Historia

Re: PostApo 2

nieprawicz 0 4 lata temu 549 odsłon Czas czytania: ~8 minut

Tu Robert Mykło. To już mój drugi vlog który nagrywam. Ten jednak nie będzie utajony. Jeżeli ktokolwiek zdoła odtworzyć to nagranie proszony jest jednak o dyskrecję. Po wydarzeniach jakich doświadczyliśmy w Świebodzinie o których nie mogę tu mówić władze 4 wiosek betonowych przydzieliły nam różne zadania.

JA dostałem misję wymagającą udania się aż do Zakopanego. Dostałem skromne racje żywnościowe, pojemnik z pigułkami przeciw chorobom popromiennym, lornetkę, motocykl i zapas paliwa który był tak oszczędny że mogłem jedynie pojechać tam i z powrotem. I to najkrótszą z możliwych dróg. Miałem złe przeczucia. Zadanie polegało na utworzeniu sieci radiowej pomiędzy południem, wschodem i zachodem Polski. Żeby tego dokonać ktoś musiał zawieźć sprzęt również w krainę gór do prezydenta miasta który wcześniej wysłał listowną prośbę za pomocą kuriera do nas.

Powodem dla którego miałem złe przeczucia były oczywiście Beboki. Zagęszczenie ich populacji według wielu doniesień w radiu było wyższe na południu niż na północy kraju. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy wielu rzeczy na ich temat. Zatem zostałem wysłany do Zakopanego. Obrałem trasę przez A4 i ani myślałem zbaczać z raz obranej drogi. Z informacji jakie dostarczył kurier pocztowy wynikało że wioska cierpi w niewielkim stopniu na choroby popromienne, bardziej doskwierającą niedogodnością był deszcz, który według przesłanek był trujący.

Nie z powodu bycia roztworem kwasowym a z tego że zawierał w sobie dość dziwną odmianę ameb które na skutek promieniowania przekształciły się w bardziej drapieżne organizmy. Jeżeli wierzyć wzmiankom. Człowiek bez skafandra lub płaszcza przeciwdeszczowego mógł zarazić się amebami i umrzeć w przeciągu doby.

Dopiero teraz doszło do mnie że wszelka woda jaką pobieramy w Poznaniu jest filtrowana, odparowywana i skraplana aby pozbyć się wszelkich możliwych patogenów. Podczas jazdy ku tej lwiej gardzieli myśli zaprzątała mi też inna myśl: "Jak oni mogą przeżyć bez czystej wody?" Dopiero później kiedy już zajechałem po długiej i nudnej podróży, dowiedziałem się, że rodzaj tych ameb jest mało odporny na wysokie temperatury i przegotowana przez 30 minut woda nadaje się do bezpiecznego spożycia.

Zatem, gdy tam już dotarłem zobaczyłem się z samozwańczym zarządcą tej wioski. O ile dobrze pamiętam przedstawił się jako Igor Maleńczuk lub Malańczuk. Był dziwnym, łysym człowiekiem który zapewne wcześniej miał wielki mięsień piwny. Przywitał mnie w typowym góralskim domu który od jednej strony był porośnięty nietypowymi fluorescencyjnymi grzybami. Ugościł mnie należycie a ja rozpakowałem towar. Wyjąłem małe panele

słoneczne, naładowany akumulator i oczywiście radio przebudowane tak by mogło nadawać oraz mikrofon.

Wyjaśniłem pobieżnie jak należy wszystko ustawić a dwóch chłopów zaniosło sprzęt na strych. To właśnie wtedy dowiedziałem się od Igora o pladze trapiącej jego ludzi. Deszcz spływający z gór rozsiewał ameby które pożerały każdy organizm nie czyniąc jednak szkody roślinom. Ludzie bytujący w tych warunkach przymierali z głodu a w niektórych przypadkach doszło już do pierwszych objawów kanibalizmu. Na szczęście odkrycie porzuconego spichlerza w pewnym domu na opustoszałych Krupówkach odroczyło fatum około 30-tu ludzi którzy pozostali jako jedyni ocalali w Zakopanem. O dziwo okazało się także podczas rozmowy że Beboki nie są trawione przez ameby, a ich krew pomaga im się pozbyć tych drobnoustrojów. Wszystko byłoby na dobrej drodze gdyby i mięso Beboków było jadalne. Ale tak jednak nie było. Konsumpcja ich mięsa objawiała się wymiotami i biegunką. Co gorsza paru ludzi przed moich przyjazdem postanowiło popełnić akt samobójstwa poprzez wystawienie się na działanie deszczu. Podobno ameby zjadły ich w przeciągu godziny. A tak przynajmniej opowiadał Igor. Miałem co do tego wątpliwości ale nie śmiałem podważać jego opowieści. Dowiedziałem się także że picie krwi Beboków i smarowanie się nią znacznie zmniejsza ryzyko zakażenia się amebami. Gdy Igor skończył już opowiadać mi te "ciekawostki" zaproponował dla mojego własnego bezpieczeństwa bym przebrał się w specjalny płaszcz przeciwdeszczowy który został zaprojektowany i wysłany tutaj przez naukowców z Warszawy. Jak sam rozmówca powiedział: "Wyprodukowano ich tylko 15-cie"

