się kontrolować z pomocą motywacji. Z całych sił powiedzieliśmy „ścisk”, a słowo ciałem się stało. Serce Boga zaczęło pulsować coraz mocniej i mocniej, uginając się pod naporem naszej energii. Wyglądało to, jakby ktoś zaczął ściskać balon. Przepełniona sfera nie wytrzymała presji i pękła, wylewając z siebie niebieski, wibrujący w przestrzeni płyn.
-CO WY ZROBILIŚCIE?! – krzyczał Bóg. – CZY WIECIE CO SIĘ TERAZ STANIE? CAŁY WSZECHŚWIAT PRZESTANIE ISTNIEĆ! KTO NAD NIM ZAPANUJE?!
-Nie trudź się, przez wieki w niego nie ingerowałeś. Nie jesteś najwyższą istotą. Nawet od Ciebie jest ktoś wyżej. Niczym się nie różnisz od ludzi, którymi tak gardzisz. Wszechświat poradzi sobie bez Ciebie – rzekł Chciwość.
- ZDYCHAJ! POCZUJ W KOŃCU TO, CO CZUŁEM PRZEZ MILIONY LAT! - Wrzeszczał zazdrość w nieopanowanym amoku.
I krzycząc, Bóg wydawał powoli z siebie ostatnie tchnienia. Bezsilnie próbował zapanować nad tym, co się dzieje wewnątrz niego. Sfery nie dało się zatamować. Gdy ostatnie krople płynu wypływały z serca, Nieczystość zadała mi pytanie.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, co teraz z nami będzie?
– Wiem, siostro. – powiedziałem. – Ale wiem, że robimy to dla większego dobra. Chcę tego. Życia na ziemi jednak czegoś mnie nauczyły.
– Ach, Ty wiecznie czegoś chcesz. – Czułem, że gdyby miała twarz, właśnie by się uśmiechnęła.
- W końcu miałem możliwość odpłacenia się za to co mi zrobił. - Powiedział zazdrość. - W sumie, to dobrze że tak się stało. Niczego już nie żałuję.
Ostatnie krople uleciały, a my, razem z całym bogiem pękliśmy na miliardy kawałków. Kawałki te rozsypały się po całym wszechświecie, jak płatki śniegu spadające zimą na miasta. Pamiętam, że gdy spadałem w dół, usłyszałem jak jakieś dziecko pyta mamy czy to śnieg. Jego mama musiała być zdziwiona, w końcu był środek lata. Cudowne jest życie w niewiedzy. Świat będzie istniał dalej, bez zbędnych Bogów, kontrolowany jedynie przez siłę, której sam Bóg nie był w stanie zrozumieć. Ale wątpię, żeby ona miała jakąkolwiek świadomość. A jeśli ma, wątpię żeby chciała sama siebie wytłumaczyć.
Komentarze