Toteż połowa mieszkańców musiała sobie poradzić bez nich. Zastępczym materiałem okazała się skóra Beboków.

której sierść była wyjątkowo tłusta i nie przepuszczała wody. Wysmarowawszy się nagromadzoną w plastikowych butelkach krwią Beboków założyłem płaszcz przeciwdeszczowy który wyglądał bardziej jak skafander tylko był o wiele wytrzymalszy. Miałem wówczas przy sobie tylko swoje maczety bez karabinu a to ze względu że na terenie niegdysiejszej Polski nadal przestrzegano niepiśmiennej umowy o nietykalności kuriera. Gdy już byłem ubrany w przylegający do skóry, plastikowy kostium dostałem dodatkowo maskę przeciwgazową.

-"PAmiętaj by przed wejściem do jakiegokolwiek domu ją dokładnie osuszyć. Promieniowaniem się nie martw. Nie wzrasta tu nie więcej niż na jeden sivert No! ...chyba że wieje Halny. Ale poczekaj z tym wychodzeniem.

Cosik mi się wydaje, że niedługo będzie padać..."

Pamiętam dokładnie jego słowa. Właśnie wtedy patrząc na zamglony szczyt Giewontu zobaczyłem jak nagle i niespodziewanie spadł deszcz śmierci. Z pozoru niewielka burza przerodziła się w ulewę. Wtedy to usłyszałem znów głos Igora:

-Wybacz że będę się tu tobą teraz wysługiwał ale chcę byś coś dla mnie zrobił. To zostanie między nami. W górach jak idzie się na giewont jest opuszczona stacja badawcza. Zbudowali ją jeszcze przed wojną nuklearną blisko 50 lat temu. Chciałbym abyś tam się udał i sprawdził co się stało z dwójką moich ludzi. Nie odpowiadają od dwóch dni.

-Pewnie są martwi -odparłem lapidarnie

-Zapewne są ale...nie zawadzi sprawdzić. Co więcej właśnie tam miałem zamiar zamontować urządzenie jakie nam przywiozłeś. Sygnał będzie się odbijać od gór i dolin. Będzie miał szansę docierać do poznańskich radiostacji. A właśnie ile ich tam macie?

-W tej chwili tylko 4 na każdą wioskę betonową -odparłem po czym usiadłem czekając aż ulewa ustanie.

W ten sposób przesiedzieliśmy jakieś pół godziny rozmawiając o bardziej przyziemnych i mniej ważnych sprawach aż deszcz się przerzedził. Dopiero wtedy po zjedzeniu niewielkiego posiłku, na który pozwolił Igor, wyszedłem na zewnątrz. Udałem się od razu w kierunku Giewontu ubierając dawno utarty szlak jakim niegdyś podróżowali turyści. Miałem przy sobie swoje maczety i plecak z resztą ekwipunku. Wspinaczka okazała się wyzwaniem. Nie przyzwyczajony do gór organizm protestował i wołał o papierosową nikotynę jakiej nie miałem na zbytku. Podczas wspinaczki widziałem także niecodzienne dziwy. Należały do nich świecące na zielono grzyby, zauważyłem też parchatego lisa którego ropienie i skrzepy krwi pokrywały mu niemal całe ciało i z jakiegoś powodu ten zwierz jeszcze żył. Z pewnością był też pożerany żywcem przez ameby opadłe tu wraz z deszczem ale nie chciałem o tym wiedzieć.

Gdzieś w Połowie drogi zauważyłem że zaczyna zmierzchać. Słońce już dawno zaszło za horyzontem, jednak widok panoramy jaki zobaczyłem był zniewalający. Przystanąłem na chwilę by go podziwiać. Gdybym zamyślił się na dłużej już bym pewnie nie żył. Wiedziony dziwnym przeczuciem odwróciłem się i zobaczyłem przed sobą cztery podkradające się ku mnie Beboki. Stwory w momencie gdy zostały zauważone przeze mnie, skoczyły do ataku. W porę jednak wyciągnąłem jedną z maczet i zdążyłem odciąć, płynnym ruchem, głowę jednego z nich.

Drugi jednak, który był tuż za nim, przewrócił mnie na plecy. Kreatury starały się mnie obleźć jednak okazało się że ubranie jakie nosiłem było na tyle wytrzymałe że ich żądłowate języki nie mogły się przebić. To uratowało mi życie po raz wtóry. Gdy tylko odnalazłem równowagę i stanąłem na nogi. Zaszlachtowałem całą trójkę siekąc maczetą po ich barkach tak zacięcie, że gdy wszystko zamarło w bezruchu śmierci, byłem obryzgany od pasa w górę ich zielonkawą posoką. Cztery czerwone ślepia każdego z nich wpatrywały się we mnie w sposób bezrozumny jakoby zaraz miały powstać z martwych i dokończyć dzieła. Musiały być wybitnie głodne. Ani żywego zwierza w promieniu wielu mil z powodu śmiertelnego deszczu... Odpocząwszy chwilę wznowiłem swoją wyprawę.

Szedłem wytrwale dalej jednak w miarę jak poczynało się ściemniać uświadomiłem sobie że jak na złość zapomniałem wziąć latarki po przebraniu się u Igora. To zapominalstwo o mało nie przyprawiło mnie o śmierć gdy błądząc w mroku o mało nie spadłem z niewielkiej pułki skalnej. Nie chcąc skończyć jako miazga zatrzymałem się, skuliłem i postanowiłem przeczekać aż do świtu. Nastawiłem swój zegarek na godzinę 6-tą.

Nie wiem dlaczego ale szybko potem zasnąłem. Obudziłem się gdy poczułem przez materiał kapanie. Otworzyłem oczy i zobaczyłem na szybce maski jaką nosiłem, krople deszczu. Poderwałem się jak oparzony i od razu wznowiłem wyprawę. Byłem głodny jednak nie mogłem wyjąć z plecaka nic do jedzenia bo zakażone by było amebami. Ostatnie pół godziny, nim dotarłem do celu, spędziłem na szukaniu oznakowań szlaku na którym się znajdowałem. Słońce już wzeszło a ja miałem sprawę do załatwienia z matką naturą w postaci cisnącej mnie kupy. Nie mogłem jednak tego zrobić podczas deszczu gdyż moja dupa zjedzona by została przez jebane ameby.

NA szczęście udało mi się moje nieszczęście donieść do stacji badawczej. Wyważyłem drzwi frontowe z buta i wchodząc do środka bez ceregieli wszedłem do kabiny z napisem "WC". Kiedy już załatwiłem swoją potrzebę wyszedłem z kabiny i ujrzałem to co mi umknęło na początku. Przed biurkiem na którym leżał zniszczony, sprzęt radiowy leżały ludzkie zwłoki w liczbie dwóch. Jednym z umarlaków był starszy brodaty jegomość który miał całą skórę czerwoną jakoby ktoś go pomalował farbą tegoż koloru. Jak później się dowiedziałem tak objawiał się symptom zarażenia przez ameby. Postanowiłem przyjrzeć się drugiemu ciału a to było o wiele bardziej ciekawe gdyż posiadało nóż wbity w klatkę piersiową. Zwłoki należały do młodzieńca około 20-tu lat.

Nie mając pojęcia jak doszło do tej sytuacji założyłem że dziadek zaciukał młokosa gdy ten zobaczył w jakim

jest stanie. Jednak to nie trzymało się kupy. I dlaczego radio zostało zniszczone? Gdyby działało to bym w ogóle nie musiał tutaj przyjeżdżać. Postanowiłem jednak nie wściubiać nosa w swoje sprawy jeszcze tego by było trzeba żebym zaczął bawić się w detektywa. Zastanawiało mnie też dlaczego żaden z ludzi Igora nie został tu wcześniej wysłany? Być może zbyt bali się deszczu śmierci który nawiedzał tą krainę kiedy wiał wiatr z południa. Obadawszy kompleks stacji zdążyłem zauważyć, że posiada ona prywatny generator prądu który chodził na benzynę. W asortymencie tego kompleksu badawczego znajdowała się również dość spora zamrażarka do której włożyłem ciała obu nieszczęśników. Nóż jako narzędzie zbrodni w stanie z grubsza nienaruszonym zaniosłem z powrotem do wioski Igora lecz ten tak jak był rozmowny nabrał tylko wody w usta i z milczeniem przyjął dowód w jeszcze nierozwiązanej sprawie. Koniec końców powróciłem do Poznania jednak nie śmiałem się pozbywać kombinezonu na co Igor przyzwolił mówiąc że to "zapłata/prezent za fatygę".

Opuszczając Zakopane uświadomiłem sobie jak niewielka jest populacja tutejszych mieszkańców, jak dalece niebezpieczne są chmury deszczowe z południa a także jak nieprzewidywalna i okrutna może być sama natura.

Na dziś kończę ten vlog. Być może będziecie go mogli usłyszeć w jednej z audycji radiowych. Ode mnie to wszystko. Do usłyszenia.


Oznacz jako: przeczytane ulubione chcę przeczytać

Komentarze

Zaloguj się, aby dodać komentarz.

Inne od tego autora

Archiwum

Najnowsze i warte uwagi

Artykuły i recenzje